22.06.2025
Świat na zakręcie a słońce świeci jak zwykle o tej porze roku. To kolejny dowód na to, że to ludzie, nie przyroda, są głównym czynnikiem destabilizującym w naszych czasach – tu uwaga na marginesie tego co wyżej – jeżeli przekroczymy tą cienką granicę, o której mówią ludzie zajmujący się katastrofą klimatyczną, to będzie kolejny dowód na to, że to my, ludzie, zniszczymy świat.
Po kolejnej eskalacji konfliktu na Bliskim Wschodzie, po tym gdy Donald Tramp zaatakował Iran jesteśmy bliżej wybuchu światowej wojny, która gdy się zacznie, nie będzie wiadomo kiedy i czym się skończy. Pomijam te wszystkie szczegóły, to czy do zbudowania bomby atomowej Iranowi potrzebne są jeszcze lata czy tylko miesiące, czy reżym ajatollahów naprawdę mógłby zniszczyć Izrael tak jak Izrael niszczy Strefę Gazy z dwoma milionami Palestyńczyków – to są niewiadome, to tylko możliwe scenariusze. To co jest realne to system władzy, władzy, która nawet mając demokratyczny mandat należy do jednostki – patrz Stany Zjednoczone z prezydentem Trumpem. Trump w Stanach, Putin w Rosji i dziesiątki mniejszych „wodzów” w innych krajach, różne nazwiska, różne systemy ale wszędzie to samo – jeden człowiek podejmuje decyzje o życiu i śmierci milionów a nawet o dalszym istnieniu życia na tej małej planecie zwanej Ziemia.
Przez wieki, w różnych cywilizacjach, na różnych kontynentach ludzie poddawali się jakiemuś królowi, księciu, szamanowi – tak było i można to zrozumieć wiedząc co nieco o stopniu rozwoju tych ludzi i społeczności. Tak było ale to się skończyło – wszędzie, czy w kręgu kultury europejskiej czy innych krajach i kontynentach, ludzie zmieniali swoje myślenie o istocie władzy – nie wystarczało im tłumaczenie, że władza pochodzi od boga, jakiegoś boga albo bogów a ich król to boży pomazaniec – rewolucja francuska z hasłem Wolność – Równość – Braterstwo to początek tej wielkiej zmiany. To nic, że rewolucja przegrała i zamiast króla pojawił się cesarz – zmiany w myśleniu o władzy nie dało się już zatrzymać. W Europie są jeszcze państwa w których jest król – patrz Wielka Brytania czy inne mniejsze kraje, ale to już nie ten król, nie ta władza, została tylko tradycja i ceremoniał, realna władza należy do rządu wyłanianego w procesie wyborczym – wyborach, które teoretycznie demokratyczne, dają mandat do rządzenia wybranym.
To teoria – brutalna praktyka ukazuje prawdziwą „kuchnię władzy” a zmieniające się technologie wyborów ukazuję słabość procedur wyborczych – patrz sytuacja w Polsce po wyborach prezydenckich i tych wszystkich wątpliwości dotyczących ich prawidłowości i uczciwości. (Tak na marginesie – a gdzie jest w polityce miejsce na uczciwość? Tam liczy się tylko skuteczność, a ta często wymaga odejścia od takich pięknych słów i wartości)
Można tak długo, można tak bez końca – może już wystarczy i czas na puentę.
Puenta jest bardzo prosta – trzeba zakończyć czas, w którym jakiś jeden człowiek, prezydent, premier, wódz, kapłan, ma władzę polegającą na tym, że to jego decyzja przesądza o pokoju czy wojnie, jego decyzja określa podstawowe wielkości takie jak stawki celne czy kierunki współpracy międzynarodowej. Może już dosyć tego „kultu jednostki”, niezależnie od systemu politycznego w którym taki kult występuje. Może już czas by takie decyzje podejmował zimny, logiczny i nie ulegający emocjom algorytm a nie jakiś człowiek z najczęściej zaburzoną osobowością. Może czas już zacząć wprowadzać merytokracje w miejsce takiej kulawej demokracji jak jest to obecne wszędzie, w różnych krajach i kulturach.
