03.01.2025
24 lutego 1978 roku prezydent Jimmy Carter otrzymał od swego Doradcy do spraw Bezpieczeństwa Narodowego raport zawierający następujące słowa:
„Prezydent powinien być nie tylko kochany i szanowany. Trzeba także, by się go bano. Podejrzewam, że powstało wrażenie, że nasza administracja (i Pan osobiście) działa w sposób wysoce intelektualny, pozbawiony emocji. W większości przypadków jest to korzystne, jednak czasem emocja, a nawet szczypta nieracjonalności, może stanowić atut. Ci, którzy chcieliby nas wykorzystać, powinni się obawiać, że w którymś momencie może się Pan zachować w sposób nieprzewidywalny, działać w gniewie i bardzo stanowczo. Jeśli nie rozważą takiej ewentualności, będą kalkulować, że nacisk, testowanie lub gra na zwłokę przyniosą im korzyści. Dostrzegam to całkiem wyraźnie w zachowaniu Begina i podejrzewam, że Breżniew zaczyna się zachowywać podobnie.
Dlatego uważam, że to może być dobry moment, aby wybrał Pan jakiś kontrowersyjny temat i z premedytacją zdecydował się działać z pewną miarką gniewu, a nawet obcesowości, aby wywołać szok. (…) Rzecz w tym, aby zademonstrować wyraźnie, że w którymś momencie przeciwstawianie się Stanom Zjednoczonym oznacza wyzwanie dla USA i że prezydent jest przygotowany, aby uderzyć oponenta w głowę i położyć go na deski. Jeśli tego wkrótce nie uczynimy, to coraz częściej okaże się, że Begin, Breżniew, Vorster [premier Południowej Afryki – przyp. AL], Schmidt, Castro, Kaddafi i szereg innych będą nam grać na nosie.”
Zbigniew Brzeziński – autor tego raportu – powiedział mi, że Carterowi ten raport się nie podobał. Carter odrzucał sugestie manipulacji. W raporcie z 21 kwietnia 1978 roku Brzeziński pisze do Cartera, że czasem trzeba publicznie powiedzieć jedno, a po cichu negocjować coś innego. Komentarz Cartera na marginesie: „Kłamać?”. Kiedy indziej Brzeziński sugerował użycie „czarnej propagandy”, „Przygotuję dla Pana pewne pomysły dotyczące tego typu narzędzi”. Komentarz Cartera: „Zbig, stracisz tylko czas”.
Gdy w grudniu 1974 roku, szerzej nieznany prowincjonalny polityk stanął do batalii o prezydenturę, zaskoczenie mieszało się z niesmakiem. „Jimmy WHO?” – pytał na okładce „Newsweek”. A „Jimmy WHO” czuł, że Ameryka, zmęczona Wietnamem i aferą Watergate jest gotowa na „outsidera”, nie upapranego w deale. Czuł społeczne zapotrzebowanie na uczciwość i wiarygodność. Dziś te cnoty straciły mocno na znaczeniu.
Rutynowo odrzucał rady, aby odwlekać politycznie kosztowne inicjatywy, takie jak układ w sprawie Kanału Panamskiego, cedujący na Panamę pełną kontrolę nad Kanałem.
W odpowiedzi na procesy rosyjskich dysydentów nałożył sankcje gospodarcze na Sowietów. Wzmocnił je, gdy Breżniew wszedł do Afganistanu. Nałożył embargo na sprzedaż Moskwie zboża – zniósł je Reagan. Ameryka zbojkotowała Olimpiadę w Moskwie i Carter zaapelował do sojuszników, aby zrobili to samo. Rakiety Cruise i Pershing II, które zmieniły relacje sił w Europie, to dziedzictwo Cartera. Zdaniem Roberta M. Gatesa, byłego szefa CIA i sekretarza obrony i za Demokratów i za Republikanów „stosunki ZSRR-USA były bardziej antagonistyczne w czasie administracji Cartera niż jakiegokolwiek innego prezydenta USA w okresie zimnej wojny – z wyjątkiem Trumana – nie wyłączając Reagana.” „Uważam, że historycy i obserwatorzy polityczni nie docenili wkładu Jimmy Cartera w upadek Związku Radzieckiego i koniec zimnej wojny” – mówił Gates, który dziś wzywa do większego wsparcia Ukrainy.
