Tego rodzaju zbitki można czasem spotkać w dzisiejszych mediach, szczególnie tych gorszego sortu, choć mało kiedy są one merytorycznie uzasadniane. Wystarczy proste porównanie, wskazanie zamiłowania do mordodzierżstwa, występowanie specyficznych fobii jak i kilka cech charakterologicznych, by uznać porównanie za uprawnione.
Głębsza analiza wykazuje jednak istnienie między obu panami różnic, które wspomnianą zbitkę czynią mniej uprawnioną, ale przede wszystkim wskazuje rzecz niebagatelną, o której nie mówi się niemal wcale.
Jeden i drugi nie urodził się na bezludnej wyspie, ale w określonym kraju, konkretnym środowisku i tłem ich działalności były ludzkie przekonania, sposób rozumowania, widzenia świata tych, pośród których przyszło im żyć i prowadzić działalność.
Tłem czy źródłem?
Jeśli chodzi o Hitlera, zwykle wskazuje się psychiczny dołek niemieckiego społeczeństwa po I wojnie światowej. Wojnie, którą Niemcy przegrały choć nie zostały pobite w polu. Nie wszyscy umieli zrozumieć ten fenomen, nie wszyscy chcieli się z nim pogodzić. Stąd wszelkie dążenia rewanżystowskie miały z góry zapisane wielkie szanse powodzenia przy społecznej aprobacie.
Hitler niejako „podpiął się” pod te nastroje, choć (o czym mniej się mówi) miał w swoim życiorysie króciutki okres zainteresowania komunizmem).
Adolf rozpoczął działalność w momencie gdy Niemcy byli sfrustrowani a Republika Weimarska nie radziła sobie z wieloma występującymi wówczas problemami. Szczyt jego powodzenia nastąpił kiedy wyrosło w Niemczech młode pokolenie nie pamiętające wojny, na której temat, a szczególnie na temat niekorzystnego dla Niemców wyniku można mu było opowiedzieć każdą bzdurę. Zdrada, spiski itd. itp. Arsenał polityczny dość prosty, ale w pewnych momentach historycznych chwytliwy.
Kaczyński ruszył do natarcia kiedy wielu ludziom wydawało się, że Polska jest krajem wielkiego sukcesu, gdy czuliśmy się nieomal twórcami nowego porządku świata (nie mylić z NWO), kiedy kraj i krajobraz za oknem zmieniał się w tempie jakiego nie znał nikt z naszych przodków, kiedy wielu z nas uznało to za normalne.
Kaczyńskiemu musiało wystarczyć występowanie rozwarstwienia społecznego, niemożność przystosowania się wielu ludzi do nowych warunków, np. do brania na siebie odpowiedzialności za swoje losy. Arsenał wzbogacił mu się o Smoleńsk, który to podarunek losu wykorzystał z zimną krwią, cynicznie i bezwzględnie, a przede wszystkim skutecznie.
Jednak i jeden i drugi musieli mieć tło, bez którego obaj mogliby być jedynie pacjentami specjalistycznych klinik i nie doczekaliby się swoich chwil wielkości.
Co było tym tłem, a może źródłem?
Dla niektórych może być to zaskakujące, ale Hitler ani niczego nie wymyślił, ani niczego nie stworzył. Nastroje, którym pozwolił zwyciężyć istniały w Niemczech od wielu, wielu lat i na długo przed pojawieniem się gefreitra z Braunau wśród niemieckiej elity występowały nastroje wręcz im przeciwne, ostrzegające przed konsekwencjami, wskazujące błędy w polityce niemieckiej gdzieś od połowy lat 70 XIX w.
Jest tego cała, pokaźnych rozmiarów biblioteczka.
W okresie bismarckowskim kiedy zaczynała się polityka Kulturkampfu, kiedy snuto teorie o „prawdziwych Niemcach”, kiedy Polacy broniąc się przed germanizacyjnym naciskiem mieli Ślimaków, Drzymałów i Pobłockich, wielu Niemców uważało politykę swego państwa za błędną i wręcz dla niego samego szkodliwą.
Mało się u nas mówiło, że w czasie słynnych wywłaszczeń Polaków aż do ustawy z 1908 roku niemieccy posiadacze ziemscy wysyłali do swego rządu uwagi krytyczne na temat tej polityki wywodząc, że skutkować może ona jedynie podziałem obywateli niemieckich na (mówiąc językiem dzisiejszym) lepszy i gorszy sort, co w dłuższej perspektywie jest dla państwa zwyczajne niebezpieczne.
