Ożeniony ze szlachcianką (90)11 min czytania

21.11.2022

— Nie otwieraj drzwi z połową jabłka w zębach, przypomina mi szlachcianka swoją instrukcję przyjmowania gości: kładąc na stół miskę suszonych owoców z migdałami i orzechami pamiętaj, żebyś nie był pierwszy.

Bawienie gości jest moim obowiązkiem, ale do podawania jedzenia nie nadaję się, bo mam opinię podjadka.

— Żebyś czasem nie wystrzelił i nie żądał kolacji, będzie tylko wino z przegryzką, ostrzega Gagulka, a ja na to:

— A co będzie jak goście zgłodnieją ?

— Co? Na kolacje ich zaprosiłeś? Żebyś czasem nie walnął: „Gaga, daj coś do jedzenia”, jak się zaprasza na drinka, to u ciebie zawsze muszą być wyżerka.

— U mojej matki, która pochodziła z małego miasta Łęczyca — bronię się — obowiązywał taki protokół: jeżeli gość przebywa w domu co najmniej piętnaście minut, należy podać mu kawę lub herbatę, najlepiej z domowym wypiekiem, po godzinnym pobycie gościa proponuje mu się przegryzienie kanapki z czymś tam i dolewa herbaty lub kawy, jeżeli gość przesiedział dwie godziny i czuje się coraz lepiej, gospodyni idzie do kuchni i zabiera się do obiadu lub kolacji, zależnie od pory dnia, po trzech godzinach stół zastawiony jest półmiskami i półmiseczkami, po zupie i drugim daniu wraca się do kawy, herbaty i ciasta, w tej sytuacji opuszczenie domu wcześniej niż po pięciu godzinach, nie jest w dobrym tonie.

Goście nazywają się Celeste i Jim. Ona przed sześćdziesiątką, on po. Zaraz po podstawieniu sobie krzeseł pod tyłki, kładą na stół ajfony. Przyjechali z Seattle, żeby w słynnej szkole muzycznej Berkeley College w Bostonie, umieścić 19-letniego Sama, też z ajfonem w ręku.

— Ciężko mu się podnosi z łóżka, mówi Celeste — a ponieważ nie chcemy go budzić ręcznie, do wstawania zmuszamy go ajfonem, głośną muzyką, którą sam nagrał.

Celeste pracuje jako space planner Melinda & Bill Gates Foundation.

— Od ludzi odległych ode mnie często o kilka biurek dostaję w ciągu 8 godzin 40 do 50 sms-ów —mówi — na każdy muszę odpowiedzieć, co powoduje, że często nie mogę utrzymać ciągu własnych myśli, płacą mi tam za myślenie, ale bez sms-ów w tej pracy nie utrzymałabym się.

— A wy do pracy nie chodzicie, to po co wam ajfon? — pyta Jim.

— Bo pokazując ludziom stary telefon, czułam się jak idiotka — tłumaczy się Grażyna.

Nazajutrz uroczystość powitania nowych studentów zaczyna się o 9 rano. 19-letni Sam wciąż śpi i na sms-y nie odpowiada. Ojciec wchodzi do sypialni, zdziera mu z głowy kołdrę, potem puszcza prysznic, a matka smaruje kanapkę.

Mnie smartfon zrujnowałby zdjęcia: gdyby wiedzieli, że mogą mi przysłać sms-a umówieni ze mną ludzie wielokrotnie pozmienialiby terminy, a z tym poleciałby cały filmowy harmonogram. W przedajfonowym świecie byliśmy luźno biegającymi psami, zatrzymującymi się tam, gdzie chcieliśmy i wąchającymi to, co nam dobrze pachniało, dziś smartfon jest naszą smyczą.

Piszę do Olgi:

Kochana, ta paczka twoich amerykańskich listów z lat 60.-’90 do rodziców i znajomych w Warszawie, które po ich śmierci starannie powiązane tasiemką, wróciły do ciebie, nie daje mi spokoju. Zamknij oczy, wybierz kilka na chybił-trafił, a ja wydrukuję to w moim blogu.

