Mimo trwającej gdy to piszę kampanii przed wyborami parlamentarnymi, jednym z dominujących w czasie ostatnich tygodni w Polsce tematów stała się kwestia przyjęcia – w ramach europejskiej solidarności – uchodźców z Syrii i Erytrei.
To, że prędzej czy później Europa będzie miała do czynienia z nową wędrówką ludów, wiadomo było już w początkach lat dziewięćdziesiątych, sam zresztą wówczas o tym, po lekturze opracowań ekspertów, pisałem – w owych opracowaniach zakładano, że z Azji i Afryki do połowy tego stulecia ma się przemieścić około 30 milionów ludzi. I zapewne tak będzie – obecna fala imigrantów to jedynie forpoczta. Tymczasem politycy, jak zwykle, na opracowania ekspertów nie reagują z odpowiednim wyprzedzeniem – to, co się obecnie dzieje, to polityka reaktywna, w zasadzie rodzaj improwizacji, w dodatku w warunkach nie do końca przezwyciężonego kryzysu ekonomicznego i narastających nowych napięć globalnych, których skutków przewidzieć nie sposób, gdyż jak pisze na łamach „Gazety Wyborczej” (nr 237/2015) profesor Marcin Król w artykule „Kłamcy będą płonąć w piekle”: „Wojna – ani trochę nie histeryzuję – jest na wyciągnięcie ręki. Naturalnie, będą trwały rozmowy i ataki samolotowe na razie daleko od nas, ale to się może zmienić w każdej chwili, tym bardziej że świat nie bardzo wie, na czym skupić uwagę: na Ukrainie, czy na Bliskim Wschodzie, co może spowodować, że nastąpi kompletne pomieszanie porządków”. Osobiście się z tym rozpoznaniem sytuacji zgadzam.
Kwestia uchodźców jest, rzecz jasna, efektem tego stanu rzeczy i już dzisiaj stało się oczywistością, ze nawet tak bogate kraje jak Niemcy nie są w stanie dać schronienia wszystkim potrzebującym – nic zatem dziwnego, że Unia Europejska apeluje do rządów innych państw o solidarny udział w pomocy uciekinierom. Jak na razie mówi się o tym, że Polska miałaby przyjąć 12 tysięcy uchodźców, co w istocie jest liczbą znikomą i nic nie znaczącą w 38-milionowym kraju. Niemniej wywołuje to histeryczne reakcje ludzi przekonanych, ze napływ obcych stanowi poważne zagrożenie – przyniesie z sobą terroryzm i islamizację Polski. Przykładem takiej histerycznej reakcji jest sytuacja opisana przez Agnieszkę Dobkiewicz w reportażu zatytułowanym „W miasteczku mówili” na łamach katolickiego „Tygodnika Powszechnego” (nr 39/2015): „25 września mieszkaniec Janowic Wielkich leżących u podnóża Rudaw Janowickich (zachodniego pasma Sudetów), zauważył busa pełnego ludzi o ciemniejszej karnacji. Zadzwonił na policję i powiedział, że po okolicy krążą Syryjczycy. Policja przyjechała natychmiast. (…) – Pasażerowie busa zostali przywiezieni do nas – mówi Edyta Bargowiska, rzeczniczka Komendy Miejskiej Policji w Jeleniej Górze. – Sprawdziliśmy skąd pochodzą. Okazało się, że są turystami z Malty. (…) Wynajęli busa u miejscowego przedsiębiorcy i zwiedzali okolicę”.