Nazwiska Fussa z Wituchowa czy Schönberga z Murowanej Gośliny nic Polakom nie mówią, a szkoda, bo to byli Niemcy „z terenu” protestujący przeciw prześladowaniom Polaków, którzy widzieli bezsens poczynań swojej władzy.
Wieloletnie dyskusje toczyły się na łamach prasy, w wydawnictwach książkowych, na wiecach i spotkaniach elit.
Profesor Anton Delbrück, słynny niemiecki psychiatra kilkakrotnie nazywał publicznie politykę Bismarcka barbarzyńską i uznawał za chore antypolskie szczucia oraz dążenia do zniemczenia wszystkiego co się da.
Nawiasem mówiąc to on jest autorem pojęcia pseudologii, która gdzie jak gdzie, ale w polityce wszechczasów występuje i chyba występować będzie zawsze.
Niejednemu współczesnemu politykowi można by bez wahania przypisać występowanie tzw. „zespołu Delbrücka” od prostej mitomanii poczynając aż po nieumiejętność odróżniania własnych kłamstw od prawdy.
Profesor Walter Schücking, pierwszy niemiecki sędzia Międzynarodowego Tybunału w Hadze, już w roku 1907 wydał w Marburgu książkę pt. „Nationalitätenproblem” („Problemy narodowościowe”), w której poddał miażdżącej krytyce cały niemiecki system antypolski. Chęć podporządkowania wszystkiego, każdego przejawu życia kontroli państwowej i to w duchu polityki „jednego, prawdziwego narodu” nazywał przejawem małostkowego ducha policyjnego, jaki opanował Prusy.
Cytował przy okazji Kanta wskazując, że „… biada temu, kto uznaje inną politykę, niż tę, która świętymi czyni wskazania prawne”.
Oprócz spraw dotyczących Polaków, dla których wbrew rządowi postulował utworzenie polskiego uniwersytetu, odejście od germanizacji dzieci itd., wysnuwał wiele wniosków natury ogólniejszej.
Schücking protestował przeciwko twierdzeniu, że państwo i narodowość ma być tym samym.
„Nieprawda – pisał – państwo to osoba nieżyjąca, prawna, nie może też państwo mieć ani religii ani narodowości […] świat nie istnieje po to, by być niemiecki”.
Profesor prawa potępiając barbarzyństwo na tle narodowościowym nie zawahał się przed zdefiniowaniem lansowanego przez władze pojęcia „prawdziwy Niemiec”.
„Być prawdziwym Niemcem, to być sprawiedliwym – tylko tyle i aż tyle”.
Wszelkie inne „właściwości” tzw. prawdziwego Niemca uważał za fałszywe i sztuczne, przyczyniające się do tworzenia zamętu w umysłach i krzywdzącego wobec innych postępowania. To zaś jest, prędzej czy później, powodem narastania postaw wrogich państwu.
„Siłą i przemocą nie można przeciw duchowi i zasadom sprawiedliwości walczyć” – twierdził.
Charakterystyczne, że w dyskusji, jaka na temat tej książki rozpoczęła się w prasie, Polacy używali argumentów równie przepojonych wdzięcznością do profesora, co mało merytorycznych.
Np. „Wiara w Sprawiedliwość Boską doda nam sił do pracy i przetrwania wszelkich burz i ciosów”.
Mam wrażenie, że światły pan z Marburga nie do końca o tym pisał.
A jednak mimo istnienia takich osób jak Delbrück czy Schücking, jak wspomniani ziemianie niemieccy krytykujący rząd, wygrały nastroje, które w stosownej chwili Hitler wyciągnął na wierzch i uczynił z nich podstawę swojego systemu.
Ważne jest to, że one istniały na długo przed jego urodzeniem.
Czy w Polsce doszukalibyśmy się jakichś analogii z tą historią?
Rzesza nie będących beneficjentami zmian i wiara w zamach smoleński to tylko aktualnie wykorzystywane narzędzia w praktyce politycznej Kaczyńskiego. Nie przypisana do niego, równie dobrze mógłby to wykorzystać kto inny.
Czy gdzieś istnieje jakieś tło, które powoduje akceptację tego rodzaju polityki, z jaka mamy obecnie do czynienia?
