16.05.2024
Oplątany siecią kabli, podłączony do monitorów, leży zamroczony i obolały. Może tylko przypuszczać, co się dzieje. Dochodzą go urywane odgłosy i porozumiewawcze szepty. Lecz z jego strony nie ma żadnej reakcji. To znaczy na zewnątrz. W środku natomiast odczuwa strach, że ktoś poweźmie za niego ostateczną decyzję; w każdej chwili jakiś nadgorliwy ktoś może uznać, że już nie nadaje się do ratowania, dobiegł do mety i nie ma powodu, by nadal pętał się po świecie.
Błaga o znak; irracjonalnie ufa, że jego obawy staną się barierą do wyłączenia go z zasilania. Lecz znak, to mrzonka; ufność zależy od dźwiękowej sygnalizacji. Wadliwy zapis przetworzony w obraz i koniec, lekarze myją ręce, piją kawę, rozmawiają, jak zawsze są gotowi nieść pomoc następnym. Ponownie, fachowo, arbitralnie, zgrabnie i beznamiętnie pragną ingerować w mięsne perypetie tych, co chcą zmartwychwstać.
Ale czy chcą żyć bez względu na przyszłą jakość życia? Zastanawia się, czy dotrwa do odpowiedzi. Zanurzony w koszmarnym grzęzawisku ewentualności, chce odzyskać utracony optymizm. Rozumie więc, że jest za późno; kapitulacja, oto, co mu pozostaje.
*
Początkowo jest wściekły, że tak ostentacyjnie grzebią mu w ciele. Jednak, w miarę upływu czasu, łatwiej i szybciej oswaja się z ich bezceremonialnością. Co nie oznacza, że ją polubił; nie może przystać na podobną interpretację. Ofiarowuje im w miejsce bezwarunkowej zgody na uległość, pozorne poddanie się jej niejasnym następstwom.
A i to okazuje się nadmiernym ciężarem. Nie wie, co się stało, a pamięć nie podpowiadała mu niczego. Ogarnia go więc panika, chaotyczne poszukiwanie swojej tożsamości. Co moment, jak refren, dobiega go przymulająca myśl, że nie przypomina sobie, ani skąd tu się wziął, ani kim jest. Męczy go fakt, że wszystko się rozpłynęło i ogarnia go trwoga, że co było, odeszło.
*
Daremnie próbuje wyzwolić się spod panowania strachu. Wyobraża sobie najgłupsze scenariusze: upadł i złamał kręgosłup. Lub: w trakcie nieudanej operacji, odkryto liczne przerzuty i pozostawało kwestią dni, czy odzyska całkowitą jasność umysłu. Wyobraża sobie, że jest napiętnowany bezbronnością, czekają go szykany, żmudna inność, daremne starania o cokolwiek.
Z pewnością ma jakieś nagromadzone doświadczenia. Stagnacje, o których istnieniu nie wie. Prawdopodobnie przeżywa, lub już ma za sobą kryzys wieku średniego. Wszedł w smugę cienia. Albo w niej tkwi jak w zawiesinie z rozpaczy. Są to jednak makabryczne domysły pozbawione krzepiących wieści.
*
Złości go, że jest skazany na spekulacje. Może jest mądry. A może głupi, jak but. Tego nie jest w stanie ustalić. Na razie. Ma nadzieję, że niebawem odzyska utracone siły, wróci do siebie, odzyska to, czego o sobie nie wie. Tymczasem dziwi się, skąd po jego głowie krążą określenia w rodzaju smuga cienia czy kryzys wieku. Skąd je zna i dlaczego pewne określenia wydają mu się bliskie, o pewnych natomiast, nie umie nic powiedzieć.
Pragnie zdobyć się na grymas świadczący, że jeszcze nie jest z nim tak fatalnie. Ma ochotę na poznanie tego, co skrywa się i pozostaje poza nim, w papkowatym zaciszu odosobnienia. Zastanawia się, dlaczego tu leży, od kiedy i czy naprawdę znajduje się w stanie nicości?
Podobnie z pamięciową dziurą na temat miłości, małżeństwa, rozwodu. Zastanawia go, czy ma żonę? A jeśli, to gdzie? Dlaczego nie ma jej przy nim? Nie czuwa przy nim i nie pomaga mu? Czy jest szczęśliwsza bez niego? Jaka jest, o ile jest? Piękna, wyniosła, niedostępna? Kłótliwa, mądra, wyrozumiała? Potrafi wybaczać, czy raczej jest małostkowa, nasączona pretensjami, żalami, urojonymi krzywdami?
Albo: czy jest samotnym, obdartym z przyjaciół singlem, facetem upędzającym się za młodością, melancholijnym durniem żyjącym wspomnieniami? Zgorzkniałym wdowcem, którego poprzednie życie polegało na codziennych odwiedzinach cmentarza, na żałobnej rutynie?
Pytania te zadaje sobie i nie znajduje na nie odpowiedzi. Słyszy, jak mówią do niego Panie Wiktorze, jak pochylają się nad nim i uśmiechają się przyjaźnie, porozumiewawczo, a on nie potrafi wykrztusić słowa, nie daje rady odwdzięczyć się podtrzymaniem konwersacji, tylko bezradnie, przepraszająco, rozciąga usta w czymś od biedy przypominającym grymas błogości i milczy.
Milczy jednak w sposób wymowny: wyczekujący, jakby swoim nieruchomym ciałem zachęcał do kontynuowania tej dziwacznej, jednostronnej rozmowy, jak gdyby jego wyczekująca postawa obiecywała im: poczekajcie, wkrótce do was przemówię, wkrótce znowu będę sobą!
*
Buntuje się jeszcze, lecz już coraz mniej zdecydowanie. Opuszcza go pewność. Zamiast przeświadczeń, pojawia się bojaźń; boi się mózgowej redukcji, półświateł i półcieni tańczących na ścianie, dygotu myśli skąpanych w mroku. Trzyma się więc na uboczu świata, który nie należy do niego.
Ostatkiem sił przenika go świadomość, że zbliża się moment rezygnowania z poszukiwań daremnej ulgi. Z początku ma nadzieję na wyzwolenie się spod macek bezwładu, żywi otuchę podsycaną przez najbliższych lub życzliwych z egoizmu, próbuje imać się sprawdzonych sposobów na godne wymaszerowanie ze ślepych uliczek medycyny i ze swojego cierpienia, jednak po latach obłudnego zamazywania rzeczywistości, udawania, że nic mu nie dolega, po latach wiary w cud i fałszywe przepowiednie, po latach ufności w ratunek medycznych eksperymentów, wstrząsany mirażami, znużony codziennym rozpadem swojego wnętrza, zawiedziony, zniecierpliwiony, podenerwowany własnym niedołęstwem, już nie umie ukryć swojego rozczarowania do tych mocy, wobec których buntował się bez powodzenia.
Jeszcze upaja się samotnością, chełpliwą dumą, wisielczym cynizmem, a wszystko to dlatego, by nie trząść się z obawy o zachowanie resztek swojej nędznej powłoki, by, w sytuacji zagrożenia, móc wyzwolić się z letargu, odrzucić śmierć, obronić się przed nią, kurczowo trzymać się życia.
Marek Jastrząb
Pisarz, publicysta
Niektóre publikacje Autora są do pobrania w Bibliotece Studia Opinii
źródła obrazu
- jastrzab: BM