09.06.2023
Czasami jestem zdumiony, ale uświadamiając sobie mój wiek, przywołuję się do porządku i zaczynam się zastanawiać nad przyczynami zdumienia. Ambasador Maciej Kozłowski napisał interesujący tekst o swojej wizycie w Izraelu. Autor jest historykiem i dziennikarzem, Izrael zna lepiej niż wielu innych, gdyż był tam ambasadorem w latach 1999-2003, a i później zachował kontakty z tym krajem. Odwiedzając Izrael podczas kolejnych barbarzyńskich ataków palestyńskich terrorystów z Islamskiego Dżihadu, był troszkę niespokojny przy lądowaniu, ale później rozmawiał z izraelskimi przyjaciółmi głównie o izraelskich faszystach.
Jak się okazuje głównym przedmiotem tych rozmów z przyjaciółmi była proponowana przez nowy rząd reforma sądownictwa. Wracam do tej sprawy po raz kolejny, bo jednak budzi zdziwienie, jak łatwo w pogaduszkach z przyjaciółmi zapomnieć o zasadach pracy tak historyka, jak i dziennikarza (zobowiązujących do odłożenia przyjaźni na drugi plan, kiedy próbujemy dociec prawdy).
Nawiasem mówiąc, partii religijnych grasujących na arenie politycznej nie kocham chyba bardziej niż ambasador Kozłowski (i to niezależnie, czy jest to AWS, PiS, czy Otzma Yehudit), co nie znaczy, że w zapale gotów jestem nazywać wszystkich wierzących polityków faszystami.
Ben Gvir to okropna postać, ale nie jest faszystą, a przynajmniej trudno byłoby go podciągnąć pod tę kategorię bez lekceważenia definicji faszyzmu. Nie jest również prawdą, że to pierwszy w historii przypadek wejścia do izraelskiego rządu partii skrajnie prawicowej, bo po pierwsze w koalicji utworzonej przez Icchaka Rabina w 1992 roku była partia Szas, a ministrem spraw wewnętrznych został wówczas Aryeh Deri. Po drugie, nie musimy sięgać aż tak daleko, ponieważ w poprzedniej koalicji była partia polityczna będąca częścią Bractwa Muzułmańskiego (czyli z autentycznymi, a nie naciąganymi, korzeniami faszystowskimi, skrajnie homofobiczna i rasistowska). Detale są ważne, szczególnie, kiedy autorem jest poważny zawodowy historyk. Możemy się również dziwić, że tak poważny autor powtarza zarzut pod adresem premiera Netanjahu, iż zdecydował się na reformę sądownictwa w związku z oskarżeniami. Śledzący tak uważnie Izrael Autor zapewne wie, że po wielu latach procesu, nie zdołano udowodnić Netanjahu ani jednego zarzutu, że prokuratura wielokrotnie występowała z propozycjami ugody, które oskarżony odrzucał, że poprzedni naczelny „Jerusalem Post”, Yaakov Katz, apelował do prezydenta, żeby czym prędzej ułaskawić Netanjahu, iżby uniknąć kompromitacji Sądu Najwyższego. Być może ważniejszy jest fakt, że za reformą sądownictwa jest większość społeczeństwa izraelskiego, że prezydent jest zwolennikiem reformy sądownictwa (chociaż chciałby, żeby przeprowadzona była w drodze negocjacji, a nie jako zwyczajna ustawa parlamentarna).
Większość nie musi mieć racji, więc być może jeszcze ważniejszy jest fakt, że wśród polityków będących dziś przeciwnikami reformy większość wcześniej domagała się takiej reformy.
