26.03.2025
Wybory na urząd prezydenta RP już za dwa miesiące, kampanie kandydatów wchodzą w decydującą fazę. Wiemy już z grubsza, jak wyglądać będzie rozgrywka pomiędzy trzema z nich, tymi którzy będą się liczyć w końcówce kampanii, to wśród nich rozegra się walka i to jeden z nich obejmie urząd prezydenta i przez kolejnych pięć lat będzie głową państwa, zwierzchnikiem sił zbrojnych, kimś kto będzie miał prawo weta do wszystkich ustaw, które przejdą przez parlament i które staną się obowiązującym prawem dopiero po podpisie prezydenta. Prezydent w polskim systemie prawnym nie ma wielkiej władzy rozumianej jako zdolność tworzenia prawa, może wprawdzie przedstawiać własne inicjatywy w formie ustaw, ale one staną się prawem dopiero po przejściu przez Sejm i Senat, a to zwykle nie jest proste. Prezydent w polskim systemie prawnym ma za to dużą władzę w sensie negatywnym. Może blokować w formie weta każdą propozycję rządzących, może być skutecznym hamulcowym inicjatyw rządowych, skutecznym, bo odrzucenie jego weta wymaga większości konstytucyjnej, a o nią trudno zwłaszcza w czasach rządów koalicyjnych.
Piszę o tych podstawach władzy prezydenta w kontekście toczącej się kampanii, w której kandydaci prześcigają się w składaniu obietnic dotyczących tego co oni, wybrani na urząd, załatwią swoim wyborcom. Kreowanie się na wszechmogącego, kogoś kto zrobi, co zechce, zrealizuje wszystko co obiecuje na wiecach wyborczych swoim zwolennikom jest zwykłym oszustwem. Ludzie którzy „kupują” takie obietnice dają dowód na to, że nic nie wiedzą o systemie władzy w Polsce, kraju w którym żyją, pracują, płacą podatki i planują przyszłość swoim dzieciom.
I to jest kolejny dowód na to, że wyłanianie władzy w drodze powszechnych wyborów to błąd, to zagrożenie tym, że nieświadomi ludzie wybiorą kolejnego prezydenta, który mając tak dużą negatywną władzę, będzie przez pięć lat zagrożeniem, zagrożeniem tak wielkim jak to, które wiąże się z wyborem Trumpa w Stanach, czy ewentualnym wyborem Mentzena w Polsce.
Trzeba odejść do tak pojmowanej „demokracji”, która nie jest żadną demokracją, a co najwyżej ochlokracją w rozumieniu starożytnych Greków – ale w tamtych warunkach to znaczyło zupełnie coś innego od tego co nam zagraża – 2500 lat później.
Zanim do takich dużych zmian dojdzie czas już teraz odejść od przyjętej w polskiej konstytucji zasady wyborów powszechnych w przypadku wyborów na urząd prezydenta. Pamiętam tamten czas, w którym pracowaliśmy nad obowiązującą obecnie konstytucją, przypomnę – przyjętą w 1997 roku, w trakcie drugiej kadencji sejmu. To były początki naszej transformacji i wtedy głosy za tym, by wybory prezydenckie należały do sejmu i senatu, by to obie te izby wybierały prezydenta, musiały przegrać w tamtej atmosferze powszechnego entuzjazmu panującej po odzyskaniu suwerenności i zakończenia dziesięcioleci rządów totalitarnych, rządów jednej, słusznej partii.
Teraz jest inny czas, wybory prezydenta przez obie izby parlamentu byłyby krokiem w dobrą stronę, skończyłby się ten żenujący festiwal populizmu i pustych obietnic składanych przez tych dziwnych ludzi niemających pojęcia o państwie, demokracji i rządzeniu. To jest możliwe – trzeba tylko zmienić jeden zapis polskiej konstytucji z 1997 roku. Trzeba to zrobić jak najszybciej – ale to już po wyborach, z nowym prezydentem.
Do wyborów stanie kilkanaście, o ile nie kilkadziesiąt osób, z których tylko kilka ma kompetencje, by zostać prezydentem Polski. Czas kampanii wyborczej to czas, w którym demokracja przegrywa ze zwykłym szalbierstwem i kłamstwem używanym po to, by zdobyć poklask tłumów – wystarczy posłuchać tego, co na wiecach wyborczych wygaduje Mentzen, czy Nawrocki. A za chwilę dołączą inni „wielcy politycy” startujący w wyborach dla zdobycia poklasku, nazwiska i czego tam jeszcze chcecie.
Gdyby tak, jak w konkursach na ważne stanowiska, w dużej, dobrej firmie, komisja kwalifikacyjna jaka zawsze działa w takich sytuacjach, dostała takie nazwiska, jak te, które startują na najważniejszy urząd w państwie, sprawę załatwiłaby na pierwszy posiedzeniu i tacy „wybitni politycy” zostaliby wyeliminowani – dla dobra państwa i dobra demokracji.
