27.01.2022

Sytuacja zmusza do militarystycznego patriotyzmu. Z niepokojem obserwujemy zagrożenie Ukrainy, bojąc się, że tragedia dotknie bliskich nam sąsiadów. Czujemy, że nasze bezpieczeństwo osobiste staje się zależne od siły naszej armii. To odczucie jest wzmacniane i wykorzystywane przez rządzących polityków. Prezentują swoje torsy w mundurach; w telewizyjnym domu publicznym „za mundurem panny sznurem”, a po mojej Częstochowie drepczą dziewczątka z liceum wojskowego, kwestując na pomoc żołnierzom.
Atmosfera jest tworzona, jakby była rekonstrukcją rydzo-śmigłego okresu: jesteśmy zwarci, silni, gotowi, nie oddamy tego i owego. A kto wątpi, ten do Berezy na wczasy, nie oszczędzi się tego nawet swojemu, piłsudczykowi, Mackiewiczowi.
Nie ma dziś Berezy, została za kordonem na Białorusi. Ale ręce podniesione na honor armii bić linijką trzeba: nie oszczędzi się ani bohatera – Frasyniuka, ani sympatycznej aktorki.
Na fali przypływu militarnego patriotyzmu doszło w sąsiedztwie mojego miasta do znaczącej potyczki. Armia siłami umundurowanej żandarmerii zaatakowała zbrojnie mstowską firmę „Demar”, producenta obuwia. Biurowiec „Demaru” został zdobyty bez strat własnych, ujętego właściciela Marka D. dowieziono do prokuratury. Tam postawiono mu skomplikowany zarzut oszukania komendantów wojskowych baz logistycznych w Warszawie i Rzeszowie, a tym samym „do niekorzystnego rozporządzenia mieniem o wartości 67.974.117,30 zł w celu osiągnięcia korzyści majątkowej poprzez wprowadzenie ich w błąd co do jakości dostarczanych do Sił Zbrojnych RP trzewików, zastępując określoną w specyfikacji produktu tkaninę o odpowiedniej jakości – dużo tańszym materiałem, który nie spełniał zakładanych parametrów” (cytat za rzecznikiem prasowym Żandarmerii Wojskowej).
Na takie słowa serce patrioty powinno zabić mocno: w przeddzień agresji rosyjskiej „cwany prywaciarz” wciska wojsku przeciekające gumofilce, wszak to zbrodnia, narażenie zdrowia naszych żołnierzy.
Serce bije mocniej, ale rozum z trudem przyjmuje sens tego ataku. Po co wysyłać czołgi i żandarmów, gdy spór ma charakter cywilny ? „Demar” firma założona w Mstowie w 1978 r. przez pana Marka Dewódzkiego, nie jest jakąś firmą „krzak”. To przedsiębiorstwo zdobywające latami renomę w warunkach ostrej konkurencji. Z małej lokalnej wytwórni zmieniło się w potentata, dysponującego zakładami na Pomorzu i na Podkarpaciu, produkującymi rocznie 2,5 mln par butów. Od kilkunastu lat „Demar” specjalizował się w produkcji na potrzeby wojska i innych służb mundurowych, zdobywając nabywców także w innych krajach. Firma znana jest także jako producent odzieży ochronnej; cenione na rynku są śniegowce, gumowce, obuwie dla myśliwych, obuwie trekingowe itp. wyroby.
Nie jest to firma imponująca nowoczesnością, raczej taki rozwinięty warsztat rzemieślniczy starego typu, bazujący na wypracowanej latami renomie. Zarzut oszustwa, nawet jeśli nie potwierdzi go wyrok sądu, może zniszczyć ową renomę i pogrążyć firmę, dumę małego Mstowa. Kogo to jednak, prócz mstowian obchodzi?