Maciej Kozłowski pisze, „system ten – lepiej czy gorzej – funkcjonował od założenia państwa, zapewniając pełnię swobód obywatelskich i ład demokratyczny niezależnie od tego czy rządziła lewica, prawica, centrum, czy też różne, nieraz bardzo egzotyczne koalicje”. Po pierwsze ten system nie istniał „od założenia państwa”. Po drugie twierdzenie, że działał dobrze, nie jest zgodne z prawdą. Przeczy temu zarówno historia „rewolucji konstytucyjnej” Aharona Baraka z 1993 roku, jak i prób cofnięcia tej rewolucji na przestrzeni dziesięcioleci. Obawiam się, że Autor nadmiernie zaufał swoim izraelskim przyjaciołom i (podobnie jak wielu innych), nie zadał sobie trudu sprawdzania faktów. Autor podpiera się opinią byłego generała i byłego (rozgoryczonego) polityka Likudu, chociaż może rozsądniej byłoby przejrzeć wcześniejsze spory między prawnikami.
Rewolucję Aharona Baraka krytykowali nie tylko prawnicy z prawicy, ale niesłychanie ostro krytykowała ją nieżyjąca już, związaną z partią Meretz, profesor Ruth Gavison, (której autorytet odpowiadał w Izraelu autorytetowi naszej Ewy Łętowskiej). Wśród krytyków tej „rewolucji” był Moshe Landau, były prezes Sądu Najwyższego Izraela, profesor Daniel Friedman były dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu w Tel Awiwie; profesor Joav Dotan, były dziekan Wydziału Prawa Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie.
Ta reforma Baraka krytykowana była również poza granicami Izraela. Były prokurator generalny USA, Robert Bork, nazwał tę reformę „światowym rekordem sędziowskiej pychy”. Jeden z najsławniejszych amerykańskich prawników ubiegłego wieku, profesor Richard Posner, w 2007 roku w artykule od tytułem Oświecony despota pisał:
Aharon Barak, długoletni sędzia (ostatecznie główny sędzia) Sądu Najwyższego Izraela, który niedawno osiągnął wiek emerytalny, jest płodnym pisarzem, a to jest jego najnowsza książka. Jest to ważny dokument, nie tyle ze względu na swoje wewnętrzne zalety, ile na to, że można go uznać za Dowód A, dlaczego amerykańscy sędziowie powinni być bardzo ostrożni w cytowaniu zagranicznych orzeczeń sądowych. Barak jest światowej sławy sędzią, który zdominował swój sąd tak całkowicie, jak John Marshall zdominował nasz Sąd Najwyższy. Gdyby istniała Nagroda Nobla w dziedzinie prawa, Barak prawdopodobnie byłby jej pierwszym odbiorcą. Ale chociaż zna on amerykański system prawny i uważa, że w pewnym sensie ma wspólny język z liberalnymi amerykańskimi sędziami, w rzeczywistości zamieszkuje zupełnie inny – i dla Amerykanina dziwnie inny – prawniczy wszechświat.
Przeprowadzona przez Posnera krytyka systemu sądowego stworzonego przez Baraka jest druzgocząca. To system stawiający demokrację na głowie. Maciej Kozłowski daje ciekawy przykład jak to działa. Minister Spraw Wewnętrznych odwołuje komendanta policji w jakimś mieście, a prokurator generalny unieważnia jego decyzję. Przenieśmy to na grunt polski. Mariusz Kamiński odwołuje komendanta policji w Krakowie, a Ziobro mówi, ta decyzja jest nieważna. Idźmy dalej, zmienia się władza, ale po wyborach Ziobrę może zmienić wyłącznie zespół sędziów Trybunału Konstytucyjnego (wybranych przez Zjednoczoną Prawicę).
Posner o takiej roli sądów pisze:
Barak opiera swoją koncepcję władzy sądowniczej na abstrakcyjnych zasadach, które w jego ustach są grą słów. Wiodącą abstrakcją jest „demokracja”. Demokracja polityczna we współczesnym znaczeniu oznacza system rządów, w którym politycy kandydują w wyborach w stosunkowo krótkich odstępach czasu, a zatem są odpowiedzialni przed obywatelami. Sądownictwo, które ma swobodę dowolnego uchylania decyzji tych wybranych polityków, ogranicza demokrację. Dla Baraka demokracja ma jednak „konkretny” składnik, a mianowicie zestaw praw („prawa człowieka” nieograniczające się do praw politycznych, takich jak prawo do krytykowania urzędników publicznych, które wspiera demokrację), egzekwowanych przez sądownictwo, które podcina skrzydła wybranych polityków. To nie jest uzasadnienie dla hiperaktywnego sądownictwa, to jest jego definicja.