Do wyborów jeszcze dwa miesiące, jeszcze przez dwa miesiące trwał będzie ten szkodliwy dla wszystkich festiwal kłamstw i mataczenia, pustych obietnic i deklaracji. Skutkiem będzie wzrost sceptycyzmu do polityki i państwa, wszyscy zawiedzeni wzmocnią się w przekonaniu, że polityka to oszustwo, a politycy to kłamcy, wzrośnie baza do pozyskanie fanów prostych rozwiązań, prostych jak Sławek Mentzen i jego recepty na państwo.
Może już dość tego oszustwa, może już czas wyjść na prostą!

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Sporo już w najnowszych naszych dziejach tych prostych przechodzących w proste i łuków wiodących do tych prostych. Jakbyśmy zataczali koła lub wędrowali po obwodzie jakiegoś wielokąta. Jak wirowali w karuzeli, która wykręcić może nam bardziej spapranego od Dudy klona. Brrr!
Postulat z serii naprawdę wartościowych i właśnie dlatego nie do zrealizowania.
Jak Pan wyobraża sobie przekonanie ludzi, że są za głupi, by wybierać prezydenta? Nawet większości tzw. polityków Pan nie przekona. Szczerze czy fałszywie, ale będą się przypochlebiać tłumom „obywateli” (to tacy co się obywają bez mózgu) i nie pozwolą umniejszyć ich roli w wybieraniu rządzących.
Argumentem, który będzie poruszany jest „partyjność” parlamentu w przeciwieństwie do „wolnych” wyborów dokonywanych przez naród.
Podsumowując – pański postulat jest naprawdę mądry i byłby leczniczy dla naszego systemu.
Kto z polskich polityków odważy się go zaprezentować jako propozycję? Jakieś nazwiska?
Tak, to prawda, to trudne ale możliwe jako zmiana w Konstytucji, którą można przeprowadzić w parlamencie. Tam jest tylko 560 osób – to są ludzie którzy wygrali swój mandat w wyborach i to oni mogą łatwiej zrozumieć dlaczego trzeba odejść od powszechnych wyborów prezydenckich.
Ta obecna kampanie pokazuje jaki to jest absurd, za chwilę wystartuje jeszcze kilkunastu takich „wielkich” polityków i wtedy to będzie trudne do zniesienia dla wszystkich.
Jeżeli ten minimalny postulat racjonalności nie zostanie zrozumiany nawet przez 560 parlamentarzystów to czego się można spodziewać po tych milionach mających prawo wyborcze, wtedy jakiś polski Trump jest tylko kwestią czasu
Tekst poruszający fundamentalny mankament demokracji jakim są kłamstwa polityków nie tylko w kampaniach wyborczych ale również w czasie pełnienia przez nich różnorakich funkcji politycznych czy partyjnych. Wydaje się jednak że to co proponuje autor nie rozwiąże tego problemu. Politycy czy to w obecnym systemie wyborczym czy w systemie zaproponowanym przez autora dalej będą kłamać. I tutaj nasuwa się oczywiste pytanie: dlaczego ci politycy mogą tak bezczelnie kłamać. W mojej ocenie mogą tak robić bo wyborcy, obywatele nie rozliczą ich z tych kłamstw. A dlaczego nie rozliczą. Ponieważ nie posiadamy żadnych instrumentów, narzędzi, sposobów aby skutecznie kontrolować, dyscyplinować, rozliczać każdą władzę na każdym etapie jej sprawowania. Społeczeństwo oddało zbyt dużo władzy politykom i dzisiaj ponosimy tego skutki. Zapewne ktoś się oburzy i powie jak to przecież możemy nie wybrać ich w następnych wyborach. I to jest właśnie problem, w następnych wyborach, a co z całym okresem ich rządów, w których to już na drugi dzień po wyborach zapominają o nas wyborcach mogą realizować wyłącznie ,partykularne interesy a my obywatele nic z tym nie możemy zrobić. I to jest fundamentalny problem z którym trzeba coś zrobić. Na początek kandydatów na prezydenta poddać obiektywnym testom przeprowadzanym przez AI. Bo dlaczego nie. Brak odpowiedniego wyniku dyskwalifikuje takiego kandydata. Na etapie rządzenia np co roku przeprowadzane również przez AI audyty ich rządów w odniesieniu do składanych obietnic wyborczych i realizacji wytyczonych celów. Bo dlaczego nie. Wyniki takich audytów przedstawiane byłyby wyborcom i podlegałyby naszej ocenie czy władze, politycy realizują to co deklarowały. Brak pozytywnej oceny wyrażonej np w ogólnokrajowych referendach dyskwalifikowałby takich ludzi jeżeli nie od razu to w kolejnych wyborach a dwie negatywne oceny powodowałyby natychmiastową dymisję takiej władzy. Pozdrawiam
Każde państwo jest tak normalne, sprawiedliwe i wygodne do życia, jak sprawny jest jego aparat sprawiedliwości i aparat administracji. To nestorzy prawa stanowią konstytucje, ustawy, ordynacje, prawo, kodeksy, regulaminy,… które nie wnoszą ładu ni dyscypliny. Obecny stan rzeczy rozmija się oczekiwaniem wszystkich i każdego z osobna. Ewidentnie przesadziłem z tą krytyką, ponieważ w brew temu co piszę, jednak są zadowoleni dumni z siebie: PRAWNICY. A politycy? Wyłonieni nie drogą awansu a karnawału obietnic, „robio co mogo” i zapewniam że nie wiedzą.
