Wypisy z prasy kulturalnej
Już od dłuższego czasu daje się zauważyć spychanie kultury, w szczególności zaś literatury w prasie codziennej i tygodniowej, do czegoś w rodzaju kącików zainteresowań. Dawne recenzje i omówienia, a bywało, że i poważne dyskusje literackie zastąpione zostały przez notatki, których nawet nie musi pisać profesjonalista – wystarczy, iż dziennikarz przepisze w miarę inteligentnie hasełka z reklamowych hasełek na okładce. Warunek podstawowy to możliwie krótki tekst pisany możliwie prostym językiem.
Mizeria nie tylko polska
W gruncie rzeczy to już nawet nie recenzje, lecz anonse reklamowe. Przy czym nie jest to przecież przypadłość prasy polskiej. Gdy niedawno zadałem sobie trud przejrzenia dawnych roczników poważnego niemieckiego tygodnika „Der Spiegel”, zauważyłem, iż z biegiem lat zagadnienia kultury zajmują w nim – wyjąwszy sprawy „sensacyjne”, jak ukazania się książki Grassa, w której ujawnia zatajane dotąd epizody swego życiorysu (ale przecież chodzi nie o literaturę, lecz właśnie o życiorys „znanej osoby”) – coraz mniej miejsca: przed laty publikowano tu nawet eseje, dziś to raczej nie do pomyślenia. Z drugiej strony, podczas wizyty w Ukrainie chciałem się zorientować w panoramie poważnej prasy kulturalnej – okazało się, iż jest ona w zaniku. Krytyka literacka schroniła się dziś, zarówno na wschodzie, jak na zachodzie, w miesięcznikach czy kwartalnikach, ale tych przecież szeroka publiczność nie czyta, nakłady tych pism rzadko przekraczają kilkaset egzemplarzy, a ich egzystencja w większości przypadków uzależniona jest od państwowych czy lokalnych, ewentualnie prywatnych dotacji.
Pod tytułem „Świadomość krytyki” w wydanym właśnie (w lipcu 2012 roku!) najnowszym numerze pisma Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego „Wielogłos” (nr 1/2011) zebrano wiązkę głosów najbardziej aktywnych obecnie krytyków literackich. Bernadetta Darska zwraca uwagę na siłę rażenia Internetu zdominowanego w tej dziedzinie przez amatorów:
„Krytyka literacka zbyt łatwo rezygnuje z obecności w tym medium, a zważywszy na fakt, że potencjalny czytelnik pierwszej informacji szuka właśnie w sieci, łatwo przewidzieć, jakie są tego konsekwencje. Anonimowa lektura (nicki) wypiera spersonalizowane czytanie (imię i nazwisko). Internet, choć jest jednym z najbardziej demokratycznych mediów, tak naprawdę wymaga szczególnie wyselekcjonowanego odbioru. Nie każdy potrafi go dokonywać. Obok wiec tekstów ciekawych, barwnych, poprawnych stylistycznie i wyrazistych mamy też do czynienia z grafomanią – myślę tu o blogach książkowych oraz portalach poświęconych kulturze.
Krytyka literacka nie dla maluczkich
Nie lepiej jest w mediach wysokonakładowych. Tekst krytycznoliteracki został właściwie wyparty przez recenzenctwo i to często w dość nieporadnej postaci – bo jak inaczej określić teksty, które przypominają lekko zmodyfikowaną informację z okładki książki? Z kolei prasa literacka ma się coraz gorzej. Nieregularność ukazywania się to jej największa słabość. W rezultacie głos krytyka w tego typu medium nie ma wymiaru aktualnego, lecz zyskuje znaczenie przede wszystkim historyczne. Jest więc źle, bo – po pierwsze – krytyka mało kto chce słuchać, bo – po drugie – krytyka ma coraz mniej miejsc, w których może mówić głośno, a więc słyszalnie, bo – po trzecie wreszcie – głos krytyka zostaje zrównany z głosem amatora”.