Gdyby Maciej Kozłowski, poświęcił czas na zbadanie historii sporu o rolę sądownictwa w Izraelu, być może, umiałby wyprowadzić swoich izraelskich przyjaciół z absurdalnego błędu porównania izraelskiej próby przywrócenia równowagi między różnymi pionami władzy, a wysiłkami polskich władz, żeby tę równowagę skutecznie zniszczyć. Obawiam się, że ambasador Kozłowski dał się nabrać na to „Yariv Levin kan ze lo Polin”.
Jest gorzej. Nie trzeba być Ewą Łętowską, żeby zauważyć, że dyktatura urzędników zwanych radcami prawnymi, to nie jest prawniczy nadzór przez niezależne sądy, ale nadzór komisarzy politycznych, od których woluntarystycznych decyzji nie ma odwołania.
Prezydent Herzog ma dobre powody, żeby lać oliwę na wzburzone fale i dążyć do tego, żeby ta reforma izraelskiego sądownictwa jednak doszła do skutku.
Izraelski nacjonalizm zasadniczo różni się od rosyjskiego nacjonalizmu, węgierskiego, czy polskiego. Jest to nacjonalizm obronny, (to nie izraelska obrona przeciwlotnicza jest „zabójczo skuteczna”, to antyizraelska propaganda jest ZABÓJCZO skuteczną bronią, wprowadzającą w błąd wielu uczciwych ludzi, w tym wielu ludzi w samym Izraelu).
Obecna koalicja może się nie podobać. Jak w każdym demokratycznym kraju przegrani nie są zadowoleni. Patrząc z boku warto próbować rozróżniać emocje i fakty. Izrael walczy o przetrwanie we wrogim świecie. Społeczeństwo izraelskie po raz kolejny powiedziało w wyborach, że taktyka nieustannych ustępstw wzmacnia terroryzm, nie łagodzi nienawiści i kłamstw świata na temat Izraela, przybliża prawdopodobieństwo (być może atomowej) wojny z tymi, którzy dążą do zniszczenia Izraela.
Ze zdumieniem przeczytałem w artykule Macieja Kozłowskiego zdanie: „Wówczas w tym Izraelu, który znam – czyli Izraelu wykształconym, świeckim, w większości o korzeniach aszkenazyjskich panowała atmosfera przygnębienia granicząca wręcz z rozpaczą”.
Przepraszam, Panie Ambasadorze, ale mam wrażenie, że w tym zdaniu ukrywają się jakieś uprzedzenia. Profesor Ruth Gavison nie byłaby dziś przyjaciółką ani Ben Gvira, ani Smotricza, była jedną z pierwszych zaniepokojonych niszczeniem demokracji przez Sąd Najwyższy. W całej serii artykułów pokazywała dlaczego zasada kontradyktoryjności i rzetelności procesów regulujących procedury prawne nie może być naruszana, a sąd musi wysłuchać obydwu stron, zaś uniemożliwianie rządowi obrony swojej sprawy stanowi fundamentalne zagrożenie demokratycznego systemu. Nie wiem jednak, czy warto wracać do jej artykułów, podobno miała marokańskie korzenie.
P.S. Autor rządowego projektu reformy sądownictwa, Yariv Levin, to nie jest taki prawnik jak Ziobro czy Andrzej Duda. Ma solidny dorobek zawodowy, był wieloletnim prezesem Izby Adwokackiej, więc pewnie na Pana miejscu nie cieszyłbym się z tych porównań.
Andrzej Koraszewski
Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny.
Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”. Więcej w Wikipedii.
