01.08.2024

Pochowano go na Wojskowych Powązkach w asyście warszawskich harcerzy dwa lata temu. Do Szarych Szeregów wstąpił, gdy miał 11 lat. W godzinie „W” jako 15-latek dowodził drużyną. Nosił pseudonim „Placek”. Stopień: łącznik. Formacja: Obwód I Śródmieście, Szare Szeregi, 16 Warszawska Drużyna. Jego brat bliźniak, Zygmunt, pseudonim „Jacek”, zginął 19 sierpnia na ulicy Noakowskiego, tuż obok Politechniki, w pobliżu miejsca, w którym bracia mieszkali.
Józek Przewłocki pochodził z ziemiańskiej rodziny z majątkiem w Brudzewie pod Kaliszem. Ojciec jeszcze w 1939 roku przez Litwę przedostał się do Francji, a stamtąd do Anglii. Resztę rodziny Niemcy wyrzucili z dwoma walizkami. Gotowi byli zostać w znajomej okolicy, gdyby nie wiadomość, że jeśli nie wyjadą, to chłopców wcielą do Hitlerjugend, bo to już Warthegau, czyli okręg Rzeszy. Przenieśli się do Warszawy. Przed samym Powstaniem Józio zrobił małą maturę, w tajnej szkole prowadzonej przez nauczycieli z gimnazjum Staszica. Wspominał wiele lat później, że wystawili III część „Dziadów”, a na przedstawienie wiózł z ulicy Wilczej Ludwika Solskiego. Ojciec przesyłał wiadomości przez przyjaciół w Szwecji, czasami jakieś konserwy z sardynkami. Później wyjechał do Rosji z misją Sikorskiego wyciągać z łagrów rodaków. Wiedzieli, że żyje, ale kontaktu nie mieli.
16 sierpnia 1944 roku, Józio dostał z Okręgu AK Śródmieście – nie on jeden – zadanie dostarczenia zaszyfrowanych meldunków do lasów chojnowskich, gdzie AK zgrupowało kilka tysięcy żołnierzy. Przy barykadzie na Solcu był właz do kanału. Wtedy jeszcze nikt w Śródmieściu i na Mokotowie nie myślał o poruszaniu się kanałami. Poszli z bratem tą drogą. 6 godzin minęło zanim wyszli na powietrze. Gdy dotarli do celu nikt nie wierzył, że przyszli z Warszawy. Po lekturze meldunków dostali gorący prysznic i z meldunkami wysłano ich z powrotem do stolicy. Wyprawa trwała 2 dni. W dzień po powrocie, Niemcy rozpoczęli z Pola Mokotowskiego ostrzał ulicy Noakowskiego. Wtedy właśnie zginął brat. Rano pochowano go na Mokotowskiej. Józek był na Placu Napoleona, gdy Rosjanie dokonywali zrzutów: raz był zrzut z żywnością, a raz z granatami, które wybuchały przy dotyku. Mówił, że z zrzutów alianckich jeden procent trafiał w ręce powstańców. Resztę dostali Niemcy.
Pamiętał, jak po upadku Powstania w okolicach Warszawy Zachodniej wydłubywał z ziemi surowe buraki i cebulę, i że nic mu tak nigdy w życiu nie smakowało jak to. Pamiętał wejście Sowietów do Krakowa 18 stycznia 1945. I to, że zdobył materiał wybuchowy i przymierzał się do wysadzenia pomnika bohaterów Armii Czerwonej na krakowskich plantach, postawionego w lipcu 1945, ale na szczęście wyjechał z rodziną z miasta. I to, że w Warszawie zorganizował na nowo „szesnastkę”, i defiladę na Krakowskim Przedmieściu przed Mikołajczykiem, i wizytę naczelnego dowódcy wojsk alianckim w Zachodniej Europie w czasie wojny a potem dowódcę amerykańskich sił okupacyjnych w Niemczech, Dwighta Eisenhowera w Warszawie, i to, że Generał podawał rękę harcerzom. A on nauczył całą swą drużynę, żeby Eisenhowerowi odpowiadać „be prepared” bo to znaczy „bądź gotów”. Przy Belwederze zabrzmiało to „bijppr”, ale obyło się bez awantury. Wkrótce z matką i siostrami dołączył do ojca, który był wtedy w I Dywizji Pancernej generała Maczka w brytyjskiej strefie okupowanych Niemiec. Stamtąd wszyscy pojechali do Anglii.