Oczywiście, można doszukiwać się w mentalności Polaków pozostałości zaborów, wychowania politycznego prowadzonego przez II Rzeczpospolitą, na jakie składało się podkreślanie polskości jako czegoś z definicji lepszego, uzasadnionej na tamtym etapie niechęci do dawnych zaborców, można znaleźć ślady antyniemieckości gomułkowskiej będącej jedną z podstaw jego polityki mającej na celu uzyskanie jak największej akceptacji ze strony społeczeństwa, zawsze uniwersalnego antysemityzmu itd.
Można dołączyć do tego specyfikę polskiej historii (niekoniecznie najprawdziwiej przedstawianej), która spowodowała, że Polak prędzej uwierzy gdy mu powiedzieć, że Kowalski zamordował żonę, niż w to, że wynalazł lek na raka itd.
To co wspólne polskiemu i niemieckiemu (przedwojennemu) społeczeństwu to poczucie mitycznej krzywdy jaką nam wyrządzono i wyrządzić się zamierza (Polak dokonał genialnego wynalazku – i tak nam ukradną) oraz brak możliwości dotarcia elit do tzw. szarego człowieka ze swoim obrazem rzeczywistości.
Brak możliwości bierze się tak z braku zainteresowania obu stron takim procesem, jak i nieznajomości odpowiednich narzędzi, by go przeprowadzić. Nikt i nigdy nie starał się nawet ich wypracować.
Propaganda to dziś cała potężna dziedzina wiedzy, edukacja wciąż zależy od widzimisię kolejnych ekip czego efektem jest coraz większy rozziew między stanem wiedzy młodego pokolenia a stanem wiedzy istniejącym obiektywnie.
Nietrudno więc przewidzieć, która zwycięży.
Porównując Kaczyńskiego i Hitlera nie wolno zapominać o tym, że oni obaj jedynie wykorzystali to co już istniało. W pewnym sensie „przyszli na gotowe”.
Wprawdzie Hitler był mimo wszystko odważniejszy (to akurat niekoniecznie jest komplement), Kaczyński zaś jak typowy despota jest tchórzem i woli zasłaniać się innymi, ale „odwaga” Hitlera mogła brać się także z jego zdecydowanie niższego poziomu intelektualnego, czego efektem była ułomna wyobraźnia, nie zawsze będąca w stanie przekazać mu możliwe następstwa jego działań.
Tak czy owak, dyskutując o obu tych panach, albo nawet tylko o jednym z nich, warto chyba poświęcić nieco czasu na rozważania o tym niewidocznym na pierwszy rzut oka tle, które pozwoliło tak jednemu, jak i drugiemu wyjść na scenę dziejów i odegrać istotną, choć nieciekawą rolę w sztuce życia.
Sztuce, której jesteśmy nie tylko widzami.
Jerzy Łukaszewski
Porównywanie Hitlera i JK jest o tyle nietrafne, że konteksty obydwu „karier” politycznych zasadniczo różne. Ponadto porównanie takie wywołuje wśród zwolenników JK reakcje alergiczne. Myślę, że zdecydowanie trafniejsze merytorycznie byłoby porównanie JK do Stalina. JK podobnie jak Stalin próbuje ukarać swój kraj za własne niepowodzenia. Stalinowi się to udało – Rosja zapłaciła cenę najwyższą – sama skreśliła się z mapy mocarstw światowych. JK próbuje, ale wszystko wskazuje na to, że okoliczności wykluczają sukces. Polska zapłaci słona cenę za te próby, ale ostatecznie pokona dziecięca chorobę demokracji – groteskową satrapię. A JK przejdzie do historii jako antypatyczny szkodliwiec. Od niego zależy czy będzie potworem ciasteczkowym czy może historia oceni go surowiej.
Panie Sławku, ale ja porównując tych dwóch ludzi zwracałem uwagę właśnie na kontekst, w jakim obaj operują. A porównanie kierunku obecnej Polski do Niemczech z czasów Hitlera czytał pan zapewne wielokrotnie. Interesowało mnie więc to tło, nie same postacie nawet. Nie twierdzę, ze to są tacy sami ludzie. Proszę spojrzeć na zdjęcie. Skąd ten identyczny napis? Przecież to ani Hitler ani Kaczyński pisali. Ktoś to tak widział, chciał widzieć.
A właśnie kontekst radziecki zupełnie nie pasuje do polskiego. To są bardzo różne społeczeństwa. Z niemieckim przedwojennym nasze ma o wiele więcej wspólnego, nie sądzi pan?