W 1980 roku przegrał z Reaganem, bo Amerykanie nie wybaczyli mu fiaska próby odbicia zakładników z Teheranu. Z zeznań byłych wysokich oficerów KGB wynika, że rezydentura w Ameryce dostała polecenie dyskredytowania Cartera i wspierania Reagana.
Dla wielu nieudacznik, osiągnął więcej niż zdecydowana większość poprzedników i następców: układ pokojowy w Camp David między Egiptem i Izraelem, normalizacja stosunków z Chinami, reforma imigracji. Prawa człowieka jak rdzeń polityki zagranicznej USA, stały się nasionem zmian w obozie sowieckim, które nadeszły szybciej, niż tego oczekiwano.
Super-uczciwy, często niezręczny, zwłaszcza gdy narzekał na swych współobywateli. Do późnej starości z młotkiem na drabinie budował domy dla biednych.
Przyszłe generacje wystawią mu wyższą notę, niż jemu współcześni.

Andrzej Lubowski
Polski i amerykański dziennikarz i publicysta polityczno-ekonomiczny.
Wielkość Cartera tkwiła w normalności i przyzwoitości, ale przede wszystkim w jego nieprzeciętnym intelekcie. To samo można powiedzieć o jego doradcy d/s bezpieczeństwa narodowego. Obydwaj współpracujacy ze sobą panowie Carter i Brzeziński osiagneli dużo więcej niż ich poprzednicy i wielu następców. Obydwu już nami nie ma, ale pozostawili po sobie wielu myślących naśladowców.
Aż westchnalem, ze kiedyś, dawno, dawno temu byli tacy politycy. Dzisiejsi to cień cienia. I nie chodzi tylko o „prawdomówność do bólu”, ale o mówienie prawdy i elementarna przyzwoitość. Jimmy Carter pozwalał wierzyć w wartość słowa nie tylko w polityce. Swoim życiem po pryzenturze udowodnił, ze był po prostu człowiekiem wrażliwym na ból świata i zrobił wiele by go zmniejszyć. Dzisiejsza polityka go nie tylko nie słyszy, ale nieustannie powiększa.
Wszystko pięknie i ładnie. Pan Lubowski i dyskutanci piszą peany pochwalne na cześć Cartera, ale pomijają zupełnie wewnętrzną sytuacje w USA w czasach kadencji Cartera.. Dla przeciętnego Amerykanina ważne były kilkugodzinne kolejki do stacji benzynowych, wysoka inflacja i oprocentowanie pożyczek. Rakiety instalowane w Europie nie były istotne. Pan Lubowski sugeruje, że Reagan został wybrany poprzez manipulacje KGB. Przypomina to trochę sytuację z 2016 roku i histerię, że za sprawą wyboru Trumpa stoją Rosjanie. Nie potrafiły tego jednak udowodnić całe sztaby adwokatów Obamy i Clintonów, którzy opanowali grupę specjalnego prokuratora Muellera. Wróćmy jednak do czasów Cartera. KGB musiało mieć bardzo mcną grupę w USA, która bez internetu potrafiła doprowadzić do zdecydowanego zwycięstwa Reagana.(ponad 480 głosów elektorskich dla Reagana). A może KGB opanowało ówczesne amerykańskie media? To może być prawda i konsekwencje tego Ameryka ponosi do dnia dzisiejszego. Ponad 90% amerykańskich mediów (prasa i TV) otwarcie działa przeciw Ameryce. Propaguje ustrój totalitarny w stylu komuno-faszystowskim, jest antysemicka, popiera islamski terroryzm.. Pan Lubowski wychwala prawdomówność Cartera, ale nie można tego powiedzieć o amerykańskich mediach, które w ostatnich ośmiu latach propagowały kłamstwa (przeważnie oparte na anonimowcy źrodłach) i dotyczyły zdyskredytowania tradycyjnej Ameryki i Trumpa. Celem tego było niedopuszczenie do drugiej kadencji Trumpa i w konsewencji Ameryka otrzymała jako prezydenta skorumpowanego Bidena, który w ostatnich latach stracił poczucie rzeczywistości, a rżądziła klika ludzi związana z Obamą. Nie wierzę, że pan Lubowski tego nie wie. Carter był dobrym i uczciwym człowiekiem, ale jako prezydent się nie sprawdził i dla Ameryki był szkodliwy. Nic mu nie pomogą pochwały poskich elit, które żyją w izolacji od amerykańskiej rzeczywistości.
