Andrzej Lubowski: Niespodzianki złe i dobre4 min czytania


01.01.2024

Zacznę od tej złej.

Dopadła mnie w Sylwestrowy dzień, poranek jeszcze u mnie był, gdy minister w kancelarii prezydenta, z wielu ministrów w tej kancelarii bardzo pewnych siebie chyba najbardziej z siebie zadowolony – choć oczywiście nie tak bardzo jak jego pryncypał – i z obowiązku służbowego świetnie poinformowany, oświecił mnie, że Tusk przegrał wybory. A mnie skrzydła natychmiast opadły, w rozpaczy się zanurzyłem, bo myślałem od miesięcy paru, że wygrał. Nawet sobie na tę okazję z radości wycieczkę zagraniczną zafundowałem. A tu masz babo placek. Świętowałem wytęsknioną wiktorię, a płakać żem powinien, bo znów moi wzięli w plecy. Jak łupnia dostali od Mołdawii to na własne oczy widziałem te gole, ale tu sprawy, widać, nie takie proste. Kanclerskiego łba trzeba, okazuje się, aby się połapać, kto wygrał, a kto nie, no i tego łba mi zabrakło.

Lepiej późno prawdę poznać, myślę, niż jeszcze później, ale że tak długo pan minister kancelaryjny tę prawdę skrywał, to naprawdę nieładnie chyba. Forsy mi za tę wycieczkę nie zwrócą, i jeszcze wyśmieją, że tak długo się nie połapałem. Żeby w sprawie tej wycieczki nie było potem zarzutów z góry, a raczej z dołu, bo doła mi pan minister tym sprostowaniem sprokurował, donoszę, że pierwszym przystankiem na tej wycieczce było Buenos Aires, i stamtąd właśnie pochodzi niespodzianka dobra. A jaka o tym za moment.

Argentyńska stolica to miasto całkiem rozrywkowe i cieplutkie w grudniu, a na dodatek jedyna chyba dziś stolica na świecie, gdzie rząd płaci za dolara 3 razy tyle ile wynosi kurs oficjalny. Z jednej strony w głowie się to nie mieści, ale z drugiej, pal tę głowę, skoro rząd tak uprzyjemnia turystom życie. Tyle, że mnie akurat ta przyjemność regularnie bokiem wychodzi.

Kapkę ponad rok temu najpierw mi radość okroiło oglądanie w osiedlowym barku meczu naszych z Argentyną na Mundialu, gdzie to, ponoć, nasi prosili, żeby im już więcej goli nie strzelać, na co Messi z kolegami ponoć przystali. Trzy tygodnie później, gdy się zbierałem, by na Wigilię lecieć do Warszawy, Messi wylądował z pucharem i zrobiła się taka zadyma, że Wigilię spędziłem przymusowo na lotnisku w Buenos.

Tym razem, znaczy się w AD 2023, numer mi wycięła artystka super wzięta, Taylor Swift. Deszcz straszny spadł, jej ostatni koncert odwołać trzeba było. Ale elegancko się zachowała – co sznyt, to sznyt – została jeszcze jeden dzień. I młodzież zewsząd przez Montevideo promem rzuciła się do Argentyny. A że stamtąd odpływała moja łódka, przyszło mi w środku nocy się przeprawiać, bo młodzi energią naładowani do roboty wracać musieli, i żaden miejsca nie chciał ustąpić.

Przed ucieczką odpytywałem miejscowych, co z tymi ich wyborami prezydenta. Bo ciekawie się zapowiadało. Z jednej strony szef od gospodarki kraju, który gospodarczo obsuwa się regularnie od czasów Evity – tym to by się dopiero przydał prezes Glapiński, gospodarkę by wyrychtował, jak się patrzy – a z drugiej strony wariat, tak mówili. Obiecywał, że dolara wprowadzi, bank centralny zlikwiduje – znów kłania się prezes Glapiński – ten by dopiero kota pogonił (z kotem ostrożnie, proszę). I jeszcze brzydko się o papieżu Franciszku wypowiadał – ten wariat znaczy, nie prezes Glapiński, Broń Boże.

Tu Profesora Obirka o wybaczenie proszę, bo ten zwariowany kandydat mówił o Franciszku a to, że – za przeproszeniem – „lewicowy sukinsyn” a to, że – za przeproszeniem – „imbecyl”. Papież udzielił wówczas wywiadu telewizji i przestrzegł przed niebezpieczeństwem ze strony „mesjańskich klaunów”. Panu Milei, bo tak się gość nazywa, mocno spadły słupki, i gdyż się już wydawało, że pozamiatane, jednak wygrał. I prezydentem został z woli narodu. Z papieżem się pogodził – w końcu to rodacy i wola narodu dla obu święta.

I co? A no w kraju się kotłuje – ale to Państwu najlepiej wytłumaczy Eugeniusz Noworyta – ja zaś wracam do przyjemnej niespodzianki. Bo tej właśnie dostarczył mi nowy prezydent, gdy pokazał Putinowi gest Kozakiewicza, u nas ostatnio ćwiczony w parlamencie, bo tam najbardziej przystoi. Na proponowane członkostwo w elitarnym, ponoć, klubie o nazwie BRICS, się wypiął. A mi się ciepło na duszy z tego powodu zrobiło. I to jest właśnie ta dobra niespodzianka, którą wspominam z rozrzewnieniem w Nowy Rok.

I na marginesie, pytanie mam takie, bo w Studio Opinii kupa filozofów: dlaczego dobrzy ludzie odchodzą tak wcześnie, a złych diabli nie biorą? Takie refleksje nachodzą mnie coraz częściej, zaś przełom roku takim myślom dodaje wiatru w żagle. Nie umykają, niestety, z tym wiatrem, a powracają i życie zatruwają.

Ale tego akurat do niespodzianek zaliczyć się chyba nie da, a miało być o niespodziankach.

Andrzej Lubowski

Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.

 

6 komentarzy

  1. slawek 01.01.2024
  2. WaszeR Londyński 02.01.2024
    • Andrzej Lubowski 02.01.2024
      • WaszeR Londyński 03.01.2024
  3. Senex 03.01.2024
    • slawek 03.01.2024