2014-08-15. jeszcze jeden list od mojej nowojorskiej znajomej:
Słuchałam komentarzy egipskich mediów na temat konfliktu. Wyraźnie byli negatywnie nastawieni do Hamasu, krytykowali wystawianie cywilów na odstrzał i pędzenie beztroskiego życia w Katarze. Byli za Izraelem. Słuchałam także kilku komentarzy ze strony islamskiej – z różnych stron świata – negatywnie wyrażających się o dżihadzie i Hamasie. Jest pewna nadzieja, że świat nie poprze Hamasu. Wolałabym, aby przestali ginąć cywile, zwłaszcza dzieci, kobiety i starsi ludzie. Ale nie widzę możliwości ułożenia się z Hamasem. Oni znów wyprodukują dziecięcych samobójców, tunele, takiety (to nic, że mało skuteczne, oni robią to z nadzieją na większą skuteczność), Ich trzeba zniszczyć – bo inaczej znów znajdą takich, którzy będa gotowi za nich umierać.
Co do Netanjahu. Nigdy nie był moim „idolem”. Bardziej identyfikowałam się z takimi jak Icchack Rabin. Wolałabym, aby inaczej załatwiano sprawy osadnictwa, nie wyganiano ludzi z domów, nie tolerowano bezprawnego zajmowania budynków przez ortodoksów z Brooklynu (np.). Ale jeśli kartą ma być przetrwanie Izraela – to oczywiście jest to najważniejsza karta, bez względu na „okoliczności”.
Spędzałam kiedyś weekend w Gazie (niedaleko Petah Tikva), w rodzinie osadników z Afryki Południowej. Gdy wysiedliśmy z autobusu – było nas troje – widziałam wrogie spojrzenia Arabów. Myśleli, że nowi osadnicy idą. W sobotę po południu byłam na spotkaniu towarzyskim osadników (chasydzi z Brooklynu), w różnym wieku. Mówili po angielsku. Młodzi ludzie opowiadali dowcipy w stylu: „Good Arab is dead Arab”. „One Arab in Dead Sea – pollution, all Arabs in Dead Sea – solution.” Było mi przykro. Myślałam sobie, że o ich ojcach i dziadkach mówiono podobnie w Europie. Trzeba szukać innego rozwiązania – nienawiść nie jest wyjściem. Ale teraz myślę, że trzeba zniszczyć Hamas. Czy to wystarczy – nie jestem pewna.
e***, dziękuję, jest rzeczą oczywistą, że ułożenie się z hamasem jest niemożliwe. ta organizacja od 1987 gdy została założona postawiła sobie za główny cel zniszczenie izraela. jest to też struktura, otwarcie głosząca antysemityzm (nie żadną tam walkę z izraelskim ekspansjonizmem, jak inne ugrupowania arabskie), posługując się przy tym argumentami w rodzaju „protokołów mędrców syjonu”.
wyraz حَمَاسْ (zapał, entuzjazm, ale też niedopuszczenie do gry). taktyką hamasu było od początku zdobycie jak największego zakresu władzy przy minimum odpowiedzialności…
za zwycięstwo hamasu sprzed siedmiu lat, zakończone swoistą secesją od autonomii palestyńskiej odpowiedzialne są w dużej mierze rządy al fatah z przerażającą, wszechogarniającą korupcją. hamas postrzegany był jako przeciwwaga tej pogardzie rządzących dla społeczeństwa, z mandatu którego sprawują swe rządy. w gazie było jeszcze gorzej niż na zachodnim brzegu.
kiedy byłem w jordanii obserwowałem z bliska w jaki sposób radykalni islamiści zdobywają wpływy. finansowani przez iran nie zaczynali od tworzenia zbrojnych formacji. terenem ich działalności było budowanie infrastruktury socjalnej, szkół dla biednych, dostępu do opieki zdrowotnej, tworzenia miejsc pracy – wszystkiego tego, czym rządy krajów arabskich nigdy się nie zajmowały, zwłaszcza te najbardziej skorumpowane.. dopiero później powstawały zbrojne struktury.
hamas postępował w taki właśnie sposób…
tyle tylko że uporać się z tym problemem muszą sami arabowie, bo izraelczycy nie mają takiej możliwości.