Myli się Pan Dosmucaczu w każdym calu i w każdej kwestii. Szczegółowa polemika wymagałaby broszurki, na produkcję której nie mam ani czasu, ani ochoty zważywszy część Pana argumentacji. Pozostanę zatem przy kilku krótkich stwierdzeniach.
„Wyzwania, przed którymi stanął Jimmy jako prezydent, pojawiły się w kluczowym momencie dla naszego kraju i zrobił wszystko, co w jego mocy, aby poprawić życie wszystkich Amerykanów. Za to wszyscy mamy wobec niego dług wdzięczności”.
Tw słowa wypowiedział kilka dni temu Donald Trump – który jednocześnie wścieka się, że aby uhonorować Cartera flagi będą opuszczone do połowy masztu, a giełdy jutro będą zamknięte. Zarzuty, że Rosjanie mieszali przy wyborach NIGDY nie zostały obalone. Bo są nie do obalenia. Zaprzestano jedynie ich dalszego drążenia. Wiadomo także, że jedynym bankiem, który pożyczał Trumpowi po 2007 roku była moskiewska filia Deutsche Bank – pralnia pieniędzy tamtejszych oligarchów i rosyjskiej mafii – granica między nimi jest zresztą umowna.
Pisze Pan sarkastycznie: „KGB musiało mieć bardzo mocną grupę w USA, która bez internetu potrafiła doprowadzić do zdecydowanego zwycięstwa Reagana. (ponad 480 głosów elektorskich dla Reagana).” Posługiwanie się proporcją głosów elektorskich to wyjątkowo niefortunny argument, bo jak Pan zapewne wie, w Ameryce kandydat może dostać więcej głosów elektorskich, choć mniej ludzi na niego głosuje. Nie trzeba daleko szukać. W 2016 roku na Hillary Clinton głosowało niemal 3 miliony Amerykanów więcej niż na Donalda Trumpa, a wybory przegrała. W trzech „polskich” stanach: Wisconsin, Michigan i Pensylwania, D. Trump w sumie zebrał o niespełna 80 tysięcy głosów więcej niż H. Clinton (na ponad 13 milionów głosujących) i zgarnął wszystkie 46 głosy elektorskie). Ronald Reagan wygrał wyraźnie, ale dostał 50.7% głosów. Przeciwko takiemu „szkodnikowi” jak Carter?
Gloryfikowany przez Republikanów, demonizowany przez Demokratów, Ronald Reagan nie ma na swym koncie ani połowy dokonań, które przypisują mu jedni, ani połowy grzechów, które zarzucają mu drudzy. Lepiej się czuł dowcipkując, niż analizując rzeczywistość. Opowieści o rewolucji Reagana to legendy. Zbyt bardzo chciał być lubiany, aby być rewolucjonistą. Kojarzy się go z dyscypliną fiskalną, podczas gdy za jego rządów dług państwa potroił się. Obiecywał likwidację kilku ministerstw, żadnego nie zlikwidował, spadła realna mediana wynagrodzeń, a wspomniane potrojenie długu publicznego stanowiło odwrócenie obserwowanego po II wojnie światowej trendu spadku długu w relacji do PKB. TO SĄ FAKTY. A nie dyrdymały w stylu „Ponad 90% amerykańskich mediów (prasa i TV) otwarcie działa przeciw Ameryce. Propaguje ustrój totalitarny w stylu komuno-faszystowskim, jest antysemicka, popiera islamski terroryzm.” Albo stwierdzenie, że skorumpowany Biden miał zastąpić drogę Trumpowi – jak wiadomo, człowiekowi o krystalicznie czystych rączkach.
A co rywalizacji Reagan – Carter, jako dogłębny badacz Ameryki wie Pan zapewne, że wiadomość o uwolnieniu amerykańskich zakładników trzymanych przez ludzi Chomeiniego była trzymana w tajemnicy przez sztab Reagana do zakończenia wyborów.
Dzisiaj, kiedy politycy nieustannie węszą skąd wieje wiatr, stałość przekonań Reagana i jego wiara w słuszność tego, co robił jawi się jako coś wyjątkowego. Jego upór brał się właśnie z siły przekonań, nie zawsze opartych na solidnej wiedzy. Dziś mało kto pamięta, że nie miał pomysłu na Chiny, Bliski Wschód, Kubę, czy kiepskie szkoły. Ludzie pamiętają jego optymizm, zaraźliwą wiarę w Amerykę i jej przyszłość.