2012-04-12. Jestem za wolnością zgromadzeń, wieców, pikiet. Nawet tandetny namiot obwieszony ręcznie malowanymi hasłami, jakkolwiek nie zgadza się z moją estetyką, mi nie wadzi. Niech stoi, skoro tylko takie rozwiązanie przychodzi do głowy moim rodakom. Ludzie mają prawo do wyrażania poglądów, do wadzenia się z władzą, do akcentowania swojej niezgody na coś lub kogoś. Ale moja zgoda, a nawet wręcz obrona prawa do artykułowania swego zdania, nie jest bezwarunkowa.
Zgromadzenia powinny jak najmniej wadzić, zwłaszcza niezainteresowanym nimi. Na przykład: nie powinny tamować ulicznego ruchu dłużej niż przez kilka godzin (w zależności od liczby uczestników). W miastach można demonstrować tak, aby nie dezorganizować komunikacji. Władze powinny o to zadbać z całą starannością pogodzenia dwóch racji: manifestantów i tych, którzy chcą dojść do pracy, sklepu, do domu. Dlatego nie powinny tolerować zgłaszania kilkugodzinnych manifestacji w tym samym miejscu przez kolejne osoby. Jest to cwaniactwo tego samego rodzaju, co wpychanie się przed innych uczestników ruchu na zakorkowanych drogach.
Skoro jednak ktoś zgłasza kilkugodzinną manifestację, powinien także na swój koszt zadbać o jej czystość i bezwonność. Np. o sanitariaty. Podczas tzw. obrony słynnego krzyża lub koczowania obok słynnego namiotu przy Krakowskim Przedmieściu różnie było z regulowaniem potrzeb fizjologicznych. Skwer, okoliczne bramy ucierpiały. A przecież postawienie jednego toi-toi (na koszt zgłaszających zgromadzenie), by temu zapobiegło.
Po drugie: skoro zgromadzenia zgłaszają konkretne osoby lub organizacje, to one/oni są odpowiedzialni za zachowanie porządku podczas nich oraz za doprowadzenie ich miejsc do stanu sprzed wyrażania swych racji. Nie słyszałam nic o tym, aby osoby zgłaszające wiece po nich sprzątali. Pozostają nie tylko papiery i niedopałki. Ale często naklejki lub plakaty na wiatach przystankowych, na drzewach, latarniach itd. Potem ktoś je zrywa, zmywa, czyści.
Ostatnio pozostają ślady po zniczach. Wyjątkowo trudne do usunięcia. Wyjątkowo bolesne na wyremontowanym tak niedawno Krakowskim Przedmieściu. Znicze pokrywają chodnik tłustą plamą. Trzeba ją usuwać specjalnym sprzętem. Boleśnie dużo to kosztuje. Kogo? Mnie, pana, panią, społeczeństwo, że obrazowo pojadę tekstem z „Rejsu”.
Kto przynosi znicze na groby bliskich, ten podstawia pod nie podstawki, a jeżeli stearyna się rozleje, usuwa ją samodzielnie, nie wołając do tego cmentarnej służby. A jak jest przed Pałacem Prezydenckim? Co miesiąc po składaniu wieńców pod pomnikiem księcia Poniatowskiego pozostają ciemne plamy. Taką plamę na elewacji budynku można także obejrzeć jako pozostałość po namiocie, stawianym jeszcze niedawno obok Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Przykre, że osoby obnoszące się z patriotyzmem pozostawiły tutaj takie dziedzictwo.
Jeżeli miasto, przyjmując zgłoszenia manifestacji, nie ma możliwości wyrażania zastrzeżeń i warunków, trzeba zmienić prawo. Bo mieć powinno. Powinno też przestrzegać, i to pieczołowicie, aby osoby zgłaszające na swój koszt usuwały ewentualne szkody dokonane przez uczestników zgromadzeń. Skoro przewidują stawianie zniczy na chodniku, niech go zabezpieczą. Skoro manifestanci przykleją plakaty lub naklejki, niech je usuną sami lub zatrudnią do tego firmy czyszczące. Tak jak zapewne rozkwitła branża zniczy, żałobnych balonów, projektowania i drukowania naklejek, koszulek itd., itp., niech rozkwitnie branża czyścicieli chodników i ścian, ławek, szyb, latarni. I nikt nie powinien traktować tego jako szykany, ale sam powinien rozumieć, że ulice mają być czyste i już.
