2016-05-10.
Nakładem wydawnictwa „Academicon” ukazały się dwutomowe „Zapiski dziennikarza” Macieja Łętowskiego. Tom pierwszy – „Ostatnia dekada PRL” – obejmuje lata 1982 – 1991, a tom drugi – „Pierwsza dekada wolnej Polski” – lata 1992 -2001.
Książka dopełnia dotychczasową publicystykę, starającą się opisać złożoną i trudną dla jednoznacznej oceny historię polskich mediów na przełomie wieków. Została ona zredagowana z jego zapisków, dokumentujących obraz zdarzeń – których był świadkiem, a często aktywnym współuczestnikiem – w czasach “wielkiej zmiany” ustrojowej, rodzących się wolnych mediów i tworzenia instytucji stojących na straży podstawowych wartości społeczeństwa informacyjnego.
Kilka słów o autorze. Łętowski połowę zawodowego życia spędził w PRL, drugą w wolnej Polsce. Jest wychowankiem prof. S. Ehrlicha. Pod jego opieką obronił w 1978 r. doktorat. Jako dobrze zapowiadający się prawnik, tuż po egzaminie sędziowskim, został… stażystą w katolickim piśmie „Chrześcijanin w Świecie”. Blisko związany ze środowiskiem katolickim koła „Znak” i Januszem Zabłockim, któremu marzyło się reaktywowanie w Polsce partii chrześcijańsko-demokratycznej – w 1981 r. był współzałożycielem PZKS oraz tygodnika „Ład”, którym – z przerwami – kierował do 1995 r.
W okresie transformacji współtworzył Klub Chrześcijańsko-Demokratyczny i Stronnictwo Pracy; był też jednym ze współzałożycieli Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i jego pierwszym prezesem.
Po upadku „Ładu” znalazł pracę w mediach publicznych: w PR był dyrektorem Programu dla Zagranicy (1998-2002), a następnie dyrektorem IAR (2006-2007). Był członkiem RN PAP (1998-2002). Pracował także w mediach prywatnych: był zastępcą redaktora naczelnego dziennika „Życie” (2004-2005) oraz wiceprezesem zarządu spółki Presspublica (2009-2011). W swoich „Zapiskach…” opisuje tworzenie się wolnych mediów w III RP oraz ujawnia kulisy wpływów polityków na media publiczne.
Poniżej publikujemy fragment tomu pierwszego.
O Jarosławie Kaczyńskim w „Zapiskach dziennikarza”
18 stycznia 1990
Nowy rok przywitaliśmy w „Ładzie” rozmową z Jarosławem Kaczyńskim o sprawach krajowych. Ujawnił szczegóły powstania koalicji OKP z ZSL i SD. Nie chodziło tu jedynie o wyeliminowanie z rządu komunistów, chodziło mu o coś więcej, zapobieżenie powstaniu trwałej koalicji lewicy solidarnościowej i PZPR. To stanowi fundament myśli politycznej i praktycznej działalności Jarka. „W takim wypadku, tłumaczył Kaczyński, doszłoby do zespolenia w nowym ośrodku władzy sił dotychczasowego reżimu i opozycji. Powstałaby nowa elita władzy, która skupiłaby w swoich rękach potężne środki oddziaływania: i te tradycyjne (wojsko, policja, telewizja), i te nowe, wynikające stąd, że część jej uczestników miałaby autentyczny autorytet społeczny w kraju i zagranicą. Mielibyśmy zatem do czynienia z powstaniem nowego monopolu. Spodziewaliśmy się (a późniejsze publikacje to potwierdziły), że ta strona tak skonstruowanej władzy będzie siebie przedstawiała jako grupę oświeconą, drugą zaś będzie próbowała wepchnąć w worek Ciemnogrodu. W ramach mechanizmów demokratycznych można doprowadzić do trwałego panowania ośrodka władzy i w istocie uczynienia fikcji z demokratycznych mechanizmów. Do podziału na dwie Polski. Kiedyś, za ileś tam lat, ta druga Polska by wygrała, może nawet nie trwałoby to długo. Tylko, że koszty społeczne byłyby ogromne”.
23 lutego 1991
Spotkanie „ostatniej szansy” prezesów Związku Rzemiosła Polskiego z J. Kaczyńskim. Kaczyński zaproponował im, by stworzyli w Porozumieniu Centrum pion rzemiosła. Podczas spotkania zapytałem Jarka o jego relacje z ZChN, które – patrząc z zewnątrz – są bardzo kordialne. – Do małżeństwa potrzebne są dwie strony, a my na małżeństwo z ZChN nie mamy ochoty, usłyszałem w odpowiedzi.
Napisałem zatem w „Ładzie”: „Przywódcy Porozumienia Centrum są głęboko przekonani o swoich bardzo dużych wpływach politycznych, co będzie ograniczać ich wolę do zawierania kompromisów i dzielenia się mandatami z innymi”.
