Jerzy Łukaszewski: Ja, wyborca8 min czytania

kukiz2015-02-20.

Nie znam się na polityce, więc wypowiadam się na jej temat ochoczo i przy każdej okazji. Najwyżej wyjdę na idiotę, ale to w końcu i moje prawo i moje ryzyko. Tylko moje. Nikomu tym krzywdy nie robię, bo przyznając się do ignorancji w tym względzie, nikogo nie namawiam, by podzielał moje zdanie.

Nieco inaczej przedstawia się sprawa z „zawodowcami” czyli ludźmi, których stare przyzwyczajenia każą nazywać dziennikarzami, a których głupstwa bądź „nieścisłości” idą w świat i mogą mieć znaczenie dla stanu świadomości większej liczby ludzi, niż ja i moja rodzina. Inna odpowiedzialność, chciałoby się powiedzieć.

Plus ludzie tkwiący w polityce, lub do tego zawodu aspirujący, którzy usiłują mnie przekonać do siebie, co jest oczywiście zrozumiałe w tak uciążliwym dla polityka ustroju jak demokracja, gdy co i rusz jest on zmuszany do uśmiechania się do mnie i udawania, że mnie lubi.

Wszystko to stoi naprzeciw mnie jak nie przymierzając traktor na rogatkach i wciska mi do mózgu taką ilość biopaliwa, że nawet moja ignorancja odnajduje własne granice i zaczyna protestować widząc, że coś jest nie tak.

Oczywiście, może mi ktoś rzec: nie traktuj poważnie wypowiedzi kandydata Kowalskiego, który mówi, że „Komorowski pcha nas do wojny z Rosją”.

No ok, ale w takim razie po co on to mówi?

Jeżeli coś o nazwie Gowin proponuje znieść podatki „i wtedy wszyscy będą zarabiać 20% więcej”, to mam prawo zapytać: dlaczego uważa mnie za idiotę, zanim się jeszcze odezwałem?

Dlaczego wsłuchując się z napięciem w głosy kandydatów do fotela prezydenckiego słyszę przede wszystkim, za przeproszeniem, pierdoły zamiast poważnych treści co wydawałoby się stosowniejsze przy aspirowaniu na najwyższy urząd w państwie.

Nie chce mi się wierzyć, że aspiranci nie znają konstytucyjnych uprawnień prezydenta. Przecież to wszystko mądrzy i światli ludzie.

Dlaczego więc opowiadają głupstwa nie mające z owymi uprawnieniami nic wspólnego?

Odpowiedź może być tylko jedna: uważają mnie za większego głupka niż jestem.

Mam prawo czuć się urażony? No mam.

Jeśli tak, to znowu czegoś nie rozumiem. Ktoś komu potrzebny jest mój głos, by zapewnił sobie i swojej rodzinie dostatni byt na koszt podatnika, obraża mnie przemawiając do mnie jak do kretyna, co to ni pysaty ni czytaty.

Gdzie tu logika?

Jeżeli przez dwa dni wałkuje się temat, że pan Duda mówił bez kartki, a pan Komorowski z kartki, przy kompletnym braku analizy treści, jak gdyby forma była gwoździem programu, to czuję się obrażany.

Jeżeli epatuje się mnie „sensacyjną” informacją, że na jakimś pogrzebie pan Komorowski był bez żony, ale za to z p. Kolendą Zaleską bez jakiegokolwiek dalszego wyjaśnienia, to co to ma być? Przecież ja już jestem duży i wiem co ludzie robią na pogrzebie. Nie to co myślisz żurnalisto, nie to co chciałbyś mi po chamsku zasugerować pościelowy Cherlaku Sholmesie.

Nawiasem mówiąc takie programowe „niedopowiedzenia” sprawiły, że dziś każde dziecko wie, iż p. Komorowski jako jedyny głosował przeciw rozwiązaniu WSI, ale niemal nikt nie wie dlaczego, choć fakt takiej samotnej demonstracji w polskim sejmie powinien skłonić co niektórych do ruszenia mózgiem. Pan Komorowski nie był nigdy politykiem z mojej bajki, ale akurat za to zdobył mój szacunek. Bo ja pamiętam dlaczego on to zrobił. Stare słonie tak mają.

Jeżeli kandydat Kukiz za cały swój „program wyborczy” ma okręgi jednomandatowe i fakt, że „na ulicy ludzie mówią, że jest źle”, to co on sobie o mnie myśli?  Wierzy, że mnie weźmie na bzdurę o prezydencie wprowadzającym te okręgi nie zważając na to czy ma większość sejmową czy nie? Podobnie jak kandydat Duda i zniesienie podwyższonego wieku emerytalnego.

Jeżeli pani Ogórek unika sensownej rozmowy na temat tego, co trzeba w kraju zrobić mówiąc „prawo trzeba napisać od nowa” (co w zasadzie zamyka każdy temat) to jak ona mnie traktuje?

Być może zanadto odwracam obraz, ale przywykliśmy do komentarzy na temat  wydolności intelektualnej naszych polityków (jak ostatnio pana Wojciechowskiego z PiS, który obrzucił Orbana inwektywą typu „prorosyjski kolega PO i PSL” zapominając kto się na Orbanie chciał wzorować i kto jeździł gromadnie do Budapesztu wspierać prorządowe demonstracje), a ja zaczynam w ten ich systemowy idiotyzm wątpić.

