Teoretycznie od kilku tygodni powinniśmy być świadkami politycznego trzęsienia ziemi. Tracąca grunt pod nogami Platforma Obywatelska miała w październiku ogólnokrajową konwencję, na której przedstawiono propozycję zmiany ustroju. Można się długo zastanawiać nad pytaniem, dlaczego nie stało się to przedmiotem gorączkowej debaty? Czy dlatego, że Platforma, że propozycję przedstawił Schetyna, czy dlatego, że wymagałoby to rozumienia, co właściwie zaproponowano?
20 października w Internecie i w mediach konwencjonalnych można było dostrzec zapowiedź pod hasłem: „Krajowa Konwencja Platformy Obywatelskiej #PolskaSamorządna”.
Na samej konwencji dziennikarze zajęci byli spekulacjami, dlaczego nie widać Hanny Gronkiewicz-Walc.
Grzegorz Schetyna zaczął swoje wystąpienie od bla bla, więc pewnie dodatkowo uśpił i tak zainteresowanych czym innym przedstawicieli mediów:
„Zaczynamy maraton wyborczy (…) Na te wszystkie wybory PO jest gotowa .
Ten maraton nie jest podobny do żadnego po roku ’89. Dziś nie chodzi o zwykłą konkurencję między partiami politycznymi. Dziś, tak jak kiedyś, walczymy o przyszłość Polski. Polski opartej na wolności, własności prywatnej i na samorządności. Musimy tej Polski bronić przed tymi, którzy chcą odbudować PRL.”
Trzeci akapit wystąpienia stał się interesujący dopiero po wysłuchaniu tego co powiedział później, bowiem chwilowo ten niezbyt lubiany polityk bez charyzmy mówił:
„…musimy pokazać rodakom inny pomysł na naszą ojczyznę. Polacy muszą wiedzieć nie tylko przeciw czemu, ale przede wszystkim na co, na kogo, mają głosować. Był taki czas, kiedy mówiliśmy o totalnej opozycji. Od teraz, od dzisiaj, chcemy mówić o totalnej propozycji.”
Ten kto słuchał mógł wtedy pomyśleć: dobra, dobra, pokaż karty. Nieatrakcyjny przywódca powiedział, że ma plan na wybory samorządowe, że chciałby stworzyć „wielką koalicję z wszystkimi prosamorządowymi partiami i organizacjami lokalnymi” i że jego partia „zrobi wszystko, aby to samorząd był „jedynym gospodarzem regionu”.
Podejrzewam, że w tym momencie część przedstawicieli mediów wyszła do bufetu.
Dziennikarz „Rzeczpospolitej” Michał Kolanko zauważył więcej, początkowo nadal referując verbatimdrętwą mowę przywódcy PO:
„Obrona polskiej samorządności to tylko pierwszy front na którym Platforma Obywatelska powstrzyma marsz rządzącej partii w stronę państwa totalitarnego.
Największym skandalem i zagrożeniem dla rozwoju naszego kraju jest to, że pod hasłem repolonizacji robi się wielki skok jednej partii na całą gospodarkę. Nie pozwolimy na to.”
Bomba pojawiła się później: „Zostawimy każdą złotówkę z podatków PIT i CIT tam, gdzie mieszkają obywatele, w gminach, powiatach i województwach” – zapowiedział Schetyna.
Kto w tym momencie nadstawił uszu? W dwa dni później w toruńskim wydaniu „Gazety Wyborczej” dziennikarz podpisujący się „kop” pisał:
„Krajowa konwencja PO odbyła się w ubiegłą sobotę w Łodzi – tematem był program na najbliższe wybory samorządowe. Oprócz znanych już propozycji przedstawiono też nowe punkty, m.in. zostawienie całości podatku PIT i CIT w samorządach. W poniedziałek politycy partii związani z naszym regionem omówili w Toruniu główne założenia programu.”
Czy na Konwencji Schetyna rzucił coś ni z gruszki ni z pietruszki, czy przedstawił propozycję, która powinna skłonić do natychmiastowego złapania za kalkulator?
W Toruniu marszałek Całecki, słysząc propozycję przekazania podatków PIT i CIT samorządom, sięgnął po kalkulator i wyliczył:
„Nasze dochody własne wynoszą ok. 430 mln zł. Utrzymujemy z nich m.in. placówki oświatowe, instytucje kultury i szpitale. A gdzie budowa dróg czy infrastruktury rozwijającej przedsiębiorczość? Nasze dochody mogłyby wzrosnąć o 200-250 mln zł. Taka propozycja bardzo mnie cieszy, bo wiele rzeczy moglibyśmy załatwić od ręki”.