Ola się ociąga, bo uznała te listy za propagandowe; mówi, że przez 30 lat ich pisania starała się ukrywać ciemne strony egzystencji jej nowo amerykańskiej rodziny, bo celem tej pisaniny było utrzymywanie na duchu tych, których w cenzurowanej Polsce pozostawili. Ja jednak widzę w nich poza magicznym talentem gawędziarskim autorki, wycinek polskich losów emigracyjnych, nie tylko tych marcowych.

Odpowiada mi:

Marysiu, już prawie północ, niedługo muszę wstać na basen, nie miałam momentu, żeby nawet otworzyć tę paczkę, bądź cierpliwy, w pierwszej wolnej chwili to zrobię, ale na razie potwierdź, że przychodzicie na urodziny, pokażę wam moją Amerykę.

Pojechaliśmy. A oto urodzinowy toast, którego w zagapieniu się nie wygłosiłem:

Drodzy amerykańscy przyjaciele Olgi, jest was tu ponad 40, głównie kobiety, bo żyją dłużej, niektóre z was, drogie panie, chodzicie z Olą na basen, inne spotykacie się z nią w klubie książki, jesteście przy tym stole amerykańską większością. Ale jest tu również mniejszość, którą Olga i Wilhelm sami stworzyli: Bronek i Julek opuszczali Polskę mając 9 i 11 lat, Elżunia urodziła się w Nowym Yorku. Razem sprezentowali im pięciu wnuków. W kraju, którego ojcami założycielami byli George Washington, John Adams i Thomas Jefferson pojawili się nowi założyciele: Wilek i Olga. Sto lat!

Zapiski szlachcianki Grażyny z Miami Beach. 2008. Noc noworoczna.

Polish joke: szampan przez pomyłkę włożyłam do zamrażalnika, rano szkło, skorupy i skaleczony palec. Janek Popiel opowiada o małpoludach, jak 4 miliony lat temu osiedlili się w dolinie Eufratu. Umarł senator Pell z Rhode Island. Ostrzeżenie dla Marysia: w tv pokazali człowieka, który waży 1000 funtów.

MB, 2 stycznia 2009.

Kupić decolorant do włosów, bo farba się nie trzyma. Café Buenos Aires, duża powierzchnia, ale jedna maszyna do kawy, długo czekamy. Przyjechał były student Mariana, Oren Jacoby, żeby pokazać swój film w Cinematheque. M. go przedstawi. Na razie poszli grać w golfa. M. nie ma pojęcia o golfie, uważa to za najgłupsze zajęcie dla myślącego człowieka, wiec tylko będzie oglądał Orena.

MB, 3 stycznia.

M. przeziębiony, kaszle, smarka i śpi. Wieczorem idziemy na pokaz Orena: film o rzymskim cesarzu Konstantynie, który wprowadził chrześcijaństwo a z nim — antysemityzm. M. rozgadał się trochę we wstępie, ale film bardzo dobry. MB, 6 stycznia.

Zasadziłam małe palmy w ogrodzie.

MB, 11 stycznia.

Byliśmy w kinie na Slumdog Millionaire, ciekawa fantazja o biednych dzieciach w Indiach, jedno z nich wygrywa wielką nagrodę w teleturnieju. Aha, chyba dostaniemy wreszcie te polskie paszporty. M. wysłał listy z pogróżkami do konsula, a także do prezydenta RP. Czekamy już 5 lat z powodu głupiego wojewody mazowieckiego, który „zaniechuje działania”, co według M. jest przestępstwem administracyjnym. Konsul odpowiedział, że decyzja jest w drodze. (No nic, poczekamy jeszcze – dialog z filmu Mariana „Powrót statku”, tak mówił ktoś, kto przypłynął z Ameryki i czekał na schodach dworca morskiego w Gdyni na rodzinę).

MB, 15 stycznia.

Wycieczka do Fairchild Garden z Lindą i José. 600 gatunków palm z całego świata, które sprowadzał przez pół wieku bogaty pan Fairchild. Bardzo miły dzień od 11 do 4.