Co stało się w Niemczech wiemy. Czy stanie się coś podobnego w Polsce w sprzyjających okolicznościach?
I pytanie zasadnicze: czy to wódz wiedzie naród czy naród (okoliczności) prowadzą wodza na łańcuchu?
czy to wódz wiedzie naród czy naród (okoliczności) prowadzą wodza na łańcuchu?
Sprzężenie zwrotne. Wódz wybiera wykonawców, wykonawcy odwalają brudną robotę. Tzw. normalni ludzie stają się nienormalni, co pokazał Zimbardo. Bardzo szybko się takimi stają. Wódz dba o to, żeby ludzi ze skrupułami odsunąć od odpowiedzialnych zadań. Wyznacza dudów. Dudowie sami wiedza, jak się wykazać. Dudom to sprawia przyjemność. Liczba dudów na jednostkę powierzchni rośnie. Po jakimś czasie kraj i społeczeństwo wyglądają inaczej. Juz można walić w ciemne mordy na ulicy. Za jakiś czas będzie można do takich mord strzelać. A trochę później nie będzie wolno nie strzelać. Krok po kroku, krok po kroku. Wodz się uśmiecha, podpuszcza, a naród poluje na ciemne mordy, na długie nosy, a później na każdego, kto nie ma portretu wodza nad łóżkiem. A potem się będziemy pytali, czy tak musiało być.
J.LUK rozumiem Pański tok rozumowania. Czy konteksty między Republiką Weimarską a Polską współczesną są podobne? Niemcy w 1933 wychodziły z najcięższego kryzysu w czasach współczesnych, z upokorzonym ego wielkiego narodu, z poczuciem przegranej nie w wojnie a w dyplomacji Traktatu Wersalskiego. Polska a.d. 2015 nie ma żadnej z takich wielkich traum. Przeciwnie – jest w fazie największego prosperity gospodarczego i cywilizacyjnego od 300 a może od 500 lat. Frustracja pewnej części społeczeństwa wykazującej cechy homo sovieticus (ok. 25%) i ok. 10% zawiedzionych rządami poprzedników dała PiSowi przypadkowe zwycięstwo – zmarnowane 16% głosów. Inna faza rozwoju, inna faza relacji międzyludzkich, inna świadomość społeczna. Inna baza społeczna – Niemcy społeczeństwo kolektywne, zdyscyplinowane i karne. Polacy – społeczeństwo skrajnie indywidualistyczne, niezborne i zanarchizowane. Hitler był w stanie zbudować trwałe poparcie większości – ideologią i zastraszeniem. PiS jak dotąd zdołał zgromadzić wokół siebie mniejszość i buduje sprzeciw większości, konsekwentnie krok po kroku. Tutaj raczej mógłbym się zgodzić, ze kontekst Niemiec hitlerowskich w Polsce powtarza się jako farsa.
*
Panie Sławku, jeszcze raz: na samym początku wyraziłem wątpliwości co do zasadności porównania, które pojawia się tu i tam, czasem także na SO. Porównanie sytuacji Niemiec po I wojnie i Polski obecnej zrobiłem również i wyszło mi to co Panu.
Dlatego zacząłem zastanawiać się nad komunikacją wewnątrzspołeczną, która i u Niemców i u nas nie do wszystkich trafia i pozwala wmawiać ludziom co się komu żywnie podoba wbrew temu co widać gołym okiem.
Niemcy nie do końca byli takim zdyscyplinowanym społeczeństwem. Oni jeszcze wtedy nie byli nawet tak zwartym społeczeństwem. Idee Bismarcka tak na dobrą sprawę zrealizował dopiero Hitler. Po I wojnie, młody polityk Konrad Adenauer optował nawet za oderwaniem Nadrenii od Niemiec i przyłączeniem jej do Francji.
Ein Reich, ein Volk, ein Fuehrer – to hasło dopiero za Adolfa nabrało treści, choć urodziło się daleko wcześniej.
U nas nie tylko te 35% ale o wiele więcej , bo musi pan doliczyć jeszcze nie biorących udziału w wyborach, a są to głownie tzw. młodzi wykształceni, dało zwycięstwo komuś kto głosi hasła podobne do Hitlera, póki co bez „przestrzeni życiowej”, ale za to z „polityką jagiellońską” (choć nie jestem pewien co on przez nią rozumie).
