14.05.2024
Pod koniec istnienia PRL miała miejsce rozmowa, do której później chętnie wracałem opisując dawną rzeczywistość, a i nadzieje w stosunku do nowej.
Siostra rozmawiając ze znajomą Niemką z Bawarii wybierającą się do nas w odwiedziny uprzedzała ją, że na ogół nie ma u nas papieru toaletowego.
Niemka nie chciała wierzyć.
– Jak to nie ma?! Przecież on jest potrzebny!
Ta jej odpowiedź długo była moim przewodnikiem w trakcie przechodzenia z ustroju w ustrój. Jeśli coś jest człowiekowi potrzebne, to musi to być! Ktoś to wyprodukuje, ktoś to sprzeda i mam czego potrzebuję, to logiczne. Na tym polega kapitalizm.
Do dziś śmieję się z ówczesnej mojej naiwności i prostodusznego pojmowania różnic oraz zasad rządzących światem ekonomii.
W czasie studiów opowiadaliśmy sobie dowcip na temat jednego z obowiązujących nas przedmiotów, a mianowicie ekonomii politycznej.
– Co to jest ekonomia polityczna?
– To łapanie czarnego kota w ciemnym pokoju.
– A co to jest ekonomia polityczna kapitalizmu?
– To łapanie czarnego kota w ciemnym pokoju, ale tego kota tam nie ma.
– A co to jest ekonomia polityczna socjalizmu?
– To łapanie czarnego kota w ciemnym pokoju, tego kota tam nie ma, ale co chwila słychać okrzyk „mam go!!!”
Potem przyszła rzeczywistość. Pewne niedoskonałości zwalało się na „okres przejściowy”, na niedobór odpowiednio przygotowanych kadr itp.
Czas płynął, a zamiast ideału okazało się, że kapitalizm opiera się na zupełnie innych zasadach, niż go ongiś pojmowano.
Zasada główna: jeśli potrafię produkować ołowiane patelnie to muszę przekonać ludzi, że są im one absolutnie niezbędne, wbrew pozorom. Wydaję na reklamę miliony tak długo, aż współobywatele nie będą sobie wyobrażać życia bez ołowianej patelni.
To czego by naprawdę chciał obywatel interesuje mnie zdecydowanie mniej.
Od czasu do czasu słychać utyskiwania ze środowisk biznesowych, że coś im się nie opłaca. Najbardziej lubię te ze strony tzw. handlowców. Piszę tzw. bo jakoś nie potrafię się przekonać, że mam do czynienia z prawdziwym handlem nastawionym na zarobek uzyskany przez zaspokajanie potrzeb kupujących.
Prościutki przykład.
Mam swoje ulubione wafelki. Produkowane są w pięciu smakach, ale ja lubię tylko jeden z nich. Pewnie nie tylko ja, bo stale mam problemy z ich nabyciem. Zawsze najwcześniej są wykupione. Potem długo trzeba czekać na kolejną łaskawą dostawę.
No i teraz pytanie: czy producent i hurtownicy wiedzą o tym fakcie? Myślę, że tak, bo w końcu jakieś statystyki prowadzą. No to jeżeli tak, to dlaczego nie ograniczą produkcji smaków mniej poszukiwanych, a w zamian nie produkują więcej tych, które się tak świetnie sprzedają? Przecież zarobiliby znacznie więcej.
Obserwuję to zjawisko od lat (nie tylko na przykładzie wafelków) i widzę, że ta prosta prawda jakoś nie dociera do umysłów wybitnych producentów i handlowców. Dlaczemu?
Rozumiem, że cykl produkcyjny ma swoje prawa i nie da się tego zmienić w tydzień. Tylko, że ja to widzę od lat na konkretnych przykładach.
Mało tego. Firma ściąga kasę za franczyzę od kogoś otwierającego z nimi sklep, a potem ma w nosie jego klientów. Franczyzobiorca nie panuje nad dostawami choć to on wie jakich ma klientów i czego oni chcą. Dostawy są narzucane „z klucza”, a potem w mediach słyszymy utyskiwanie wszystkich, że „nic się nie opłaca”.
I tak ze wszystkim.
Tajemnicze manewry jakie rząd odprawia dookoła produktów rolnych z Ukrainy prowokują rolników, a człowiekowi wydawałoby się, że nie ma nic prostszego, niż dopilnowanie przez właściwe służby, aby tranzyt był tranzytem.
Dodatkową tajemnica jest fakt, że tzw. rolnicy (prawdziwych jest u nas coraz mniej) obudzili się nagle po grudniu ’23, a wcześniej jakoś nie zauważali zjawiska, które przecież ma już swoją historię. Mało tego – nie zważając na polska historię, choćby rok 1980 kiedy to wygraliśmy z komuną, bo stanęliśmy w jednym szeregu bez względu na dzielące nas zdania w różnych sprawach, rolnicy tworzą zamiast jednego frontu kilka, co każdemu rządzącemu daje niezwykłą wprost możliwość manewru (w 1980 r. wicepremier Pyka dałby wiele za takie coś).
