Z cyklu: moim zdaniem
Mając za sobą: długotrwały dystans zakupów w obłędzie i tłoku, społeczną presję robienia porządków, nie wtedy kiedy rzeczywisty nieład i brud, ale wtedy kiedy , podobno, należy i serię nudnych i oblepionych jadłem oraz napojami spotkań towarzyskich i składania najlepszych życzeń osobnikom, których w gorszym razie nie znoszę, a w lepszym są mi obojętni, nareszcie odetchnęłam. Wreszcie po Świętach. Jeszcze tylko Trzech Króli (w chwili, gdy to piszę 6 stycznia jest pojutrze), staraniem niejakiego Jerzego Kropiwnickiego od kilku lat znowu dzień ustawowo wolny od pracy, i da się normalnie żyć.
Jestem potwornie zmęczona. Nawet nie świątecznym obżarstwem, czy robieniem porządków, bo to akurat, gdy ode mnie zależy, ograniczam do minimum. Mam dość życzliwości, dobroci, czystości, i innych takich tam, czynionych i uprawianych na pokaz i tylko dlatego, że tak robi zdecydowana większość społeczeństwa. W dodatku te propagowane w radio, telewizji i prasie obrazeczki powszechnej szczęśliwości. Te siedzące za stołem, wyłącznie na komendę, i szczerzących do siebie zęby w przyklejonym do twarzy uśmiechu, rodzinki X, Y i Z, oraz – OCZYWIŚCIE wklejonej w ten pejzażyk Naszej Wielkiej Polskiej Rodziny.
W takich dniach intensywnie myślę wyłącznie o tych, którzy z bardzo wielu, często niezwykle skomplikowanych, albo – przeciwnie – do bólu prozaicznych, powodów, razem być nie mogą, albo nawet – O ZGROZO – nie chcą. Bo im właśnie wmawia się, w zmasowanym medialnym ataku, że to nie jest w porządku i że z nimi samymi też najlepiej nie jest…
W równej mierze o tych, dla których taka sytuacja jest kwestią ich własnego wyboru, co innych, którzy po prostu nie mieli innego wyjścia. I staram się z nimi myślowo, czy jak kto woli duchowo, współtrwać.
Na finał jestem zwykle udręczona całą tą świąteczną atmosferą. Na szczęście Wielkanoc dopiero za parę miesięcy. Mam dosyć życia w Państwie , de facto, wyznaniowym, które w dodatku, de iure, deklaruje się jako państwo neutralne światopoglądowo. A przecież, tylko z tego powodu, nie wyjadę na stałe, bo nie widzę powodu oddawania pola komukolwiek. Ponieważ to także mój kraj.
Uszczęśliwiona faktem, że już po wszystkim, zupełnie jakbym właśnie była po ciężkiej chorobie, zakładam na głowę mój ulubiony słomkowy kapelusz, spod którego swobodnie wypływają moje „wywrotowe” myśli. A to właśnie, w moim wypadku, oznacza wzięcie się do roboty. No, to się biorę, gdyż w końcu mogę. To znaczy znów wypada mi to robić.
Jak dobrze, że wszystko kiedyś wraca do , względnej przecież, normalności.
Ewa Karbowska
Dziękuję za tekst. On też o mnie jest. Nie jestem ani obżarty, ani opity, ani zamęczony sprzątaniem – bo mogę to regulować. Jestem zmęczony przymusem radości, przymusem rodzinności i przymusem świętości. A wszystko to na podób reklamy telewizyjnej i Piotra Kraśki i tego kolędowego brzdąkania („krok za kroczkiem idą święta”), czego nie oglądam, a od czego nie sposób uciec.
Miło nie być w pojedynkę…
O jakiej „pojedynce” Pani mówi?
Od lat internet zawalony jest marudzeniem gimbazy na święta wszelakie, bo to wg niej jest cool, trendy, dżezi czy jak tam jeszcze (teraz podobno mówi się „kaczi”). Jest Pani w całkiem licznym, choć może niezbyt oczekiwanym gronie.
