Andrzej Lubowski: Staroświecki dżentelmen a losy Ukrainy4 min czytania


09.12.2023

Gdy pada termin „staroświecki dżentelmen rodem z kart powieści Jane Austen”, to kto przychodzi ci do głowy? Jeśli jesteś byłą szefową dyplomacji Austrii, to odpowiedź brzmi: oczywiście to Władimir Putin. W opublikowanym w czwartek wywiadzie dla BBC Karin Kneissl, w latach 2017 -2019 austriacka minister spraw zagranicznych, powiedziała, że Putin „to najinteligentniejszy dżentelmen – ze szczególnym naciskiem na dżentelmena – a spotkałam kilku”. W 2018 roku pani Kneisll zaprosiła Putina na swój ślub w austriackich Alpach, zatańczyła z nim walca i na zakończenie głęboko przed nim dygnęła.

A miało to miejsce wkrótce po próbie otrucia na terenie Wielkiej Brytanii Siergieja Skripala, obywatela brytyjskiego i byłego oficera rosyjskiego i jego córki. Po odejściu z polityki Kneissl dołączyła do zarządu Rosniefti, a potem stała się stałym bywalcem Russia Today, tuby rosyjskiej propagandy. Osiedliła się w Petersburgu, aby przewodzić GORKOM center, think tankowi, którego była współzałożycielką. Bo tam właśnie, w Rosji „może pracować w atmosferze wolności akademickiej”.

Przy okazji wojny dowiedzieliśmy się, że nie tylko Gerhard Schröder, ale kilku byłych kanclerzy Austrii i premier Francji zasiadało w radach nadzorczych rosyjskich firm. Putin zachowuje na Zachodzie sojuszników i nie przestaje ich pielęgnować. Od początku wojny kalkulował, że z czasem Zachód złagodzi sankcje, albo będzie je stosować selektywnie, bo chciwość weźmie górę. I będzie robić wszystko, aby następnym prezydentem USA był albo Donald Trump, albo ktoś jego pokroju. Coraz więcej wskazuje na to, że jego rozumowanie nie było pozbawione racjonalności.

Mieli paść w tydzień. Walczą już przeszło półtora roku. Podziwiamy ich męstwo. Cieszymy każdym sukcesem. Widzimy to, co chcemy widzieć. Odsuwamy od siebie to, czego widzieć i wiedzieć nie chcemy. Tego, że Rosja konsekwentnie zamienia Ukrainę w replikę syryjskiego Aleppo. Dopiero dziś, gdy amerykański Kongres waha się, czy i w jakiej skali nadal pomagać, zaczyna do nas docierać, że czas działa na korzyść Moskwy.

Nasi emerytowani generałowie i ich zachodni koledzy regularnie wytykali Rosji błędy strategiczne, taktyczne i operacyjne. Ta druzgocąca krytyka była miodem na nasze serca. Wpychała nas jednak w pułapkę chciejstwa i pobożnych życzeń.

Demoralizacja rosyjskiego żołnierza, jego kiepskie wyszkolenie i brak elementarnej troski o jego sytuację to nie wymysł naszej propagandy. Lecz nie zmienia to gigantycznej dysproporcji w potencjale militarnym Rosji i Ukrainy.

W tej sytuacji na groteskę zakrawały mozolne, trwające tygodniami negocjacje w sprawie dostaw tuzina czołgów, co stanowi z grubsza wyposażenie jednej kompanii, wtedy, gdy Ukraina potrzebowała natychmiastowego wsparcia dwudziesto- lub trzydziestokrotnie większego. Potem przyszła zgadywanka z F-16 – damy, nie damy, może damy, ale kiedy i ile?

W dramatycznie odmienny sposób wojna odbija się na kondycji gospodarek obu walczących stron. Miliony Ukraińców opuściły kraj, znacząca część zasobów mineralnych kraju, zdolności przemysłowych i ziemi rolnej znalazły się pod kontrolą Rosji. Gdy bandyci z Kremla mówili, że wynik jest przesądzony, nie były to wyłącznie czcze przechwałki typu zapewnień Chruszczowa, że ZSRR pogrzebie Zachód. Opierały się w dużym stopniu na wierze, że Zachód jak dotychczas będzie dawkował kroplówkę, i zwlekał z dostawami ciężkiego sprzętu, którego Ukraina potrzebuje pilnie, jak ryba tlenu.

Teza, że Zachód walczy z Rosją do ostatniego Ukraińca brzmi cynicznie, ale póki co odpowiada, niestety, rzeczywistości. Armia Ukrainy kąsa Rosjan na własnym terytorium, które każdego dnia staje się terenem bombardowań. Tymczasem życie Rosjan toczy się w miarę normalnie, jeśli nie liczyć mobilizacji, gorszego zaopatrzenia sklepów, trudniejszego podróżowania po świecie – co dotyka niewielu – i potoku pseudopatriotycznych kłamstw sączonych w rosyjskie głowy – do tego dawno przywykli, to żadne novum.

Putin liczy, że to tylko kwestia czasu, gdy jakiś koncern niemiecki, francuski, włoski czy austriacki powie swoim politykom, że przecież Rosja to wielki rynek zbytu, trzeba tam wrócić i nie będziemy sprzedawać niczego, co ma militarne zastosowanie. I powoli sankcje zaczną się rozchodzić w szwach. Rok temu, gdy o szansach Ukrainy na zwycięstwo mówiłem z ogromną ostrożnością, budziłem zgorszenie. Z przykrością stwierdzam, że dziś podobny sceptycyzm jest witany z potakiwaniem. A wśród Ukraińców nadzieję zastępuje zwątpienie.

Andrzej Lubowski

Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.

 

2 komentarze

  1. Stary outsider 10.12.2023
  2. Marek Jastrząb 10.12.2023