Interesujący jest też głos jednego z najbardziej czynnych interpretatorów prozy współczesnej, Dariusza Nowackiego:
„Krytyka odpowiadająca na potrzeby tej [powszechnej, masowej] publiczności (…), świadcząca swoiste usługi dla ludności, a więc – było nie było – ekspercka, acz o zacięciu popularnym przecie, w zasadzie dziś nie istnieje. Tak jak nie istnieją dawne tygodniki społeczno-kulturalne, zastąpione tzw. tygodnikami opinii, w których, jeśli w ogóle komentuje się bieżącą produkcję literacką, to w formie epigramatu krytycznoliterackiego (esej na tysiąc znaków ze spacjami); tak jak nie istnieją dawne działy kultury w prasie codziennej – stopniowo wygaszane lub przekształcane w kolumny lajfstylowe (nawiasem mówiąc, trudno zaprzeczyć, że kontakt z powieścią współczesną jest kwestią stylu życia – niektórzy idą na siłownię lub do baru shushi, inni w tym samym czasie czytają Olgę Tokarczuk). O audycjach telewizyjnych poświęconych nowościom wydawniczym i – szerzej – sprawom literatury nie ma nawet co gadać. Krótko – tradycyjna krytyka ekspercka nie występuje dziś w mediach masowych z tego prostego powodu, że nikt jej tam nie chce. (…) Słowem, masowy (ostrożniej: w miarę masowy) odbiorca, a właściwie reprezentujące i obsługujące go media powiedziały krytyce: czuj się odwołana”.
Nie jestem pewien czy sprawa jest aż tak prosta. Media, rzecz jasna, muszą dbać o to, co się nazywa „słuchalnością” czy „oglądalnością” – od tego wszak zależy sprzedaż produktu, a nie ma przecież dzienników czy tygodników dotowanych. Z drugiej jednak strony nie wierzę, że żadne pismo codzienne nie może utrzymać w miarę porządnie prowadzonego działu kulturalnego, choć, gdy obserwuję próby reanimacji tego rodzaju aktywności – swego czasu ambicje takie miały weekendowe wydania „Gazety Wyborczej” i „Rzeczpospolitej”, od czasu do czasu telewizja (w osobnym kanale „Kultura”) podejmuje desperackie próby programu o książkach – widzę, że wszelkie tego rodzaju wysiłki dość szybko spełzają na niczym. Sprawa o tyle poważna, że małomiasteczkowa publiczność jest w efekcie pozbawiona minimum informacji o tym, co się w kulturze dzieje. Być może to nieunikniony żywioł przemian cywilizacyjnych, w wyniku których kultura staje się w życiu publicznym przestrzenią niszową.
Nisza 1 promila
Wskazując na obecność krytyki w niskonakładowych pismach kulturalnych Nowacki ocenia zaludnienie owej niszy: „Aczkolwiek nikt dotąd nie oszacował rozmiarów tego kręgu, nie sądzę, byśmy mogli mówić o wspólnocie większej niż kilkaset osób”, a w efekcie „krytyka literacka przebywa w specjalistyczno-hobbystycznej zonie (niszy, rezerwacie – określenia można by mnożyć), a niektóre jej odnogi (np. krytyka nowej poezji) właściwie w undergroundzie. Tam się spełnia, ale nie dlatego, że chce, lecz dlatego, że gdzie indziej – w głównych kanałach komunikacyjnych, bliżej centrum dyskursu kulturalnego, w obszarze widzialności i słyszalności – spełnić się nie może”.
Ta diagnoza w zasadzie wydaje się poprawna. Te kilkaset osób w 38-milionowym kraju – zważywszy, że żyjących aktualnie absolwentów i studentów polonistyki i kierunków pokrewnych jest co najmniej 38 tysięcy (a zatem 1 promil) – to doskonały wskaźnik zapaści kulturalnej i słabości polskiej humanistyki. Mizeria ta pogłębiona zostanie bezsprzecznie przez działania obecnego ministerstwa szkolnictwa wyższego, spychającego studia humanistyczne na margines swych zainteresowań. Trafnie podkreśla ten stan rzeczy Michał Starczewski w artykule „Wolność od przepisów” na łamach „Tygodnika Powszechnego” (nr 32/2012): „Polityka ministerstwa budzi (…) silne obawy w środowisku humanistów. Ich najpoważniejszą przyczyną jest skrót „B+R”, pojawiający się w wielu dokumentach i regulaminach konkursów grantowych. Należy czytać to jako Badania i Rozwój; często występuje w połączeniu ze słowem „komercjalizacja”. Oznacza wsparcie przede wszystkim tych badań, które można szybko wykorzystać w biznesie. Być może jest to prawidłowe pobudzenie kreatywności w dziedzinach technicznych i przyrodniczych, nauki humanistyczne nie doczekały się jednak z ministerialnych gabinetów kryteriów bardziej adekwatnych do swojej specyfiki”.
