26.01.2023
Nawiążę do wpisu pod jednym z ostatnich moich tekstów, w którym pani Anna, załamana tym, co dzieje się na polskiej scenie politycznej w toczącej się już kampanii wyborczej, proponuje podział Polski na połowy wzdłuż linii Wisły tak, aby ziemie na wschód od tej linii zamieszkali zwolennicy PiS, nielubiący UE, ksenofobiczni narodowi katolicy, zwolennicy klauzuli sumienia jako wystarczającego powodu by wszyscy lekarze szpitala w Białymstoku odmówili aborcji 14-letniej chorej dziewczynce zgwałconej przez bliską osobę – członka jej rodziny, organizujących uroczystości gloryfikujących takich „żołnierzy wyklętych/niezłomnych” jak Bury i jemu podobni, głosujący na PiS i jego prezesa bo „daje kasę”.
Po zachodniej stronie pani Anna widzi wszystkich tolerancyjnych, głosujących na opozycję, opowiadających się za in vitro, edukacją seksualną, otwartych na świat i ludzi – inna to Polska, inny świat
Jest rzeczą oczywistą, że to niemożliwe. A nawet sprzeczne z polską racją stanu. Ten głos należy więc traktować jako sygnał, jako wskaźnik dramatycznego podziału, dokonanego przez rządy Zjednoczonej Prawicy pod wodzą Kaczyńskiego. Walka polityczna partii to stan normalny w każdym państwie opierającym swój system władzy na wyniku wyborów parlamentarnych. W Polsce po ośmiu latach rządów obecnej ekipy ta walka zmieniła się w wojnę, wojnę ze śmiertelnym wrogiem, którego trzeba zniszczyć, wsadzić do więzienia, pozbawić praw publicznych. A nawet zabić, jeśli będzie trzeba.
Polskie społeczeństwo podzieliło się na dwie grupy żyjące wprawdzie w jednym kraju ale w dwóch różnych bańkach, słuchających dwóch zupełnie różnych opowieści o tym, co w Polsce i świecie, zorientowanych na dwa zupełnie różne, a nawet przeciwstawne systemy wartości, skłonne do przyjmowania prawdy o świecie wynikającej albo z wiary, albo z wiedzy.
Do naturalnych różnic wynikających z demografii, z kultur lokalnych, poziomu wykształcenia czy zamożności – doszły i zdominowały scenę różnice polityczne świadomie kształtowane, a nawet wprowadzane przez partie polityczne wtedy, gdy wyniki odpowiednich badań wskazują na choćby chwilowe korzyści. Ilość badań jakie partie prowadzą jest ogromna. Wyniki ich są własnością zamawiającej partii, mimo że partia, zamawiając je płaci pieniędzmi z dotacji – a więc pieniędzmi z budżetu, czyli naszymi.
Obserwując to, co dzieje się na polskiej scenie politycznej, mam nieodparte wrażenie, że na programy partii składa się wyłącznie konstrukt, oddający to, co dana partia uzyskała w kolejnym badaniu, Czyli co akurat powiedział elektorat. Programy nie tyle więc wyrażają zbiory wartości ideowych partii, ile hasła, które będą podobać się elektoratowi. To ilość zatem decyduje – a nie jakość, treść czy sens polityczny, dla którego dana partia jest na scenie. Decydują zmienne wskaźniki poparcia.
Kampania to zatem czas żniw dla firm badawczych i tych, które projektują – a czasem też realizują – różne wydarzenia, budując narzędzia propagandy i agitacji wyborczej. Ale to tak na marginesie.
Wybory się odbędą. Kiedy – o tym zdecyduje prezes rządzącej polską partii. Gdy będzie trzeba, to korzystając ze zmiennej sytuacji na wojnie tuż za naszą wschodnią granicą, wybory się odłoży – lub przyspieszy – tak, aby było to korzystne dla rządzącej partii.
Rezultat jest trudny do przewidzenia. Nawet gdy wygra opozycja – a raczej wygra, choć z przewagą niemiażdżącą – rozpocznie się długi i żenujący spektakl z wykorzystaniem wszystkich opanowanych przez PiS instytucji i organów państwa uczestniczących w procedurze ogłaszania wyniku wyborczego. Możemy być pewni, że jak będzie trzeba, to władza skorzysta ze wszystkich środków i sił jakie ma do dyspozycji – a finalnie w tak podzielonym społeczeństwie mogą powtórzyć się obrazki ze Stanów Zjednoczonych i Brazylii gdzie zwolennicy przegranych Trampa i Bolsonaro próbowali siłą przywrócić władzę swoim faworytom.
Czy to jest jednak możliwe w Polsce? Teoretycznie tak, praktycznie nie.
