19.03.2024

Na okładce irlandzka rodzina w charakterystycznej pozie. To wspólna modlitwa, którą odmawiało się w każdym domu rano i wieczorem. Niewielu wyłamywało się z codziennych rytuałów – codziennie modliło się 85% Irlandczyków, a 90% z nich chodziło co niedzielę na mszę. Przez dziesięciolecia poziom praktyk religijnych był tu najwyższy na świecie. Teraz jest jednym z najniższych. „Co takiego się stało w moim kraju?” – pyta najpierw sam siebie, a potem swoich rodaków Derek Scally, irlandzki dziennikarz, który wyemigrował do Berlina i lata temu stracił swój kraj z oczu. Postanawia udać się w podróż sentymentalną do Irlandii, którą pamięta ze swojego dzieciństwa.
Jesteśmy przyzwyczajeni myśleć o Polsce jako przedmurzu chrześcijaństwa, a o Polakach jako strażnikach prawdziwej wiary. Ale Irlandczycy tak samo myśleli o sobie – od czasów świętego Patryka byli narodem, który ewangelizował resztę Europy. W historii zapisali się jako wyspa uczonych i świętych, misjonarzy i mnichów układających pokutne penitencjały. Przez kilkaset lat prześladowani za wiarę przez protestanckich Anglików, dopiero w 1922 roku „wybili się na niepodległość” – zapłacili za to jednak cenę. Północna część wyspy pozostała w rękach Brytyjczyków i jako Irlandia Północna do dziś jest częścią Zjednoczonego Królestwa. Natomiast Republika Irlandzka stała się krajem niezależnym. Gdy już odzyskano suwerenność, katolicyzm mógł rozkwitnąć, a nauki Kościoła zostały wpisane w prawo świeckie. Zakazano antykoncepcji, aborcji i rozwodów. Kobieta dla dobra narodu po wejściu w nierozerwalny związek małżeński miała pozostać w domu, aby zająć się mężem i dziećmi. Największym grzechem i hańbą stała się nieślubna ciąża, a grzesznice były separowane w specjalnych kościelnych instytucjach. Derek Scally pisze dla Irlandczyków, więc nie tłumaczy rzeczy dla nich oczywistych – ci, którzy chcą dowiedzieć się więcej o tym, jak wyglądało życie w państwie współrządzonym przez biskupów, gdzie nawet tampony jako „narzędzia naruszające błonę dziewiczą” były zakazane, znajdą opis w mojej książce „Irlandia wstaje z kolan”.
Derek Scally skupia się na tym, co nieoczywiste, niejasne i ukryte. Z detektywistyczną dociekliwością bada spuściznę katolickiej Irlandii. Pisze o szoku, jaki wywołało odkrycie prawdy o przemocy i nadużyciach w kościelnych instytucjach, takich jak szkoły przemysłowe, domy matki i dziecka czy pralnie magdalenek. O tym jak spadli z piedestału zakonnice i księża – do lat 90 byli uważani za opokę narodu, teraz boją się pokazywać na ulicy w koloratce. O procesie rozliczeń, w którym łatwo jest obwinić państwo i Kościół, ale daleko trudniej zajrzeć w głąb siebie i zadać sobie pytania: dlaczego nie reagowaliśmy? Dlaczego nic nie zrobiliśmy? Przecież wiedzieliśmy, że ksiądz cały czas przyjmuje w swoim domu dzieci. Przecież słyszeliśmy, co się dzieje szkołach przemysłowych.
Szkoły przemysłowe były rodzajem sierocińców prowadzonych przez zakony, do których trafiały dzieci nieślubnych matek lub dzieci, zdaniem państwa, zaniedbane przez rodziców (czego wskaźnikiem było na przykład częste wagarowanie) i w których doświadczały przemocy. W tym miejscu warto też wspomnieć, że nie były to szkoły poprawcze – jak błędnie zostały nazwane w polskim tłumaczeniu książki Scally’ego. Szkoły poprawcze były osobna instytucją i kierowano do nich chłopców i dziewczęta skazanych za poważne przestępstwa.
