Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena obchodzi w tym roku jubileusz 20-lecia. Nietuzinkowe osiągnięcie pani Elżbiety Pendereckiej, małżonki kompozytora.
I tu czas na politykę.
Na tegoroczną inaugurację – jak zwykle – program palce lizać. Beethoven: Fantazja c–moll i IX Symfonia. Na sali honorowi goście, sponsorzy. Mowy przywitalne. Gala.
I w pewnym momencie szok. Mało szok. Wydarzenie, jakiego jakem meloman od lat, nie widział, nie przeżył. Ani za czasów Henryka Czyża w łódzkiej filharmonii. Ani za czasów warszawskiej dyrekcji doskonałego Witolda Rowickiego czy mojego ulubionego pana Kazimierza Korda.
Ale do rzeczy. Otóż przybyli goście, sponsorzy, dyplomaci, politycy. W pewnym momencie przywitano ministra.
Tego, który dał się już poznać polskiej inteligencji, polskim twórcom teatru, filmu itp. W ogóle dał się poznać od takiej a nie innej strony.
Kogo przywitano?
Jaśnie panującego pierwszego wicepremiera rządu Pani Szydło, ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Szanownego Pana Profesora Piotra Glińskiego, tego samego, którego jego rodzony brat, świetny zresztą filmowiec ocenił klarownie i brzydko.
Przywitano ministra kultury, profesora G.
Jak przywitano ministra w gmachu Filharmonii Narodowej?
Przywitano go głośnym, solidarnym, niemilknącym buczeniem. Tak głośnym jakby w orkiestrze zabrzmiały wszystkie wielkie trąby, perkusja w najbogatszym zestawie, to był huk armatni.
Filharmonia Narodowa, w której znalazł się ostatni sort polskiej inteligencji i melomanów, bez żadnego wcześniejszego spiskowania, na widok owego osobnika pod tytułem P. G. zakomunikowała, że nie życzy sobie, aby ktoś taki obrażał swoją obecnością Ludwiga van Beethovena.
Echo tego buczenia będzie brzmiało bardzo długo.
Na koniec koncertu owacyjnie przyjęty został hymn Unii Europejskiej.
Jerzy Klechta
Wyszedł.. czy został??
Radiowa Dwójka na wszelki wypadek (he, he, he) nie transmitowała początku komunikując, że koncert nieco się opóźni.
Skąd my to znamy?
“Dobra” zmiana?
Żądamy złej zmiany!!!
Co do upupiana Dwójki:
https://studioopinii.pl/jerzy-klechta-o-pilsudskim-walesie-i-innych/comment-page-1/#comment-451002
.
Ale widać weszliśmy na następny poziom w orwellowaniu. Linię opóźniającą, jak w radyju, na transmisje z udziałem „elyty” trzeba przygotować.
.
Ale za oknem słońce.
.
Nie jest to grzeczne – ale jakże satysfakcjonujące!
I oby skutecznie /!!!/zgodne z porzekadłem “kto czym wojuje,etc…”.
Z tą grzecznością przy prezentacji sztuki nigdy nie było składnie.
Od wieków było tak, że publiczność była najokrutniejszym cenzorem.
Nie było “świętości” wystarczy poczytać stare recenzje z koncertów czy wystaw. Skandal towarzyszył stale nowym produkcjom, często o skandal zabiegano aby się przebić.
W PRLu wychowywano nowego odbiorcę sztuki, jeśli coś zostało stworzone w zbożnym celu ku czci.. nie podlegało krytyce, bo nie!
Artystom nie należało okazywać dezaprobaty, należało ich szanować za wysiłek włożony w “dzieło” które mimo iż budziło niechęć odbiorcy, nabywało statusu świętości bo było zgodne z linią polityki w danym momencie obowiązującej. Ten relikt minionej epoki ma się dalej znakomicie. Jedni zasługują na miano twórców a innym tegoż się odmawia. Twórcą jest autor czegoś tam jak i wykonawca który może spaprać to coś albo nie. Decyduje o sukcesie frekwencja podkręcana reklamą bądź skandalem, albo to “coś” naprawdę się podoba. Wtedy specjaliści biją się w piersi że popełnili błąd, jak miało ro miejsce z zespołem, The Beatles .. taka kasa przechwycona przez innych..