Rynek zamówień publicznych jest rynkiem bardzo trudnym. Nie wystarczy, wbrew obiegowej opinii, zaproponować tylko niską cenę. Jeśli przetarg jest uczciwy, ważna jest specyfikacja zamówienia wyszczególniająca dokładnie wymogi jakościowe. Jeśli jakaś transza dostarczonego produktu nie odpowiada wymogom specyfikacji, to zamawiający odmawia jej przyjęcia i nakłada na dostawcę kary umowne.
Dodatkowym bezpiecznikiem jest ogólna zasada reklamacji. Innymi słowy, jeśli zamawiający gra uczciwie, to dostawca nie może pozwolić sobie na oszustwo. Próbę oszustwa wyłapałaby także i wykorzystała bezlitośnie konkurencja. Zarzut wobec „Demaru” dotyczy dostarczania w latach 2014-2020 trzewików wojskowych; podobno były one zrobione z innych materiałów, niż wymagała specyfikacja. Rodzą się pytania: jak zamawiający mógł przez sześć lat przeoczyć ów mankament, czy zauważywszy, wnosił reklamacje lub zerwał zamówienie, domagając się odszkodowania… Tego nie wiemy, tak jak nie wiemy, czy w związku z tym oszustem prowadzone jest dochodzenie wobec zamawiających, którzy dziwnie łatwo „dali się oszukać”.
Odpowiedzi nie poznamy przez najbliższe 5-10 lat, tyle może toczyć się postępowanie w prokuraturze i proces w sądzie. W międzyczasie firma „Demar” może zostać zaorana, upadnie klub sportowy i inne działania mstowskie wspierane przez przedsiębiorcę, sam Marek Dewódzki, mający dziś 68 lat, może nie doczekać sprawiedliwości. Ale czym jest krzywda jednostek wobec honoru Polskiej Armii?
Prokuratura nasza, cywilna i wojskowa, charakteryzuje się silnymi nerwami wobec niektórych przedsiębiorców. Wspomnieć tu można, delikatnie, sprawę respiratorów i nieużytecznych maseczek. Z zimną krwią traktowano także doniesienia o wadliwych karabinkach dostarczanych WOT z radomskiej państwowej wytwórni.
Zasada była prosta i stosowana od czasów Rydza-Śmigłego; jeśli produkt dla armii pochodził z państwowej wytwórni, to trzeba go kupić i nie pytać o przydatność. Normy jakościowe i oczekiwania niskich cen dotyczyły tylko „prywaciarzy”.
Niedaleko Częstochowy jest także inny dostawca sprzętu dla armii: państwowy „Maskpol”. Po ataku na WTT firma produkująca maski gazowe była najlepiej prosperującym podmiotem Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Potem, w czasach obecnych rządów, dzięki czterokrotnej zmianie prezesa, stała się przykładem, jak zabija się kurę znoszącą złote jajka. Może ten kontrast między dołującym, państwowym „Maskpolem”, a rozwijającym się „Demarem” był przyczyną inwazji na Mstów ? Może z pomocą prokuratury i żandarmerii trzeba odebrać zamówienia „Demarowi” i dać zarabiać „Moskpolowi”?
Jest także inna hipoteza. Zima ujawniła dziadostwo wojsk wysłanych dla pilnowania granicy z Białorusią. Zwracała na to uwagę delegacja RPO; brakowało odzieży zimowej, ciepłych, puchowych kurtek i śniegowców. Rozpaczliwe pokrywano owe podstawowe braki żenującymi zbiórkami publicznymi. Może konieczny był „kozioł ofiarny” – „wredny prywaciarz” – by przykryć dziadostwo w zwartej i silnej polskiej armii?
Propaganda czasów Rydza-Śmigłego nie mogła zmienić rzeczywistości; armia nie była przygotowana do wojny, co było do udowodnienia w kampanii wrześniowej 1939 r. Tromtadracja współczesna też nie odstraszy Putina ani nie zamaskuje stanu rzeczywistego. A niszczenie, w imię owej tromtadracji, prywatnego przedsiębiorstwa uważam za świństwo, nawet jeśli wzorowane jest na gospodarczej tradycji, np.: zamordyzmie Hilarego Minca.
Jarosław Kapsa