Niech będzie to proces stopniowy, od niskich szczebli władzy, lokalnych społeczności czy dużych organizacji gospodarczych po to, by ludzie mogli zobaczyć skutki tego procesu. Utrzymywanie tego co jest to prosta droga do globalnej klęski.
Liczba mnoga użyta w tytule wskazuje, że refleksji będzie więcej niż jedna – będą dwie. A oto druga
W toczących się dyskusjach nad przebiegiem głosowania w ostatnich wyborach prezydenckich znajdujemy mniej lub bardziej subtelne analizy rozkładu wykształcenia, wieku, wielkości miejsca zamieszkania i wielu innych, których wpływ na wyniki głosowania na jednego z dwóch kandydatów w drugiej turze był bardzo widoczny. Nie widziałem wprawdzie żadnych współczynników korelacji czy innych miar znanych w badaniach socjologicznych ale te są pewnie w raportach z badań a nie tekstach podanych do publicznej wiadomości. To, czego mi zabrakło w tych analizach to takich kategorii społecznych do jakich przywykliśmy w dawnych czasach gdy wielkie procesy społeczne, wielkie zmiany jakie zachodziły w Polsce, były wiązane z takimi kategoriami jak na przykład robotnicy. To robotnicy byli głównymi bohaterami kolejnych „polskich miesięcy, czerwca, grudnia, sierpnia, to robotnicy występowali na scenie politycznej jako klasa społeczna i to ich postawa była często czynnikiem decydującym o sukcesie czy klęsce. Robotnicy, a zwłaszcza robotnicy wielkich zakładów, stoczni, fabryk, zostali zapamiętani jak siła sprawcza, to oni, w bezpośrednich dyskusjach z tamtą władzą, zmieniali historię, zmieniali kolejne ekipy. Bez względu na to ile było w tym prawdy a ile gry na szczytach władzy pomiędzy poszczególnymi frakcjami, robotnicy wielkich zakładów pracy w świadomości społecznej byli siłą sprawczą zmian. Pomijam, że jeden z takich robotników został prezydentem Polski (ale tylko na jedną kadencję), laureatem Nagrody Nobla. Robotnicy jako grupa byli nie widzami a często decydującymi aktorami w grze o tym kto wygra a kto przegra. Teraz ta kategoria w ogóle nie pojawia się w analizach procesów społecznych.
Nie ma już robotników, nie ma tych wielkich zakładów pracy – wszędzie są pracownicy. Spory w firmach czy przedsiębiorstwach to spory pracownicze, dawne Działy Kadr zastąpione zostały służbami ds. pracowniczych, spory najczęściej rozstrzygane są na drodze prawnej, przed sądami a nie na ulicach.
W nawiązaniu do pierwszej refleksji o potrzebie odejścia od podejmowania najważniejszych decyzji przez jednego człowieka, kogoś kto sądzi, że ma mandat do decydowania za wszystkich, brak takiej kategorii społecznej jaką byli robotnicy, mający świadomość klasową, czujący swoją siłę wynikającą z liczebności jest czynnikiem wzmacniającym dążenie patologicznych jednostek do zapanowania nad światem. Robotników w dawnym rozumieniu już nie ma i nie będzie, a to co powinno zacząć obowiązywać od zaraz, to wyraźne rozróżnienie do czego powołane są wybierane ciała decyzyjne w państwie – od sejmu po rady gminne i te jednostki administracji państwa, które podejmują decyzje co robić w tematach określonych decyzjami organów wybieranych w demokratycznych wyborach.
Niech ludzie z mandatami, w sporach i dyskusji, określają co trzeba zrobić a decyzje jak zrobić to co trzeba zrobić niech należą do merytokracji – fachowców a nie mandatariuszy a wśród tych fachowców niech zaczną pojawiać się algorytmy, nie ludzie, nawet z kompetencjami ale i emocjami. Niech się zacznie….