Huczy o katastrofie samolotu USAIR, który szczęśliwie wylądował na rzece Hudson. Prawdopodobnie ptaki wkręciły się w motory. Ja coś takiego przeżyłam kiedyś w locie do Amsterdamu, ale wróciliśmy na lotnisko. Tutaj fantastyczny pilot uratował 154 pasażerów i siebie. M. nie wierzy w katastrofy, bo piloci sami nie chcą umrzeć, chyba że znajdzie się nawiedzony, jak ten Egipcjanin nad Atlantykiem. Wieczorem byliśmy na argentyńskim filmie Intimate stories o zwykłych ludziach w Patagonii: dziadek szuka pieska, salesman kupuje birthday cake dla dziecka, biedna kobieta wygrywa lodówkę w tv show, ktoś kogoś zabija, ktoś planuje eksplozję, ale mu nie wychodzi.

Proste i ciekawe. Jak dokument.

MB, 18 stycznia.

Jedziemy, jak co roku, na urodziny Janki Atkins do Boca Raton, jesteśmy spóźnieni, bo M. ma piszączkę. Janka, 76, wygląda wspaniale. Głównie polscy Żydzi, ale kilka mieszanych par i jedna czysto polska: były ambasador polski w ONZ z żoną. MB, 21 stycznia. Dziś w nocy mają być przymrozki. Czy przyjmą się te moje małe palemki ?

Nowy pomysł szlachcianki: gdy zabraknie nam sił do ogrodu w Miami Beach, przeniesiemy się na a 21 piętro wieżowca z widokiem na atlantycką plażę i otaczające ją kanały wodne. Odbywa się tam remont mieszkania, któremu rodzinny architekt nadaje nowy kształt: marmur na podłogach, kuchnia otwarta do living roomu i zakończona granitowym barem, zamiast wanny – kabina prysznica, trzy nowe ściany ubraniowe, elektryczność z nową generacją żarówek, które palić mają się wiecznie. Wszystko to wymagało rozebrania mieszkania do naga i wywiezienia stert śmieci. Marcos, rodem z Puerto Rico, ma to wszystko zbudować. Obijając się po wypatroszonym mieszkaniu, Grażyna rysuje mu swój design na ścianach, podłogach i suficie, obgadują co gdzie ma być. Marcos zauważa mnie opalającego się na balkonie i tak do mnie: -– Może byś wywiózł na wysypisko ten ostatni van ze śmieciami?

Zjeżdżam windą do parkingu, nie wiedząc nawet gdzie jest to wysypisko, ale co na ulicy widzę? Budynek z napisem Bednarski Publishers, a przed budynkiem kilka vanów wypełnionych budowlanymi śmieciami. Przed budynkiem znajoma mi twarz rozmawia przez telefon z ciężkim polskim akcentem, oko do mnie puszcza, żebym poczekał. To on powinien wiedzieć gdzie się wysypuje te śmieci.

A ja już wiem skąd go znam. 60 lat temu partia przysłała do telewizji towarzysza Stanisława Bednarskiego, który w Ministerstwie Przemysłu Mięsnego i Mleczarskiego zajmował się eksportem, a teraz został Naczelnym Redaktorem Programów Publicystyczno-Informacyjnych; o telewizji nie miał pojęcia, ale mówiło się, że studiował anglistykę, co wśród ludzi z partyjnego klucza było rzadkością. To był ten, który pod pseudonimem tajnego współpracownika „dziennikarz”, publikował w mojej teczce SB analizy mojej antypartyjności, dochodząc do wniosku, że tylko żydowskim pochodzeniem można było tłumaczyć to, że towarzysze z wyższych szczebli pozwalali mi popisywać się na ekranie telewizyjnym „pogardą dla ludzi pracy”. Prezes Radia i Telewizji w mojej obecności rwał jego donosy na kawałki, zapewniając mnie, że każdy musi coś robić:

— Bednarski robi swoje, ty rób swoje i Bednarskim się nie przejmuj.

Bednarski miał zeza i wciąż go ma; znałem go, gdy miał 40 lat i na tyle teraz wygląda, więc albo mamy do czynienia z reinkarnacją Naczelnego Redaktora, albo Grażyna z Marcosem dalej rysowali na ścianach i podłogach, gdy ja przysnąłem na balkonie i żadnych śmieci wywozić nie miałem.

Obudzonego, Grażyna znajduje mnie na balkonie i tak do mnie:

— Od rana bossujesz, jesteś producentem, reżyser, aktor, a ja kucharką i przenośniczką mebli, co w tym scenariuszu mam jeszcze zrobić między dziesiątą i jedenastą?

— Zatańczyć kankana.