Minister od “kultury” to znakomita fucha. Nikt nie jest omnibusem i trudno aby ktoś kto jest np. pasjonatem malarstwa był kompetentny w innych dziedzinach. To nie przeszkadza, tylko decydent od kultury (minister) powinien być na tyle kulturalny aby powściągliwie oceniał to o czym nie ma pojęcia.
Jest jedno ale, to minister et consortes pełni rolę mecenasa i przyznaje pieniądze na działalność twórczą, a to już pełni rolę cenzury, często politycznej. Albo własnych preferencji cenzurowania, powodowanych zwyczajnym bezguściem czy brakiem tzw. obycia.
Pan minister jest jaki jest, ale poglądy i gusta jego mają wpływ na rozwój szeroko rozumianej kultury, tej tzw. wyższej też.
Ostatecznie, kicz dla wielu jest sztuką wysokiego lotu.. jeśli mają z nim do czynienia od dziecka.
Nie mamy szczęścia do ludzi obsadzających ten resort.
Niemal zawsze coś się na ziemię za nimi sypie..
Magogu, jeśli on nie wyszedł, to powinni wyjść wszyscy pozostali…
To już nie tylko ubrani w futra cykliści i wegetarianie, ale jeszcze melomani. Witamy w “najgorszym sorcie”.
@otoosh a wyszli? No widzi pan. I tyle to warte.
Magog napisał:
“Nie mamy szczęścia do ludzi obsadzających ten resort.”
*
Mam zdanie absolutnie odrębne. Z całej listy ministrów tego resortu (od 1989 r.) do większości nie można mieć większych pretensji. Kilkoro było bardzo dobrych, kilku nijakich, ale nawet Ujazdowski miał swoje plusy. Obecny skład czapy ministerstwa wyróżnia się zdecydowanie na minus choćby tylko z racji udziału w nim Czabańskiego, ideologa i makabrycznego szkodnika. Glińskiego w czambuł bym nie potępiał, bo w kulturze jeszcze niczego specjalnie złego ani dobrego nie zrobił, a antypatię wzbudza raczej za inne sprawy. Skandal w TP we Wrocławiu był prowoką ze strony dyrekcji teatru (i reżyserki), na którą Gliński dał się złapać, a istotą tej aferki był raczej komercyjny i dość niski chwyt pseudoartystyczny. Z podobnymi rzeczami już mieliśmy do czynienia (np. penis na krzyżu, pomnik kobiety gwałconej przez radzieckiego żołnierza, golgota itp.) i zawsze ktoś potem miał pretensje do ministra za jakąś reakcję lub jej brak. Najgorszym i najgłupszym kryterium oceny ministra kultury i dziedzictwa narodowego jest jego stosunek do KK i do artystów oraz literatów z lewej i bardzo lewej strony sceny politycznej. W takiej ocenie specjalizuje się na ogół m.in. GW, P lub KP. Jeśli dobrze rozumiem działalność MKiDN, to jego jednym z głównych zadań jest dzielenie kasy i to wzbudza zawsze największe kontrowersje. Kołdra krótka, chętnych wielu, wobec czego zazdrości, zawiści i pretensji nigdy nie ma końca. Tzw. środowisko zawsze było skłócone, nadwrażliwe i z wielkimi ambicjami. Jeszcze się taki nie urodził …
Poczekajmy więc chwilę z pełną oceną Glińskiego jako ministra kultury, w końcu miał być tylko premierem technicznym (he, he, he … ).
A ludzie (-> suweren) też mają swoje za uszami. U mnie wybudowano piękną (!?) filharmonię, w której aż furczy od rana do późnego wieczora od działań nie tylko muzycznych, ale jeśli ktoś myśli, że spotyka się to z zadowoleniem mieszkańców, to jest w mylnym błędzie. Krytyka dotyka wszystkiego: poczynając od awangardowego projektu, usytuowania, poprzez skład personalny dyrekcji, dotacje z budżetu miejskiego, repertuar i w ogóle rację bytu takiej instytucji. Daleko nie szukając, sam nie jestem wielkim zwolennikiem aktualnego repertuaru i rzucam ciężkim słowem, gdy nie mam na co pójść. Ale generalnie frekwencja jest wysoka i właściwie nie powinno się narzekać. “Dobra zmiana” jeszcze nie objęła pani dyrektor, ale to chyba tylko kwestia krótkiego czasu.
*
Otoosh, czegoś równie głupiego już dawno nie udało mi się przeczytać. Chyba od wczoraj.