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.
Gdańsk

„Przez wieki, w różnych cywilizacjach, na różnych kontynentach ludzie poddawali się jakiemuś królowi, księciu, szamanowi – tak było i można to zrozumieć wiedząc co nie co o stopniu rozwoju tych ludzi i społeczności. Tak było ale to się skończyło…”. – Skończyło się, choć też nie zawsze i nie wszędzie, magiczne myślenie o źródłach władzy. W wielu społecznościach pozostała jednak sama potrzeba władcy, kogoś, kto wyręczy. Tyczy to wcale nie zanikającej kategorii ludzi określanych mianem osobowości autorytarnej, dla których wolność okazuje się „nieszczęsnym darem” (Józef Tischner). Gdy wyzwolonemu niewolnikowi rzymski urzędnik mówił „Vado, vos liberi sunt” (Idź, jesteś wolny), ten padał na kolana wołając, że nie chce. Pięć wieków temu Etienne de La Boétie pisał o „dobrowolnym zniewoleniu”. Chyba przytaczałem już w którymś z komentarzy Zygmunta Baumana: „[…] liczne są zastępy ludzi, którzy bardzo chętnie by się zrzekli swojej wolności w zamian za to, by ktoś inny zdjął z ich barków odpowiedzialność: za to, żeby ktoś za nich decydował, żeby powiedział, co robić. Ta pokusa jest równie katastrofalna w skutkach, jak pokusa absolutnej wolności, której uległ Raskolnikow”. Jadwiga Koralewicz pisała o osobowości autorytarnej cechującej ludzi, którzy nie uznają innych za równych sobie. „Świat widziany ich oczyma jest układem hierarchicznym, w którym oni sytuują się zawsze wyżej lub niżej względem innych. […] Podporządkowują się silniejszym i narzucają swą władzę słabszym, można powiedzieć, że są słabosilni”. Widać to oczywiście w Rosji („homo sovieticus”), od pewnego czasu wiernopoddańczy język pojawia się w USA. A w Polsce? Przemysław Czarnek i jemu podobni nie kryją wzgardy dla politycznych przeciwników, kładąc uszy po sobie, gdy żąda czegoś od nich Jarosław Kaczyński.
Co zrobić, żeby przedstawicielska demokracja nie oznaczała umycia rąk wobec wszystkiego, co dzieje się po wyborach. Żeby wyborcy chcieli pozostać obywatelami, nie szukali wyręczycieli w wodzach, dyktatorach, prezesach czy AI. To jest najważniejszy problem.
Tak to jest gdy za politykę biorą się intelektualiści – zawsze znajdą stosowny cytat by podkreślić złożoność sprawy. Podane dane dotyczące natury człowieka, jego psychologii warto uwzględniać w programach edukacyjnych – czekanie na to, że ludzie, w swojej masie, sami zechcą zmienić świat jest czekaniem na Godota. Trzeba tu i teraz podejmować decyzje wprowadzające zmiany w systemie władzy a ich efektem – jeżeli to będą zmiany racjonalne, będzie też zmiana postaw społecznych.
Ale dzięki za to szersze spojrzenie, to zawsze wzbogaca
Nie biorę się za politykę, bo nie zamierzam być politykiem. Próbuję zrozumieć to,, co mnie w polityce wkurza. Nie lekceważyłbym zresztą praktycznego znaczenia takich prób. Przytoczyłem Baumana i Koralewicz, gdyż wyrazili istotę problemu, o którym piszę. . .
Na naszych oczach upadają tradycyjne wartości, rozum zastępowany jest przez emocje o charakterze silnych a zarazem niskich namiętności. Do władzy dochodzą szarlatani umiejący podsycać najniższe instynkty ludzi i coraz bardziej rozkręca się chcocholi taniec prymitywów, chamów i złoczyńców. Nic dziwnego, że filozofowie i twórcy AI przewidują, iż ta ostatnia zlikwiduje gatunek ludzki jako najsłabsze a zarazem najgroźniejsze ogniwo rzeczywistości.