Co to znaczy być krytykiem
Powróćmy jednak do krytyki literackiej. We wspomnianym numerze „Wielogłosu” ukazał się szkic Doroty Kozickiej „Co znaczy dzisiaj być polskim krytykiem?”. Omawiając przemiany ostaw krytycznych po roku 1989 pisze autorka: „Krytycy, którym bliższe jest czytanie literatury z perspektywy estetycznej, przekonują, że nie można jej sprowadzać do jakkolwiek pojmowanej użyteczności, ponieważ skutkuje to redukcją tego, co wieloznaczne. Pokazują, że literatura zaangażowana, podobnie jak krytyka – niezależnie od koloru politycznej flagi, która nad nią powiewa – podlega podobnym prawom i schematom, które zawsze eliminują to, co różnorodne, nowatorskie, literackie. Traktują krytykę polityczną jako kolejny – jeden z możliwych i funkcjonujący równolegle z innymi – styl czytania i w różny sposób bronią się przed zarzutem anachronizmu i pięknoduchostwa. (…) Obok wypowiedzi wyraźnie polemicznych wobec projektu krytyki politycznej, która nawet niekonkluzywność dzieła literackiego czy wypowiedzi krytycznej, niedopowiedzenia i unikanie politycznych, ideowych, społecznych, płciowych itp.deklaracji traktuje jako akt polityczny, jako potwierdzenie status quo i wpisanie się w dominujący (neoliberalny; patriarchalny) dyskurs normalizacyjny, pojawiają się też głosy, w których ten projekt staje się wyraźną inspiracją do formułowania mniej radykalnego, choć politycznie ugruntowanego programu krytycznego. (…) Ta rozmaitość głosów i programów, temperatura sporów i gotowość do podejmowania dyskusji pozwalają wierzyć – niezależnie od tego, po której stronie tego sporu staniemy – że krytyka jest ciągle przestrzenią „żywą”, w której refleksja nad literaturą staje się refleksją nad współczesnością”.
Przez krytykę (literacką) do wspólnoty
Jednym z takich głosów, który w moim przekonaniu zasługuje na uwagę, jest głos Jacka Gutorowa, laureata prestiżowej nagrody im. Kazimierza Wyki, z którym na łamach wrocławskiego kwartalnika „Rita Baum” w wywiadzie zatytułowanym „Poliferacje i heterodoksje” rozmawia Maciej Topolski:
„Nie wiem czy można mnie nazwać „krytykiem bez właściwości (…). Każdy gdzieś się urodził, ma jakiś temperament i jakieś doświadczenia, posiada pewne poglądy, uczestniczy w demokratycznych wyborach, gdzie musi zagłosować na konkretnego kandydata, i tak dalej. Jeśli mówię o otwarciu, o przełamaniu czy emancypacji, to zawsze ze świadomością i w ramach pewnych ograniczeń, jako konkretna osoba, która w dodatku bierze odpowiedzialność za swoje słowa – a ja czuję się odpowiedzialny za wszystko, co piszę i mówię. Wspólnota „bez założeń i przekonań” (sformułowanie zapożyczone z książki Giorgio Agambena „Wspólnota, która nadchodzi”) to idea bardzo mi bliska. Proszę jednak zauważyć, że mimo akcentu na bezzałożeniowość mówi się tu przede wszystkim o wspólnocie. Poza tym chodzi bardziej o ideę regulatywną niż rzeczywisty program. Ja sam jestem dość staroświeckim wyznawcą idei liberalnych i demokratycznych, tudzież społeczeństwa obywatelskiego. Wydaje mi się, że agambenowska koncepcja wspólnoty zaadresowana jest do jednostki (obywatela, mieszkańca, czytelnika), nie zaś do społeczeństwa – w tym ostatnim przypadku byłaby to wizja beznadziejnie utopijna.
