21.11.2023

W wyborach 19.11.2023 Argentyńczycy, a dokładnie 56 procent wyborców, wybrali nowego prezydenta, którym został 53 letni Javier Milei. Człowiek nieprzewidywalny. To jedno z najczęściej pojawiających się określeń, ale przydomek nadany nowo wybranemu prezydentowi przez rówieśników – el loco – czyli wariat, chyba najlepiej oddaje istotę jego osobowości. Był od małego oryginałem i wyraźnie odstawał od otoczenia.
Ilość przypisywanych mu szaleństw jest długa i właściwie można się nią zdumiewać do woli. Najbardziej zadziwiającym dokonaniem tego szaleńca jest przekonanie większości dorosłych Argentyńczyków do jego szaleńczych pomysłów na prezydenturę. Jest przeciwnikiem aborcji, nawet w przypadku gwałtu. Nie ma jednak nic przeciw handlowi organami i posiadaniu broni.
W kontekście polskiej papolatrii może być ciekawym to, że łączy w sobie dość osobliwą mieszankę poglądów ekonomicznych, politycznych i religijnych. Nominalnie katolik i zwolennik zaostrzenia prawa aborcyjnego, jednocześnie nazywa pochodzącego z Argentyny papieża „jezuitą, który promuje komunizm”, „katastrofalną postacią”, a także „komunistyczną gnidą” i „przedstawicielem zła na Ziemi”. Nie są to wcale najbardziej obraźliwe określenia, jakie kierował pod adresem Franciszka. Być może wygrana Milei świadczy o tym, że antypapieskie nastroje są w Argentynie mocne.
Jeszcze ciekawsze są jego poglądy ekonomiczne, które można określić jako anarchokapitalizm.
Ale zacznijmy od początku. Urodził się w 1970 roku w Buenos Aires w rodzinie pochodzenia włoskiego. Jego matka była gospodynią domową, a ojciec kierowcą autobusowym. Podobno miał trudne dzieciństwo i wiele lat nie utrzymywał z rodzicami kontaktu. Chodził do katolickich szkół i prywatnych uniwersytetów. To wtedy rówieśnicy nazwali go el loco za niekontrolowane wybuchy wściekłości.
Jest wielbicielem Donalda Trumpa i – podobnie, jak jego idol – najpierw zrobił karierę medialną prowadząc radiowy program „Demolując mity”. Dał się też poznać jako błyskotliwy i oryginalny ekonomista. Był wziętym wykładowcą, doradcą i jest autorem kilku książek z tej dziedziny. Ma też osobliwą filozofię polityczną, którą nie sposób określić jednoznacznie. Na pewno jest skrajnym libertarianinem i zwolennikiem spiskowej teorii dziejów, oskarżającym o wszelkie zło neomarksizm. Proponuje likwidację Centralnego Banku w Argentynie i wymianę pesos na dolara. Planuje też likwidację połowy ministerstw. W tym zdrowia i edukacji.
Osobliwym dodatkiem do jego oryginalnej osobowości jest jego mistyczny wręcz kontakt z psami. Posiada ich aż pięć. Są to potężne mastify angielskie. To one radzą mu, jakie decyzje podejmować. Są też dla niego źródłem największej inspiracji.
Trudno Argentyńczykom zazdrościć tak niefrasobliwego wyboru. Po objęciu urzędu przez Javiera Milei alias el loco, czeka ich zapewne prawdziwe trzęsienie ziemi. I to nie tylko w sensie politycznym.


Trump i jego copycats mogą sygnalizować światowy zmierzch demokracji. Pozostaje mieć nadzieję, że uratuje nas (jeśli w w porę wyleci) sowa Minerwy.
Naczelny „Rzeczpospolitej” pisze o tym wydarzeniu spokojniej, zastanawiając się czy Milei będzie argentyńskim Balcerowiczem. Podobieństwo oparte na podobnych (praktycznie tych samych) autorytetach ekonomicznych. Jako populista Milei jest ciekawy, bo mówi, że nie chce być pasterzem owiec, chce żeby ludzie brali sprawy w swoje ręce (co nie jest specjalnie charakterystyczną cechą populistów). Gospodarka argentyńska jest w koszmarnym stanie. Zadłużenie, inflacja, bezrobocie, same rekordy. Trzeba by było cudotwórcy, żeby ten kraj wyciągnąć z tego bagna. Bliski współpracownik nowego prezydenta naraził się prasie mówiąc, że gdyby w Gestapo pracowali Argentyńczycy, to nie zginęło by 6 milionów Żydów, łapówki, niekompetencja lenistwo zmniejszyły by grozę, niestety to byli Niemcy. Oskarżono go o umniejszanie Holokaustu, ale niektórzy nawet zauważyli co naprawdę chciał przez to powiedzieć. Plan znacznej redukcji biurokracji rządowej jest szczytny, ale prawdopodobnie skończy się jak w Polsce, czyli każdy minister będzie proponował, żeby obcinać u kolegów i będzie rozbudowywał własne imperium. Porównanie z Trumpem raczej mało trafione. Nie wiem, czy uda mu się ten argentyński bałagan posprzątać. Ale nawet na porządne oglądanie nie mam szans, nie moja działka. Bez wątpienia ten prezydent jest ciekawszy od Luli da Silva, ale z oceną bym poczekał i to nie miesiąc, a co najmniej rok.
Andrzeju nie wiem jak jakiej podstawie twierdzisz, że „Porównanie z Trumpem raczej mało trafione”. Otóż obaj panowie piją sobie z dzióbków. Milei wielokrotnie wyrażał swój podziw dla Trumpa, a Trump był pierwszym, który mu pogratulował zwycięstwa. Czy to nie wystarczy by wskazywać na liczne podobieństwa między tymi „gwiazdami medialnymi”, które dość przypadkowo, ale z przytupem weszły na salony polityki nie opuszczając przy tym wirtualnej rzeczywistości, w ktorej są głównymi aktorami?
Trump zmobilizował Amerykanów, choć nie wszystkich, do walki z postprawdą i pogardą dla faktów. W koncu przegał, choć nie powiedział ostatniego słowa. Zwycięstwo Milei może mieć podobny efekt, choć, podobnie jak i w USA, szkód będzie sporo bo demagogia niestety pozostawia po sobie przykry osad. W pewnym sensie podobnie stało się w Polsce. Bolesne odchodzenie PiS-u jest ceną jaką płacimy za wiarę w iluzje jakie stworzył Kaczyński ze swoim dworem, że destrukcja demokratycznych bezpieczników jest drogą do wybicia się na niepodległość. We wszystkich trzech przypadkach znalazło się wielu „filozofów”, którzy uzasadniali wybory demagogów. I to nie najlepiej świadczy o sowie Minerwy i to niezależnie od tego czy wylatuje świtem (jak twierdzi nadwordny filozof Kaczyńskiego) czy o zmierzu jak twierdził Hegel.
W Polsce po dwóch kadencjach i wyborczej “wygranej” udało się odsunąć od władzy psujących demokrację populistów, jest więc nadzieja, że w Stanach uda się ją ocalić po raz drugi. Byłoby to pewniejsze, gdyby sowa Minerwy zechciała pomóc Demokratom w wystawieniu pewniejszego kandydata (albo decyzyjnym sędziom w dyskwalifikacji wciąż mocnego Trumpa)..