Żyjemy w państwie w którym prozaiczne ronda wojewódzkich miast posiadają radosne zasady komunikacyjnego ruchu. Co rondo to odmienna organizacja, interpretacja i bajzel. Co sąd odmienna interpretacja i zdumiewające wyroki. Receptą na polityczne i światopoglądowe zwidy i przesądy nie są „odnowiciele” wyłonieni z Goggleboxu tudzież wielbicieli „Kiepskiego”. Prezydent Obama nie uszczęśliwił Afroamerykanów, w Londynie islamskiego wyznania burmistrz nie propagował szariatu. Rozwiązaniem jest logiczna ordynacja wyborcza, nowy immunitet i nadążające przepisy prawa.
Opisany festiwal kłamstw i obietnic bez pokrycia wynika ze słabości mediów, zwłaszcza tv.
Codziennie w czasie kampanii wyborczej powinny być informacje prostujące największe łgarstwa.
Kandydat mówi, że obniży ceny prądu – obok wyświetla się informacja:
„Łże jak PiS. Regulacją cen prądu nie należy do zadań prezydenta” na tej samej zasadzie, na jakiej na papierosach jest ostrzeżenie o wywoływanyvh chorobach.
To oczywiście żart.
Ale faktem jest, że media nie spełniają swojej funkcji. Infotainment, zamiast rzetelnych informacji.
W dodatku zdecydowana większość dziennikarzy politycznych zachowuje się jak kibice wspierający bardziej lub mniej jawnie swoich pupili.
Obawiam się, że ewentualna zmiana konstytucji, nie jest wynikiem świadomości 560 członków Zgromadzenia Narodowego a wynikiem gry interesów poszczególnych ugrupowań parlamentarnych. Tu raczej wynik jest przesądzony, choc chciałbym się mylić.
Poprawienie Konstytucji nie musi powodować zmiany ustroju. W naszym państwie daje się zaobserwować przeogromny głód poprawy działania państwa. Wyrazem owego głodu jest zdumiewające poparcie dla egzotycznych kandydatów wynikające z oczekiwania, że ktoś nowy wprowadzi nowy powiew. Prawdą jest też, że scena polityczna jest „zabetonowana”. Ile kadencji, tyle programowych i personalnych permutacji, z których nie wynika nic. Mamy „dobre” prawo, tylko jest „źle” stosowane. Mamy uczelnie, których absolwenci, a może wykładowcy też, wydają się nie szanować etosu obranych kierunków. Prawo na UJ mogła studiować (nie ona jedna) stalkerka i przez kilka lat sabotować / ośmieszać sądy. Polityk może politykować z aresztu. Nie można nie zauważyć „bezumownej zmowy” omijania nietykalnych przywilejów i powoływanie się na pseudo-etykę. Na każdym etapie stanowienia prawa, każda inicjatywa przechodzi przez stosowne komórki, komisje, organy władzy, a wszystkie one posiadają obsługę kancelarii prawnych i prawne, pisane przez zewnętrznych prawników, ekspertyzy,… Dobrym przykładem są ubezpieczenia, których intencją na początku była samopomoc w losowych sytuacjach oraz sponsorowanie profilaktyki. Obecnie ubezpieczenia stały się domeną banków i są bankowym produktem. Profilaktyka została przesunięta w niebyt. Obowiązująca ordynacja wyborcza nie weryfikuje osobowości i pochodzenia kandydata.
Zatem należy przeobrazić ordynację wyborczą w egzamin (patrz jawne / transmitowane konklawe) i zastąpić immunitet „sądami w trybie wyborczym” o powództwie uwarunkowanym odpowiedniej wysokości wadium do stracenia.
Wykorzystajmy obecny podział i ustalmy system dwupartyjny lub chociaż zasady które by decydowały siłą argumentu a nie argumentem siły.
Dzieci nie mają powodu aby się uczyć. Młodzież ma prawo do „nawłsnego” użytku, małej szkodliwości społecznej. Suweren nie musi być nachalnie rozgarnięty, demokracja wydaje się być przereklamowana. Najważniejsza jest moda, dobre samopoczucie i zajefajna zabawa. Liczy się tylko kasa, bajer i fan a poza tym każdy jest trochę w ciąży, to: – o „tso” chodzi? – Ano o tę przerażającą prawdę z posiłkowania się ośmiornicami.