W grudniu 1957 roku, w londyńskim „Dzienniku Polskim” ukazał się artykuł Józka:
„Któregoś dnia w czerwcu 1944 roku, w gazetkach podziemnych w kraju gruchnęła wieś: Polacy zdobyli Monte Cassino! „Triumf oręża polskiego” – głosił malutki druk bibuły, w której każde słowo czytane żarliwie, urastało do rozmiarów potężnych nagłówków. Potem przyszło i przeszło Powstanie, zostawiając za sobą zgliszcza Warszawy i sto pięćdziesiąt tysięcy zabitych. Tym, którzy zostali przy życiu było wszystko jedno, czy ktoś popełnił pomyłkę, czy nie; chciało się wierzyć, że to wszystko było potrzebne, że bez tej ofiary nic się nie zbuduje, ale rozmiar fizycznego zniszczenia kraju na skutek okupacji oraz zbrojnego oporu i poczynań „wyzwoleńczej” armii sowieckiej w Polsce budziły złe przeczucia. Nadzieja pozostała wszakże, że zwycięstwa żołnierza polskiego na Zachodzie przeważą szalę gry między mocarstwami na korzyść Polski. Monte Cassino było wtedy symbolem takiej nadziei.”
Potem Józek opisuje programy BBC, wedle których nasza rola w bitwie nie była tak ogromna.
„Jaki z tego wszystkiego morał? – pytał 29 letni weteran Powstania. „Nie można przywiązywać zbyt dużej wagi do sukcesów wojskowych, których bezpośrednim celem lub efektem nie była obrona lub odzyskanie niepodległości kraju. Że strategia, której instrumentem był żołnierz polski na Zachodzie w II wojnie światowej, była strategią obojętną na los Polski – o tym żołnierz polski nie wiedział. Jest wszakże nadal tendencja do spoczywania na laurach wygranych bitew. Nadal twierdzi się, że są one kapitałem politycznym na przyszłość, zapominając, że oszustwo w międzynarodowych stosunkach jest, niestety, częścią praktyki postępowania. „Krew przelana przez Polskę nie może pójść na marne” – ileż takich frazesów słyszy się co chwila. Jednocześnie wszyscy zgadzają się, choćby opierając się na różnych założeniach, że ofiara poniesiona na ziemi niekoniecznie przynosi dywidendę tu na ziemi. Wydaje się pewne, że w nadchodzących latach znacznie większą rolę odegra wartość, jaką przedstawiać będzie nasz program osobisty, a stąd społeczny i polityczny, niż wygrane bitwy zeszłej wojny, które, jak się okazało, nie były bitwami o Polskę. W naszej sytuacji realizm, choćby jak najbardziej ponury, jest pożyteczniejszy od romantyzmu, na który nas nie stać.”
Za ten artykuł mocno mu się dostało w środowisku Polonii. Generał Anders pytał ojca Józia, czy to jakiś krewny. Józek został opieprzony, ale ojca zdaniem się nie przejmował. I Andersa też nie.
W Anglii zdobył świetne wykształcenie inżynierskie. Posiadacz Diamentowej Odznaki Szybowcowej, znakomity narciarz, człowiek rozmaitych talentów i niezwykłej energii.

Andrzej Lubowski
Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.
„Krew przelana przez Polskę nie może pójść na marne” – to frazes, truizm, ale też opis sytuacji. Bo, kiedy wsiąknie w ziemię, maki będą czerwieńsze, storczyki bielsze, a niezapominajki bardziej niebieskie. I nic poza tym!