9 marca 1991
- Henzler trafnie podsumowuje kongres Porozumienia Centrum w „Polityce”: „W centroprawicowej części sceny politycznej, dość mdłej dotąd, pojawił się skuteczny i zręczny polityk będący wyraźnym zagrożeniem dotychczasowych autorytetów wywodzących się, czy to z Kongresu Liberałów, czy z innych ugrupowań chadeckich, czy też z ZChN, którego wyraźnie J. Kaczyński nie cierpi. Pokazał, że teraz trzeba się z nim liczyć”.
Ja bym do tego dodał, że kto pójdzie do Kaczyńskiego i z Kaczyńskim, ten straci podmiotowość, natomiast, kto pójdzie przeciwko niemu, ten wypadnie z gry. Chadecy, wybierajcie.
Podobnie widzi to J. Rusiecki z „Młodej Polski”: „Na Porozumieniu Centrum wyraźne piętno odciska indywidualność, jaką jest niewątpliwie J. Kaczyński. Momentami wyglądało to nawet groteskowo. (..) Jedno jest pewne, lider zarządził, że będzie to chadecja, wobec czego jest to chadecja”.
I P. Semka w „Tygodniku Gdańskim”: „Wybierając się na swój pierwszy kongres, delegaci PC mieli realne powody do frustracji. Inicjatorzy prezydentury Wałęsy niewiele skorzystali na zmianie warty w Belwederze. Realne wpływy zyskali natomiast liberałowie z KLD, którzy w opinii rozgoryczonych centrystów zapomnieli o swych związkach z PC. Prezydent Wałęsa nie uhonorował Centrum. (…) Gdy rok temu powstało Centrum w opozycji do sił dzisiejszego ROAD, J. Kaczyński zbierał wszystkie siły stojące w opozycji do ówczesnego układu politycznego. Teraz uznał, że rozczłonkowanie ruchu grozi utrwaleniem się ambicji poszczególnych ugrupowań. Mogło to utrudnić stworzenie liczącej się siły w nadchodzącej elekcji”.
9 lutego 1992
„Liczą się jedynie ci dwaj”, piszę dziś w „Nowym Świecie”. „Ci dwaj to J. Kaczyński i J. Olszewski. Od decyzji, które podejmą w najbliższych tygodniach zależeć będzie przyszłość rządu, jego baza polityczna, a także kształt struktury partyjnej, która dojrzała do zasadniczej rekonstrukcji. Reszta to statyści. O J. Kaczyńskim panuje uzasadniona opinia, że jest – jak mówią Anglosasi – kingsmakerem, czyli pozostającym w cieniu twórcą królów. To on przyczynił się do objęcia przez Mazowieckiego urzędu premiera, to on walnie przyczynił się do zwycięstwa Wałęsy w wyborach prezydenckich. Bez niego Olszewski byłby nadal szanowanym powszechnie adwokatem. Żaden ambitny polityk nie lubi jednak długów wdzięczności, nie chce być marionetką w rękach tego, komu zawdzięcza swój sukces. Dziś na własnych nogach zamierza stanąć Olszewski. J. Kaczyński nie miałby w tej chwili większych trudności, by obalić rząd. Zamiana jednak Olszewskiego na Geremka postawiłaby Kaczyńskiego w sytuacji przysłowiowego Zabłockiego. Jeśli bracia Kaczyńscy przysięgają, że premier Olszewski udzielił im pełnomocnictw do rozmów z UW, a równocześnie rzecznik rządu kategorycznie dementuje te oświadczenia, to sygnał, że obaj panowie nie podjęli jeszcze definitywnych decyzji. Ale chwila przesilenia niewątpliwie się zbliża”.
21 marca 1992
Jeden z założycieli Porozumienia Centrum W. Bojarski przysłał nam poruszający tekst, w którym pisze o zawiedzionych nadziejach związanych z tą partią. Kryzys PC, jego zdaniem, zaczął się w marcu 1991 r., kiedy „na siłę zostało ono przekształcone z dotychczasowej wieloczłonowej, elastycznej i otwartej struktury organizacyjnej w monolityczną odgórnie i centralistycznie kierowaną partię typu wodzowskiego”. Ta diagnoza pokrywa się z moimi doświadczeniami. Na początku 1991 r. przyprowadziłem do J. Kaczyńskiego rzemieślniczą Chrześcijańską Partię Pracy. Zamiast stopniowo ją zintegrować z PC, J. Kaczyński odepchnął ją, stawiając nierealistyczne żądanie szybkiej samolikwidacji. Podobnie odepchnął od siebie wielu chadeków.
