Piotr Rachtan: Zadumany Chrabota, czyli “Rzeczpospolita” chce nowej konstytucji dla Rzeczypospolitej7 min czytania

konstytucja12015-04-21.

Dziennik Rzeczpospolita, piórem swojego redaktora naczelnego Bogusława Chraboty, rzucił hasło do debaty nad nową konstytucją [„Potrzebna nowa konstytucja”, Rzeczpospolita 20 kwietnia 2015]. Stara bowiem – jak wszystko we współczesnym świecie szybko się starzeje, jak – nie przymierzając, automatyczna pralka czy drukarka – już się zestarzała, stała się niewydolna, nie zapewnia bowiem właściwej równowagi między poszczególnymi władzami.

Pisze redaktor Chrabota bardzo krytycznie:

„Już za dwa lata będziemy obchodzić dwudziestolecie obowiązującej konstytucji. Powstała w innych warunkach historycznych i trudno nie mieć wrażenia, że jej ramy dziś Polsce nie służą. „Rzeczpospolita” apeluje o namysł nad jej pilną zmianą.”

I redaktor zaczyna się namyślać, i temu namysłowi daje wyraz:

„Państwo polskie w zaklętym kręgu niemożności”. „Państwo polskie w systemowym dryfie”. To częste opinie o Polsce drugiej dekady tego wieku. Obok komentarzy o „pułapce średniego rozwoju” może najczęstsze.”

Tę niemożność redaktor spolszczył z używanego przez opozycyjnego polityka pojęcia „imposybilizmu“, który miał od początku transformacji zatruwać i paraliżować życie publiczne i uniemożliwiać wszelki postęp i dalsze reformy. Przynajmniej te reformy, które opozycja miałaby ochotę wprowadzić. Dlatego właśnie autor kontynuuje namysł:

„Niezależnie od poglądów politycznych większość z nas ma wrażenie, że mimo wielkiego sukcesu polskiej suwerenności w ostatnich 25 latach dziś nie radzimy sobie z reformami, legislacją, standardami wymiaru sprawiedliwości, rozwiązywaniem pilnych problemów społecznych i aparatem urzędniczym. A przede wszystkim nie czujemy się odpowiedzialni za własne państwo.”
Mamy oto suwerenność, temu Chrabota nie zaprzecza, ale zbudowaną na jakiejś nieporadności, szczególnie w dziedzinie wymiaru sprawiedliwościowi, który nie dochowuje standardów, na nieumiejętności rozwiązywania problemów społecznych i słabości biurokracji.
Co gorsze,
„Mimo spójnej diagnozy mało kto jednak ma dziś odwagę mówić o konieczności zmiany systemu konstytucyjnego… Rządzący w większości spraw są sparaliżowani koniecznością zawierania zgniłego kompromisu. Parlament gubi sens zadumy nad dobrem publicznym w krzyżujących się interesach partii… Skąd ten dryf ćwierć wieku po odrodzeniu się polskiej państwowości? Czy aby nie ma związku z systemem sprawowania władzy?”

Zadumany Chrabota przypomina też, że „finezyjny mechanizm wzajemnych ograniczeń” z „trudną kohabitacją” prezydenta i premiera to efekt niechęci społeczeństwa do państwa autorytarnego. Nie wiadomo wprawdzie, dlaczego dołącza jeszcze „koniec historii Fukuyamy”, ale niech tam, intelektualna podpórka przyda się każdej deliberacji. A jest o czym traktować, w końcu trzeba udowodnić nieskuteczność „finezyjnych mechanizmów wzajemnych ograniczeń”, które są przecież kręgosłupem systemu demokracji, w której poszczególne władze wzajemnie się hamują i ograniczają, nie dopuszczając do autorytarnego przerostu jednej z nich. Zwłaszcza władzy wykonawczej.

Podpiera się dalej redaktor w swojej zadumie argumentem geopolitycznym, który powinien Polaków skłonić do podjęcia owej debaty nad nową konstytucją: kładzie się na nas złowrogi cień od Wschodu, opisany jako „militarna arogancja Rosji”, także sytuacja na Ukrainie i w Unii Europejskiej mają nas skłonić do przebudowy państwa. Tak właśnie należy czytać zachętę do debaty nad nową ustawą zasadniczą: „Geopolityka rozstrzygnęła, że Polska zaczyna doświadczać tzw. momentu konstytucyjnego, w którym w interesie dobra publicznego trzeba myśleć o radykalnej zmianie systemowej państwa”.

I tu cię mamy! Cóż ma oznaczać owa „zmiana systemowa”? Czy tylko JOW, czy może też (wszech)władzę prezydenta, albo kanclerza? I jakimi narzędziami sprawowane?
Trudnej kohabitacji, na którą skarży się zadumany redaktor, już doświadczyła Polska w okresie, gdy prezydentem był Lech Kaczyński, a premierem jego przeciwnik polityczny Donald Tusk. Nie do końca jasne rozwiązania jednoznacznie rozstrzygnął wtedy Trybunał Konstytucyjny w wyroku, od którego nie było rekursu, bo był – zgodnie obowiązującą konstytucją, ostateczny. I rozpychający się prezydent bez sprzeciwu przyjął werdykt. Tak zadziałało finezyjne ograniczanie.

Był to największy konflikt konstytucyjny po 1989 roku. Demokratycznie rozwiązany, bo konstytucja zadziałała.