Co więcej, w Toruniu podskoczono z radości na propozycję likwidacji urzędu wojewódzkiego, ponieważ jest to nie tylko dublowanie funkcji i kosztów, ale i paranoiczna rywalizacja prowadząca do marnowania sił i środków.
Uczciwie mówiąc, mogłoby się zdawać, że teraz powinien być wysyp artykułów ekonomistów, socjologów, samorządowców i innych mających jakąkolwiek zdolność ekspertyzy, analizujących konsekwencje takiej ustrojowej zmiany. Tu jest konkret, sprawa, która nie tylko może jednoczyć opozycję, ale być tematem niesłychanie ważnych sporów o sensowność samego pomysłu, o szczegóły, o taktykę.
Obawiam się, że wolimy dyskutować o tym, jak paskudny jest Kaczyński i jaki nudny jest Schetyna. (Kiedyś w Szwecji uczyłem się jak ważne i fascynujące mogą być spory o podatki. To były jednak inne czasy i inna Szwecja. Dziś już tego nie obserwuję, zapewne jednak pozostały pozytywy i negatywy systemu podatkowego, w którym obywatel zawsze jest świadomy, ile płaci na gminę, ile na województwo, a ile do kasy państwowej. Pozostała również podstawa samorządności zorientowanej na gospodarowanie pieniędzmi swoich mieszkańców, a nie tylko na dzielenie tego, co wyżebrane od państwucha.)
Stan Polski, to nie tylko statystyki, to również stan umysłów przed walną bitwą.
Nie dziwi brak zainteresowania. Jeżeli przywódcy nie zależy żeby głoszony przez niego komunikat dotarł do słuchaczy to oznacza poważne mankamenty w kompetencjach. Zarządzanie nie polega na tym żeby coś mówić. Nawet nie na tym aby co chwila mówić o ważnej sprawie. Należy to w taki sposób powiedzieć, żeby mieć pewność, że komunikat dotarł do słuchaczy i został przez nich zrozumiany.
Podobno polityka jest sztuką realizowania tego, co możliwe, okazuje się, że u nas jest sztuką dąsów i ansów. Mieliśmy KOD, stał się własnym cieniem, mamy opozycję i nie stawiamy jej żadnych wymagań, jest propozycja, która mogłaby być tematem dyskusji (ciekawszym niż deklaracje jak bardzo paskudny jest PiS), ale na wszelki wypadek nie będziemy o niej rozmawiać, bo meritum sprawy nie jest ważne, ważna jest chusteczka haftowana, co ma cztery rogi. A PiS rośnie i nie dziwi, że rośnie jeśli nas nie ma.
Gilotyny dla Schetyny! Podobnie jak nie wiemy w co się przepoczwarzy lub przepotworzy PiS po odejściu Prezesa, nie wiemy co się stanie z Plajtformą. Ale Schetyna jest przecież równie fatalnym grabarzem PO, jak był Miller dla SLD. Nawet bez żadnych Ogórków. Oni się go trzymają, te kociaczki, pazurkami, bo jak inaczej się załapać na jeszcze jedną kadencję. I tak będzie, póki nie zlecą poniżej pięciu %. Ta zupa – niegdyś trzymająca władzę, teraz – zupa niezdolna do wyartykułowania czegokolwiek. Nawet Tusk, jakby do nich wrócił, nie poprawi sytuacji. Nawet po swoich „europejskich” doświadczeniach. Bo on powie : „u nas się nie da” i spieprzy sprawę, podobnie jak z tym zostawieniem na straconej pozycji ubogiej umysłowo Kopaczki.
Po pierwsze wiarygodność.
PO obiecywało JOWy, 3×15 i tanie państwo. JOWy zostały zmielone, podatki nie spadały, a administracja państwowa się drastycznie rozrosła.
A meritum – nie mam pojęcia, czy to podobne hasło, jak te wcześniejsze. Ot tak wrzucone bez głębszego przemyślenia, czy stoi za tym jakiś plan i konkretne wyliczenia. W efekcie jednak wychodzi na to, że te jednostki terytorialne, które zamieszkiwane są przez lepiej zarabiających będą jeszcze bogatsze, a te biedne jeszcze biedniejsze. Wszystko zależy od szczegółów propozycji.
Sam pomysł, by jak najwięcej pieniędzy –
a więc więcej władzy zostawało w gminach, tam gdzie społeczna kontrola wydaje się największa, jest według mnie zasadny.
Kiedyś w ZSRR zorganizowano konkurs na pomysł.
