
Chłodnik truskawkowy na winie po mojemu
- 6 żółtek
- szklanka cukru ciemnego z trzciny
- kawałek cynamonu
- suszona skórka z pomarańczy
- 2–3 goździki
- ew. anyż gwiazdkowy
- ekstrakt z wanilii
- szklanka białego wina wytrawnego
- 1/2 kg truskawek
Do rondelka wlać szklankę wody, zagotować, wsypać połowę cukru i przyprawy (anyż dodaje, kto lubi jego smak). Syrop pogotować chwilę, odstawić. Dolać wino. Żółtka utrzeć z drugą połową cukru do białości, na końcu dodać ekstrakt z wanilii.

Do kogla mogla z żółtek przez sitko dolewać wino z korzeniami. Mieszać mikserem, aż utworzy się zupa pieniąca się, o pożądanej gęstości.
Truskawki umyć, pozbawić szypułek, rozetrzeć w blenderze. Kto chce, może je przetrzeć przez sitko, ale można tego nie robić, a nawet pozostawić nieroztarte kawałki owoców. Połączyć z zupą. Zmiksować jeszcze raz. Schłodzić albo lekko rozgrzać przed podaniem, nie gotując.
Taką zupę podajemy z groszkiem ptysiowym lub z biszkoptami. Jest słodka. Jej słodycz regulujemy sami. Ja za słodkiej nie lubię. Przed podaniem zupę warto jeszcze raz potraktować mikserem, aby się spieniła. Także ilość wina można dopasować do swojego smaku. Zupę z wina odnalazłam w książce kucharskiej Marty Norkowskiej pt.„Najnowsza kuchnia wytworna i gospodarska”. Mam reprint jej wydania z roku 1904, gdzie wydawca – znana oficyna Gebethner i Wolff – zaznaczył, że jest to „jedenasty tysiąc”. Na owe czasy to niezły wynik. Książka była więc popularna i czytana. Marta Norkowska w tym czasie współpracowała z „Tygodnikiem Mód i Powieści”. Publikować tam zaczęła po śmierci Lucyny Ćwierczakiewiczowej, wspomagając Paulinę Szumlańską, o której już pisałam. W roku 1910 w tygodniku znalazłam taki redakcyjny anons:

Ale wróćmy do jej książki. Wśród zup postnych zamieściła w niej przepis na zupę na… winie. Ładny post, prawda? Byle bez mięsa! Przepis podaję zachowując ściśle pisownię.
Polewka z wina białego
Na pół butelki wina dodać kwaterkę wody, ćwierć funta cukru, kawałek cynamonu i kilka gwoździków [tak mówiono!] i razem zagotować. Przegotowane wino wlewać powoli w rondelek, w którym się znajduje 5 żółtek rozbitych; żółtka te dobrze rozbić z winem, a gdy się piana utworzy, postawić rondelek na gorącej blasze przez 2–3 minut, bacząc, aby się nie zagotowało, następnie przecedzić i podać w filiżankach z biszkoptami.
Właściwie jest to moja zupa, tyle że ja dodałam truskawki. Mamy wszak na nie sezon. Jednak, gdy zupy owocowej tak bardzo nie lubimy, że za nic jej nie przygotujemy, może podamy truskawki bardziej tradycyjnie: jako deser. Proszę bardzo. We wspomnianym „Tygodniku Mód i Powieści” Marta Norkowska podała świetną na to receptę. W piśmie prowadziła ona dział kuchni jarskiej. Chyba była jej entuzjastką, bo w swojej książce zawarła także przepisy na potrawy jarskie, czyli bezmięsne. Akurat nic dziwnego, że deser z truskawek to potrawa jarska. Ale zachowajmy kwalifikację pani Marty. Przepis pochodzi z roku 1910. 
Truskawki z winem czerwonem
Świeże truskawki, obrane z korzonków i opłukane, ułożyć na salaterce, większe pokrajać, małe pozostawić w całości, suto posypać cukrem i polać lekkiem winem czerwonem. Postawić na lodzie przynajmniej na 2 godziny przed obiadem i podać z kruchemi ciasteczkami. Wyborna legomina, którą można urozmaicać, podając truskawki również z białem winem lub szampańskiem.
Proste. Niekaloryczne, zwłaszcza gdy ograniczymy ciasteczka. Znakomite zakończenie świętojańskiej kolacji. Każdemu Janowi powinno smakować. Razem z najlepszymi życzeniami imieninowymi!

Ja tam lubiłem wszelkie zupy owocowe, jagodową też 🙂 Oczywiście z kluseczkami, a jak się mamę poprosiło, to robiła domowy makaron. Czasem w ramach przystosowania do życia pozwalali mi go nawet kroić 🙂
Jako nastolatek po raz pierwszy próbowałem zrobić zupę alkoholową (piwną), ale zachowałem się jak cymbał i mi nie wyszła 🙂
W przepisie były jajka i ser.
Nie uwierzy pani, ale durny cielak wziął …. żółty 🙂 🙂
Rozlazło mi się to po garnku, a jeść się nie dało.
No, ale w końcu na czym się uczyć, jeśli nie na błędach 🙂
Fakt, że zupę z piwa po staropolsku robiło się z serem białym, pokrojonym w kostkę, a więc musiał być twardy. A z żółtym? Może trzeba było zapiec, jak cebulową:) Np. z grzanką z bułki lub chleba. Nawet fajny pomysł. Była taka zupa na piwie nazywana gramatką lub faramuszką – piwo z miąższem chleba, najlepiej ciemnego, zaprawiano ją masłem.
Zup staropolskich, ale zwłaszcza regionalnych owocowych było bez liku. Np. gruszkowa czy jabłkowa… Co kto lubi. Przyznam, że nie przepadałam. Ale pamiętam.
W przepisie stało:ser, nie napisali jaki 🙂 Widać dla piszącego było to tak oczywiste, iż nie spodziewał się gamonia w kuchni 🙂
Swoją drogą nazywałem tę zupę gamratka, dopiero ojciec mnie naprostował 🙂