28.12.2022

ECHA WYDARZEŃ:
Dałem „Echom” dużą przerwę. Jak w mojej dawnej szkole – po trzech lekcjach. Pauza wielominutowa – w jej czasie łyżka tranu, mleko, coś tam z „ciociounry” –masło orzechowe, dżemik… Jak to ONI robili, że w biedniutkich, powojennych czasach o nas w szkołach tak dbano? I jeszcze lekarz, dentystka…
Przepraszam za odskok w przeszłość, ale po latach mam podziw dla poprzedników.
Pauza w pisaniu – na ułożenie się wrażeń w refleksję. Że np. Dawid Kubacki może, a nawet powinien wygrać Cztery Skocznie, bo fruwa genialnie… Że jednak jakoś się porobiło, iż skakanie na nartach w TV zeszło na plan dalszy niż bywało… I tak dalej.
Myślę o pani Idze Świątek. Niezmiennie ciepło. Bez rwania koszuli, bo przegrała z Rosjanką reprezentującą Kazachstan. Porażki są wkalkulowane w rywalizację, nikt nigdy nie ma stuprocentowej gwarancji wygrywania. A zresztą – z kim przegrała? Z triumfatorką Wimbledonu! Nie z „numerem ileś tam”… Może zbyt gładko, ale nie biadolmy na zapas.
Raczej radujmy się , że agencje ogłosiły, iż Iga była najlepszym sportowcem Europy w roku, który ma się ku końcowi. Nie piłkarz, lecz nasz panna z rakietą…
Tytuł przyznaje 20 europejskich agencji prasowych.
Pokonała tym samym mistrza świata F1 Maxa Verstappena i jest pierwszą kobietą od 17 lat, która zdobyła ten tytuł.
Mało?
Lubię i szanuję pannę Igę także za wrażliwość, serce po właściwej stronie i rozum, gdzie być powinien. Nie samo zauroczenie sportem oraz sobą w nim…
Bardzo mi przypadł do gustu wyrażony publicznie gest poparcia panaowsiakowej Wielkiej Orkiestry. Nie spodobało się to stetryczałemu faciowi, który do akcji społecznej dodał etykietę „ideologii”, której nie znosi, ale… bałwan bałwanem. A nasza gwiazda sportu swoje wie, robi i świat rozumie oraz sobą dobry przykład daje…
Andrzej Pstrokoński, także mój przyjaciel przekroczył metę życia. Walczył do końca. Przypomnę cytatem tę niebywała karierę sportową:
Żaden koszykarz Legii nie będzie mógł występować z numerem 9 na koszulce. Klub postanowił uhonorować Andrzeja Pstrokońskiego zastrzegając jego numer. „Pstroka” jest wybitną postacią w historii naszej sekcji, w której spędził całą karierę zawodniczą (1952 – 1970). Siedmiokrotnie świętował zdobycie mistrzostwa Polski oraz jeden Puchar.
O jego umiejętnościach przekonali się m.in. koszykarze Realu Madryt, z którym Legia toczyła boje w ćwierćfinale Pucharu Europy. Ponadto otrzymał szansę występu w reprezentacji Europy w 1964, a jego nazwisko trafiło również do szefów drużyny z NBA.
200 razy w reprezentacji Polski; ponad tysiąc punktów. Zawodnik – trener – działacz – oficer… Zostawił w spadku m.in. książkowy pamiętnik. W nim też adnotacja. Że do pisania oraz wydania skłonił Go Jerzy Antczak, gwiazda TV i w ogóle filmu oraz teatru, a także… moja skromna osoba… Przyznaję, namawiałem…
Teatrzyk pt. PZPN wciąż otwarty. Złota kurtyna – w dolarach, euro o złotówkach – w tym sponsorskich – tylko wspominając, w tym, co na boisku oraz scenariuszu działań – wciąż taka gra w zielone… Koncepcji nie wyczuwam.
Teraz jest problem rozrachunku z Katarem oraz – z selekcjonerem. Prawda, obietnica spełniona – awans z grupy –jest. Że będą ładnie grali i oko popieszczą – tego w umowie o pracę nie było, więc…
Więc nie bardzo PZPN wie, jak ten rachunek zamknąć. Gdyby awans przydarzył się któremuś z wcześniej obalonych – pewnie byłby wniosek o medal albo i order. Ale tu, awans mierzony punktami ożenił się z „kryzysem wizerunkowym”. Styl oka nie ucieszył, hołd złożony defensywie nie zapowiada przejścia do ataku w bliskiej przyszłości (mistrzostwa Europy za progiem), a w ogóle nie wiadomo, czy przypadkiem owo „zero z tyłu” nie przełoży się na nawyk mentalny trudny do przeskoczenia.
Nie znam selekcjonera Czesława, nie chcę się bawić w fizjonomistę, ale… kryzys wizerunkowy też widzę jak na dłoni. Choćby w publicznym opowiadaniu, że trener wzorcowo kocha się z „szatnią”, i myśl jest jedna oraz wspólna; że o pieniądzach z premii nikt nie mówił, a nawet nie myślał; że tylko ci tendencyjni dziennikarze szukają dziury w całym, ale… ja im pokażę, gdzie raki zimują…
Powtarzam, Osobę znam wyłącznie z przekazów; także z bąknięć piłkarzy, ale… gdybym ja miał zawierać układ w swoim imieniu oraz interesie, to byśmy przysłowiowymi „końmi” zajmowali się na odrębne rachunki. A problem zależności „szatni” i dowodzenia grupą asów, to w ogóle temat odrębny. Pogadamy przy innej okazji, bo jest o czym. W sytuacji, gdy „szatnia” coraz bardziej złożona z milionerów. I wobec prawdy boiskowego życia – że jednak per saldo napastnika, obrońcę, czy moje ukochane „wahadło” trudniej zastąpić niż teoretycznie „głównodowodzącego”…
Już przezasłużony pan Kazimierz zetknął się z „odłamkiem” kształtującego się wówczas problemu. Gdy „podopieczni” zaczęli „po profesorsku” myśleć o sobie, przyszłości, zwyczajach… I był srebrny medal olimpijski, a musiał być złoty… A Pan Kazimierz przeżył (byłem świadkiem – wiem), przemyślał i… ruszył na podbój greckiego futbolu…

Andrzej Lewandowski
 
Senior polskiego dziennikarstwa sportowego, b. szef działu sportowego „Trybuny Ludu”.
Więcej w Wikipedii 

 
                    