Janusz J. Tomidajewicz: Liberalny populizm udusi demokrację7 min czytania


16.02.2025

Lewy sierpowy

https://pl.wikipedia.org/wiki/Populizm Bryan, Judge magazine, 1896.jpg

Populizm zazwyczaj zarzuca się albo skrajnej prawicy, albo skrajnej lewicy, tymczasem może on charakteryzować także programy centrowych kandydatów i liberalnych partii.

Każda kampania wyborcza (także ta prezydencka), to pretekst do wygłaszania przez polityków populistycznych deklaracji. Równocześnie zarzucenie konkurentowi populizmu traktowane jest jako dyskwalifikująca go etykieta, mająca przekonać o jego braku odpowiedzialności za sprawy państwa. W potocznym rozumieniu tego epitetu, populizm oznacza głoszenie poglądów i działanie „pod publiczkę”, nie liczące się ani z realnymi warunkami i możliwościami państwa, ani z długookresowymi skutkami działań, jakie populiści obiecują swym wyborcom. Przy tym populizm swą popularność i skuteczność zawdzięcza temu, że odwołuje się w swoich postulatach i retoryce do idei i woli „ludu”, często stawianego w kontrze do „elit”.

Populizm zazwyczaj zarzuca się skrajnościom, albo prawicy, albo lewicy, tak jakby centrowy liberalizm był od niego wolny. Tymczasem nawet tocząca się obecnie kampania prezydencka pokazuje, że obok populizmu lewicowego i prawicowego możliwy jest także populizm liberalny. Zazwyczaj o taki liberalny populizm oskarżane są skrajnie liberalne propozycje wzywające do powszechnego obniżenia podatków, wycofania się państwa z wszelkich świadczeń socjalnych, likwidację lub ograniczenia regulacji środowiskowych i klimatycznych i ogólnie rzecz biorąc uwolnienie działalności gospodarczej od publicznego nadzoru i kontroli. W Stanach Zjednoczonych klasycznym przykładem takiego skrajnie liberalnego populizmu jest ze swoimi postulatami „Tea Party”. Dziś także wiele z pierwszych posunięć D. Trumpa, jako prezydenta, stanowi realizację pomysłów liberalnego populizmu. W Polsce od początku transformacji z hasłami liberalnego populizmu, w kolejnych kierowanych przez siebie partiach, występował Janusz Korwin-Mikke. Współcześnie do tego repertuaru sięga zaś przede wszystkim, ze sporym poparciem kandydujący na prezydenta S. Mentzen. Populizm w wydaniu J. Korwin –Mikkego a nawet S. Mentzena można łatwo zlekceważyć wiążąc go ze skrajną prawicą i licząc na odrzucenie tych skrajności przez większość społeczeństwa. (Tak się zresztą dotąd działo.)

Jednak wobec rosnących zagrożeń, jakie dla każdego z nas niesie współczesność, charakteryzująca się zmianami klimatycznymi, wzrastającymi cenami energii, rosnącymi nierównościami społecznymi i dochodowymi, chaosem informacyjnym i zanikaniem znaczenia tradycyjnych wartości i autorytetów oraz groźby narastającej konfrontacji między mocarstwami światowymi, mogącymi doprowadzić nawet do atomowej zagłady, taki skrajny prawicowy populizm zyskuje coraz większe poparcie społeczne. W tej sytuacji także umiarkowane ruchy i partie liberalno-demokratycznego środka (takie jak europejskie partie chrześcijańsko-demokratyczne, socjaldemokratyczne i liberalne) zaczynają sięgać do populistycznego repertuaru łatwych, lecz fałszywych recept na zapewnienie pokoju społecznego

Czymże bowiem jak nie liberalnym populizmem są Tuskowe obietnice deregulacji przeprowadzanej w sojuszu z wielkim kapitałem (a personalnie z R. Brzoską), zapowiadane przez Mentzena generalne obniżanie obciążeń podatkowych, czy zgłoszone już przez Polskę 2050 propozycje obniżenia składki zdrowotnej dla wszystkich lub zapowiadane przez PSL potrojenie unijnych dopłat, dla najbardziej aktywnych (czytaj najbogatszych) gospodarstw rolnych.

W swoim liberalnym wydaniu populizm obiecując „ludowi” uwolnienie go od opresji zbiurokratyzowanych elit państwowych czy partyjnych, wykorzystuje naturalną u każdego niechęć do ograniczeń stwarzanych przez władzę, czy równie naturalną niechęć do płacenia podatków. Korzysta przy tym z pogłębianego przez media przekonania o upolitycznieniu, skorumpowaniu i w rezultacie niezdolności aparatu państwa do rozwiązywania problemów społecznych. Receptą na te problemy ma się więc stać oddanie ich w ręce samych obywateli i „obiektywnego” mechanizmu rynkowego. Wobec rosnącego i w znacznej mierze uzasadnionego braku zaufania do elit politycznych i intelektualnych, recepty takie mogą zdobywać popularność i stają się skutecznym narzędziem uzyskiwania poparcia wyborczego. W rezultacie sięgają po nie także umiarkowanie liberalni a nawet centrolewicowi przywódcy i ruchy polityczno-społeczne.