Jeśli ktoś w świętach dostrzega jedynie ich aspekt religijny, to wystarczy, by ich nie obchodził. Nie zauważyłem jeszcze uzbrojonych patroli sprawdzających obecność na pasterce. A jeśli ktoś nie ma na tyle charakteru, by postępować zgodnie z własnymi przekonaniami, to niech nie zwala tego na państwo. Państwo go w tym nie zastąpi, nie tylko polskie.
A jeśli ktoś ma w sobie tyle goryczy, by nie umieć cieszyć się niczym, to lepiej by nie dorabiał do tego ideologii, bo to wypada żałośnie.
Polecam kilka podręczników antropologii przed Wielkanocą.
Mam taką przypadłość, jak zapewne wiele osób, że czasem wpisuję w wyszukiwarkę nazwiska dawno niewidzianych znajomych. Pani znajomi pewnie też od czasu do czasu Panią „googlują”. Po wpisaniu pani nazwiska link do tej strony jest na 3 pozycji.
Gdy przeczytają, że ich Pani nie znosi, a nieliczni dostąpili zaszczytu bycia obojętnymi raczej nie będą mieli ochoty więcej się z panią widzieć.
Problem sam się Pani rozwiąże.
Cieszę się niezmiernie, że jest nas już – przynajmniej – dwoje. Choć sądzę, że znacznie więcej. Dokładnie takich co preferowaliby raczej nieco odmienny wariant tej, jak mawiał nieżyjący Kazimierz Rudzki, CO BARDZIEJ OTACZAJĄCEJ NAS RZECZYWISTOŚCI. Tymczasem odporności na nią życzę, dziękuję za współistnienie i pozdrawiam.
Zaraz, zaraz. Robię to i tylko to, co chcę robić, dawno temu wyznaczyłam II dzień świąt na spotkanie rodzinne – przyjdzie, kto chce. To jest moja i córki z którą mieszkam autonomia : ona w I święto zawsze na Ornak, ja w II podejmuję rodzinę. Z wiekiem rozszerzyłam sobie zakres wolności, a do osób niezbyt lubianych raczej nie szczerzę się (ale i nie warczę). Cytując Grodzieńską „ja już nic nie muszę”.
A mnie się już nawet,nikomu niczego wyznaczać nie chce. Przy takich okazjach szczególnie.
„Najlepsze życzenia z okazji zimowych świąt …” złożył redaktor BM czytelnikom SO, czyli m.in. osobnikom, których w gorszym razie nie znosi a w lepszym są mu obojętni.
*
Serdecznie Pani współczuję tej gehenny i mam nadzieję, że już wkrótce da się coś z tym zrobić. Należy tylko założyć zwarty i odpowiednio głośny front (lobby?) żądający zniesienia świąt zimowych, wiosennych i jeszcze innych tzw. sezonowych oraz tych z niejasnych powodów obchodzonych u nas również poza wszelkimi sezonami.
Cudownie, że deklaruje Pani chęć pozostania w tym ciemnym, zacofanym i zaściankowym kraju, bo oznacza to, że na tym froncie znajdzie Pani należne miejsce i możliwość wykazania się skuteczną aktywnością. Proszę naprawdę wziąć się do roboty, bo widzi Pani, że nawet na redaktora BM (udającego postępowca) nie ma co liczyć.
Serdecznie pozdrawiam.
Frontu nie będzie, gdyż żadna ze mnie militarystka.
Lobby – instytucja, mimo wszystkie, w naszym rodzimych warunkach,wciaż za mało skuteczna.
Robota – zawsze chętnie. Ale akurat w temacie Świąt, świąt, świątek, świateczek, tudzież innych świątków, robię stosunkowo rzadko. W dodatku wyłącznie w przypływie i kontekście nadzwyczajnej irytacji.
