Stanisław Obirek: Liberalny etos Marcina Króla5 min czytania

2015-05-07. Na stronie portalu „Kultura Liberalna” przeczytałem zachęcające zaproszenie: „W najbliższą episkopat+3środę, 6 maja, z okazji premiery książki „Byliśmy głupi” odbędzie się spotkanie z jej autorem prof. Marcinem Królem – historykiem idei, publicystą, wieloletnim redaktorem naczelnym kwartalnika „Res Publica”. Organizatorzy podali dokładny adres i godzinę: „Dyskusja odbędzie się w środę 6 maja o godz. 18.00 w „Marzycielach i Rzemieślnikach” w dawnym budynku Trafficu przy ulicy Brackiej 25 w Warszawie (III piętro)”. No więc się wybrałem, posłuchałem i nawet udało mi się pytanie zadać. Na koniec jak wielu z licznie zgromadzonych (na oko było chyba ze 300 do 400 osób) zakupiłem książkę (ze zniżką okolicznościową) i otrzymałem od Autora autograf.
Dyskusja mnie wciągnęła i zachęciła do lektury. Książka nie tak znowu obszerna. Właściwie, jak pisze Król, to pamflet, a może esej z jednym obszernym (nader ciekawym!) cytatem z nagrania ostatniego spotkania Komitetu Obywatelskiego, na którym (to chyba wszyscy pamiętają, którzy wtedy przyglądali się temu, co się w Polsce działo) Lech Wałęsa wzywa do tablicy, a właściwie ruga, Jerzego Turowicza. W istocie fragment porażający i wart ponownej lektury. Wiele, choć nie wszystko tłumaczy z tego, co się dzieje w polityce dzisiaj.

Nic na to nie poradzę, ale mnie najbardziej zaciekawiły fragmenty poświęcone Kościołowi i jego roli w minionym 25-leciu. Niby to wiedziałem, ale nie zaszkodzi sobie przypomnieć. Diagnoza Króla jest dla polskiego katolicyzmu druzgocąca. Ciekawe: ilu księży i biskupi ją przeczyta. Sądzę, że byłaby to lektura wskazana właśnie dla tej grupy społecznej.
Właśnie o to Marcina Króla zapytałem. Bo przecież jego diagnoza jest oczywistą oczywistością i tylko ślepcy jej nie podzielają. Ale chciałem wiedzieć, czy on sam – autor tej diagnozy – ma jakieś dobre słowo do powiedzenia na temat możliwej roli religii w społeczeństwie pluralistycznym i demokratycznym. Otóż ma. Jego zdaniem to, zaproponowana przez Jana Pawła II, cywilizacja oparta na miłosierdziu Bożym.

Hm. Znam dość dobrze „Dzienniczek” św. Faustyny Kowalskiej, bo napisałem na ten temat książeczkę, która miała aż dwa wydania i same siostry uznały, że to co napisałem jest zgodne z przesłaniem ich świętej współ-siostry. Byłem w Rzymie gdy była ogłaszana błogosławioną, wiele razy głosiłem kazania w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach w tzw. niedzielę Miłosierdzia Bożego, czytałem sporo tego, co napisał Jan Paweł II.

Jakoś nie dostrzegam możliwości politycznego i praktycznego przełożenia tych pobożnych i dość naiwnych tekstów na realia polityczne i społeczne w Polsce AD 2015.

O wiele ciekawsze było pytanie o brak kobiet w książce, które zadała szefowa działu politycznego „Kultury Liberalnej” dr Karolina Wigura, której zresztą zawdzięczam informację o miejscu spotkania. Niestety, podobnie jak w książce, Król nie miał nic sensownego na ten temat do powiedzenia. Może jednak rację miała recenzentka w „Tygodniku Powszechnym” (która, nawiasem mówiąc, nie zająknęła się słowem na temat druzgocącej krytyki tego środowiska po śmierci Jerzego Turowicza), że „bylibyśmy mniej głupi” gdyby kobiety zostały dopuszczone do głosu. Bo faktem jest, że nie było ich przy okrągłym stole, a kroplomierzem odmierzano teki ministerialne. Widać nikt łaski kobietom nie robi, ich pomijanie oznacza słabą jakość państwa urządzanego przez mężczyzn. I tego niestety Marcin Król nie widzi, albo nie chce wiedzieć. Zresztą nie tylko on.

Znacznie ciekawsze są fragmenty z książki, w których Król pisze o swoim boleśnie przerwanym okresie współpracy z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdy przypomina dlaczego Hanna Suchocka została premierem. Ten obraz polskiego katolicyzmu jest bliższy tego, co widzę wokół siebie niż wyobrażona cywilizacja miłosierdzia.

No więc – czytajmy Króla by nie być głupimi, a na zachętę kilka cytatów. To o feralnym roku 2007:

„Przez dwa lata próbowaliśmy wytłumaczyć Bonieckiemu, że prowadzi złą politykę personalną. Ustępował – mam nawet jego list, w którym gwarantuje, że zrezygnuje ze stanowiska naczelnego – i wracał. Wreszcie nie wytrzymaliśmy, kiedy przyjął do pracy Elżbietę Isakiewicz, która uprzednio była znana z kilku obrzydliwych tekstów (pracowała czas jakiś w “Nie” Jerzego Urbana – to akurat nie jest prawdą bo pracowała w „Gazecie Polskiej”, no ale nie zmienia to faktu, że nie była wzorem dziennikarskiej przyzwoitości przyp. S.O.). Ponieważ w jednym z nich brutalnie obraziła Władysława Bartoszewskiego, ustąpił on od razu z członkostwa w radzie. Reszta z nas jeszcze prowadziła negocjacje. Ksiądz Boniecki kluczył, zwodził, obiecywał i nie dotrzymywał”.

To uwaga ogólna:

„Często Kościół czy hierarchowie sami nie zdawali sobie sprawy z tego, jakim ciężarem kładą się na polskiej polityce. Przekonani, że powinni ingerować w sferę moralności publicznej, ingerowali bezpośrednio lub pośrednio w politykę. Przekonani, że czynią dobro, czynili co najmniej bałagan. I tak było natychmiast po 1989 roku”.

A to mój ulubiony cytat:

„W kilku momentach historii III RP Kościół odegrał kluczową rolę. W jednym wszakże wprost fatalną. Kiedy po wyborach 1991 roku powstał nowy rząd, którego premierem została w końcu Hanna Suchocka, choć najlepszym, najsensowniejszym premierem byłby Bronisław Geremek. Nie znam przebiegu rozmów między koalicjantami, ale zdecydował fakt, że Geremek był pochodzenia żydowskiego, chociaż sam o tym nie pamiętał. I pytanie – co Kościół na to? Nie wiadomo było, co Kościół na niereligijnego Geremka, ale kompromisowo, nie chcąc drażnić i ponadto obawiając się talentu politycznego Geremka, wynaleziono Hannę Suchocką”.

Marcin Król przyciskany przez młodych liberałów w końcu zadeklarował, że jest liberałem w gospodarce, a konserwatystą i elitystą w kulturze. Nie wiem jak to godzi, ale mnie się podoba jego trzeźwa ocena miejsca Kościoła w przestrzeni publicznej, choć mam odmienną receptę na jej uleczenie. No ale przecież mamy pluralizm, również na recepty.

Stanisław Obirek

Print Friendly, PDF & Email
 

One Response

  1. Magog 10.05.2015