Napływ obcych budzi lęki, co wykorzystywane bywa, zwłaszcza w temperaturze kampanii wyborczej, przez niektórych polityków, którzy, jak Jarosław Kaczyński, przewodniczący Prawa i Sprawiedliwości, w tej chwili największej partii opozycyjnej mającej realne szanse zwycięstwa w najbliższych wyborach, stwierdził, że przybysze mogą być nosicielami groźnych chorób. Z kolei obywatelska organizacja tworząca Śląskie Środowisko Wiernych Tradycji Łacińskiej wydało, cytowane w artykule Marcina Wójcika „Kto się nie przeżegna, to won!” zamieszczonym w dodatku do „Gazety Wyborczej” zatytułowanym „Duży Format” (nr 39/2015) oświadczenie: „Zapoczątkowana kilkadziesiąt lat temu wędrówka ludów, która obecnie (…) wkracza w fazę apogeum, to nie nieliczni uchodźcy uciekający przed wojną w obawie o swoje życie, ale w swej masie emigracja ekonomiczna i forpoczta stojącego u naszych bram wielomilionowego, wrogiego cywilizacji łacińskiej, islamu i zniewolenia, które ze sobą niesie. Ze smutkiem konstatujemy, że w tym kontekście niezrozumiałe jest dla nas prywatne – nie mające charakteru nieomylności – stanowisko Ojca Świętego Franciszka, które oparte na fałszywie rozumianej miłości bliźniego, demobilizuje katolicką opinię publiczną i osłabia słuszny opór wobec niechcianych przybyszów”. Zważywszy fakt, że nawet konserwatywni polscy biskupi, nie raz manifestujący w mniej lub bardziej wyraźny sposób dystans wobec poczynań obecnego papieża, zaapelowali o to, by każda parafia w Polsce przygotowała się na przyjęcie uchodźców, jest to oświadczenie swoistą demonstracją czegoś, co można by nazwać religijnym nieposłuszeństwem, a co w istocie jest dobitnym wyrazem narastających w społeczeństwie obaw przed przybyszami.
Pisze o tym w artykule „Szariat we wsi” Bartek Dobroch w „Tygodniku Powszechnym” (nr 40/2015): „W gminie jeszcze żadnego uchodźcy nikt nie widział, ale już stali się tematem najgorętszego od lat sporu. Iskrą była wypowiedź wójta dla „Gazety Krakowskiej”. Bohdan Pitoń, odnosząc się do pytania wojewody małopolskiego, czy gmina byłaby w stanie zapewnić tymczasowy dach nad głową grupie uchodźców, odpowiedział: „Dokonaliśmy przeglądu naszej bazy i zadeklarowaliśmy, że moglibyśmy zakwaterować imigrantów w salach gimnastycznych w naszych szkołach podstawowych”. Wójt podkreślał: nie zamieszkaliby w Kościelisku, Witowie i Dzianiszu na stałe, lecz na 2-3 dni. Mimo to wśród mieszkańców zawrzało. (…) Na Facebooku powstał profil organizatorów protestu. Grafik popisał się wyobraźnią: okrutni islamiści w niezgrabnym fotomontażu wiwatują na tle płonącego drewnianego kościoła w Kościelisku”. Doszło do manifestacji sprzeciwu: „Uczestnicy (…) pojawili się z transparentami „Nie dla islamizacji Podhala” czy „Szkoła to nie obóz dla imigrantów”. (…) Naprzeciw stanęła grupa rodziców z dziećmi trzymającymi na kijkach narciarskich kartki z napisami „Posłuchajmy papieża Franciszka” czy „Mam szczęście, bo mam się czym podzielić””. Po stronie protestujących pojawili się ukrywający swe twarze osobnicy: „Co mówili zamaskowani mężczyźni? „Chcą gwałcić nasze kobiety”; „Chcemy chronić nasze dzieci przed muzułmanami”; „Każdy muzułmanin jest niebezpieczeństwem””. Reportaż Dobrocha pokazuje dwie strony sporu o imigrantów, pokazuje też jednak – co dużo ważniejsze i mające pozytywny wydźwięk – ich zdolność do dialogu. Jeden z kontrmanifestantów stwierdza: „Nie zmienimy procesów historycznych (…) Jedyne, co możemy zrobić, to dobrze przygotować się do zmiany. Przemyśleć, jak tych ludzi, którzy tu przyjdą i zostaną, zintegrować. Żeby oni byli szczęśliwi i my bezpieczni”. Sporą rolę może tu odegrać edukacja: „Jej ciężar (…) powinni wziąć na swoje barki księża, nauczyciele i każdy, kto ma w tej sprawie coś mądrego do powiedzenia”.