Trudno się przebić z trzezwą oceną faktów, a one są takie, że Powstanie Warszawskie było niepotrzebne i szkodliwe. Przyniosło zniszczenie miasta i śmierć od 150 do 180 tyś cywilów, których nikt nie wspomina. Powstańców zginęło 10 razny mniej od 16 do 18 tysięcy. I tę 1/10 się wspomina, a co z 9/10? Mówi się coraz głośniej, że to była prowokacja Stalina. Sądząc po skutkach, była to prowokacja udana.
Powstanie ’44, to był rezultat walki o koryta pomiędzy klikami tzw. londyńczyków, którzy po ucieczce z Polski, głównie w pamiętnym wrześniu ’39 r., żarli się między sobą, siedząc na ciepłych i bezpiecznych synekurach – o wpływy polityczne i dobra materialne. A Polskę i krew Polaków traktowali, jak szmatę, którą ociera się sytą gębę. Obraz podobny do dzisiejszego, tym razem już nad Wisłą…
Urodziłem się kilka lat po Powstaniu Warszawskim. Od prawie 70 lat co roku 1 sierpnia mam okazję słuchać wspomnień o tym zrywie. W dzieciństwie były to opowiadania uczestników i świadków powstania. W szkole i młodości w PRL starano się zafałszować historię tej insurekcji. Po 1989 r. rocznica była już wolna od cenzury komunistycznej, za to kolejne siły polityczne zaczęły intepretować to wydarzenie na korzyść własnej wizji świata. Tymczasem uczestników oraz świadków szybko ubywało i nadal ubywa. Ostatnie lata przynoszą coraz więcej wspomnień ludzi, którzy jako powstańcy mieli od 10 do 15 lat, bo inni w większości odeszli z powodów biologicznych. Wspomnienia ówczesnych dzieci i młodzieży są coraz bardziej wstrząsające zważywszy na to co robili i co przeżyli. Co roku 1 sierpnia o godzinie W cisną się łzy do oczu i szereg pytań na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Czy tak musiało być ? Czy nie dało się uniknąć powstania ? Czy i jakie były inne możliwości ?
*
Racjonalne odpowiedzi słyszałem od dziecka i sam jestem zwolennikiem takich poglądów. Powstanie było niepotrzebną daniną krwi żołnierzy i ponad 150 tysięcy ofiar cywilnych, w większości brutalnie zamordowanych. Jego wynikiem było przewidywalne (znając zawziętość Hitlera) zniszczenie miasta. Racjonalne odpowiedzi budzą jednak liczne wątpliwości, o których Polacy dyskutują od chwili wybuchu powstania do dzisiaj i pewnie dyskusjom nie będzie końca. Wątpliwości dotyczą wielu aspektów – niejednoznaczności ówczesnej sytuacji wojskowej, politycznej, emocjonalnej i moralnej. Kwalifikacji dowódców i żołnierzy, politycznej gry sił i wielu innych. Nie zmieniając racjonalnego osądu rzeczy po wielu latach mój stosunek do powstania sprowadza się do kilku refleksji.
Po pierwsze – Powstanie Warszawskie miało miejsce i tego nie zmienimy.
Po drugie – należy w życiu indywidualnym i zbiorowym unikać klęsk i porażek, ale skoro już do nich doszło to zazwyczaj są one zdecydowanie lepszym sposobem wyciągania wniosków i wskazówek na przyszłość niż sukcesy.
Po trzecie – lekcja jak płynie z tragizmu powstania wskazuje, iż należy za wszelką cenę unikać sytuacji bez wyjścia jaką było położenie geopolityczne Polski w obliczu podejmowania decyzji o wywołaniu PW.
Po czwarte wreszcie – usytuowanie Polski na mapie sojuszy cywilizacyjnych w EUROPIE (EU) i wojskowych (NATO) powoduje, że podobne okoliczności jak w 1944 roku nie powinny mieć miejsca. Zważywszy jednak na działalność polityczną dużego odłamu polskiego społeczeństwa (PiS i Konfederacja – szerzej tzw. prawica i jej zwolennicy) nie ma gwarancji, że za jakiś czas nie dojdzie do kolejnej wersji fatalnego położenia Polski jak w 1772-1795, 1939 czy 1944 roku.