Nie rozumiem, dlaczego Autorka czuje się przymuszana do czegokolwiek. Można świąt nie obchodzić, tylko jechać na narty albo na Seszele, albo ukryć się w domu i stawiać pasjanse. Jeśli jednak urządzamy jakąś wieczerzę czy przyjemny świąteczny spędzik, można zaprosić tylko tych, których naprawdę lubimy. Czyż trzeba uczyć kogokolwiek misternej sztuki wyłgiwania się od zaproszeń, wizyt, spotkań, jeśli nas wyłącznie męczą? Jesli nie chcę kogoś widzieć przy moim stole, to raczej pęknę niż zaproszę. I jeszcze zrobię to tak, żeby temu komuś nie było przykro. Istnieje szeroki wachlarz wykrętów. Dla mnie jednak spotkania z bliskimi i przyjaciółmi to sól życia, a święta są niezwykłym elementem łączącym nas z przeszłością. Nigdy nie zrezygnuję z łamania się opłatkiem, chociaż do kościoła nie chadzam i księdza po kolędzie nie przyjmuję.
Niemniej – powtarzam – nie ma obowiązku. A narzekanie, że się robi coś, czego się nie znosi i wcale nie musi tego robić – jest bez sensu.
Nie mieszkam na pustyni, ani nawet sama w swoim mieszkaniu i dlatego czuję się pod presją… i tylko o tym i o katolickiej ingerencji w życie społeczne był ten tekst.
Aha, na narty nie pojadę, bo od urodzenia jestem osobą niepełnosprawną ruchowo i to w stopniu znacznym. Natomiast na stawianie pasjansów szkoda mi czasu. Wolę pisać i od czasu do czasu wydać książkę. Wprawdzie nie w takim nakładzie jak Pani, o ile jest Pani tą Moniką Szwają, co myślę, że Pani jest, ale jednak. Znajdują się tacy, którzy czytają z zainteresowaniem…
A co do soli i pieprzu życia… Widać odmienne przyprawy preferujemy. Pozdrawiam.
Naprawdę nie lubi Pani mieć przyjaciół? Nie spotyka się Pani z nimi? Nie uważa tego za ważne? To współczuję. Nie wie Pani, co traci.
Szanowna Pani,
Pragnę uspokoić Pani obawy i zapewnić, że zatroskanie o mnie i moje niedostatki życia emocjonalnego, tudzież towarzyskiego, jest całkowicie na wyrost. Wyrazy współczucia takoż. Przyjaciół, oraz znajomych, bo to dla mnie wcale nie tożsame kategorie, mam akurat tylu, że wystarczy. Szczególnie, że kryterium jakości jest dla mnie w tej sprawie rozstrzygające. Acz na ilość też nie narzekam.
Problem tylko w tym, że widuję się z Nimi zawsze, byle nie w Święta, świątki i inne tam takie. Bo i Oni wypełniają, dość często nie z własnej woli, tylko pod obyczajowym naciskiem, obowiązek obcowania z ciotkami, kuzynkami, itd., itp…
Pozdrawiam i proszę bardzo się o mnie łaskawie nie martwić.
Daję radę. Któż może wiedzieć, czy nie jestem silniejsza od Pani?… EK
Napisałam że spotkania z przyjaciółmi to sól życia – Pani odpowiedziała, że preferuje inne przyprawy. Wniosek prosty, że woli Pani inne wartości niż posiadanie przyjaciół. A ponieważ (skromnie powiem, że identycznie jak Leszek Kołakowski)- uważam posiadanie przyjaciół za najważniejsze w życiu, pomyślałam, że wiele Pani traci.
To, czy jestem silna, czy nie, w ogóle nie ma znaczenia dla omawianej tu sprawy.