Tymczasem te neoliberalne recepty na narastające problemy społeczne są z gruntu kłamliwe i jeżeli rozwiązują czyjekolwiek problemy to jedynie problemy elit biznesowo-finansowych. Tak naprawdę działania ukierunkowane na deregulację, ograniczenie obciążeń na rzecz państwa czy zwiększania swobody działalności gospodarczej nie służą bowiem lepszemu zaspokajaniu potrzeb społecznych, lecz umożliwiają szybsze bogacenie się już najbogatszych i pogłębianie podziału na bogacącą się mniejszość i pauperyzująca się „ludową” większość społeczeństwa. Niestety do tej większości społeczeństwa zupełnie nie dociera, że, tak zohydzane nam regulacje służyć mają ochronie słabszych przed dyktatem silniejszych i bogatszych a świadczenie obciążeń na rzecz państwa jest koniecznym warunkiem dobrego pełnienia przez nie funkcji dostarczyciele usług publicznych. Często ulegamy także neoliberalnej propagandzie, że rynek jest obiektywnym i sprawiedliwym mechanizmem podziału dóbr i wynagradzania obywateli, gdy w rzeczywistości jest to mechanizm premiujący wielkich i bogatych a eliminujący słabych i biednych.

W konsekwencji przy całym swoim ukierunkowaniu na zaspokojenie oczekiwań „ludu”, w opozycji do wartości reprezentowanych przez „elity”, do których chętnie zalicza się elity intelektualne, urzędnicze, czy polityczne i partyjne, liberalny populizm całkowicie pomija istnienie i szkodliwe działanie elit biznesowo-finansowych. Wprost przeciwnie, to w oparciu o nie chce się realizować swoje populistyczne pomysły. W USA to Elon Musk został przez Trumpa postawiony na czele Departamentu Efektywności Rządu (DOGE) a w Polsce D. Tusk na czele zespołu ds. deregulacji postawił Rafała Brzoskę. Oczywiście w całym tym populizmie, liberalizm tak naprawdę wcale nie interesuje się rzeczywistymi problemami warstwy ludowej i jak to napisał w Trybunie Xavier Woliński, nawet nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego: „ że premier Tusk wychodzi na mównicę i przemawiając do przedstawicieli świata pracy, mówi:– Jest tu np. pan z centrali związków zawodowych. Czytałem w ostatnich kilku dniach jakieś dwa wywiady, jedna czy dwie wypowiedzi, że likwidacja śmieciówek nie jest niczym trudnym, tylko trzeba chcieć i że Pan akurat wie, co trzeba zrobić. Słuchajcie, no to jak konkrety, to konkrety. To niech Pan się za to weźmie.” Chyba nie powinno nas zatem dziwić, że ani Rafał Trzaskowski ani D. Tusk w swym liberalnym populizmie, w trakcie rozkręcającej się walki przedwyborczej, nie zapowiadają „populistycznego” opodatkowania wielkich fortun i kapitału, likwidacji degresji podatkowej i zwalczania czy radykalnego zwiększenia nakładów na rozwój nauki i techniki oraz ochronę zdrowia.

Jeśli więc demokracja jest ustrojem, w którym dzięki starciu racji różnych grup i warstw społecznych powinno dochodzić do wyboru rozwiązań najkorzystniejszych dla całej zbiorowości, to wszelkiej maści populizmy (w tym także populizm liberalny) stanowią dla niej jedno z najpoważniejszych zagrożeń. Zaś (mimo już swej co najmniej ponad stuletniej historii) współczesny populizm staje się szczególnie groźny. Zawdzięcza to w dużej mierze łatwości dotarcia ze swymi ideami do szerokiej publiczności poprzez media społecznościowe. Związany jest z tym spadek w dyskusji publicznej znaczenia merytorycznych argumentów i naukowo uzasadnionej wiedzy o rzeczywistości. Przy tym z pośród różnych odmian populizmu, słabo dostrzegany, populizm liberalny może okazać szczególnie niebezpieczny. Jego siła zaś wynika z tego, że jest on głoszony przez osoby i środowiska tradycyjnie obdarzone pewnym autorytetem i wiązane raczej z pewnym umiarkowaniem poglądów.

Janusz J. Tomidajewicz

Em. profesor ekonomii na UEP i w Uniwersytecie Zielonogórskim.
Założyciel Unii Pracy i wieloletni członek jej władz krajowych i regionalnych.