Bez względu na to, jaki będzie wynik, kto ostatecznie będzie rządził Polską po wyborach – zostaniemy w kraju dwóch narodów, dwóch nienawidzących się społeczności skazanych na życie we wspólnych granicach. Wspólne granice i niewiele więcej – nie wartości, nie kultura. A nawet nie historia – patrz lex Czarnek.
Gdy PiS dostanie trzecią kadencję, to domknie projekt budowy nowej Polski jako państwa narodowych katolików, w którym prawo zostanie podporządkowane „woli ludu” a praktycznie – skoro to lud przekazał władzę Naczelnikowi, to jemu osobiście. Państwo, w którym rządzić będą nowe elity – jak Daniel Obajtek. Państwo, które Unię Europejską będzie postrzegać jako organizację opresyjną, realizującą interesy Niemiec. Państwo, w którym katolicka hierarchia kościelna wypowie posłuszeństwo biskupowi Rzymu, wzywającemu biskupów do nawrócenia się i przypominającego im, że osoby LGBT to też dzieci boże.
To naprawdę są możliwe scenariusze, to naprawdę może się zdarzyć. To co trzeba, aby nie spełnił się ten czarny sen?
Jedyne co trzeba to pełna mobilizacja wszystkich, którzy nie chcą takiej Polski, nie chcą rządów satrapy, nie chcą znaleźć poza UE. Jest jeszcze kilka miesięcy, sytuacja jest dynamiczna a będzie tylko przyspieszać. Każdy może i powinien robić wszystko, na co go stać. Od zaraz!

Zbigniew Szczypiński
Polski socjolog i polityk. Założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Strażników Pamięci Stoczni Gdańskiej.

„[B]adań jakie partie prowadzą jest ogromna. Wyniki ich są własnością zamawiającej partii, mimo że partia, zamawiając je płaci pieniędzmi z dotacji”
Smutna to konstatacja o etosie naszych socjologów. Przecież nie mogą tego nie wiedzieć.
A wieść gminna niesie o procederze partyjnie utajnionych badań „polityki ambony” stojących za „przybliżaniem” urny do wyborcy po wyjściu z mszy. To wyraża implicite przekonanie, że Kościół skutecznie agituje partyjnie, czego kodeks wyborczy, modny coś ostatnio, a nie czytany (?), zabrania. Wolne media nigdy tego wnioskowania nie przeprowadziły. Dlaczego?
Nie zgadzam się, że żyjemy w kraju dwóch nienawidzących się narodów.
Wystarczy nie rozmawiać o polityce i okazuje się, że żyjemy wśród naprawdę sympatycznych ludzi, skorych do pomocy, życzliwych.
To politycy wmawiają, że jest jakiś skrajny podział. Że są prze-patrioci, genetczynie wspaniali i ci z gorszego sortu, zdeprawaowani lewacy. Albo, że istnieje imperium ciemnogrodu na zasiłkach, które próbuje tłamsić nowoczesne, liberalne, pracowite spoleczeństwo.
Narracja o skrajnej polaryzacja (która wcale nie jest faktem), służy tylko politykom, którzy na niej zyskują. I być może mediom – nakręcanie emocji zwiększa oglądalność/sprzedaż.
Niszczy wszystkich innych.
Oko Press analizowało ruch Polska2050
Do niego dołączony był grafik z sondażowym poparciem dla partii politycznych na przestrzeni czasu.
Gdy poparcie zyskiwało ugrupowanie Szymona Hołowni sondaże dawały PiSowi najniższe poparcie – poniżej 30 %.
Powrót Tuska i nakręcenie polaryzacji pozwoliło Platformie odrobić straty, ale zbiegło się również z odzyskaniem poparcia przez PiS.
https://oko.press/koszmar-kaczynskiego-czy-koszmar-opozycji-sprawdzamy-dokad-zmierza-polska-2050-szymona-holowni
Można spierać się o słowa, o to jak nazwać tak głęboką polaryzację jaka jest obecnie w naszym kraju ale to nic nie zmienia. Nie słowa są ważne a postawy ludzi a te wyrazają się w akcie wyborczym. To, ze są różne partie, ze ludzie mają różne poglądy i wartości to rzecz całkowicie normalna. Nienormalne jest to, ze PiS zrobił z tych różnic narzedzie polityczne, w „kurwizji” poziom szczucia przekracza wszystko co znane jest z historii – no moze poza Trzecią Rzeszą, ale kto wie jak bedzie za miesiąc, za dwa, gdy podany zostanie termin wyborów.
Już dziś poziom zaufanie w polskim społeczeństwie jest jednym z najniższych w Europie – Polacy nie ufają sobie i instytucjom państwa. Wyjście z tej zapaści będzie trudniejsze niż wyjście z kryzysu ekonomicznego jaki zgotowal nam wybitny bankowiec Glapiński, profesor zresztą i rząd Kaczyńskiego doktora nauk prawnych mojego uniwersytetu