jabłek ci u nas dostatek, a nawet poważny nadmiar, odkąd je nam upolityczniono zza wschodnich rubieży. nie trzeba było do tego szczególnego natężania umysłu, bo już z biblii i eposów homera wiadomo było do czego mogą służyć jabłka.
mniej eksponowana jest rola grzybów, ale miały one swą niezaprzeczalną rolę w intersłowiańskich relacjach. kilka lat temu prowadziłem na ten temat internetowy dyskurs z J.Z – znanym dziennikarzem, specjalizującym się ostatnio w tematyce ekonomicznej. jest on także autorem i wykładowcą akademickim.
odnaleziony w czeluściach maszyny zapis naszego krotochwilnego przekomarzania się stał się nagle bardziej aktualny, niż był w momencie prowadzenia dyskursu…
–J*** drogi, uwagi twe przełknąłem z lubością, są niebywale najsłuszniejsze. w przypadku wątpliwości na tematy mykologiczne najlepiej zwrócić się do prezesa PAN, prof kleibera. jego grupa trzymająca scjencję jest żywym atlasem grzybów polskich – lepszego nie ma i być nawet nie powinno… pozdrawiam, natan
– Wydaje mi się, że już najwyższa pora na opracowanie nowego atlasu – Atlasu Grzybów Wszechpolskich i pewien obecnie dość ważny instytut będzie miał w tej sprawie dużo do powiedzenia. Najsamprzód zweryfikują teczki potencjalnych autorów tego wydawnictwa, następnie otworzy się archiwa zawierające dokumentację partyzanckich leśnych kolacji, albowiem jasne jest, że komunistyczna partyzantka żywiła się innymi grzybami, niż nasi chłopcy z lasu. Kto oglądał film „Barwy Walki” (scenariusz M. Moczar), ten wiedział, o czym jest tu mowa. Jedno jest pewne: widok sromotnika bezwstydnego nasze wychowane na szczytnych przedwojennych ideach łączniczki po prostu onieśmielał i peszył, dlatego łatwo gubiły drogę w lesie, łączność się rwała i nasi musieli tę walkę przegrać. Pozdrowienia odwzajemniam…
-instytut, o którym wspominasz raz na dwanaście miesięcy rozsyła życzenia dossier’go roku. logistyka jest tutaj dość skomplikowana, bo w spisie odbiorców figurują wszyscy mieszkańcy obszaru między bugiem a odrą (i nawet nysą łużycka), urodzeni przed sławetną machtübernahme z roku 1989, po tym jak (bohaterski) naród polski obalił komunę i po trzy czwarte litra na statystyczny łeb, a nadal jest nieszczęśliwy, choć według wszelkich naukowych wyliczeń powinien podskakiwać z radości. mój znajomy psychiatra wyraził opinię, że ludność w/w obszaru geograficznego została porażona – cytuję: przewlekłym schujowaceniem mózgu. kiedy rozmyślam nieśpiesznie (bo tempo życia w diasporze jest znacznie wolniejsze aniżeli w polacji) nad przyczynami tej masowej infekcji, przychodzi mi niekiedy do głowy, że stało się to wskutek zaniku wiedzy mykologicznej i włączenia do jadłospisu niewłaściwych gatunków grzybów. w tym kontekście twój pomysł pilnego opracowania atlasu grzybuff wszechpolskich jest niebywale słuszny….
– odwzajemniam z radością odwzajemnienie pozdrowień. Matka Historia wraz z Ciotką Medycyną, znają przypadki tzw. „moskiewskiego grzybowstrętu”, choroby występującej u tych towarzyszy, którzy wezwani do Wielkiego Zegarmistrza na Kreml po wskazówki, a poczęstowani zupa grzybową (dziwnym trafem z grzybów zebranych w podsmoleńskich lasach), często wracali w prostych, dębowych trumnach z ciałami, które miały o jeden otwór więcej. Łatwo było się domyśleć, że to byli ci, którzy odmówili bratniego poczęstunku. Matka Historia milczy na temat losów tych, którym zupa smakowała. Przepastne archiwa Łubianki kryją niejedną ponurą tajemnicę… Nasuwa się wobec tego pytanie: czy, i jak bardzo znajomość grzybów pomaga człowiekowi w życiu…
nigdy nie obnosiłem się ze swą niewiarą w życie pozagrzybowe, ale nawet na bezgrzybiu ludzie umierali z bliżej niewyjaśnionych przyczyn. nie od rzeczy będzie tutaj powołać się na przykład włodzimierza majakowskiego, który – według określenia „wielkiego zegarmistrza” – był i pozostanie najbardziej utalentowanym poetą epoki sowieckiej. jak głosi wieść gminna, ostatnie słowa władimira władimirowicza przed samobójstwem brzmiały: towarzysze, nie strzelajcie! matka historia jest wielce szanowaną dziedziną wiedzy na większej części zamieszkałych obszarów naszej planety. wszelako na nieco uszczuplonej jednej szóstej skorupy ziemskiej słuszniej byłoby zamiast mać istoria posługiwać się tak drogim nacjom słowianskim okresleniem: kurwa mać… o ciotce medycynie skromnie zamilknę…
błąd koestlera
„często wracali w prostych dębowych trumnach”…
– J***, teraz dopiero, po uważniejszym przeczytaniu dostrzegłem, że te trumny były sosnowe (jeżeli w ogóle były, bo najczęściej wystarczała jama z wapnem). podobny błąd popełnił arthur koestler w „ciemności w południe”. bohater (porte parole autora) otrzymuje w książce herbatę z plasterkiem cytryny. każdy, kto spędził jakiś czas w zesrze (zesr – zsrr – © n.g) wie, że owoce cytrusowe były spożywane przez klasę robotniczą ustami najgodniejszych jej przedstawicieli. podobnie chyba było z deficytowymi dębowymi deskami… jeszcze w trakcie lektury słynnej niegdyś książki koestlera nabrałem podejrzeń, że autor nigdy(na swoje chyba wielkie szczęście, bo mógł wiele lat później sam skrócić swe życie, w czym towarzyszyła mu żona) nie był w zesrze, bo albo by nie wrócił żywy, albo zostałby wydany gestapo w okresie intensywnego flirtu między zesrem a trzecią rzeszą po podpisaniu paktu ribbentrop-mołotow.