@jmp eip
Z całej listy ministrów tego resortu (od 1989 r.) do większości nie można mieć większych pretensji.
………………….
pełna zgoda, ale JA z racji wykonywanego zawodu mam prawo do tych pretensji. Polska kultura nigdy nie była mocna jako całość.
Obecnie jest to zlepek amerykańskiej pop kultury przeniesiony na polski grunt. III RP była na tyle uboga intelektualnie, że cięcia finansowe objęły właśnie kulturę, wszelką.. kazano radzić sobie jak się da i to wszystko. No i mamy to co mamy, hamburgery do trawienia duchowego oraz wysyp śmieciowych produkcji w Internecie.
Jak to ładnie brzmi..
“Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego”
Gdzie pierwsza część to budynek wypełniony urzędnikami a druga to dowcip w stylu, łał! jakie piękne dziedzictwo, walentynki, halołin i multimedia wypełnione amerykańską pop kulturą która dominuje świat.
Kilka lat wstecz zadałem uczniowi pytanie.. idziesz ulicą i słyszysz że ktoś coś śpiewa obok ciebie, co myślisz?
Pijany.. pada odpowiedź. Wychodzę z uczniem na korytarz a tam młodzież czeka na zajęcia, ponawiam pytanie i chórek odpowiada, pijany albo naćpany.. w tym momencie koleżanka moja wychodzi z klasy, zadaję jej to pytanie, odpowiedź jest identyczna..
Moja reakcja była dla wszystkich zaskoczeniem..
Jesteśmy głuchym, prymitywnym narodem co zatracił umiejętność śpiewania a na świecie ludzie śpiewają wszędzie i nie są naćpani ani pijani, czasem śpiewają znakomicie..
Powiedzcie mi dzieciaki po co wam szkoła muzyczna? Przecież wy nawet śpiewać nie macie ochoty bo to obciach.
Głupawe i zawstydzone miny nastolatków nie dały mi satysfakcji.
Na dzień dzisiejszy jest jeszcze gorzej, już w przedszkolu zaczyna się dramat kultury. Żaden z rządzących nie uczynił nic aby ten proces powstrzymać bo o cofnięciu tej tragedii narodowej przestałem myśleć a nawet marzyć..
Pan minister od cenzury pewnie nie wiedział, że Oda do radości jest częścią IX Symfonii…
Demetria pisze:
Pan minister od cenzury pewnie nie wiedział, że Oda do radości jest częścią IX Symfonii…///
Tak naprawdę to nie o to chodzi w kulturze, tej muzycznej.
Muzyka ma siedzieć w głowie a co to jest, to miło jest wiedzieć..
Za PRLu, Antoni Rubinstein wdepnął do Opery Narodowej, trafił na próbę orkiestry, dyrygent widząc Mistrza przerwał pracę i poprosił muzyków aby zagrali konkretny fragment opery. Skończyli a szef zwraca się do AR i pyta, Mistrzu, no co to było??
Pingwinek podskoczył na nóżkach, poczerwieniał poirytowany i niemal wrzasnął. Odczep się pan! A co to! jestem encyklopedią muzyczną?!
Obcowanie ze sztuką to przeżycie a nie konkretna wiedza co to jest. Jak coś poczyniło na nas wrażenie i chcemy to zagarnąć dla siebie to szukamy konkretu, co to jest? Kto to stworzył!
Wrażliwość na piękno wchłaniamy od dziecka, to wtedy rozwijają się w głowie receptory odbiorcze, rozwija się wyobraźnia i reakcja na rzeczy piękne. Tylko ktoś to dziecku ma powiedzieć! I dbać aby wszechobecny kicz nie był kanonem piękna.
Reszta jest tylko konsekwencją dzieciństwa.
Magog, pańskie doświadczenia z edukacją muzyczną nastolatków są przerażające. To gdzie, W-wa?
U nas, na głębokiej prowincji, bywa różnie. Kultura pop dominuje jak wszędzie, ale to w głównej mierze robota mediów (tv, radio. internet).
Moja kablówka obejmująca sporą część miasta nie ma ani jednego kanału (w żadnym pakiecie) z muzyką poważną, jazzem i sztuką wysoką. Musi wystarczyć TVP Kultura.
Jednak ludzie się nie poddają i jeśli ktoś chce, to przy odrobinie szczęścia znajdzie coś dla siebie i swoich dzieci.