Jestem zdziwiony tym zmasowanym „atakiem” na Panią Ewę Karbowską. Komentatorzy są zdumieni, że nie podziela ona ich sposobu przeżywania świąt. Stąd podejrzenia, że nie znosi ona swoich znajomych, rodziny, ba, pojawiła się sugestia, że powinna wyjechać z kraju. Rzeczywiście, czyjaś niechęć do konsumpcji makowca razem ze szwagrem w dniu 25 grudnia to dobry dowód braku patriotyzmu. Autorka napisała tylko tyle, że nie lubi natrętnie forsowanego, przez przede wszystkim media, modelu świętowania. Nie napadła na religijny wymiar świąt. Nie napisała ani jednego złego słowa o tych, którzy świetnie się podczas świąt odnajdują. Napisała więcej: że współczuje tym, którzy chcieliby świętować rodzinnie, tak „jak trzeba”, a z różnych powodów nie mogą i czują dyskomfort, „bo im właśnie wmawia się, że to nie jest w porządku i że z nimi samymi też najlepiej nie jest”.
Dobrze, że ludzie rozumiejący sedno.
@wejszyc, pan chyba nie czytał tych komentarzy.
Po pierwsze, Autorka jest przekonana, iż jest szalenie oryginalna i wyjątkowa (co podkreśliła)w swojej niechęci do obchodzenia świąt. Wiem, że to kuszące, ale niestety nieprawdziwe mniemanie. Powiem więcej – brzmi sztucznie i nieszczerze.
Gdyby było inaczej, problem by nie istniał, jak to piszą komentujący.
Gdzie pan widzi ten atak? W tym, że komentujący się nie zgadzają z Autorką? I skąd pan wziął to o „podzielaniu ich sposobu obchodzenia”? Proszę pokazać. Bo ja nie widzę. Wręcz przeciwnie, komentujący piszą, że każdemu wolno robić co mu się podoba, a jeśli Autorka twierdzi, że jej nie wolno, to powinna to czymś konkretnym uzasadnić (np. dzielnicowy z siekierą zmuszający ją do spożycia opłatka).
Natomiast pretensje do państwa, że nie może obchodzić bądź nieobchodzić świąt wedle uznania są zwyczajnie niepoważne. Coś ostatnio mamy wysyp sierot po PRL, które chciałyby, by państwo załatwiało za nich nawet to, że wujka Józka nie lubią.
Mnie początkowo tekst tylko rozśmieszył, bo spotyka się takie ostatnio masami, ale kiedy w komentarzu Autorka dała wyraz przekonaniu, że jest tak wyjątkowa „w pojedynkę”, to nie wytrzymałem 🙂
Za co Autorkę, jeśli mój ton był zbyt ostry, przepraszam, rzecz jasna.
Myli się Pan, Szanowny Panie. Oryginalna wcale nie chciałam być.
Napisałam tylko o tym, na co trafia mnie, regularnie i corocznie szlag i tyle.
Droga pani Ewo: rozumiem panią doskonale. Sam co roku w pewnym zakresie ulegam tym konwenansom (przyznaję się do słabości), na przykład łamię się opłatkiem, co dla mnie nie ma żadnej treści i jest – w swej symbolice – taką samą hipokryzją, jak wymiana „znaku pokoju” w kościele; tylko tego drugiego nie robię, bo nie uczęszczam. No, ale… stare ciotki i tak dalej.
Niemniej, to uwiera. Podzielam pani dyskomfort.
Ale nie chodzi tu tylko o takie czy inne święta. A co pani myśli o stereotypach związanych z posiadaniem dzieci (kto nie przepada, to hedonista, demoralizator i w ogóle ateistyczna szuja), wchodzeniem w kilka związków (lub niewchodzeniem w żaden) i tak dalej?
Na tym wszystkim ciążą niestety setki lat ulegania dominacji religijnej, nie tylko katolickiej.
Na szczęście młode pokolenie, sądząc po tej jego części, którą znam – ma to na ogół głęboko w nosie.
Brawo, oczywiście za odwagę przyznania się do słabości. Optymistyczne jest to, że wcale nas nie tak mało. A różnorodność myślenia i idąca za nią mnogość percepcji rzeczywistości, to przecież istota, albo nawet i dwie istoty, demokracji. Postarajmy się tego do końca nie zepsuć. Bo niestety sporo już się nam w tej materii udało.
