Marek Jastrząb: Wydarzenie4 min czytania

19.03.2021

Wśród wielu sensacji stanowiących żer dla dziennikarzy dzisiejszego chowu, znalazła się ucieszna historyja o finansowych machlojkach prezesa Orlenu. Jej zdania są niebezpiecznie prawdziwe: sensacja byłaby mniejsza lub nie byłoby jej wcale, gdyby prezes kradł teraz, a nie podczas wójtowania z Wilkowyj.

Drobiazgowo i nadaremnie analizuje się majątek prezesa. Na próżno, bo rządowa kontrola nie przyniesie rezultatów nieuzgodnionych ze swoją partią. W całej tej aferze najgorsze jest nie to, że się obłowił, ale to, że stało się tak w czasie pełnienia podrzędnej funkcji: gdy nie miał stosownych uprawnień. Z czego wynika, że i wśród złodziei są podziały na kanciarzy legalnych i niezgodnych z przepisami. Inaczej mówiąc: prezesowi wolno więcej, wójtowi natomiast praktyki takie nie przystoją. Bo, jak napisał Gogol w „Rewizorze”: kraść trzeba wedle rangi.

I tak dzieje się nie od wczoraj: od pokoleń, od walki z zaborcą, kiedy opór przeciw jego urzędom i rozporządzeniom należał do cnót, a przekonanie, że sabotaż i kradzież, są to działania patriotyczne, a szkodzenie okupantom wszędzie i zawsze, a opinia, że skoro jesteśmy po grabieżczym butem, to możemy łupić, co popadnie, te poglądy wżarły się w nasze myślenie na długie lata, utrwaliły w potocznej świadomości, że takie zdeflorowane państwo jest niczyje. Do tych sądów walnie przyczynił się PRL-owski potworek: karykatura demokracji w radzieckim stylu (demokracji przypominającą zmajstrowaną teraz). Nadal jednak, mimo że ani zaborów, ani PRL-u już nie ma, odzywa się w naszych patriotycznych politykach smrodliwa tęsknota za swobodnym łupiestwem i rychłym powrotem niegdysiejszej bezkarności.

*

Afer mamy do rozpuku, lecz, jak ogniki na bagnach, świecą krótko. Na dodatek każda z nich powszednieje i obłazi pleśnią. Staje się nudna i wymaga zastąpienia świeżą. Atrakcyjniejszą, nieomal dziewiczą, która przez następne dzionki będzie podniecać dziennikarską brać. Bulwersować i odrywać podatników-czytelników od ważnych spraw. Jak choćby prawdziwych reform w Służbie Zdrowia.

Odsunięcie czytelników-podatników od palących zagadnień interesujących cały kraj, to posłannictwo teraźniejszych żurnalistów, które będzie zanieczyszczać nasze umysły do czasu, gdy na tapecie pojawi się kolejna, mniej wyświechtana, przyszła padlina. Następny, przeciekowy ochłap zdarzenia, ot, banalny skrawek podejrzanego matactwa. Przekrętu badanego na niby.

*

Podejrzewam, iż do skrytych marzeń wszystkich rządów powstałych po upadku PRL i wszystkich partii opozycyjnych należy, by wreszcie powstało porozumienie na temat gry w aferowego pingponga. Przymierze pod hasłem: dzisiaj wy, jutro my.

Zgodnie z nim, do boju wyruszają sznury politycznych harcowników. Oficjalnie, podczas nocnych obrad, przy chwilowo włączonym mikrofonie, na sejmowej ambonie odbywa się artystyczny występ wrażych oratorów i słychać wtedy jazgot rozindyczonych wybrańców narodu. Podnoszą larum i wywijają oburzeniami sypiąc onomatopejami, a co który zapędzi się w inwektywach, co który soczyściej przeklina, z tym większą spotyka się aprobatą, tym częściej biją mu brawo i wołają o bis.

Lecz gdy na mównicy pojawia się facet uzbrojony w sensowne argumenty i zaczyna wyłuszczać swoje racje w tonie rozważnym i denerwująco logicznym, do ataku sposobi się marszałek kurnika. Zrazu namawia delikwenta na słowną mitygację i uprzejmie prosi o łaskawe niegadanie bzdur i pokorne zamknięcie dzioba. Jednak gdy zwykła połajanka nie odnosi skutku i kolo nadal zasuwa kłującą prawdą w oczy, bez krępacji odcina go od zasilania mikrofonu i skazuje na wiatrakową gestykulację.

Pantomima sprawia, że na pustawej sali rozlega się rozmlaskany chichot z pierwszych rzędów pisowskiej kamaryli, a z wyżyn rządowych ław – ożywcze pianie z zachwytu, że główny wodzirej zamknął zdradziecką mordę racjonalnemu opozycjoniście i zezwolił na niedopuszczenie do kolportażu niewygodnych myśli.

Wniosek z tych rozgrywek jest taki: jeżeli nieliczne głosy zdrowego rozsądku nie są w stanie przebić się przez zwartą masę troglodytów, bo w żaden sposób nie da rady nawiązać z nimi dialogu, trzeba pozwolić, by sama się rozpadła.

*

Wedle niektórych co bystrzejszych wybrańców narodu, mało kogo interesuje, że raczej wypadałoby pogłówkować nad stworzeniem mechanizmu uniemożliwiającego powstawanie afer, niźli zajmować się czczym ubolewaniem nad legalną czy nielegalną hucpą. Że w momencie rozwijających się, realnych zagrożeń z pandemią, bawimy się w istnienie wspólnych problemów prosząc Boga o możliwość ich dalszego popełniania, odpychając od siebie fakt, że toniemy.

Marek Jastrząb

Pisarz
Debiutował w 1971 roku na łamach „Faktów i Myśli”. Drukował także w wielu innych czasopismach swoje opowiadania, felietony, eseje, recenzje teatralne i oceny książek. Jego prozatorskie miniatury były wielokrotnie emitowane w Polskim Radiu w Bydgoszczy.

 

źródła obrazu

  • jastrzab: BM

One Response

  1. Andrzej Goryński 21.03.2021