Moje dwie wnuczki są zupełnie nieźle obyte kulturalnie. Już od przedszkola uczestniczyły w wielu przedstawieniach i występach słowno-muzycznych dla rodziców i dziadków, teraz podobnie jest w szkole podstawowej. Osiedlowy kościół bardzo dba o dzieci również i w tym zakresie (nie tylko z okazji świąt i uroczystości kościelnych). Miejscowi Redemptoryści utworzyli duży, świetny zespół śpiewaczy (folklor i nie tylko). Mniejsza wnuczka chodzi na próby z wielką ochotą. Miejski teatr lalkowy prowadzi latem dwa kursy dla małych aktorów, czego wynikiem są cudne występy. Pałac Młodzieży wypełniony po brzegi, trudno się tam dostać na jakiekolwiek zajęcia artystyczne. Szkoła muzyczna – podobnie, wszystkie klasy pełne dzieciaków. Wnuczka nie dostała się na gitarę z braku miejsc, bo było zbyt dużo chętnych (kilkanaście na jedno miejsce). W filharmonii widzę pomiędzy siwymi głowami całkiem sporo młodzieży, a przyznać trzeba, że pani dyrektor robi co może, żeby przyciągnąć również tych całkiem najmłodszych. Są specjalne poranki muzyczne, są też zajęcia muzyczno-edukacyjne dla dzieci, których rodzice są w tym czasie na dorosłym koncercie. Na wszystkich koncertach z muzyką różnego rodzaju w dość licznych mniejszych salach i klubach (nie mówię o disco) wszędzie pełno młodzieży. Teatry i scenki teatralne też nie narzekają na brak widzów szczególnie tych młodych. Nie wspominam o wszystkich możliwościach kontaktu z kulturą wysoką, ale naprawdę jest ich u nas sporo, mimo, że miasto biedne i zadłużone po uszy.
Nie wygląda to najgorzej, co nie oznacza, że nie mogłoby być lepiej.
Nie wszytko zależy jednak od Ministra KiDN. Myślę, że wielki udział w wychowaniu kulturalnym mają przede wszystkim rodzice, czyli pokolenie lat 80/90 i to ich przede wszystkim należy winić za ubóstwo kulturalne dzieci. Potem jest przedszkole i szkoła. Tu jest bardzo różnie: od pięknych przykładów mądrego zachęcania i organizowania zajęć, aż po przykłady kompletnego braku zaangażowania i lenistwa umysłowego (np. szkolne zespoły cheerleaderek, brrrrrrrr …). Totalną porażką jest z pewnością poziom kultury studenckiej. Uczelnie pod tym względem sięgnęły dna.
Wniosek z tego mam taki, że nawet jeśli dziecko ma wszelkie podstawy do rozwoju kulturalnego (dom, środowisko, własne zamiłowania) na poziomie szkolnym podstawowym, to gdzieś na etapach: gimnazjum – liceum – uczelnia, te podstawy są niszczone i zastępowane chamstwem, bylejakoscią, wzorowaniem się na modach i najniższych gustach (np. disco polo).
Tak w ogóle to temat na szeroką i ciekawą dyskusję, ale teraz mamy przecież akurat “dobrą zmianę” i przez ileś czasu o niczym innym nie będzie się dyskutować.
“Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” powiedział wieszcz, chociaż teraz wieszczem jest raczej ten, o którym przyjęło się mówić z pełnym szacunkiem, że “Błogosławione łono, które Go nosiło i piersi, które ssał”.
Errata.
To nie Redemptoryści tylko Salezjanie opiekują się zespołem.
Ojciec R. nie ma z tym nic wspólnego.
@jmp eip
Magog, pańskie doświadczenia z edukacją muzyczną nastolatków są przerażające. To gdzie, W-wa?
……… ano, Warszawa, podobno pępek kultury polskiej.
Tylko moje oglądanie kultury polskiej nie jest z poziomu odbiorcy ale wykonawcy i edukatora.
Wiem doskonale, że na stolicy świat się nie kończy, istnieją miejsca gdzie pasjonaci prowadza cudowne zajęcia z dziećmi i animują życie kulturalne dla otoczenia.
Wiem że szkoły muzyczne, te państwowe są oblężone i trzeba przejść przez sito egzaminów, wiem że brak biletów na koncerty (czasami)
wiem że media ogólnopolskie preferują często badziewie choć nie zawsze, to wszystko wiem, nawet to że moja praca z dzieciakami rozmywa się od pewnego wieku i jej wynik staje się obojętny dla młodych ludzi. Polska muzyka żyje od festiwalu do festiwalu a reszta czasu to marazm.