Jeśli ta „mnogość percepcji i istota demokracji” ma polegać na takim pogardliwym stosunku do innych jaki przedstawiła Autorka, to faktycznie trzeba ją uznać za wyjątkową zdobycz cywilizacyjną.
Każdy ma jakieś „ciotki”, Bogdan. I nie wyobrażasz sobie, jak łatwo one godzą się z naszym odmiennym zdaniem.
A ignorowanie faktu zamieszkania w określonym kręgu cywilizacyjnym i żądanie pomijania tego faktu przez państwo jest zwyczajnie śmieszne i to w skali całego świata, nie tylko Polski. I nie ma to nic wspólnego z demokracją. Raczej z chorobliwym egocentryzmem.
Wiesz, że mnie trudno zaliczyć do „kościółkowych” owieczek, ale pisałem tu kiedyś, by spróbować np. wyeliminować z naszego języka całe słownictwo związane z religią, szczególnie biblijne. Po mojemu zuboży to nasz język do tego stopnia, że przestaniemy się rozumieć. No ale – jak być konsekwentnym to do końca, nie? Czy nie? Z drugiej strony narazi nas to na brak tematu do narzekania na ten okrutny świat, który nas tak uciska. Straszne…
Chyba nie rozumiemy się. Ja nie apeluje o usunięcie tych tradycji „ogniem i żelazem”. Melduję tylko, że JA uważam je za ograniczenie dla siebie – a właśnie z myślą o owych ciotkach siedzę cicho na rodzinnych spędach. Ale nie widzę powodów, by wstydliwie przemilczać własne odczucia tutaj, gdzie w dodatku owe ciotki (przysłowiowe naturalnie) nie zaglądają. A wyeliminowanie słownictwa biblijnego… Cóż, rzecz w tym, że dla mnie to po prostu kawał dobrej starej literatury, więc absolutnie coś należącego do naszego kodu kulturowego. Ale dla niektórych ze względów religijnych, dla innych – czysto literackich. I oba punkty widzenia są do przyjęcia, jeśli tylko żaden z nich nie będzie wymagany powszechnie, a wyłącznie dobrowolny.
Pani Ewie – o ile rozumiem – chodzi o uznanie pewnych stereotypów za nieobowiązujące każdego i zawsze. I o swobodę przyznania się do tego, jeśli się ma taką ochotę i kawałek odwagi cywilnej.
Jedyne czym, a nie KIM, istotnie gardzę, to sytuacją, w której nie szanuje się, własnego i cudzego, intelektu i czasu.
Chętnie spędzam ten ostatni z Przyjaciółmi, ale akurat w Święta przecież nie można, bo nie wypada. Oni wszak też posiadają RODZINNE ZOBOWIĄZANIA, bynajmniej nie ciekawsze od moich.
W obliczu społecznej presji, spędzamy więc, jak niechcianego karalucha z kanapy, wiele chwil swojego jedynego życia, wbrew sobie, z ww. SZWAGREM PRZY KARPIU.
@BMm jeśli ma się odrobinę odwagi cywilnej, to się mówi swojej rodzinie „nie obchodzę świąt”, a nie dorabia do tego ideologii.
Nie miałem na myśli Ciebie pisząc o „żelazie”
„…Mam dosyć życia w Państwie , de facto, wyznaniowym, które w dodatku, de iure, deklaruje się jako państwo neutralne światopoglądowo….”
Czyli – ja nie mam na tyle odwagi, by powiedzieć bliskim, że świąt nie obchodzę, więc państwo jest be…
A tak poza wszystkim, to czy nie uważasz, że taki skrajny egocentryzm jest do zniesienia znacznie gorszy, niż ten „katolicki reżim”? Żyjemy w społeczeństwie i wyobraź sobie co by się działo, gdyby każdy z nas postępował kompletnie nie licząc się z innymi. Chciałbyś żyć w takim kraju? Obawiam się, że mogłoby się to okazać na dłuższą metę nawet niebezpieczne. Życie w społeczeństwie narzuca każdemu z nas ograniczenia. Wbrew pozorom dla naszego, dobrze pojętego dobra.