A jeśli ludziom można wmówić wszystko, to powstaje pytanie: do czego to może doprowadzić?
przeginacie
do czego to może doprowadzić?
Do wszystkiego. Polecam przeczytać https://en.wikipedia.org/wiki/Peoples_Temple
Panie Jerzy – wmówić części Polaków daje się to co chcą usłyszeć. Pozostali nie dadzą się otumanić – za wiele widzieli. Ta zmanipulowana część dała sobie wmówić, wiele nonsensów socjalnych, gospodarczych i politycznych. Teraz się orientują, że nonsensy te są w większości nierealne do osiągnięcia. (Większa część rodaków, która nie głosowała na PiS wiedziała, że nie ma darmowych obiadów.) Konkurencja dotyczy ok. 10% elektoratu niezdecydowanego lub chwiejnego. Umiarkowani i centrowi wyborcy już się zorientowali, że zostali oszukani. Młodzież musi sama się przekonać, że hasła nacjonalistyczne i ksenofobiczne służą wyłącznie cynizmowi PiSu. Niczemu więcej. Kiedy młodzi to odkryją PiS zyska poważnych przeciwników. Odrzucam katastroficzne wizje – za dużo do stracenia ma klasa polityczna wokół JK. Równie wiele do stracenia mamy wszyscy i świadomość narasta.
Paradoks obecnej sytuacji polega na tym, że ta sama klasa polityczna, która przegrała demokratyczne wybory, nie skupia się teraz wokół tworzonego alternatywnego programu pozytywnego (jakkolwiek by to obecnie trudno było robić), lecz przyjmuje za dla siebie obowiązujący paradygmat walki, z którym to właśnie na taki sposób walkę podejmuje, w ten sposób jedynie umacniając przekonanie o jego zasadności wśród swoich politycznych oponentów. Deklaratywność Mateusza Kijowskiego, że KOD nie jest po to aby dzielić lecz łączyć, idee tworzenia think tanków etc., są w takim kontekście niezwykle cenne, jednak czekają jeszcze na urzeczywistnienie. Droga jest teraz trudna, musi być to jednak droga demokracji.
@PK no i tu się z panem zgadzam. Nasze bezklasie polityczne pokazało swą „wartość” tak, że już lepiej nie można. Ono nigdy nie skupi się na programie, bo ważniejsze jest miejsce na liście i tylko to ich będzie interesowało.
Od pierwszego marszu KOD mówiłem : trzymajcie się z daleka od polityków. Nie słuchali, uważali, że tak jest lepiej. No i już za to płacą. KOD zmarnuje ogromny potencjał ludzi poruszony sytuacją. Już to robi i jednocześnie zachwyca się „uznaniem za granicą”. Tylko, że to uznanie niczego nam nie da, wojnę trzeba wygrać tu. Na to potrzebna jest strategia, a o tej nikt nie chce dyskutować. A zresztą z kim? Ze Schetyną? Z nim można pogadać o tym jak jednemu czy drugiemu koledze podłożyć świnię, to jest to na czym się zna i raczej na niczym więcej.
niekoniecznie, KOD zbudował na razie swoją obecność i ciąg dalszy nastąpi, podobał mi się na przykład pomysł tworzenia think tanków zdaje się, że wypracowywany razem z Władysławem Frasyniukiem, budowanie eksperckich baz odniesienia to jest napewno to czego brakuje naszej demokracji, takich baz które z czasem zaczełyby zobowiązywać polityków niezależnie od ich sposobów „tupania” w polski parapet aby tylko zapewnić sobie przychylność wyborców. Po prostu trzeba się uczyć rozmawiać merytorycznie. Podam Panu przykład programu 500+ : można argumentować na temat skutków budżetowych takiego programu i można proponować alternatywne programy prorodzinne i pomocy społecznej (sądzę, że takie są potrzebne) lecz próby dezawuowania takiego programu dlatego, że przyciąga wyborców do politycznych oponentów to po prostu głupota, przyczym taki jej rodzaj który prędzej czy później boli.
O programie 500+ pisałem już w podobnym tonie, ale nie doczekałem się dotąd żadnej myśli na ten temat od żadnych think tanków i obawiam się, że się nie doczekam. Zna pan jakichś polityków, którzy posłuchają ekspertów? U nas za myśliciela politycznego uchodzi ktoś kto potrafi myśleć kategorią „od wyborów do wyborów”, bo wielu nawet tego nie umie. O tym, by ktoś myślał poza datę najbliższych wyborów możemy tylko pomarzyć.