— Już nie tańczę. Najwyżej walca.

— Kiedyś myślałaś, że będziesz tancerką.

— Matka myślała, okazałam się beztalenciem.

— Odkładasz niepotrzebniaki do pudełek, czy kiedyś trafią na śmietnik? — pytam szlachciankę?

— Nie odpowiadam na głupie pytania. Sprzątnij po sobie. Nie rób burdelu, człowieku. Położyłam ci ręcznik kąpielowy na łóżku i odstawiłam buty do szafy.

— Tak powinno być. Gdy ja znajduję twoje buty na podłodze, też odnoszę je do koszyka. Przed wyjściem zostawiłaś otwarty pojemnik z humusem, nie odstawiłaś masła i mleka do lodówki, na ladzie kuchennej były brudne łyżki, noże i widelce, zaraz po twoim wyjściu zabrałem się za to.

— A ja nigdy tego robię?

— Robisz, ale i ty i ja mamy swoje niedoróbki, ile to setek razy zrobiliśmy różne, małe i duże błędy?

— Setek?

— Przestańmy się rozliczać.

— Weź telefon do basenu.

— Niepotrzebny mi tam.

— A jak przyjedzie Ikea?

— To zawołasz mnie z balkonu.

— Z 21. piętra cię nie rozróżniam.

— Wysilisz wzrok.

— Nie wysilę, weź komórkę. Będziesz w gorącej jacuzzi ?

— 15 minut.

— To nie jest dobre na serce.

— Jest.

— Przynajmniej nie siedź na słońcu, bo to jest strata siły, a będziesz nosił pudła.

— Dobrze, wezmę komórkę na basen.

— Ale wsadź ją do plastykowej torebki.

Cdn

Marian Marzyński

Polski i amerykański dziennikarz, reżyser filmowy i scenarzysta. Ur. 12 kwietnia 1937, zmarł 4.04.2023. Mieszka stale w USA. Album autobiograficzny Mariana Marzyńskiego KINO-Ja. ŻYCIE W KADRACH FILMOWYCH jest do nabycia w księgarni internetowej UNIVERSITAS i w sklepach taniej książki.  

Witryna Marzyńskiego LIFE ON MARZ

Więcej w Wikipedii

Ożeniony ze szlachcianką (100)

12.03.2023

Siedzimy jak tysiące razy przedtem przy kawiarnianym stoliku.  Szlachcianka naprzeciw mnie, a w jej tle wielkie okno wychodzące na zatokę  Miami…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (99)

13.02.2023

Jestem w Izraelu na dokumentacji nowego filmu. Jako dziecko bylem okupowany przez Niemców w Warszawie i dlatego z sympatii do okupowanych przez Izrael Palestyńczyków zabrałem…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (98)

31.01.2023

2017. Po pierwszym łyku zupy grochowej, która odgrzewana lepiej smakuje, tak sobie gwarzymy: Ty: — Po co on te bombowce wysłał do Syrii? Żeby ukarać? Kogo?…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (97)

23.01.2023

Pod drzewami dookoła rezerwuaru wodnego w Bostonie „Klub spacerujących kobiet” zainstalował wspomnieniowe ławeczki. Gdy ktoś ze spacerowiczów umiera, rodzina lub przyjaciele…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (96)

17.01.2023

W pociągu z Warszawy na odchudzanie w Cetniewie siedzę obok zakonnicy. Już mam ja zagadać, gdy zaczyna szeptać zdrowaśki. Nie mam tremy wobec duchownych,…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (94)

21.12.2022

Nasz syn Bartek napisał list do syna mojego zmarłego przyjaciela Mariusza Waltera. Przetłumaczyłem to na polski. Piotr, życie popędziło nas w różne…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (93)

12.12.2022

W rocznicę wydarzeń, które naszą beztroską Amerykę zamieniły w kraj niebezpieczny znaleźliśmy się na lotnisku w Bostonie w drodze do Miami. Tego historycznego…
Czytaj dalej

Ożeniony ze szlachcianką (92)

05.12.2022

— Znów wybierasz się na Kubę i znów za własne pieniądze, to znaczy, że nikogo ten temat nie interesuje — grzmi z drugiego pokoju Grażyna, gdy zamawiam…
Czytaj dalej