To tak na rozum, ale poza nim jest jeszcze coś takiego jak ogólny stosunek do innych ludzi. To co Autorka napisała o ludziach ze swojego otoczenia każe albo litować się nad nią, albo współczuć jej bliskim.
Świat zawsze jest taki, jakim go stworzymy. Jeśli nie ma się w sobie odrobiny empatii, wyrozumiałości i zwykłego ludzkiego ciepła, nie pomoże żadne „państwo”. Błąd zakodowany jest w nas.
@ Jerzy Łukaszewski
„Żyjemy w społeczeństwie i wyobraź sobie co by się działo, gdyby każdy z nas postępował kompletnie nie licząc się z innymi”. Podpisuję się pod tym. Panie Jerzy, ja tak właśnie odczuwam, że ci, którzy entuzjazmują się świętami (w mediach) nie liczą się z innymi, narzucając im jedynie słuszny model, a więc: że wszyscy i wspólnie (a nie wszyscy), że rodzinnie (a są samotni), że radośnie (a nie wszyscy się cieszą), że czas zakupów i prezentów, że w ten magiczny czas nic już nie jest ważne (a są rzeczy ważne bez względu na święta). Innymi słowy razi mnie ten kiczowaty, przesłodzony obrazek świętowania wyłaniający się z mediów, reklam. Razi mnie oczekiwanie, że będę się zachowywał zgodnie z tymi wyobrażeniami. Ja nikomu nie powiedziałem: „No co ty, ty święta obchodzisz???”. Natomiast wiele razy spotkałem się z dezaprobatą na wieść, że ja nie zamierzam. A co Pan sądzi o zwyczaju opłatków zakładowych. Nowa świecka tradycja. Na szczęście nowy szef w mojej pracy nie przywiązuje do tego wagi, ale poprzednik zachowywał się jak I sekretarz podczas radosnego Święta Majowego – gonił do dzielenia się opłatkiem jak tamten do szturmówek. Ja nie ma nic, ale to nic przeciwko entuzjastom, proszę mi jednak wierzyć – można mieć dosyć świąt i tego, co się z nimi wyrabia.
Gdzie ty tu widzisz dorabianie ideologii? A wywód obciążający państwo za jej dyskomfort, który chyba wmawiasz autorce, to daleko idące uproszczenie rozumowania (zdaje mi się). Ja to przyjmuję tak: wkurza mnie, że z uwagi na przyjęte przez niezupełnie świeckie społeczeństwo reguły, muszę udawać; oczywiście, muszę – bo chcę, koniec końców. Także dlatego, że mogę ludziom ze swego otoczenia zrobić przykrość; czy to jest brak empatii i obciążanie państwa albo jego władz? To po prostu stwierdzenie: nie jest mi z tym komfortowo, a w naszym otoczeniu właśnie tak jest. Nie wynika z tego nawet chęć zmiany otoczenia (wyjazd na przykład, nie mówiąc już o jakichś rewolucyach socyalnych).
Egocentryzm polegający na tym, że podporządkowuję się (choć bez entuzjazmu) sytuacji, to jest nieliczenie się z innymi, czy właśnie coś przeciwnego?
To jest akceptacja obowiązujących reguł, tyle że bez orgazmu, który – wydaje mi się – nie jest w takich sytuacjach obowiązujący, ani nawet wymagany! Cała sprawa rozgrywa się wewnątrz JA autorki i winić ją za to, że ją ujawnia – to chyba duże nieporozumienie. Znam ludzi, którzy są na przykład przeciwnikami małżeństwa w ogóle; a jednak je pozawierali, i to często kanonicznie. Mówią, że ich przy tym coś cholernie uwierało; ale chęć zrobienia przyjemności wybrance i niekomplikowania życia była większa od tego dyskomfortu. Dla mnie to się nazywa po prostu kompromis. Czy to jest w jakikolwiek sposób naganne lub nieuczciwe? Jeżeli, to w stosunku do samego siebie, ale to już zupełnie inny problem, nieprawdaż?
