Jacek Breczko: Dwie ojczyzny6 min czytania

30.11.2022

Uwagi na marginesie felietonu JS-a

Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem – zamieszczony niedawno w Studiu Opinii – felieton JS-a „Listopadowy wieczór…”. Jest w nim nie tylko ciąg dalszy „Kaczyńskologii” (temat gorący, bo prześwietlenie i zdemaskowanie prezesa rządzącej partii jest teraz zadaniem pierwszorzędnej wagi, albowiem – ujmując rzecz najkrócej – jego charakter wpływa w sposób raczej destrukcyjny na charakter narodowy a polityka kieruje Polskę na manowce, a może nawet na skraj przepaści), ale też ciąg dalszy bardzo mnie interesującego wątku, który można hasłowo nazwać: „dwie ojczyzny i dwa patriotyzmy”.

W każdym narodzie mamy prawicę i lewicę, „Państwo Boże” i „Państwo Ziemskie”, ale w Polsce ten podział jest radykalny, a mur na granicy między tymi ojczyznami ogromny i nieprzebyty. Pierwsza ojczyzna jest sarmacka, romantyczna, zerkająca z sympatią na Wschód i z niechęcią na „zgniły Zachód”. W ojczyźnie tej – w sferze ideologii – zawsze świeci słońce, jesteśmy ulubioną nacją Pana Boga; dominuje więc logika samozadowolenia, sielska-anielska, narodowo-katolicka, bogoojczyźniana: zawsze byliśmy szlachetni i zawsze niesłusznie krzywdzeni przez zawsze podłych wrogów. Tyle ideologia, niejako transparent w pochodzie lub kapłańska szata. A co pod spodem…? Owa ojczyzna sarmacka jest „na zapleczu” nierzadko kliencka, nepotyczna i biesiadna, discopolowa i karczemna. Z główną – pijacką strategią – „kupą mości Panowie” i „jakoś to będzie”, skoro bowiem Bóg z nami, to kto przeciw nam (SI Deus nobiscum, quis contra nos?).

Ta druga ojczyzna, czyli – wedle terminologii profesora Andrzeja Nowaka – „ten kraj”, nie jest tak barwna: raczej indywidualistyczna (nie kupą, a pojedynczo i ostrożnie, z rozmysłem), oświeceniowo-pozytywistyczna, „reformatorska” i prozachodnia, krytyczna wobec polskości, a nawet ironiczna, pełna hamulców i obaw, kasandryczna, przekonana, że Polak nawet po szkodzie głupi, że mamy jakiś samobójczy gen itp..

JS cytuje i komentuje miarodajny głos z tej drugiej ojczyzny oraz radykalnie odmienną diagnozę sytuacji Polski i wartości rządów PiS-u niż ta profesora Nowaka, mianowicie tekst profesora Andrzeja Romanowskiego. Myślę bardzo podobnie, bo też jestem obywatelem tej drugiej ojczyzny. Ja również sądzę, że „Polska dziś stała się warchołem i chuliganem Europy, a cała jej energia idzie w to, by ją oszukać”. Miałbym tylko wątpliwości co do swoistego fatalizmu, że „tak być musiało”, że odzywa się ponownie jakiś – tkwiący w Polakach – gen samobójczy. Sporą rolę – moim zdaniem – odgrywa tu przypadek.

Mały-wielki warchoł został „odblokowany” i wyszedł z politycznego niebytu, kiedy premier Buzek – w swojej szlachetności – zaproponował Lechowi Kaczyńskiemu stanowisko ministra sprawiedliwości (i wpuścił niechcący – choć go ostrzegano – wilka do swojej owczarni). Inny przypadek to krótkowzroczność i brak ostrożności Leszka Millera, który w wyborach 2015 roku wybrał wyższy próg wyborczy. Można więc się spodziewać, że również rządy PiS-u zostaną przerwane przez tym razem jakiś szczęśliwy zbieg okoliczności oraz – rzecz jasna – decyzję wyborców, mających na uwadze roztropną troskę o dobro ogółu, a nie 15. emeryturę.

JS przytoczył również stwierdzenie profesora Nowaka (którego pięknie wydane grube tomy podziwiam na półkach pisowskiej księgarni, jaką stała się siedziba Poczty Polskiej w Białymstoku) zrównujące „Nowe Widnokręgi”, czyli propagandę stalinowską zmierzającą do zniewolenia Polski z TVN. Czyżby więc Amerykanie (ukryci za TVN) również, jak Stalin, chcieli Polskę zniewolić? To kto nam pomoże? Putin?

Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden pogląd tego autora.

Powiada on mianowicie (cytuję za JS-em): „Setki tysięcy młodych ludzi w tym kraju jest całkowicie obojętnych na dziedzictwo, które tworzy ojczyznę nazywającą się tak niewygodnie: Polska… Co by było, gdyby ta formacja rządziła «tym krajem» nieprzerwanie od 2012 roku? Gdzie teraz byśmy byli?”.

„Ta formacja” to, jak rozumiem, partie liberalno-demokratyczne i proeuropejskie, czyli – mówiąc ogólnie – owa „druga ojczyzna”, mająca swego korzenie w oświeceniowym obozie reform. Mam trzy uwagi. Czy autor – poważny wszak historyk – rzeczywiście sądzi, że kilka lat dłuższe rządy „tej formacji” wynarodowiłyby do cna młodzież, skazując przeto na zagładę polskość i kulturę polską? Skoro nie udało się to zaborcom, próbującym przez całe stulecie, systematycznie i odgórnie – posługując się potężnym państwowym aparatem przemocy – rusyfikować i germanizować, to udałoby się to w kilka lat przebiegłym liberałom i kosmopolitom?

Chciałbym pocieszyć profesora Nowaka, cytując pewnego Brytyjczyka, cyklistę i pisarza Bernarda Newmana, który w przededniu wojny, w roku 1939, odwiedził Polskę i przewidywał, że nadchodzą „czasy cierpienia”, a „nawet rozpaczy”: „Polacy jednak to twardy naród: przez sto pięćdziesiąt lat dławiły ich Rosja, Niemcy i Austria, a oni pozostali Polakami. Hitler nie przywiązuje wagi do historii, ja zaś tak. Niewykluczone, że kiedy ta książka się ukaże, Polska będzie toczyć walkę na śmierć i życie – i przetrwa, bo jej duch jest niezniszczalny”.

Druga uwaga. Jeśli jednak profesor Nowak ma rację i kondycja „polskości” jest tak słaba, że kilka lat rządów liberałów i kosmopolitów mogłyby ją unicestwić, to może nie warto się nią tak bardzo przejmować. Jeśli ta roślina jest tak słaba, że zwiędnie niepodlewana bogoojczyźnianą propagandą oraz nieużyźniana szkolną nacjonalistyczną indoktrynacją, to może szkoda zachodu.

Uwaga trzecia. Moja diagnoza jest całkiem odwrotna. Polskość i kultura polska jest bardzo silna i coraz silniejsza, natomiast bogoojczyźniana propaganda i szkolna indoktrynacja przynoszą skutek odwrotny od zamierzonego i dlatego młodzież teraz, po 7 latach – użyjmy tego określenia, które kiedyś będzie kpiną – „dobrej zmiany”, jest bardziej liberalna, proeuropejska oraz zlaicyzowana niż w roku 2015.

Na litość boską: czy wrażliwy i inteligentny młody człowiek, po obejrzeniu takich pobożnych i patriotycznych „produkcyjniaków” jak „Smoleńsk” lub „Prorok” nawróci się na integralny nacjonalizm i hurra patriotyzm? Przeciwnie, raczej – choćby z czystej przekory – czmychnie, gdzie pieprz rośnie, gdzie dłużej świeci słońce i błyszczy ludzkie esprit.

À propos słońca. JS narzeka, że „celebrowanie «zmartwychwstania» Polski o tej porze przypomina ceremonię pogrzebową… Inne narody – amerykański czy francuski – swoją niepodległość świętują w lipcu, kiedy jest ciepło, świeci słońce, ludzie są weseli”. Zaiste, listopad to chyba najsmutniejszy i najbardziej przygnębiający miesiąc w roku. Muszę przyznać, że w Białymstoku od „niepamiętnych czasów” nie świeciło słońce i nie zapowiada się, aby wkrótce miało zaświecić. Niemniej jednak wolę mrok 11 listopada zwiastujący „jutrzenkę swobody” niż blask 22 lipca zwiastujący dekady podległości.

Jacek Breczko

 

2 komentarze

  1. Senex 03.12.2022
  2. Aldona 04.12.2022