Tadeusz Kwiatkowski: Panu Zbigniewowi Szczypińskiemu6 min czytania

17.11.2020

Jest Pan dla mnie człowiekiem starej daty. W moim pojęciu to bardzo pozytywne miano. Nie znamy się i nigdy nie poznamy, ale kiedy czytam Pańskie teksty, siłą rzeczy próbuję sobie Pana wyobrazić. Gdybym mógł mieć dziadka, to chciałbym, żeby był jak Pan, starej daty i rzecz jasna nie idzie mi w tym miejscu o metrykę.

Co to ma wspólnego z tematem dyskusji „O działaniach przeciwskutecznych”? Wydaje mi się, iż całkiem sporo, a przynajmniej może mieć.

Pochodzę z rozbitej rodziny, której historię zdominował konflikt. Moi dziadkowie nie byli dla mnie ostoją, wzorcem, nie mogłem czerpać z ich doświadczeń pochodzących z innego świata, w którym obowiązywały odmienne reguły, a od ludzi młodych szybko wymagano dojrzałości, rzadko spotykanej dziś nawet u dorosłych.

Przeżyłem dotąd zaledwie połowę Pańskich lat, a i tak czuję się obco wśród dzisiejszych dwudziestolatków. Dzieli nas niemal wszystko. Na pierwszy komputer mogłem sobie pozwolić dopiero tuż przed trzydziestką. Telefon komórkowy jeszcze dwadzieścia lat temu kojarzył mi się z luksusem i ekstrawagancją. Z mozołem przebijałem się przez obsługę urządzeń, które dziś można już oglądać w muzeach techniki. Mam poczucie, że świat przyspieszył w sposób tak gwałtowny, iż zostawił mnie daleko w tyle. Prawdopodobnie nie jest to doświadczenie obce wielu moim rówieśnikom.

Trudno mi sobie nawet wyobrazić świat Pańskiej młodości. Być może jakąś drobną cząstkę tamtych lat zawierają w sobie takie obrazy jak „Nóż w wodzie”, „Pociąg”, „Sam pośród miasta”, czy „Niewinni czarodzieje”. To oczywiście tylko kino, kreacja, ale nawet aktorzy przemawiają z tamtych kadrów językiem, którego już nie ma. Nie chodzi jedynie o słownictwo, akcenty, składnię, ale też rytm, mowę gestu, umiejętność narracji kreślonej milczeniem. Pochodzimy ze światów tak od siebie odległych, iż w pewnym stopniu jesteśmy zmuszeni tworzyć mosty, które, choć na chwilę umożliwiają spotkanie pośrodku rozdzielających nas nurtów czasu. Dzielimy wspólną przestrzeń, ale i to jest swego rodzaju złudzeniem.

Młodzi żyją dziś zanurzeni w strumieniach informacji, których nie są w stanie ogarnąć, ale też, mam wrażenie, tak naprawdę nie potrzebują. Bardzo możliwe, iż są permanentnie przeciążeni nadmiarem bodźców, a ich układ nerwowy po prostu jest z tego powodu całkowicie rozstrojony. W pewnym sensie wszyscy nadal pozostajemy mieszkańcami jaskini. Potrzebujemy ciszy, w której donośnie rozbrzmiewa nawet odgłos kapiącej wody, zawodzenie wiatru lub odległy skowyt psa. Jesteśmy środowiskowo wykorzenieni, odcięci od naturalnego tła, które przez tysiąclecia kształtowało percepcję naszych przodków.

Pan jeszcze tego posmakował. Żył w kulturze słowa pisanego. Zazdroszczę Panu i wiem, że tamtego świata już nie ma, a może inaczej, jeszcze jest, lecz żyje już tylko we wspomnieniach i doświadczeniu ludzi takich jak Pan i pan redaktor Bogdan Miś. Jesteście jak żywe kapsuły czasu, unoszące w sobie treści spoza tej rzeczywistości i nie idzie jedynie, ani przede wszystkim o pamięć i wiedzę, ale właśnie umiejętność budowania przestrzeni komunikacyjnej, również na poziomie emocjonalnym.

Z drugiej strony nadal łączy nas ludzki głód uczuć, akceptacji, poczucia wspólnoty. Młodzi mają dziś ogromne trudności z dotarciem do tych stłumionych medialnym hałasem potrzeb. I na to wszystko nakłada się specyficzny czas bolesnych polskich przemian. Według mnie przemian spóźnionych o dobre trzydzieści lat. Jesteśmy w punkcie społecznego rozwoju, który moim zdaniem powinniśmy byli osiągnąć najpóźniej gdzieś w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Tak się jednak nie stało.