Bojarski w kilku punktach wyliczył najważniejsze zarzuty wobec PC. „2. Zdominowanie Zarządu Głównego i sekretariatu PC przez działaczy bardzo sprawnych w organizacji i manipulacji, o dużych ambicjach, ale nie zawsze solidnych, traktujących zbyt instrumentalnie założenia ideowe. Powiązanie tych działaczy i liderów z firmą „Telegraf”, posądzaną o spekulacje, co rzuca cień na władze PC. 7. Utrata zdolności integracji zbliżonych i pokrewnych kierunków ideowo-politycznych. Odejście jednego z filarów Forum Liberalno-Demokratycznego oraz części ludowców i chrześcijańskich demokratów. 8. Zbytnie zadufanie kierownictwa PC w siły własnej partii, lekceważący stosunek do innych zbliżonych partii, niechęć do ZChN i niedocenianie lewicowych przeciwników. 9. Zbytnie skupianie uwagi kierownictwa na kalkulacjach i gierkach przedwyborczych, przy całkowitym zaniedbaniu realizacji programu partii”.
„Uważam – konkluduje Bojarski – że ostateczną przyczyną słabości PC jest niedostatek wewnętrznej demokracji, nadmierne ambicje i centralizacja władzy w wąskim gronie kilku osób, lekceważenie grupy parlamentarnej PC i odsunięcie się od elity intelektualnej oraz zbyt sztywne reguły organizacyjne i pozbawienie inicjatyw szerokich rzesz członkowskich. Przeziera tu stary, skompromitowany model wodzowskiej partii typu PZPR. J. Kaczyński boi się dyskusji i utraty swego stanowiska, unika zwoływania Rady Politycznej i nie chce dopuścić do nadzwyczajnego kongresu partii. Najchętniej sam pozbyłby się głównych oponentów”.
26 września 1992
Kaczyński w rozmowie z M. Masnym dla „Ładu” wylewa swe żale w stosunku do J. Olszewskiego: „Nie sądziłem, że Olszewski jest gotów do działań samobójczych. Jego błędem było odrzucenie naszej koncepcji rozszerzenia koalicji, żeby mieć 60 – 70 procent władzy. Jego rząd zajął się nie tym, czym powinien był, tylko wojną z tymi, którzy go stworzyli. Niech pan przeczyta tę książeczkę z wywiadem Olszewskiego, wydaną przez „Tygodnik Solidarność”. Tam są stwierdzenia w oczywisty sposób nieprawdziwe o naszych nienasyconych apetytach personalnych. Zasada unikania sporów musi działać w obie strony. W końcu ja Olszewskiemu pomogłem, a on mi zaszkodził. Porażka tego rządu jest porażką całego obozu, ale my się do odpowiedzialności nie poczuwamy. Wyszliśmy z programem przeciwstawienia się lewicy, ale nie z pozycji skrajnych. My realistycznie patrzymy na społeczeństwo”.
Kaczyński dystansuje się także od ZChN, które weszło do rządu H. Suchockiej. „Klęskę poniosło ZChN, wchodząc do rządu na zasadach kapitulacyjnych i wywołując bardzo poważny kryzys we własnym łonie”.
12 lipca 2001
Piszę po dymisji ministra L. Kaczyńskiego na łamach „Tygodnika Solidarność”: „Bracia Kaczyńscy należą do rzadkiego gatunku polityków, którym o coś w życiu chodzi. Którzy mają poglądy i są gotowi za nie płacić. Zarazem mają pewną wadę. Są misjonarzami, którzy nie rachują strat i zysków. Misjonarze są gotowi przelewać krew własną – i często cudzą – jeśli służy to wielkiej sprawie. Misjonarze najczęściej giną. Takie jest ich przeznaczenie. Dopiero na kościach misjonarzy powstają trwałe budowle.
Roczna praktyka L. Kaczyńskiego doskonale wpisuje się w te generalne uwagi. Ministrem sprawiedliwości został przez przypadek. W polityce był outsiderem. Niespodziewanie ten polityk bez zaplecza zaczął zyskiwać społeczną popularność. Powiedział to, czego Polacy oczekują od sprawujących władzę. Że przestępcy się panoszą, a ludzie uczciwi żyją w strachu. Że trzeba zdyscyplinować prokuratorów i sędziów.
Popularność jest narkotykiem, rodzi złudne przeświadczenie o sile. W pewnym momencie popularny polityk wyobraża sobie, że jest poza zasięgiem krytyki i dymisji. Krytykowany przez dziennikarzy, Kaczyński obraził się na dziennikarzy. Pouczony przez premiera, obraził się na premiera. (…)
Kaczyński poległ, gdyż naruszył elementarne zasady rządzące polityką. Zginął jako polityk, ale narodził się jako kolejny prawicowy ‘święty’. Na polskiej prawicy mamy już galerię szaleńców bożych, którzy z gołymi pięściami rzucali się na wroga. J. Olszewski, A. Macierewicz, a teraz L. Kaczyński.
Dymisja Kaczyńskiego będzie drogo kosztować prawicę. Owszem, chwilowo przyda popularności byłemu ministrowi. Ale z drugiej strony odepchnie od niego tych prawicowych wyborców, którzy nie chcą awantur. Los Savonaroli powinien być dla braci Kaczyńskich przestrogą”.
Maciej Łętowski