Derek Scally jest moim rówieśnikiem, więc jego książkę czytałam ze szczególnym zainteresowaniem, zastanawiając się, jak inne było nasze dojrzewanie. Moje – na styku dwóch światów: komunistycznego i kapitalistycznego, kiedy Polacy przeżywali rozczarowanie ustrojem socjalistycznym, a z nadzieją witali nowy, ten, w którym każdy mógł być bogaty, a pluralizm i wartości chrześcijańskie miały być zachowane. Religijny zryw, katecheza w szkołach, tłumy w kościołach, zakaz aborcji, kioskarze przebijający igłą prezerwatywy. I jakże zupełnie inne życie Dereka – na linearnej drodze z katolickiej Irlandii współrządzonej przez hierarchów do państwa, w którym biskupów nikt już nie słucha. Gdy był w liceum zdekryminalizowano kontakty homoseksualne i zniesiono zakaz rozwodów. Gdy zdał na studia, pracę rozpoczynała Komisja Ryana badająca nadużycia księży i zakonnic w szkołach przemysłowych. Gdy wyjechał, Irlandia przez kolejne lata prowadziła proces rozliczania Kościoła i w referendum przyjęła małżeństwa osób tej samej płci oraz prawo do aborcji.
Derek Scally stawia pytania o to, jaki dziś Irlandczycy mają stosunek do swojej spuścizny, jak poradzili sobie z procesem rozliczeń i jak godzą bycie katolikami z popieraniem praw, które doktryna katolicka potępia. „Najlepsi katolicy pod słońcem” to książka dla wszystkich, którzy chcą lepiej poznać Irlandię i zrozumieć proces odchodzenia świata, w którym religia była najważniejsza.

Marta Abramowicz
Reporterka, badaczka społeczna, działaczka na rzecz praw człowieka.
Nominowana w 2024 roku do Nagrody im. Teresy Torańskiej za książkę „Irlandia wstaje z kolan” (więcej Wikipedia)
„…Od średniowiecza prześladowani za wiarę przez protestanckich Anglików…” jak dla mnie to coś nowego …
Ale fakt, że dzięki irlandzkim mnichom przetrwała w niemal niezmiennym stanie stara łacina, która w Europie po upadku Rzymu była już w stanie niemal zaniku. Karol Wielki właśnie z Irlandii sprowadzał mnichów do organizowanych przez siebie szkół.
I refleksja – mając nawet tak pozytywne karty, można wszystko zepsuć. U nas podobnie, a może jeszcze gorzej, bo widząc co się dzieje w Irlandii (chyba, że jest się ślepym i głuchym) z uporem idzie się tą samą ścieżką.
Oczywiście skrót myślowy. Od średniowiecza prześladowani przez Anglików, którzy potem przyjęli protestantyzm. Dziękuję za uwagę i poprawiam.
Łoj, zdarza się 🙂
To zerwanie Londynu z Rzymem w XVI wieku stało się kolejnym etapem kontrowersji (łagodnie rzecz nazywając) między Anglikami a Irlandczykami i = jak można sądzić – jedną z przyczyn umocnienia się Irlandczyków w katolicyzmie. Być katolikiem to było nie tylko wyznanie wiary, ale i deklaracja polityczna.
Jak to od średniowiecza? W średniowieczu protestantyzm jeśli był to niszczono go zapamietale. To nie jest pomyłka autorki?
A tak wracając do książki a właściwie książek Marty Abramowicz i Dereka Scallego – mamy wyjątkową szansę spojrzeć na Irlandię oczami Polki i Irlandczyka, wprawdzie na uchodźctwie ale jednak. Tylko lektura obu książek daje szanse zrozumieć fenomen irlandzkiego wstawania z kolan.
Czas na Polskę…
Ano czas. Tym bardziej, że wiele elementów historii kościoła irlandzkiego jako części historii Irlandii jest niemal tożsamych z naszą. U nas też najpierw Bismarck ogłosił, że „Polak to katolik” (co dziś bez elementarnej tej wiedzy powtarza kk), a potem prócz zaboru austriackiego katolicyzm był „legitymacją polskości”.
I tak samo Kościół potrafił zepsuć do cna te relacje uważając, że już może wszystko.
My tak nie dostaliśmy w tylek od koscioła jak Irlandczycy dlatego u nas potrwa to dłużej o ile w ogóle. Współczesna młodzież nie tyle chce rozliczeń kościoła co ma to go gdzieś. No chyba tylko wtedy gdy walczy o prawo do aborcji. Dlatego sadzę, że kosciół bedzie trwał i nikt nigdy nie odpowie za jego łajdactwa. A w Polsce przeciez te łajdactwa też były. Z czasem zaniknie ale nie tyle z powodu swoich przestępstw tylko demografia go załatwi. Polska Irlandia wcale nie tak podobna. U nas był PRL a to zatrzymalo krytykę koscioła.