O ile wszyscy borykają się ze skumulowanymi skutkami przemian społecznych o charakterze globalnym, o tyle Polska nadal tkwi w mocno odizolowanym zaułku łapiącej zadyszkę cywilizacji. Narracyjnym symbolem owej izolacji jest właśnie Karol Wojtyła, a w istocie nie on, a jego propagandowy obraz, potrzebny lokalnemu Kościołowi jako wytrych do sumień i umysłów coraz szybciej wyślizgującego się z jego autorytarnego uścisku społeczeństwa, cierpiącego również z powodu technologiczno-informacyjnego szoku.

Bunt przeciw Kościołowi ma w mojej ocenie charakter o wiele szerszy i głębszy, niż tylko naturalna młodzieżowa potrzeba wykrzyczenia sprzeciwu. To pokłosie wieloletnich, przekraczających ramy pokolenia politycznych zaniechań, skutkujących brakiem jakiejkolwiek spójnej wizji polityki społecznej, uwzględniającej potrzeby głębsze niż podstawa piramidy Maslowa.

Kościelne gusła nie miały mocy uchronienia nas przed wpływami cywilizacyjnej galopady, ale mogły i chyba dosyć skutecznie opóźniły społeczne dojrzewanie. Tak więc, o ile uzna Pan zasadność postulowanych przeze mnie wątków, owe ofiary Jana Pawła II, to nie tylko ci, którzy doświadczyli seksualnych krzywd ze strony katolickiego kleru, lecz również młodzi, którzy patrząc na współczesny świat poza polskimi granicami, mają bolesne poczucie zmarnowanych szans, zapóźnienia, braku bezpiecznej, organizowanej przez narodowy konsensus przestrzeni do samorealizacji.

Jakkolwiek górnolotnie może to brzmieć, to wszyscy jesteśmy ofiarami polskiego katolicyzmu, tragicznie sprzęgniętego z i tak wadliwymi mechanizmami świeckiej organizacji politycznej. Jednych polska zaściankowość i konformizm wygnały na emigrację, inni zamknęli się w sobie, tworząc prywatne habitaty. SO jest właśnie jednym z nich. Formą przetrwalnikową dla tego, czego wszyscy potrzebujemy, a co najczęściej nie znajduje miejsca w zdominowanej przez konflikt przestrzeni publicznej. Tu się ponownie uczymy wzajemnie słuchać, a tego nam po prostu na co dzień brakuje. Jesteśmy społeczeństwem ogłuszonym szokową terapią dzikiej transformacji, w której zapomniano, iż nie sposób sterować społeczeństwem jako masą, bez troski o jednostkę. Suma zagubionych i zranionych jednostek, bez umiejętności efektywnej komunikacji, nigdy nie stworzy społeczeństwa ceniącego wewnętrzną ciszę i doświadczenie ludzi starej daty.

Bez tego z kolei szybko tracimy poczucie pokoleniowej ciągłości – pozostaje jedynie trauma społecznego wykorzenienia. Doświadczamy życia w stadzie, a nie zorganizowanej społeczności i to boli.

Tadeusz Kwiatkowski

Pedagog, publicysta

Rocznik 1977. Absolwent Akademii Pedagogicznej w Krakowie. Jednostka głęboko aspołeczna. Przejawia objawy organicznego uczulenia na polski patriotyzm, pojmowany jako przekonanie o nadrzędnej roli Polski w historii, oraz tzw. polskiej racji stanu w stosunku do interesów Europy w dobie postępujących procesów globalizacji. Z przekonania i zamiłowania antyklerykał. Na razie, od blisko dwudziestu lat szczęśliwy mąż, od kilku również ojciec; od ponad dekady aktywny entuzjasta biegów długodystansowych.

Print Friendly, PDF & Email
 

8 komentarzy

  1. Anna Strzałkowska 18.11.2020
  2. z.szczypinski@chello.pl 18.11.2020
    • Tadeusz Kwiatkowski 18.11.2020
  3. mjod 20.11.2020
  4. Dariusz Wisniewski 21.11.2020
  5. Mr E 22.11.2020
  6. Senex 28.11.2020
  7. Mirek 29.11.2020