Jeszcze jedno: nie wierzę, żeby już dzisiaj nie było przepisów, które surowo by karały za palenie opon na ulicy i tym podobne zanieczyszczanie środowiska (także hałasem). Wystarczy je tylko stosować. Wolność jest najwyższym dobrem. Wolność dla wszystkich. Także dla tych, którzy (chwilowo?) nie odczuwają potrzeby demonstrowania. No, chyba że demonstrowania przeciw demonstrowaniu takiemu jak dotąd. Na koszt współmieszkańców. Oczywiście pod warunkiem, że po tym demonstrowaniu posprzątają.
Pani prezydent Gronkiewicz-Waltz opowiadając w jakimś wywiadzie, ile kosztuje sprzątanie po tej szczególnej ulicznej żałobie, westchnęła, że demokracja kosztuje. Według mnie demokracja i wolność to wartości bezcenne, ale za sprzątanie po sobie każdy powinien płacić sam.
Alina Kwapisz-Kulińska


Kiedyś się mówiło, że szczyt bezczelności to narobić komuś pod drzwiami, a potem zapukać i poprosić o papier. Teraz mamy nowy: tandetnymi plastikowymi pojemniczkami z palącą się stearyną zapaskudzić elegancką przestrzeń publiczną przed pałacem prezydenckim, a potem mieć do służb miejskich pretensje, że je usunęły, zanim (podobno; kto to sprawdzał o drugiej w nocy?) we wszystkich zawartość się wypaliła do końca.
No, i dostała Pani ( jak dotychczas ), 4 łapki w dół.Stało się więc jasne kto je postawił.Tak oto oni, ci śpiewający „sto lat”, mają prawo niszczyć i brudzić, kiedy robią sobie piknik na Krakowskim Przedmieściu, a cała reszta ma sprzątać lub płacić za sprzątanie po nich. Widać, że nie czują się, tak jak właśnie ta cała reszta,przywiązani do takich wspólnych miejsc.
Dziękuję za uwagę. Podejrzewam, że te teraz już 5 głosów na „nie” do Stupeckiego należy głównie do tych, którzy się trzęsą z oburzenia z powodu sprzątnięcia z chodnika niewypalonych do końca zniczy. Ciekawa jestem, czy zostawiliby lampki kapiące stearyną na nagrobku bliskiej sobie osoby i spokojnie poszli do domu. Jeszcze jedno: zapewne znicze zapalono odchodząc o drugiej w nocy (zdaje się, że najwierniejsi do rana jednak nie wytrwali) z przebiegłą myślą: palących się nikt nie śmie ruszyć. To podobne cwaniactwo do tego, które opisałam w tekście. Ciekawe, o której godzinie skończyła się formalnie ostatnia zgłoszona manifestacja. Bo to z godziną jej zakończenia powinny się zjawić siły sprzątajce (oczywiście na koszt organizatorów).
Oczywiście pisząc o 4 łapkach miałam na myśli Autorkę artykułu, mimo że te łapki widnieją pod komentarzem p.Słupeckiego.Dotyczą bowiem zasadniczego tematu.
Po wyborach każdy komitet wyborczy ma obowiązek w ustawowym terminie sprzątnąć swoje materiały propagandowe – plakaty itp. Po upływie terminu służby publiczne sprzątają, licząc skrzętnie ile czyich plakatów sprzątnęły a następnie wystawiają rachunki komitetom wyborczym. To działa.
W formularzu zgłoszeniowym dla zgromadzenia publicznego czy manifestacji należałoby umieścić klauzulę, do podpisania przez organizatora, że zobowiązuje się doprowadzić miejsce zgromadzenia do stanu sprzed jego rozpoczęcia w czasie takim samym, jak czas trwania zgromadzenia. I dodatkowo, że jeżeli nie posprząta, to akceptuje rachunek za sprzątnięcie przez służby miejskie. A służby miejskie powinny się wtedy porządnie przyłożyć – i do sprzątnięcia i do wystawienia rachunku…
przy takim postawieniu sprawy moze sie okazac, ze niektorych na demokracje zwyczajnienie nie stac i w ten sposob grono zdradzonych o swicie, powiekszy sie o grono splukanych
Można: albo nie brudzić, albo, jak się zdarzy, posprzątać we własnym zakresie. A kupowanie zniczy, baloników, plakatów itd. nie rujnuje? Skoro na to stać „demokrację”…
Nie mogę uwierzyć, że organizatorzy imprez na Krakowskim Przedmieściu za każdym razem spełniają rygorystyczne warunki opisane w art. 65 oraz art. art. 65a-i Prawa o ruchu drogowym, i uzyskują wymagane zezwolenie na przeprowadzenie takiej imprezy. A może J. Kaczyński ogłosił, że tam jest prawdziwapolska, i Kodeks drogowy nie obowiązuje?