” Mam dosyć życia w Państwie , de facto, wyznaniowym, które w dodatku, de iure, deklaruje się jako państwo neutralne światopoglądowo.”
Masz rację. Ja wmawiam. A myślałem, że to Autorka napisała. Jak to się można czasem pomylić.
O, to ja jestem inkryminowaną starą ciotką, bo jak pisałam, rytuał z opłatkiem ma dla mnie znaczenie – nie religijne, ale symboliczne, wiążące mnie z rodziną, przyjaciółmi, przeszłością ludzi mi bliskich. Ja tam lubię takie więzy i popieram, hehe, Panie Bogdanie.
I tu sedno mojej wypowiedzi: JA lubię, ale innym nie narzucam. Niech każdy żyje jak chce, tylko po co od razu biadolić, że inni żyją inaczej? Gdybym nie lubiła tej wieczerzy i tego opłatka, to żadna siła i żadne ciotki jeszcze starsze ode mnie nie zmusiłyby mnie do praktykowania Wigilii i całej reszty świąt. Zresztą inne święta nie mają dla mnie takiego znaczenia i na przykład Wielkanoc spędzałam już w domu sama, z moimi psami i kotem, jedząc kaszankę (uwielbiam) i szukając w ogródku świeżych roslinek.
Wolność wyboru – tak to się nazywa. Niech Autorka, skoro nie wchodzi w grę wyjazd na narty ani pasjans, wymyśli sobie jakieś przyjemne zajęcie na ten czas świąteczny i oddaje mu się do woli. Nie ma obowiązku uczestniczyć w zbiorowym szaleństwie, natomiast nie ma też obowiązku pogardy dla tych, którzy to lubią. Można tez szukać złotego środka, ale to jest najtrudniejsze.
A co mają do tematu nakłady moich książek, to już kompletnie nie rozumiem. Piszę tu pod własnym nazwiskiem wyłącznie dlatego, że ostatnio mocno zbrzydziłam sobie internetową anonimowość.
Luzu, błagam, luzu!
Panie Jerzy, za ostatni akapit z 23.26 rzucę się Panu na szyję przy pierwszym spotkaniu! Proszę się czuć ostrzeżonym! Praemonitus, praemunitus, jak mawiał nieoceniony kapitan Blood.
Proponuję Wszystkim koncyliacyjnego Anioła, takiego dla wierzących i niewierzących…
https://www.youtube.com/watch?v=Ul9AO10K_SY
@BM, co ja wmawiam? Ja tylko cytuję. I nie dorabiam żadnej interpretacji, tylko czytam jak jest. Podobnie jak z tą wyjątkowością. Najpierw Autorka wzdycha do komentującego „Miło nie być w pojedynkę… ” co po mojemu oznacza, że uważała się dotąd za jedyną pokrzywdzoną na świecie, a potem temu zaprzecza. I tak w kółko.
Odwagi też nie widzę w milczeniu w domu i obrabianiu tyłka krewnym za ich plecami na internetowym forum. Wręcz przeciwnie.
@Monika Szwaja, nie ma sprawy. Jestem spory, wytrzymały na rzuty, wiec może Pani poćwiczyć na mnie 🙂
Co zaś do „…co mają do tematu nakłady moich książek, to już kompletnie nie rozumiem.”
Obawiam się, że więcej, niż Pani przypuszcza.
A Anioł ekstra 🙂
No, no, drogi Panie, odważny Pan.Nie wie Pan, ile ja ważę…
Dany Anioł razem ze swoim nieco bandyckim wyglądem jest jednym z najmilszych znanych mi ludzi. To krzepiące, że są i tacy aniołowie.
@Monika Szwaja, nie będziemy się licytować 🙂
Mnie tu kiedyś pokazano na filmie, co BM opatrzył drańską notatką „ledwie mieści się na ekranie” 🙂 Taki łobuz!
Też mam coś o aniołach, ale to przy innej okazji.
Widziałam, słuchałam z zainteresowaniem.
Anioły są w porzo.
Dobrej nocy!