(…) Emancypacja, tak jak ją rozumiem, to nie jakiś akt bądź gest, lecz nieustanny wysiłek polegający na kwestionowaniu zastanych i pozornie oczywistych dyskursów i narracji. Ta praca nigdy się nie kończy, więc zawsze będzie pewnym zadaniem, również dla krytyki. Stąd trudność: wolimy zamknięte, sfinalizowane, dopowiedziane kwestie niż niekończącą się lekturę, która nie przynosi żadnego ostatecznego sensu. Błogosławieństwo i przekleństwo krytyki literackiej, o jakiej marzę (ale chyba nie ja jeden), polega na tym, że staje się życiem podniesionym do potęgi, niejednoznacznym i otwartym na najróżniejsze nowe znaczenia. A co do wspólnoty to (…) jest to idea regulatywna – nie tyle stan, który powinniśmy osiągnąć, co wyznacznik lektury i wyzwanie dla czytelnika. Ta naprawdę to nie wiem i chyba nikt ne wie, czy taka wspólnota powstanie, czy w ogóle może zaistnieć. Ważna jest zasada: powinniśmy czytać tak, żeby poprzez lekturę włączyć się w przestrzeń wspólnoty”.
„Brulion z gwoździ”
Z tego punktu widzenia interesujący wydaje się obszerny szkic Joanny Orskiej „Brulion z gwoździ” zamieszczony w „Odrze” (nr 7-8/2012) omawiający strategię debiutu środowiska nieistniejącego już pisma „brulion” na przełomie lat 80. i 90, a animowanego przez takich poetów jak Robert Tekieli, Marcin Święcicki czy Krzysztof Koehler.
Dystans, jaki minął od tego czasu pozwala dostrzec uwikłania tego środowiska wyraźniej niż wówczas, gdy wychodziło. Pisze Orska, zauważając prawicowy zwrot polityczny redakcji:
„W literackiej bezprogramowości „brulionu” doskonale odbija się bezradność intelektualistów, którzy nie posiadają w zasadzie dobrej recepty na zachowanie w nowej sytuacji polityczno-historycznej i nie potrafią też ściśle określić miejsca i zadań własnej formacji wobec nowych, demokratycznych wyzwań, choć chętnie formułują kompendium niezbędnych do utrzymania, tradycyjnych dyrektyw kierowanych pod adresem „młodych”, jako swego rodzaju „literackie” zapotrzebowanie. (…) Powiedziałabym, że recepty reprezentacji elity intelektualnej na własną obecność w perspektywie życia społecznego i społecznej debaty (…) sprowadzały się do wzorców dekadenckich. Sugerowały życiu kulturalnemu swoiste arystokratyczne przytłumienie i nakazywały intelektualistom pielęgnowanie własnych laboratoriów w akademickiej izolacji – w poczuciu niestosowności humanistycznych zachowań, czy też raczej ich niestosowalności w czasach demokratycznego pokoju, możliwego wszak do przedstawienia jedynie w kategoriach pragmatycznych i rynkowych. (…) Bezprogramowość „brulionu” w tym kontekście raczej (parodystycznie) współbrzmi z brakiem pomysłu humanistów na wolną kulturę, niż stanowi element ścisłej, „apolitycznej” w swej istocie strategii środowiska młodzieżowej alternatywy”. I w zakończeniu: „Pytanie o „bezprogramowość” w przypadku „brulionu” daje się więc rozpisać na dwie strategie – „poetycką” i „polityczną”. O ile pierwsza stanowi coś w rodzaju emblematu wstępującego na scenę debaty o kulturze, rodzimego (…) środowiska, druga powoduje, że ów emblemat traktowany jest wyłącznie w kategoriach narzędzia umożliwiającego „włamanie się” w kulturalny dyskurs, budujący debatę polityczną, dotyczącą zaś podziału i organizacji władzy. Tak się składa, że w Polsce debata ta prowadzona była często w języku problemów literatury narodowej – pojętej jako swego rodzaju instytucja życia społeczno-politycznego”.
Dziś zapewne z tego zaklętego kręgu – o czym świadczą teksty Gutorowa i Orskiej – zdajemy się wydobywać ku myśleniu o przyszłości raczej niż o przeszłości, z którą wszakże kontaktu nie tracimy, ale zdolni stajemy się ją przewartościować. Jeśli nie, to także w przestrzeni debaty literackiej – podobnie jak się to ma w odniesieniu do polityki – pozostaniemy w wieku XIX.
Leszek Szaruga
Tekst w wersji rosyjskiej ukazał się w „Nowej Polszy”, nr. 7-8/2012. Śródtytuły – redakcja SO
good bay lenin