Dziś Kaczyński wdzięczy się do rolników robiąc z nich idiotów kiedy tłumaczy, że PiS zawsze był przeciw, a Komisja Europejska zrobiła odwrotnie na złość Polakom, co jest taką samą prawdą jak występy Kaczyńskiego w balecie. Dlaczego jest to możliwe? Ano właśnie. Przez 8 lat tzw. przewodniczący tzw. „Solidarności” troszczył się jedynie o Kacperka, aż tu nagle doszło do niego, że musi wspomóc rolników i górnicy pędzą demonstrować w Warszawie. Przez 8 lat nie przeszkadzał im zwiększający się import rosyjskiego węgla, aż tu nagle …
Na marszu „rolników” widoczne były hasła „”Zastaliście Polskę zagospodarowaną, zostawiacie zrujnowaną” . Pod czyim adresem to miało być? Rząd Tuska przez 4 miesiące zniszczył Polskę tak pięknie „zagospodarowaną” przez PiS, którego prezes szedł ramię w ramię z protestującymi? Schizofrenia czy cynizm?
I tak można bez końca.
Czy ktokolwiek z rolników odpowie mi sensownie na pytanie: dlaczego nie mam kupować greckich truskawek, a brać polskie – dwa razy droższe? Dlaczego to ja mam się troszczyć o interesy polskiego rolnika? Dlaczego to on nie troszczy się o moje potrzeby, których zaspokojenie jest najprostszą drogą do jego przyzwoitych zarobków? Pytania może i brutalne, ale odpowiedź wolałbym dostać konkretną, bez wielkich słów.
Wszystko ok, ale dlaczego jedni i drudzy dziwią się potem, że tracą szacunek u większości społeczeństwa? Jak mówić o sympatii do rolników i ich postulatów kiedy raz, że oni żrą się sami ze sobą, a po drugie nie blokują dróg rządowi tylko zwykłym ludziom, którzy nic im nie zrobili.
Kiedy w Japonii kierowcy autobusów przystępują do strajku polega on na tym, że nie pobierają opłat od pasażerów. W ten sposób cierpi tylko ten, przeciw któremu strajkują czyli firma, a nie zwykli ludzie.
Można? Można. Jeśli się pomyśli.
To tylko nieliczne przykłady tego co dzieje się w naszej rzeczywistości nie działając wcale dla dobra „klienta”, kimkolwiek by on nie był.
Może więc kapitalizm to kolejny model polityczno ekonomiczny, który wbrew temu do czego przekonywał nas prof. Balcerowicz sam z siebie niczego nie załatwi? Może tu też potrzebni są ludzie, którzy choć odrobinę myślą i przewidują dalej, niż na pojutrze?
Wafelki niechcianych smaków zalegają na półkach, a ja nie mogę się doczekać tych, które najbardziej lubię.
No wiem, nic się nie opłaca … ech …
Wydawałoby się, że już nauczyliśmy się czegoś przez te trzydzieści kilka lat. Wydawałoby się …
No, ale przynajmniej mogę sobie pomarudzić.
Jerzy Łukaszewski
Potwierdzam – był taki dowcip o ekonomii politycznej. Mam pytanie – kto to jest Kacperek o którego troszczy się Piotr Duda? To ważne, chciałbym widzieć bo ten Duda to mój “faworyt”
Ktoś bardzo ważny, a może najważniejszy, o czym wiedzą dyrektorzy hoteli 🙂
Zapewne jedyna osoba, która patrzy na Piotra Dudę bez obrzydzenia.
Hmmm… fotka Kacperka nie dotarła, widać akismet potrafi mnie nie lubić tylko fragmentarycznie.
Jest tutaj: https://www.pudelek.pl/artykul/83331/piotr_duda_tlumaczy_sie_lisowi_z_psa_kacper_spi_z_nami_w_lozku/
Moze wafelków o ulubionym Panu smaku nie ma, bo się słabo sprzedają? Smaków natomiast ulubionych przez innych, pełne polki…
Markus: może nieprecyzyjnie napisałem: wafelki o moim ulubionym smaku sprzedają się błyskawicznie. Przychodzi 5 smaków, po jednym dniu mojego już nie ma, inne leżą tygodniami. Takich przykładów jest sporo. Dotyczą wielu towarów.
Zbigniew: Kacperek to piesek tego Dudy. Kiedyś był o nim cały reportaż kiedy wspominano użytkowanie przez tzw. przewodniczącego domów wczasowych.
A propos naszej handlowej rzeczywistości. Odprowadzałem znajomych Kanadyjczyków na dworzec w Gdańsku. Gdy zapragnęli napić się kawy (ona) i wody (on), okazało się, że dziewięć miesięcy po bardzo uroczystym otwarciu dworzec przypomina martwe muzeum. Czynne są tu tylko kasy, apteka, poczta i WC za 5 złotych. Mnóstwo boksów i większych pomieszczeń restauracyjnych świeci pustkami, zamiast przynosić dochód kolejarzom i radość klientom. To samo zresztą na otwartym dopiero co dworcu we Wrzeszczu….
Zgadza się. Na dworcu w Gdańsku widziałem kilka pomieszczeń, w których pomieściłoby się ze 200 widzów gdyby im tam zafundować teatr czy kabaret. A stoją puste. Też nie mogłem się nadziwić.
Nie ma się co dziwić Panie Jerzy. Wystarczy zapoznać się z warunkami wynajmu i wszystko będzie jasne.
O, taki kabaret, jaki robił Pan w Konsulacie Kultury na Jana z Kolna!
No właśnie o tym myślałem kiedy oglądałem te sale. Obiekt idealny, każdy dojedzie, samochodem czy bez, 200 osób wejdzie bez trudu.
Niestety, tak jak pisze pan DAREK wszystko zależy od warunków. I znowu wracamy do tego samego. Bardziej opłaca się żeby stał pusty? Właściciel czuje się lepiej kiedy żąda wygórowanych stawek i w efekcie nie dostaje nic?