Wygrał go jakiś dieduszka z Uralu. Poproszony o przedstawienie pomysłu w TV mówił:
– A gdyby tak wszystkie góry zebrać w jedną górę … a potem wszystkie morza i rzeki zebrać w jedno jezioro …. i ustawić tę górę na środku. A potem zebrać wszystkie drzewa w jedno drzewo i ustawić je na tej górze.
A potem je ściąć.
To byłby plusk!
@J.Luk – ten efekt znam już z SPD (stary polski dowcip) – „dwie baby kąpały się w wannie i jak się stuknęłły tyłłkami to tak plusnęłło, że nie macie pojęcia. Ale oczywiście twój cytat jest na miejscu.
Kilka ciekawych zjawisk – pierwsze, przed laty, kiedy przyjechałem do Anglii, zdumiało mnie jak brytyjska prasa obsługiwała partyjne konwencje i propozycje programowe. Wysyłano na te konwencje wyspecjalizowanych dziennikarzy, którzy doskonale znali się na sprawach budżetu i systemu podatkowego, analizowali sami daną propozycję, niezwykle uważnie przypatrywali się reakcjom partii konkurencyjnych. Oczywiście nie widziałem niczego takiego w Polsce (no bo niby jak, wyjechałem z komunistycznej Polski), ale nie widziałem tego również w Szwecji (chociaż i tam dyskusje o systemie podatkowym dominowały spory o państwo).
Jeszcze na studiach odkryłem dziwną rzecz, że bezpośrednio po wojnie w krajach katolickich Europy Zachodniej partie komunistyczne były potęgą, a w protestanckich marginesem. Potem (już zajmując się zawodowo wpływem religii na gospodarkę), zdumiewało mnie jak silna była różnica w poziomie zatrudnienia w rolnictwie w krajach katolickich Europy Zachodniej i w krajach protestanckich (wyrównała to dopiero Wspólna Polityka Rolna), w wiele lat później zdumiałem się obserwując kłopoty tzw. Euroregionów, decyzje, które po belgijskie, holenderskiej, czy niemieckiej stronie podejmował wójt, po stronie francuskiej czy włoskiej wędrowały na biurka ministrów. Przy tej okazji okazało się (na co wcześniej nie zwróciłem uwagi), że nieodmiennie w krajach protestanckich w samorządach zostaje więcej podatków niż w krajach katolickich, które są nie tylko bardziej zcentralizowane i bardziej etatystyczne, ale i bardziej biurokratyczne. Tak więc propozycja PO (zapomnijmy o Schetynie) jest propozycją, która powinna wywołać dyskusję i zażarte spory. A nie wywoła, bo zgodnie z naszą tradycją, nie jest ważne co się mówi, ważne kto mówi i w pewnych sytuacjach nasza uwaga nie tylko siada, ale niechęć do osoby zmienia się w niechęć do propozycji, co może być szkodliwe dla zdrowia, ale to akurat nikomu nie przeszkadza.
A sama propozycja, czy gminy bogatsze będą miały więcej pieniędzy – tak i to stymuluje do zabiegania samorządów o rozwój przedsiębiorczości (a nie tylko o to jak się podpiąć do cycka), a dalej jest trochę wzorów, co trzeba zrobić, aby nie było do z istotną szkodą dla szkolnictwa czy opieki zdrowotnej.
Cóż, propozycja PO nie wzbudza zaciekawienia, bo obiecuje coś, na co nie ma wpływu. Zagłoba odpowiedziałby, że może jeszcze obiecać Niderlandy.
Druga sprawa to całkowita hasłowość propozycji.
Co to znaczy, że pieniądze zostaną w „gminach, poeiatach, województwach”?
To znaczy ile zostanie gdzie? I jakie zatem zadania obecnie centralnie wykonywane przejęłyby jednostki samorządowe?
Jak pisałem wyżej – sam pomysł, by gminy zatrzymywały jak najwięcej pieniędzy wydaje mi się jak najsłuszniejszy.
Ale, by się odnieść do propozycji PO potrzebna rzetelna propozycja, a nie hasło.
@Mr. E No cóż, nie wzbudza zaciekawienia, bo nie ma zaciekawionych. Nie oszukujmy się, nie udawajmy przynajmniej, że jesteśmy poważni. Obawiam się, że proponuje pan nierzetelny kabaret. A przecież można inaczej, powiedzieć po prostu uczciwie – czekam na dobrego aktora, który mnie urzeknie swoją boską urodą. Muszę pana zmartwić, to jest czekanie na Godota.