03.11.2024
Dialogi o wierze to niezwykle ciekawe doświadczenie. Kiedyś sam się nimi zajmowałem. Wydawałem autorów spierających się o Boga, zastanawiających się po co nam w ogóle wiara. To było pod koniec XX wieku, kiedy byłem jeszcze jezuitą i wierzyłem, ze takie rozmowy maja sens. Dzisiaj już w takie rozmowy nie wierze, a ścisłej rzecz ujmując, wydaje mi się, że one niczego nowego nie wnoszą. No może poza tym, że ich uczestnicy czują się nieco lepiej. Maja poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Zdali publicznie sprawę z własnych poglądów i się w nich umocnili.

Jednak czytając „Dialogi o wierze” reżysera Martina Scorsese prowadzone z jezuitą Antonio Spadaro wyzbyłem się sceptycyzmu. Mam bowiem wrażenie, ze im obu nie chodzi o wyrażenie własnych opinii na tytułowy temat, ale o wspólne szukanie czegoś, czego wcześniej nie wiedzieli. W przypadku Scorsese to oczywiste. Amerykański reżyser o sycylijskich korzeniach w swoich filmach zadawał pytania od dawna. Najmocniej wybrzmiało w „Ostatnim kuszeniu Jezusa”, które oburzyło nawet tak otwartego księdza jak Stanisław Musiał, nie wspominając o głośnych protestach całych zastępów zgorszonych dewotów.
To samo było ze znacznie późniejszym filmem „Milczenie”. To znaczy nie było zgorszonych protestów, ale było tytułowe milczenie. Scorsese nie miał nic do zaproponowania wierzącym, poza pytaniami. W rozmowie o tym akurat filmie właśnie o tym głównie mówi, o powolnym dojrzewaniu (zabrało mu to kilkanaście lat) do zrobienia tego filmu. Ale rozmawiają nie tylko o filmie, również o innych reżyserach, ale też pisarzach jak Shusaku Endo czy Marilynne Robinson i teologicznych implikacjach ich pisarstwa. Ale też o katolicyzmie, czy o niechodzenia do kościoła. Pewnie nie wszystkim strażnikom ortodoksji te rozmowy przypadną do gustu. Mowa też jest o astmie Scorsese i jakie to miało znaczenie dla jego filmów. Przyznaje też, że chciał być księdzem, ale wyleciał z seminarium po roku…

I oto od kilku lat, nie bez udziału argentyńskiego papieża, Martin Scorsese wraca do wiary dzieciństwa i wiary sycylijskich przodków. Jednak nie ma w sobie nic z marnotrawnego syna. Nadal stawia pytania, a serdeczna i pełna empatii obecność Antonia Spadaro sprawia, że jego nowe zaciekawienie Jezusem udziela się również czytelnikowi ich wspólnej książki. Jest niewielkich rozmiarów i stanowi zapis mniej lub bardziej przypadkowych rozmów w Nowym Jorku i w Rzymie. Warto się w nie wczytać. Nie pozostawiają obojętnym. Szczególnie scenariusz możliwego filmu o Jezusie, do którego bezpośrednim impulsem był apel papieża Franciszka, by opisać lub przedstawić bezpośredniość doświadczenia Jezusa.
I właśnie to jest szczególnie frapujące, jak Scorsese zamierza się z tym tematem zmierzyć. Stwierdza w pewnej chwili, że prosta, wręcz banalna, „zmiana zawsze przychodzi z wewnątrz, nigdy od zewnątrz”. To mało katolickie, można powiedzieć, bo przecież w katolicyzmie wszystko, co ważne pochodzi od zewnątrz. Od rodziców, księdza, biskupa, papieża. Scorsese jest w tym bardzo protestancki. Ale to nie budzi sprzeciwu jezuity Spadaro. Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że myśli podobnie. Ja zresztą też. Wracając do filmu o Jezusie. Film Passoliniego „Ewangelia według Mateusza” z 1964 roku na wiele lat wyleczył Scorsese z chęci zrobienia własnego filmu. Po prostu Passolini zrobił to tak, jak trzeba. Widziałem ten film Passoliniego kilka razy i nie jestem pewien, czy można zrobić lepszy. Jednak jeśli Scorsese powtarza, że bezpośredniość Jezusa to ludzie wokół nas, to przecież może zrobić film właśnie o ludziach go otaczających. Może być równie ciekawy jak ten Passoliniego.