Gdy w 10 kwietnia 2010 roku prezydent i jego goście na pokładzie TU-154 zginęli w katastrofie smoleńskiej – konstytucyjne rozwiązania znów zadziałały jak dobrze naoliwiony mechanizm. Jeśli coś zazgrzytało, to wyłącznie w relacjach politycznych. Państwo zorganizowane w ramy ustalone przez konstytucję z 1997 roku nie zachwiało się w posadach. Konstytucja zdała egzamin.
Ma rację red. Chrabota, że prawodawstwo nie jest w Polsce najmocniejszą stroną władzy ustawodawczej. Ale cóż, krawiec tak kraje, jak mu materii staje.

Jakość materiału ludzkiego w parlamencie nie jest owocem kiepskich rozwiązań konstytucyjnych, tylko politycznej gry w durnia, a nie w finezyjnego brydża. Lobbing, kumoterstwo i korupcja polityczna to też nie efekty dziurawego prawa, tylko przyzwolenia na jego omijanie bądź łamanie. Obyczaj polityczny, normy aksjologiczne są w marnej cenie. Żadne, najbardziej twarde prawo, nie wykorzeni z wtorku na środę złego uzusu. Doświadczenie budowy nowego społeczeństwa i tworzenia nowego człowieka Polacy maja już za sobą. Propozycja redaktora Rzeczpospolitej trąci tęsknotą za tamtymi czasami, choć nie podejrzewam go, by świadomie do nich chciał wracać. Obiektywnie jednak jakaś skłonność do skompromitowanej inżynierii społecznej w jego projekcie się kryje.

Na dodatek wezwanie do zadumy i debaty nad nowym kształtem ustrojowym państwa wpisują się w scenariusz kampanii wyborczej. Niektórzy kandydaci na prezydenta plotą, co im ślina na język przynosi i obiecują ziszczenie się najskrytszych marzeń o krainie miodem i mlekiem płynącej, pod warunkiem jednak ustanowienia takiego prawa, by stały się one realne.

Może redaktor nie wie, ale bez trudu może sięgnąć do gotowca: kompleksowy, czyli całościowy i nawet dość spójny projekt nowej konstytucji leży od ponad pięciu lat w szufladach jednej z partii opozycyjnych. Był on skrojony pod ówcześnie wypełniającego obowiązki prezydenta, także w ten sposób usuwał wszelkie niedogodności, jakie niosła kohabitacja. Wzmacniał władzę wykonawczą, w szczególności tę w Pałacu Namiestnikowskim ulokowaną, osłabiał pozycję premiera, o sądach nie wspominając. Dawał prezydentowi większą siłę militarną (tak, tak – przydałaby się w dzisiejszej niebezpiecznej sytuacji geopolitycznej) i tak dalej. Bez debaty realizował to, co nieśmiało wypisuje redaktor Chrabota. Odsyłam go do mojego własnego tekstu, żeby miał pewność, że z tak zaprojektowaną konstytucją „władza [będzie] mogła podjąć nowe, trudne wyzwania, kiedy się pojawią, i sprostać tym, co do których nie mamy wątpliwości, że już tu są”. Nawiasem mówiąc, rozumiem, o jakich przyszłych wyzwaniach autor może myśleć. Ale może by jednak jasno określił te, które już tu są? Czy te wyzwania to sędziowie, którzy orzekają niezgodnie z oczekiwaniami niektórych środowisk politycznych? A może media, wysługujące się wszak okrutnemu reżimowi Komorowskiego i Kopacz, nie dopuszczające do mainstreamowych łamów i sitka niezależnych i niepokornych? Może wreszcie prokuratorzy, niesłuchający wybuchowych teorii?

Pomysł Bogusława Chraboty wpisuje się, paradoksalnie, w polską tradycję, która kazała na kłopoty – to w PRL – powołać komisję, a w 3 Rzeczypospolitej – przyjąć nową ustawę. Jeśli opozycja nie może zdobyć władzy, to może nowe prawko, czyli Konstytucja, jakoś pomoże i państwo samo wpadnie wreszcie, jak dojrzały owoc, do koszyczka tej wygłodzonej opozycji. Zapewne wtedy wyborca poczuje, że władzy może zaufać. Tej nowej, naturalnie.

Zanim jednak do debaty o nowej konstytucji zainteresowane środowiska przejdą, namawiałbym wszystkich do głębszego namysłu nad przyczynami – nie tymi, które podobno tworzy niedoskonała ustawa zasadnicza – mizerii życia publicznego. Boję się jednak, że namysł będzie próżny: od lat wskazują publicyści, badacze, obserwatorzy przyczyny polityczne, obyczajowe, kulturowe nawet – i jest to wysiłek jałowy.

Chyba, że ktoś ma naprawdę dobry pomysł, inny jednak niż pozorna kuracja przez zmianę prawa…

Piotr Rachtan

Print Friendly, PDF & Email
 

9 komentarzy

  1. hazelhard 21.04.2015
  2. Aleksy 21.04.2015
  3. MaSZ 21.04.2015
  4. slawek 21.04.2015
  5. j.Luk 22.04.2015
  6. pak 22.04.2015
  7. j.Luk 22.04.2015
  8. Magog 25.04.2015
  9. W. Bujak 25.04.2015