esprit d’escalier – zapomniałem napisać, że łubianka, opisana przez koestlera była w rzeczywistości hiszpańskim więzieniem, bo tam, a nie w moskwie został on aresztowany (chyba przez republikanów, bo swoi byli przecież bardziej niebezpieczni od frankistow) – stąd i cytryna…
– Sformułowanie o prostych dębowych trumnach jest najoczywistszym z oczywistych skrótem myślowym. Mogło być niezbyt fortunne w odniesieniu do prostych proletariuszy, którym w zasadzie było obojętne czy wylądują w dole z wapnem, czy w sosnowej „jesionce”, co już byłoby niemałym wyróżnieniem i, że tak powiem, nobilitacją. Ja miałem na myśli, w której zastosowałem ów skrót, nomenklaturę kalibru tow. Tomasza, który „k sożalienjiu zabolieł grippom” po tym jak usłyszał od tow. Chruszczowa jaki jest oficjalny kurs KPSS po marcu ’53 i wrócił do domu zasadniczo odmieniony. Swoją drogą ciekawe, czy wdowie i najbliższym towarzyszom dano szansę potwierdzenia tożsamości tow. Tomasza po otwarciu piórnika? Przypuszczam, że wątpię, dlatego też w pewnym sensie rozumiem prezesa….
nawet gdyby Lech wyglądał jak żywy przed katastrofą, to i tak byłoby kłamstwo, bo przecież oni maja najlepszych na świecie balsamistów (szkoła kremlowska), i każdego zrobią na Lecha jak tylko będą chcieli; prawda?
P.S. do rozważań o „piórnikach” – zauważono, że prezes ma coraz większe problemy z rozróżnieniem co jest rzeczywistą rzeczywistością, oczywistą oczywistością a tzw. realem no i mamy problem, albowiem rodzący się kult brata (są już przypadki cudownych uzdrowień, albo nagłej reorientacji politycznej u grobu Pierwszej Pary) może trafić prozaiczny szlag, jeżeli co pół roku będziemy rozdłubywać sarkofag.
– przypomina mi to trochę rozważania na temat autorstwa „Iliady” i „Odysei” – jak ustalili znani ze swej pedanterii i skrupulatności niemieccy uczeni, autorem obydwu poematów nie był homer, lecz całkiem inny grecki poeta o tym samym co on nazwisku… z rozdłubywaniem sarkofagu mieliśmy doświadczenie z gen. (nie geniuszem i nie genosse – generałem) sikorskim. zdaje się, że jedynym rezultatem ekshumacji, zarządzonej przez Instytut Pamiętliwości jest powszechne znudzenie i zbiorowa amnezja polaków. niedługo nie będzie już tak bardzo wiadomo kim był ekshumowany. nie mamy więc chyba powodu, by narzekać na seppuku, popełniane przez prezesa partii, która położyła pionierskie zasługi w walce o prawo bez sprawiedliwości
-Niestety wyznawcy sPiSkowej historii narodu polskiego maja się u nas całkiem dobrze, i zamiast wymierać, jakby ich przybywa. Szkoda.
-J***, nie mogę ci ujawnić nazwisk sprzysiężeńców, bo obowiązuje nas tak ścisła konspiracja, że nie znam żadnego spiskowca poza samym sobą… nasza działalność w dziele odpolonizowania jezusa przyniosła już pewne rezultaty. unia jewropejewna nie zaakceptuje faktu, że joszua (jezus) był polakiem, co w najprzaśniejszej rzeczypospolitej (mniejsza o numerację) wie każde dziecko. głównym obecnie terenem konfrontacji jest miriam. według wiadomości, krążących w moim środowisku, w obozie narodowo katolickim panują nastroje defetystyczne – no dobrze, możemy po cichu uznać żydowskość jezusa, ale przenaświętszej panienki, królowej korony polskiej im nie oddamy!