Widzę w tym raczej ich stosunek do mnie – wyborcy. I on mi się nie podoba.

Aby nie pogrążać się w czarnej rozpaczy, sięgnąłem do historii sprawdzając „jak to ongiś bywało”.

Znalazłem trochę materiałów sprzed lat równo 80, bo z wyborów w 1935 roku. O tyle szczególnych, że dotyczących udziału kobiet w tym akcie obywatelskiego zaangażowania.

Już na samym początku – zaskoczenie. Panie nawołując współobywatelki do gromadnego wzięcia udziału w głosowaniu używały ciekawych argumentów.

Cytuję za ówczesna prasą:

„…walka partyjna, ta zmora powojennej Polski, ta trucizna zgubę nam niosąca, wybuchnie z siłą większą jeszcze w okresie przedwyborczym, niż dotychczas.”

Déjà vu ?

I dalej:

„…Kobiety wszystkich partyj, łączcie się! Prawa wyborcze dają nam w rękę straszliwą potęgę opartą o naszą liczebną przewagę. Umiejmy tylko wykorzystać naszą siłę.”

Czyli jak? Nie parytety, a własna aktywność ?

Kiedy podnosiłem dokładnie tak samo ten problem w dyskusjach uznawano mnie za mizoginicznego dinozaura, a tu proszę – nasze babki wymyśliły to samo i to wcześniej.

Pomijając zresztą ten aspekt sprawy warto podkreślić ich przekonanie o wadze aktu i głosu wyborczego.

Pozostając jak najbardziej kobietami, babki pisały:

„… wybory obchodzą kobietę bardzo blisko. Zależy od nich przyszłość Polski i (…) przyszła Konstytucja, zbiór praw, które wnikają jak najgłębiej w nasze życie rodzinne, że wymienię tylko szkołę wychowującą razem z nami naszą dziatwę, sprawy budżetowe, wojsko, do którego oddajemy naszych synów, sprawy wzajemnego stosunku Państwa i Kościoła. W tych wszystkich sprawach kobieta swój głos ma i z głosu tego korzystać jest jej najświętszym obowiązkiem!”

I jeszcze ciekawostka z tego samego numeru:

„…w życie polityczne kobieta wnieść powinna te walory, które z natury rzeczy do jej posłannictwa należą: czystość w życiu politycznem zamiast kłamstwa, oszczerstw, kalumnij i brudów, poświęcenie zamiast egoistycznego żerowania za złotodajnym korytkiem, gorącą miłość Ojczyzny zamiast zacietrzewienia partyjnego.”

Że też im się to nie udało, no no no…

I jeszcze jedna rzecz, która wydaje mi się ważna, z kolejnego apelu przedwyborczego:

„…my kobiety pełniej odczuwamy odpowiedzialność oddania głosu na tak czy owak. To nie znaczy bym wysuwała jakieś feministyczne stanowisko, jakieś jedyne, wyłącznie nasze sprawy. Nie! Nie ma to nic wspólnego z emancypacją. To nawet zresztą przestaje być modne…”

Ten akapit wydaje mi się szczególnie ważny, bo pokazuje kobietę – obywatelkę, świadomą swej obywatelskości, która nie może ograniczać się do swej własnej grupy i jej interesów.

Przepraszam wszystkie Panie, ale to stanowisko wydaje mi się o niebo dojrzalsze, niż współczesne pojękiwania salonowych lwic.

Dodam jeszcze, że podobnego rozróżnienia między kobietami a feministkami używała Orzeszkowa, której raczej nikt nie zarzuci braku zaangażowania w walce o prawa obywatelskie kobiet.

Oczywiście, nie brakło kobiet zaangażowanych w prace stronnictw, partii i partii zakamuflowanych jak BBWR. Mam w domowym archiwum i takie cudo.

(Proszę wybaczyć przycięcie, ale ulotka jest nieco większa, niż A4 i skaner „nie łapie” całości.)

Tu mamy opowiedzenie się po jednej stronie, ale proszę zwrócić uwagę na wymagania pod adresem kandydatów.

Aby było jeszcze ciekawiej, popatrzmy na zachowanie się ówczesnego kleru. Daleko odbiegliśmy od tego co prezentował biskup Okoniewski (to ten co wymyślił datę Dni Morza), bardzo wpływowy hierarcha, który apelując o udział w wyborach uszanował prawo i nie nawoływał do głosowania na jakąkolwiek partię.

Gwoli ścisłości dodam, że to wszystko co powyżej, to reakcja na głosy niektórych partii politycznych nawołujących do bojkotu wyborów. Dziś kiedy mamy do czynienia z „pełzającym bojkotem”, czytaj : niechodzeniem do wyborów, bo… itd. warto może sobie przypomnieć tamte głosy.

Nie da się nie zauważyć, że wówczas nie namawiano do głosowania na piłsudczyków, bo ich idol miał ładniejsze wąsy od Romana Dmowskiego. Dziś wąsy Komorowskiego jak najbardziej znalazły swe miejsce w „debacie” przedwyborczej.

Mojego ojca ktoś jednak traktował poważniej, niż mnie.

I teraz pytanie: dlaczego?

Jerzy Łukaszewski

 

Print Friendly, PDF & Email
 

2 komentarze

  1. slawek 21.02.2015
  2. W. Bujak 21.02.2015