03.09.2025
Wehikuł czasu, dla wielu zblazowanych i ślizgających się po życiu, to poczciwa powiastka sprzed stu lat. Dla mnie, prorocze dzieło o degeneracji ludzkiej rasy. Twórca tytułowego urządzenia i bohater tego utworu podróżuje ścieżkami fantazji i w trakcie jednej z wypraw odwiedza krainę ludzi szczęśliwych. Lecz po wnikliwszym przyjrzeniu się zastanej rzeczywistości dochodzi do wniosku, że to, co widzi, to fasada i że nie jest w tym świecie tak różowo, jak sądził.
Są bowiem dwa plemiona. Dwie formy bytu. Jedne osobniki są wykwintne i te nazywają się Eloje. Nie pracują; całymi dniami zajmują wąchaniem kwiatków i unikaniem trosk. Plemię drugie zwane Morlokami, podobne jest do małp. Dostarcza Elojom papu, pracuje na nich, a w zamian za ich beztroskę, pożywia się nimi. Na co Eloje godzą się, bez jakiegokolwiek sprzeciwu.
*
Srebrne Lwy powędrowały do Agnieszki Holland, co nie dziwi, zważywszy na jej dorobek. Jeżeli jednak wzbudza emocje podobne zdziwieniu, to wśród ludzi pokroju Bąkiewicza zaskoczonych faktem, że można mieć inne zapatrywania niż oni. Ale nie o nagrodzie chcę pisać, tylko o mocnych słowach laureatki podczas jej wręczania. Słowach adresowanych do uczestników filmowego festiwalu w Gdyni. Słowach, które winny być żywe od dnia odzyskania niepodległości. Obecne w nas na trwałe, a nie, jak dotychczas, znane teoretycznie, okazyjnie i przelotnie. Myśli szlachetne, od wieków powtarzane zdawkowo i mechanicznie, odklepywane jak paciorek o małym Polaku na białym orle, służące za argument przy chwaleniu się patriotyzmem, a tak naprawdę, to rzadko kiedy brane na serio. Lecz wypowiedziane tu i teraz przez panią Agnieszkę podczas festiwalowej Gali, wybrzmiały inaczej, niż dotychczas, a ich sens można streścić następująco: więcej odwagi w poruszaniu wstydliwych tematów. Mniej asekuranctwa nazywanego eufemistycznie ostrożnością.
*
Sądząc po zasłuchanej widowni i frasobliwym wyrazie poszczególnych twarzy, jej wystąpienie trafiło na podatny grunt. Niektórzy, pamiętający niekomercyną odwagę w trudnych czasach PRL, mogli poczuć się nieswojo na myśl, z czym walczą teraz, a o co walczyli wtedy. Ale czy przemówienie pani Holland trafi do sumień zgromadzonych na dłużej, niż do końca imprezy, czas pokaże.
*
Ci, co twierdzą, że na pytanie, jak zapobiec rozpowszechnionej ostrożności, rozkładają ręce mówiąc, że nie ma sensownej odpowiedzi, są w błędzie. Odpowiedź istnieje: nie być Elojem. I nie być Morlokiem. Sposób jest, lecz wymaga rezygnacji; radykalnego odejścia od bamboszowej wygody i nadmiaru materialnych dóbr. Oto, co nas czeka, o ile chcemy przerwać jako państwo w demokratycznym świecie. Zwłaszcza w wieku, gdy asekuranctwo przybiera monstrualne rozmiary i przymierza się do opanowania wielu krajów.

Marek Jastrząb
Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.
źródła obrazu
- jastrzab: BM

Pan Marek znów stanął na wysokości zadania – i to zadania niełatwego, bo jak tu pisać o odwadze, która dziś jest jak dinozaur w supermarkecie: wszyscy o niej słyszeli, ale nikt nie widział?
Felieton o niekomercyjnej odwadze to – używając jego własnej metafory – mały wehikuł czasu, który teleportuje nas z jednej strony do H.G. Wellsa i jego ponurego świata Elojów i Morloków, z drugiej – na czerwony dywan w Gdyni, gdzie Agnieszka Holland przemówiła głosem, który – oby! – nie zamilkł zaraz po bankiecie i fotce z Lwami.
Pan Marek przypomina nam o czymś, o czym współczesny mainstream niechętnie mówi: że odwaga nie jest tym, co wrzucasz na Instagrama z hashtagiem #wygrajżycie, tylko czymś bardziej kłopotliwym – wyborem, często samotnym i bez fleszy, za to z ryzykiem, że znajdziesz się na cenzurowanym. Odwaga niekomercyjna, czyli taka, której nie da się sprzedać w postaci limitowanej serii koszulek patriotycznych. Taką odwagą pachniało wystąpienie Holland – niewygodne, polityczne, z pazurem i konsekwencją.
Bardzo trafne (i nieco bolesne) jest też porównanie naszej społecznej inercji do życia Elojów – wygodnych, beztroskich, pełnych pastelowych przekonań i pozornie słusznych wartości. Pan Marek przypomina nam, że jeśli nie chcemy skończyć jako danie główne dla Morloków, to czas wstać z kanapy, wyłączyć TV z politycznym bingo i zacząć mówić na głos – nawet jeśli zabrzmi to niepoprawnie, dziwnie, czy „zbyt poważnie jak na festiwal”.
A przy okazji, celnie i z klasą wbija szpileczkę Bąkiewiczom i podobnym im zaskoczonym, że inni mogą mieć światopogląd różny od „prawilnego”. To jakby przypomnieć, że pluralizm nie oznacza, że wszyscy mają myśleć tak samo – tylko że wolno nam się ze sobą nie zgadzać, o ile robimy to na poziomie wyższym niż rynsztokowy.
Podsumowując: tekst Pana Marka to kawał solidnej publicystyki – z refleksją, literacką metaforą i celnym komentarzem społeczno-kulturalnym.
Zdecydowanie nie Eloje, nie Morloki – tylko felietonista z krwi, kości i charakteru.
I oby tacy nie wyginęli.