Do takiego podejścia potrzebne są dwie strony. Polityka nie posunie się dalej, niż mu pozwoli tzw. suweren. A suweren….
No właśnie.
@ J.Luk poniżej
to prawda, że jest mało śmiesznie, powiedziałbym, że plemiennie i ja na przykład mam to juź tu wygarbowane na własnej skórze, czy jest jednak inna droga niż stosowanie się do dobrych standardów, przecież nie ma. Przy okazji polecam Soplicowo w Narodowym, dzisiaj akurat była premiera, zobaczyłem, wódki nie wypiłem, wyszedłem potem na miato i już mi żaden wiersz do głowy nie przychodzi.
Ja też odrzucam. Dziś. A jutro? Niech pan kiedyś wejdzie w komentarze pod jakimś artykułem o aborcji. Młode pokolenie jest już w dużej części tak zmanipulowane, że powtarza kościelne brednie jak papuga.
A indoktrynacja trwa i to na siłę.
http://wyborcza.pl/1,75398,20203293,obchody-czerwca-56-mon-zada-by-obok-poleglych-wymieniono-ofiary.html#BoxGWImg
Ja nie odrzucam katastroficznych wizji. Przypomnę zupełnie zapomnianego dziś Asnyka. Taki poeta, nie za dużych lotów, ale to jest dobre:
„Przeszłość nie wraca jak żywe zjawisko,
W dawnej postaci – jednak nie umiera:
Odmienia tylko miejsce, czas, nazwisko
I świeże kształty dla siebie przybiera”.
Wydaje mi się, że Kaczyński obudził i podtrzymuje to, co jest w tym naszym kochanym polskim narodzie najgorsze. Zadziwia mnie łatwość, z jaką wszystkie jego brednie, i brednie kościoła, trafiają do znaczącej części społeczeństwa. Wysnuwam taki z tego wniosek, że ta brednia nie jest dziełem Kaczyńskiego, a przyrodzoną, konstytutywną cechą Polaków. I nie zniknie ona z Kaczyńskim.
Panie Jerzy – komentarze pod wieloma tematami bywają wstrząsające; nie tylko dotyczącymi aborcji. Część z tych komentarzy to są autentyczni wyznawcy takich poglądów, które otwartym ludziom jeżą włosy na głowie. Zdecydowanie więcej jest tam PiSowskich, prawicowych i narodowych trolli i hejterów. Częściowo płatnych a częściowo autentycznie zaangażowanych w „walkę” ideologiczną oraz polityczną na sieci. Społeczeństwo jest pluralistyczne i prawo obywatelstwa maja różne, czasami bardzo skrajne poglądy. Myślę jednak, że skrajności jest dużo mniej niż jej reprezentacji w internecie.
*
@WEJSZYC – rzeczywiście JK i PiS wspólnie z KRK grają na najniższych instynktach społecznych, które sa w każdym społeczeństwie, nie tylko w Polsce. Ta gra dla nich samych jest niebezpieczna, bo raz wzbudzona nienawiść wraca do jej siewców ze zdwojona siłą. W tym sensie droga do katastroficznych scenariuszy jest bliższa niż nam się zdaje. Jeśli w nie nie wierzę to dlatego, że Polacy są mądrzejsi od PiSu i nie dadzą się sprowokować.
Lektura komentarzy tym razem równie ciekawa jak sam materiał autora.
Nie jestem publicystą, dziennikarzem ale prostym facetem.
I przyszła mi podczas lektury taka refleksja jeżeli chodzi o porównanie Hitlera i Kaczyńskiego.
Otóż odnoszę wrażenie, że Kaczyński przy Hitlerze to cienias.
Hitler w latach 30-tych nie posiadał siły rażenia internetu, TV Trwam, Republika, Radia M., toruńskiej uczelni i sprzymierzeńca ze strony hierarchii kościelnej. Opętał i bez tych atutów naród niemiecki w trymiga.
Gdyby facet z charyzmą Adolfa dysponował tym co dziś oferuje cywilizacja. To byśmy się nie pozbierali.
Kaczyńskiemu smutnemu dziadowi idzie jak po grudzie. Na szczęście. Oby nie zdążył.
Z drugiej strony , jak to już padło powyżej – w związku z tym co już ma dla siebie – to fatalne świadectwo dla naszego społeczeństwa.