Problem polega na tym, że instrument z którym się rodzimy i nic nie kosztuje przestał być używany powszechnie. Społeczeństwo przestało śpiewać a wielu wydaje się, że skrzeki które wydają to śpiew, piękny i godny aplauzu choć skromnie zastrzegają się że są tylko amatorami. Ja powiadam im, to zróbcie coś z tym bo nauka obecnie nic nie kosztuje, internet i trochę pracy.. i śpiewajcie.
Lepiej jednak skrzeczeć, niech śpiewają zawodowcy..
A ci, kończą studia, nie mają pracy, szukają jej po Polsce i w innych krajach a jak tę pracę znajdą w kraju to nie mają za co żyć, bo gaże wykonawców są skandaliczne, ale kogo to obchodzi? Aby w wieku lat dwudziestu paru pracować na estradzie to należy pobierać nauki już w dzieciństwie rezygnując z dziesiątków przyjemności dostępnych niemal bez ograniczeń dla rówieśników i ta harówka… Każde dziecko chce grać na jakimś swoim ukochanym instrumencie i należy dać mu szansę, ale jak? Próbowałem na początku lat dziewięćdziesiątych ale nie wyszło.
Dostęp do kultury jest przywilejem społeczeństw zamożnych gdzie ludzie idą na darmowy koncert na błonia i słuchają tego co ludzkość wytworzyła na przestrzeni wieków. Gdzie nabycie instrumentu nie stanowi problemu dla budżetu rodzinnego.
Tak jest w Anglii, Niemczech i wielu innych krajach.
Nigdy nie usłyszę polskiego odpowiednika jakim jest marsz Edwarda Elgara Pomp and Circumstance March No.1
Posłuchajcie jak śpiewa widownia część środkową..
A ja to słyszałem jak na londyńskich błoniach śpiewało ponad 200 tysięcy ludzi. Śpiewało!
https://www.youtube.com/watch?v=moL4MkJ-aLk
Ja na prawdę nie marudzę, zwyczajnie, znam kuchnię i zdecydowałem sie o tym napisać.
@jmp eip
Niezła głęboka prowincja. Z pałacem młodzieży, filharmonią i teatrami…
Magog, “Land of Hope and Glory” jest wielką pieśnią patriotyczną i każdy Brytyjczyk zna ją od dziecka. Zbiorowe wykonania podczas londyńskich Promsów znane są w całym świecie i rzeczywiście wzbudzają pewną zazdrość obcokrajowców. To trochę jak nasza pieśń “My, Pierwsza Brygada” (“Legiony to żołnierska nuta”). Nie sądzę, żebyśmy potrafili zaśpiewać ją tak, jak to robią Brytyjczycy ze swoimi anthemami, ale też nie ma u nas odpowiednika Promsów z ich tłumami słuchaczy.
Ale za to lepiej od Brytyjczyków gramy na fortepianie. Dzięki Bogu, że mamy swój Konkurs Chopinowski i też mamy się czym chwalić. Polska tym żyła.
No dobra, he, he, nie cała Polska, ale naprawdę mnóstwo ludzi, w tym sporo młodzieży. Byłem zbudowany.
*
Żartem można też wspomnieć o ich innej wielkiej pieśni “You’ll Never Walk Alone” (Liverpool, trochę inne środowisko) i na tym tle też całkiem blado wypadamy z naszymi zaśpiewami kibicowskimi (np. “Sen o Warszawie”).
*
“Dostęp do kultury jest przywilejem społeczeństw zamożnych gdzie ludzie idą na darmowy koncert na błonia i słuchają tego co ludzkość wytworzyła na przestrzeni wieków.”
Na błoniach – tak, ale już w salach koncertowych (operowych) bilet kosztuje niemało, oj niemało, szczególnie jeśli występuje gwiazda. Dofinansowanie poważnych sal koncertowych (np. Met, La Scala) nie jest tam zbyt modne.
Czasem jakaś gwiazda ma taki kaprys, żeby wystąpić charytatywnie, choć rzadko robi to całkiem bezinteresownie.
Ukłony
wdrw, tak, głęboka i biedna prowincja po przejściach, choć ambicje są duże. Miasto, w którym do 1985 r. nie było żadnego uniwersytetu, a ten który jest nawet z nazwy nie kojarzy się zbyt dobrze.