choć militarnie byłoby to wykonalne, nie da się przeprowadzić operacji rozgromienia hamasu bez niewyobrażalnych strat wśród ludnośc cywilnej. jakie byłyby następstwa łatwo sobie wyobrazić, bo obecny konflikt daje przedsmak tego. co działoby się w zwielokrotnionej skali.
sam oglądałem tutaj, w spokojnej kopenhadze ogromną manifestację pod hasłem powstrzymania „izraelskiego ludobójstwa”. kiedy usiłowałem przejść na drugą stronę ulicy, zobaczyłem w tłumie manifestantów moją niegdysiejszą sąsiadkę – dziewczynę pochodzącą z rodziny ukraińskich żydów. chodź z nami! – zawołała…
patrząc na ten rozgorączkowany tłum manifestantów zrozumiałem, że izrael nie ma szans na wygranie propagandowej konfrontacji, a bez tego zwycięstwo militarne nie zdałoby się na wiele.
to tłumaczy dlaczego ani premier netanyahu, ani minister obrony a’alon nie deklarują, że celem obecnej operacji militarnej jest zniszczenie hamasu.
jak można przeczytać w artykule z „jerusalem post”, o którym wspomniałem:
It certainly won’t be Israel, but it might be someone from Egypt, the West Bank or Gaza – someone whose seven years of intimacy with Hamas has left him as disappointed as Samson was with Delilah. (z pewnością nie zrobi tego izrael, lecz może to być ktoś z egiptu, zachodniego brzegu lub gazy – ktoś dla kogo siedmioletnia intymna więź z hamasem była równie rozczarowująca jak związek z dalilą był dla samsona)
dla bibi netanyau pokój z arabami nigdy nie był celem. dwadzieścia lat temu miałem okazję usłyszeć o tym from the horse’s mouth – z ust samego netanyahu…
w październiku 1994 roku pojechałem na wakacje do jordanii. głównym celem miało być zwiedzenie petry – starożytnego miasta, wykutego w skale. miałem tam dotrzeć z ammanu, jednakże na trzeci dzień od mego przyjazdu miała się odbyć ceremonia podpisania układu pokojowego pomiędzy jordanią a izraelem. przez cały dzień walczyłem o akredytację z jordańskim ministerstwem informacji. dostałem ją wieczorem. kiedy nazajutrz mogłem pojechać nie było już biletu na samolot do akaby. nie udało mi się również dostać biletów dla mnie i mojej duńskiej towarzyszki podróży na ostatni autobus. później komunikacja autobusowa została wstrzymana ze względu na drakońskie zarządzenia bezpieczeństwa. w ceremonii oprócz króla jordanii hussajna i prezydenta izraela ezera weizmana miał wziąć udział bill clinton i sekretarz stanu warren christopher, rosyjski prezydent jelcyn i szefowie rządów wielu innych krajów. jednym z głównych mówców w czasie ceremonii miał być icchak rabin, ówczesny premier izraela
musiałem wynająć taksówkę by dostać się do akaby (350 km), z perspektywą nocowania na plaży, bo moja recepcjonistka w ammanie na próżno wydzwaniała po hotelach w akabie. miejsce do spania znaleźliśmy sami z pomocą tubylca, którego spotkaliśmy w restauracyjce, gdzie jedliśmy obiad. nazajutrz po poddaniu się najbardziej rygorystycznej rewizji, jaką przeżyłem kiedykolwiek, pojechałem z innymi dziennikarzami na pustynię w okolicy ein evrony na granicy izraelsko-jordańskiej
stałem w dużej grupie dziennikarzy, kiedy benjamin netanyahu, naonczas przywódca opozycji, udzielał wywiadu którejś z amerykańskich sieci telewizyjnych.
-jesteśmy przeciwko temu traktatowi, bo nie służy on interesom izraela, ale nie będziemy przeszkadzać rządowi, nie wystąpimy w knesecie przeciwko premierowi , nie zażądamy zamrożenia traktatu.
stałem obok izraelskiego pisarza z kibucu na północy izraela. opowiadał mi o generałach obydwu armii, którzy odprężeni i uśmiechnięci wiedli przyjazną pogawędkę.