– Ależ naturalnie, rzeczą najoczywistszą z oczywistych, tak zwaną oczywistością ostateczna i dogmatem niepodważalnym jest fakt, że MB była, jest i pozostanie Sarmatką i niebieskooką blondynką.
A co do konspiry; sugerowałbym ćwiczenia w zapominaniu nazwiska, a nawet swych inicjałów, oraz nierozpoznawanie swego wizerunku w lustrze. Jest to tak zwana konspiracja ostateczna i bezdyskusyjna nawet w „psychuszce” czy innym konwejerze, gdzie w końcu każdy porządny konspirator ma prawo trafić. Od dawna przecież wiadomo, że dubeltowe cierpienie i męczeństwo smakują najlepiej; jak w starym dowcipie, w którym pewien Żyd widząc Afroamerykanina czytającego w nowojorskim metrze gazetę drukowaną w hebrajskim, zapytał:
– panie Murzyn, to panu nie wystarczy już, że pan jesteś czarny ? oj!
– J*** śliczny – wzruszyłem się. nie sądziłem, że ktoś jeszcze pamięta tę zaprzeszłą facecję, co to jest niemal równie wiekowa jak słynne „katz deli” przy east houston str. na dolnym manhattanie. to, że opowiastka się przechowała dowodzi tylko jednego: humor jest nieśmiertelny.
– Nieśmiertelność tych szmoncesów jest miarą ich doskonałości. Większość z nich stary Noe przynajmniej już raz słyszał. Zastanawia mnie jednak to, czy w dalszym ciągu powstają jakieś nowe dowcipy, bo skoro stare są tak dobre, że można je bez końca cytować ilustrując w sposób dowcipny otaczającą nas rzeczywistość, a skoro tak, – to po co wymyślać nowe?
– wydaje mi się, że dopóki musimy mieć do czynienia z rzeczywistością (whatever does it mean) będą powstawały nowe szmoncesy, choćby stare były nie wiedzieć jak dobre. nie muszę, zwłaszcza tobie, tłumaczyć, że zły towar wypiera dobry – zasada ta działa nie tylko w ekonomii… sam wykreowałem kilka powiedzeń, które zaczęły cyrkulować w przestrzeni publicznej i krążyły tak długo, aż wróciły do mnie.
kiedy po burzliwym marcu ’68 duchowo znalazłem się już poza perliczką, ale kilka niezałatwionych spraw przeszkadzało mi w szybkiej realizacji decyzji, byłem obłożony berufsverbotem. przyjaciele starali mi się pomóc. jeden z nich – znany entertainer wyjeżdżał ze swoim programem estradowym do zesru i oświadczył, że tylko ja mogę przetłumaczyć teksty jego programu na rosyjski. wykłócił się też w pagarcie o najwyższe możliwe honorarium dla mnie i jakąś specjalną premię za niebywale jakoby wysoką jakość tłumaczenia. kiedy mnie o tym poinformował, powiedziałem – żyd wieczny tłumacz…
przeczytałem to później w jakim opowiadaniu mego przyjaciela, profesora filozofii, który w wolnych chwilach układał kunsztowną prozę i tak się złożyło, że zostałem bohaterem jednej z tych opowieści.
to powiedzenie o wiecznym tłumaczu prześladowało mnie jeszcze w inny sposób. kiedy znalazłem się w danii, nie mogłem liczyć na pracę w swojej branży, bo nie znałem jeszcze miejscowego narzecza.
nadarzała się praca tłumacza w komisji do spraw energii atomowej, ale pracodawca wymagał, żeby kandydat miał wykształcenie techniczne, lub matematyczno -przyrodnicze, oświadczyłem więc, że jestem absolwentem politechniki szamotulskiej im. wacława. zostałem przyjęty i całkiem udatnie tłumaczyłem z rosyjskiego na angielski teksty, których nie rozumiałbym nawet po polsku.
esencja płynnie przeszła w egzystencje…
natan gurfinkiel



Koestler był w ZSRR, wyjechał stamtąd latem 1933r.. Opisał to w autobiografii (Niewidzialne pismo). Polecam to co napisał o nim Kałużyński w książce „Widok z pozycji przewróconego” (o pobycie Koestlera w Sojuzie i fragmenty autobiografii – str.77 i dalsze).
polecałbym też http://www.newyorker.com/magazine/2009/12/21/road-warrior
zanadto polegałem na swej pamięci – to jednak rebelianci go uwięzili…
Kiedy pierwszy raz wyjechalem na Zachod i postanowilem zostac, nie bylem do tego przygotowany. Nie mialem zadnych dokumentow, w tym dyplomu. Dostalem oferte pracy, ale potrzebne bylo jakies swiadectwo, ze mam wyksztalcenie do tego potrzebne. Pracownik firmy zabral mnie do sedziego, gdzie pod przysiega zlozylem oswiadczenie – wyksztalcenie, doswiadczenie zawodowe. To wystarczylo, moglem podjac prace. To byl inny swiat, mowi o tym JKM. Czlowiek traktowany honorowo, postepuje honorowo.