01.05.2024
O morderstwie Pawła Adamowicza dowiedziałem się w dzień po tej tragedii
z prasy w Johannesburgu. Nie sądzę, aby to nieszczęście trafiło na pierwsze
strony południowoafrykańskich dzienników, gdyby nie fakt, że najważniejsze we
współczesnej historii RPA morderstwo polityczne miało związek z Polską.
W 1993 roku, strzałem w głowę, imigrant z Polski, Janusz Waluś, zamordował
Chrisa Hani, wschodzącą gwiazdę czarnoskórej społeczności RPA. Od
Pierwszych demokratycznych wyborów kraj dzielił jeszcze rok. Hani był uważany
za jedynego czarnoskórego polityka w RPA, który charyzmą i popularnością
dorównywał Nelsonowi Mandeli.
Piszę te słowa dokładnie w 30 rocznicę pierwszych wyborów, w których miliony
czarnych mieszkańców miało prawo zagłosować. I na kilka dni przed 30
rocznicą elekcji Mandeli na prezydenta RPA. Od 6 lat co roku
odwiedzam ten kraj. Duże miasta, małe miasta, busz. Mam tam przyjaciół
białych i czarnych, w miarę zamożnych i takich, którzy ledwo przędą. Właśnie
stamtąd wróciłem. Nie przychodzi mi do głowy inny kraj, gdzie
przepaść między potencjałem a dzisiejszą kondycją byłaby równie głęboka, co w
przypadku Republiki Południowej Afryki. Ogrom bogactw naturalnych – od
złota, platyny, diamentów, poprzez chrom, węgiel i magnetyt, niespotykana
nigdzie indziej w Afryce infrastruktura (około stu lotnisk) i stopień
uprzemysłowienia, giełda większa pod względem kapitalizacji niż we
Frankfurcie czy Paryżu, miliony hektarów urodzajnej gleby, wybrzeże, zwłaszcza
to południowo-wschodnie, nad Oceanem Indyjskim, które swym pięknem i
potencjałem turystycznym przyćmiewa francuską Riwierę. I każdego roku od
czasu mojej pierwszej podróży przepaść między tym co jest, a tym co mogłoby
by być przeraźliwie rośnie. I kurczą się nadzieje tych, za prawa których Mandela
przesiedział w więzieniu długie lata.
Gdy były terrorysta dla jednych, a bohater walki o wolność dla innych, w roli
prezydenta kreślił marzenia o wielkości kraju, gdy międzynarodowi
analitycy nazywali RPA jedną z przyszłych lokomotyw światowej gospodarki, nie
były to wizje wyssane z palca, choć, jak pokazała rzeczywistość, oparte na
nadmiernym optymizmie. A optymizm był nadmierny, gdyż nie doceniał skali
pułapek czyhających na rodzącą się demokrację.
Gdy zabrakło Mandeli, jego partyjnym kolegom, wcześniej towarzyszom walki z
apartheidem, puściły wszelkie hamulce. Dawni bohaterowie rozpychać się
poczęli w kolejce po konfitury władzy. Partia rządząca niepodzielnie od 1994
roku zanurzyła się po dziurki w nosie w korupcji. Łajdactwa w mariażu
z przeraźliwą niekompetencją powoli, ale systematycznie niszczyły kraj,
odbierały milionom ofiar apartheidu szanse na godne życie. Nierówności
dochodowe są dziś w RPA, wedle szacunków Banku Światowego, największe na
świecie.
Jakby tego było mało, kraj, pogrążony w długach, stał się łatwym kąskiem dla
moralnych pariasów, z wystarczająco wypchanym portfelem: dla Chin, Rosji i
Iranu. Chinom wciąż głodny gotówki rządzący Afrykański Kongres Narodowy
(ANC) pozwala na rabunek skarbów zawartych w ziemi. Rosji Putina wystawia
świadectwo mocarstwa dbającego o pokój i sprawiedliwość. A za pieniądze
Teheranu gra rolę pożytecznego idioty oskarżając Izrael o zbrodnie
ludobójstwa. Nie czynią tego ani Namibia, ani Rwanda, które na własnej skórze
doznały krzywd prawdziwego ludobójstwa, ale RPA, bo aparat ANC kiedyś w
sztuce przewrotnej propagandy kształcili mistrzowie tego fachu: towarzysze z
Moskwy i Wschodniego Berlina.
Od pierwszej podróży, która zbiegła się w czasie z zabójstwem prezydenta
Gdańska, tym ponurym myślom towarzyszyła mi refleksja, że kraj tak od
naszego odległy, a kłopoty całkiem podobne. I łapałem się na tym, że niekiedy
nieszczęsnej RPA zazdrościłem. A zazdrościłem silnych niezależnych sądów,
uczciwego Kościoła i odważnego, stającego w obronie pryncypiów demokracji
krajowego biznesu. Dziś dodatkowym światełkiem w tunelu jest nadzieja, że
ANC, „przewodnia siła narodu”, po raz pierwszy od upadku apartheidu może
stracić bezwzględną większość w parlamencie. Co wcale nie musi krajowi wyjść
na zdrowie, ale tworzy taką szansę.
Andrzej Lubowski
Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.
Opowiadałem tu kiedyś (chyba) anegdotkę.
Pewien Beduin znalazł ropę na pustyni. Po kilkudziesięciu latach jego skrawek pustyni opływa złotem, a ludziom robi się drogie operacja za granicą na koszt państwa.
W Rosji znaleziono ropę, złoto i całą tablicę Mendelejewa.
Zabrakło tylko Beduina.
Widzę, że podobnie można powiedzieć o RPA.
Zaczyna to wyglądać niemal na regułę, bo znalazłoby się jeszcze kilka państw w podobnej sytuacji.