Dziękuję za pouczający tekst oraz próbę przybliżenia nam tych zawiłości systemu prawnego Izraela. Jednak jako laik (zarówno w systemie prawnym Izraela, USA, a nawet Polski) trochę nie rozumiem tego przybliżenia “Idźmy dalej, zmienia się władza, ale po wyborach Ziobrę może zmienić wyłącznie zespół sędziów Trybunału Konstytucyjnego (wybranych przez Zjednoczoną Prawicę).” Po pierwsze Ziobro to nie jakiś tam wybitny zasłużony sędzia, na wybór którego mieli wpływ sędziowie, ale polityk i w naszych warunkach wcale nie musiałby być prawnikiem. To na dodatek akurat nasi sędziowie TK zostali wybrani niezgodnie z ustanowionym prawem, czyli Konstytucją. Czy dobrze zrozumiałam, że problem izraelskiego systemu prawnego to swoista sędziokracja? Jeśli coś w tym rodzaju, to już wyobrażam sobie argumenty tzw. Zjednoczonej Prawicy po przegranych wyborach – jeśli sądy będą miały decydować o ważności wyborów prezydenta Dudy, nieważności TK itp. to pewnie taki argument wyciągną z kapelusza. A w takim razie jak ich rozliczyć z notorycznego łamania prawa przez 8 lat?
To jest bardzo ważny element tego sporu. Mogła Pani zauważyć, że ważną częścią tej reformy jest sprawa mechanizmu wyboru sędziów Sądu Najwyższego. Obecnie ten sąd jest praktycznie samoodtwarzalny, a wpływ na ten wybór rządu, parlamentu i prezydenta jest ograniczony. Sąd Najwyższy wyznacza prokuratora generalnego, doradcę rządu i doradców ministerstw, Rząd nie może ich zmienić. W efekcie, ten dział jest tak niezależny od władzy wykonawczej i ustawodowczej jak KC PZPR. (Czyli zmienia się rząd, ale prokurator generalny pozostaje. W proponowanej reformie przedstawiciele Sądu Najwyższego nadal pozostają, w komisji mianującej nowych sędziów, ale ich dominacja jest zredukowana.. Obecną “doradcą prawną rządu” i równocześnie prokuratorem generalnym jest w Izraelu Gali Baharav-Miara, mianowana przez SN w poprzedniej kadencji Knesetu. Hamuje ona wszelkie posunięcia nowego rządu, który jednak nie może jej usunąć, bo leży to w gestii Sądu Najwyższego. Tak więc w tym systemie Ziorbro, jako prokurator generalny, byłby nie do usunięcia.
Dziękuję za wyjaśnienie. Wygląda na to, że dobrze zrozumiałam. Bo porównanie o tyle słuszne, że dotyczy stanowiska, pod warunkiem, że niegdyś także ten Sąd Najwyższy miałby cokolwiek do powiedzenia w sprawie obsadzenia Ziobry na tym stanowisku.
Sprawa ma chyba bardziej ogólną naturę. Gdy tworzy się jakieś regulacje to zakłada się dobrą wolę wykonujących ustanawiane schematy i uprawnienia. Przez pewien czas to funkcjonuje, aż po pewnym czasie się dewaluuje, bo nie można szczegółowo przewidzieć wszystkich możliwych nieprawidłowości. Lecz z takimi ciałami lub regulacjami po pewnym czasie coś się psuje (sukcesywnie i na początku tak znikomo, że nie robi się z tego problemu) – przecież nawet urządzenia z czasem się psują, ale podnosimy larum dopiero wtedy, gdy ono kompletnie przestaje działać. Przecież nasz Trybunał Konstytucyjny obecnie zostałby kompletnie popsuty nawet wówczas, gdyby nie dokonał wszystkich nieprawnych działań – od sędziów dublerów po inne działania wbrew prawu. Do 2015r. nikomu nie przyszłoby do głowy, że zostałby on po 8 latach obsadzony niemal samymi indywiduami wykonującymi wolę rządzącego satrapy – w skład TK często powoływano autorytety prawnicze, których poglądy nie były zgodne z linią rządzącej większości parlamentarnej. W domyśle miała to być reprezentacja społeczna, a nie rządzących.
Myślę, że w rozwiązaniach izraelskich domyślnie miała to być współpraca z rządzącymi. I wyszło jak w tym powiedzeniu o dzbanie co już wody nie nosi, bo ucho się urwało. Chyba klejenie już w takich przypadkach nie pomoże, tylko kompletna zmiana pojemnika na wodę.