Scenariusz „Możliwego filmu o Jezusie” trudno mi komentować. To właściwie pierwszy szkic scenariusza do możliwego filmu, ale zawiera w sobie to wszystko, co Scorsese wcześniej zrobił. To nie jest próba rywalizowania z Passolinim. To nie jest potrzebne, Scorsese już dawno znalazł swój filmowy głos, w filmie o Jezusie może on wybrzmieć donośnie. To zachęta do ćwiczenia wyobraźni religijnej. Każdy przecież taki scenariusz ma w głowie. Nie każdy jednak ma reżyserski talent Martina Scorsese, wiec poczekajmy na film.
Dialogi o wierze, Martin Scorsese, Antonio Spadaro SJ, Wydawnictwo Więź, Wydawnictwo WAM. Warszawa, Kraków 2024.
Jeśli katolicyzm twierdzi że wszystko co ważne pochodzi z zewnątrz to wizja skrajnie pesymistyczna i przeczy innym stwierdzeniom np że człowiek jest stworzony na obraz Boga. W zasadzie wszystko co najważniejsze już ma w sobie potrzebuje się tylko dostroić do własnej natury i wszechświata jak by powiedzieli przedchrześcijańscy Grecy. A skąd się wziął Sokrates ? Skoro wszystko co ważne pochodzi z zewnątrz to skąd bierze to biskup i czy na pewno to co wziął jest ważne? Z punktu widzenia zwykłego człowieka można stwierdzić że pisanie moralnych traktatów dla „miliardów katolików” w ogrodach Castelgandolfo jest mało etyczne i bynajmniej nie dlatego że ogrody te mają formę labiryntu.
„Wiara jest opium dla ludu” – miał powiedzieć Karol Marks. Podobne stanowisko prezentowały (romantyczne z ducha) „Gromady Ludu Polskiego”, które już w 1837 roku określiły religie jako blekot, czyli środek odurzający. Inne nazwy tej rośliny to szaleń albo psia pietruszka.
Wiara jest opium dla ludu ale dla pojedynczego człowieka może być czymś transformujących pod warunkiem że nie jest skażona religią katechizmów. Błędem Jezusa bo to że założył kościół albo jego wypowiedzi o „kościele” zostały dopisane później. Dzieje kościoła to jak boska komedia na końcu może Bóg powie o kościele: zobaczcie co stworzyliście w tym nie ma nic z mojego zamysłu. Stworzyliście kościół a nawet religię podobnie jak Grecy mitologie tyle że oni byli szczerzy w poszukiwaniach a wam przyświecał feudalny koncept aby brat wyzyskiwał brata w świetle doktryn
… religia jest westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata,
jak jest duszą bezdusznych stosunków. Religia to opium ludu.
Karol Marks
Kiedyś słyszałem taką wypowiedź Krzysztofa Zanussiego, której sens sprowadzał się do tego, że gdyby boga nie było to nic by nie miało sensu. Nie podzielam takiego poglądu, ale rozumiem, że ludzie moga tak myśleć. W ich przekonaniu bóg jest im potrzebny w wielu wymiarach ich życia.
Atran Scott, w książce Ewolucyjny krajobraz religii pisze ciekawie o religii, a wydawca zamieścił taka ocenę „Centralną teoretyczną tezą Atrana, bazującą na odwołaniach do osiągnięć psychologii ewolucyjnej i badań nad ewolucją funkcji poznawczych oraz domen kognitywnych, jest stwierdzenie, że zjawisko religii stanowi wtórną, uboczną adaptację wynikającą z ewolucji mózgu i rozwoju konceptu podmiotu intencjonalnego”. Moim zdaniem ten uczony wywód można podsumować jednym zdaniem Scott „Ludzie tworzą bogów, którym ufają”, dlatego jest ich tak wiele, bo każdy ufa innemu.