– przez całe 46 lat stanu wojny mieliśmy właściwie zimny pokój z jordanią…
losy pokoju izraela z jordanią i egiptem pokazują, że mimo wszystkich trudności jest on możliwy, bo gdyby któreś z zaangażowanych państw chciało wypowiedzieć, czy nawet zamrozić traktat, to pretekstów było pod dodatkiem odkąd państwa są związane układami…
cena zapłacona za radykalne rozprawienie się z hamasem postawiłoby egipt i jordanię w sytuacji bez wyjścia, co netanyahu, mimo swego nastawienia dobrze rozumie. mamy więc stabilność wokół konfliktu w strefie gazy.
sytuacja jest dobra, ale nie beznadziejna…
natan gurfinkiel


Przeczytałem z ogromnym zainteresowaniem, bo faktycznie obserwując egipskie media, te przychylne generałowi Al-Sisi (a inne są teraz przyciszone i to nie z własnej woli) odnosi wrażenie, że przychylna generałowi opinia jest rozdarta. Nikt nie odważa się głośno powiedzieć, że rozprawa z Bractwem Muzułmańskim wymagałaby wspólnej operacji wojskowej z Izraelem i oczyszczenia Gazy, czasem wspominany jest również Katar i Turcja (o pomrukach pod adresem Iranu nie wspominam). Co myśli sam generał nie wiemy, więc jakieś domysły możemy snuć wnioskując z uszczelnienia granicy z Gazą i natychmiastowego strzelania do postaci które mimo wszystko z terenu Gazy przenikają na Synaj.
Społeczeństwo egipskie akceptuje (prawdopodobnie w większości, ale tego się nie dowiemy) rozprawę z przedstawicielami Hamasu (Bractwa Muzułmańskiego) na terenie Egiptu, ale otwartą współpracę z Izraelem ze względów religijnych odrzuca. Współpraca z Jordanią osobna sprawa, ale podobno do współpracy potrzeba dwóch stron (mogę się mylić w tej niezwykle śmiałej ocenie). Też od czasów wczesnej młodości, zmuszony do zainteresowania Izraelem przez Związek Radziecki, całym sercem byłem po stronie premierów Partii Pracy, od tego faceta z Płońska, poprzez Goldę Meir, po Rabina. Problem wszelako z tym, że okoliczności się zmieniają i to bardzo nielubiany przeze mnie Begin doprowadził do najlepszego układu z Egiptem i Jordanią (Cartera i Brzezińskiego włóż między bajki), dobre intencje Rabina przyniosły katastrofalne skutki, zaś decyzja o wycofaniu się z Gazy podjęta ostatecznie przez związanego z Likudem Szarona, okazała się koszmarną pomyłką i to nie tylko dla Izraela, gdyż wzmocniła pozycję islamofaszyzmu na dużym obszarze. Rozumiem co pisze pewien publicysta izraelski, który stwierdza, że Netanjahu jest najbardziej umiarkowanym premierem Izraela jakiego społeczeństwo izraelskie dziś może wybrać. Podejrzewam, że jest Churchillem współczesnego świata (niestety prezydentem USA jest Chamberlain). Chwilowo płacimy dżizję przy każdym tankowaniu samochodu, otrząsamy się na myśl o korzystaniu z gazu z łupków i dyskutujemy o osiedlach. Czytelnikowi z Izraela, który pisał, jak mu smutno z powodu tego jak świat postrzega walkę Izraela o przetrwanie, odpisałem:
Mam takie zdjęcie – żołnierza IDF stojącego z flagą Izraela na torach wiodących
do Auschwitz, jest dla mnie symbolem optymizmu. Smutek, tak smutek z powodu
kolejnego przyzwolenia świata dla terroru, obrzydliwości i tchórzostwa
polityków, głupoty ludzi porządnych i podniesionych łbów kanalii. Podziw dla
tych dzieciaków w mundurach i ich dowódców, koszmarne myśli, kiedy zdaję sobie
sprawę z tego, co się dzieje w domach tysięcy rodzin, których dzieci walczą i w każdej
chwili rodzice mogą dostać wiadomość, że stało się to czego bali się
najbardziej. Dziś Izrael walczy o przetrwanie, ale również o twarz świata. Czy
obecny trend nienawiści do Izraela się odwróci? Są minimalne drgnięcia, nie
jestem wróżką i wszystko może się zdarzyć, ale nic samo się nie stanie.
Serdeczności
Andrzej
P.S. Anegdotka o śmiejących się generałach rozkoszna.
Ciekaw jestem Natku, co sadzisz o artykule tego Palestyńczyka o problemie Jordanii, Palestyńczyków i Izraela: http://www.gatestoneinstitute.org/4615/jordan-palestinians#
Serdeczności
Andrzej