Szersze spojrzenie na problem uchodźców prezentuje pisarka, laureatka tegorocznej, prestiżowej Nagrody Nike (za powieść „Księgi Jakubowe”) Olga Tokarczuk podnosząca tą kwestię w obszernym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” (nr 237/2015) zatytułowanym „Ludzie, nie bójcie się!”: „Coś było w powietrzu od jakiegoś czasu. Polska jest krajem tak usadowionym na mapie, że nie jest możliwe zamknięcie się na świat. Otwartość to nasza karma – jesteśmy mieszanką, środkowoeuropejskim tyglem, czy nam się to podoba, czy nie. (…) Paradoksalne jest to, że marzenia narodowców o jednorodnej etnicznie Polsce spełnili komuniści. Dziś należymy do świata, a świat jest dynamiczny. (…) Możliwe, że dziś religia i pochodzenie etniczne będą musiały być traktowane jak sprawy prywatne, a nawet intymne. Ich przesunięcie w tę sferę jest nieuniknione z powodu kształtu współczesnego świata, którego ogromna złożoność, paskudna historia konfliktów i wojen, a także ciągle utrzymujący się poziom agresji stanowią wieczny punkt zapalny”. I dalej, o budzących się lękach: „Ta manifestowana nienawiść bierze się z wewnętrznego niepokoju i ignorancji. Winię też za nią słabość edukacji, słabość szkoły, stopniowe oddawanie wychowania nie zawsze wydolnej wychowawczo rodzinie i tej części Kościoła, która trzyma się najgorszych ksenofobicznych tradycji. Widać też, jak cynizm polityków w chciwym i drapieżnym dążeniu do władzy podsyca te nastroje. Ale kiedy ruszyła w mediach akcja informacyjna, niechęć do uchodźców spadła o 10 proc., prawie natychmiast. A za te pełne nienawiści marsze mi wstyd.. Mam pretensje do władz, że nie reagują na brunatne pochody, mowę nienawiści i rasistowskie hasła. (…) Brakuje mi na ratuszu wielkiego hasła: „Wrocławianie, wszyscy jesteście dziećmi i wnukami uchodźców””.
Cóż – byłoby to bez wątpienia hasło prawdziwe, niemniej nie można zapominać o zasadniczo odmiennej sytuacji, w jakiej byli polscy uchodźcy od tej, z jaką mamy do czynienia w wypadku uciekinierów z Syrii. Po pierwsze – przodkowie dzisiejszych mieszkańców Wrocławia i ziem poniemieckich zajmowali tereny i miasta, z których wypędzono dotychczasowych mieszkańców, a po drugie – nie uciekali przed wojną, lecz opuszczali swe rodzinne siedliska po ich włączeniu w obszar innego państwa i po trzecie wreszcie – osiedlali się nie wśród obcych, lecz wśród swoich. Posługiwanie się zatem podobną analogią jest w dużej mierze zwodnicze. Raczej odwoływałbym się tutaj do kolejnych fal polskiej emigracji po przegranych powstaniach w XIX wieku czy do XX—wiecznej, powojennej emigracji z komunistycznej, opresyjnej Polski.
W dalszym ciągu wywiadu zwraca Tokarczuk uwagę na podłoże obecnych obaw: „Obcość i inność najczęściej kojarzone są z potencjalnie niebezpieczną zmianą status quo. Wcale nie dziwne, że wszystkie siły konserwatywne są przeciw uchodźcom. Jeżeli bowiem w jakikolwiek sposób postawy polityczne mogą mieć związek z psychologią, to u podstaw myślenia konserwatywnego leży lęk. Konserwatysta zakłada, że ludzie są raczej źli niż dobrzy i tylko zewnętrzne warunki, zakazy, nakazy i prawa, w tym siła tradycji, są w stanie utrzymać człowieka w jako takim moralnym porządku. Lewicowiec uważa, że u swych podstaw człowiek jest jednak dobry, że właściwie nie trzeba mu przeszkadzać, a wtedy rozwinie skrzydła. Raczej ufać, wspierać, współczuć i pozwalać być wolnym. W tym sensie prawie cała literatura nie dyskutuje z prawicą, to byłoby i nudne, i banalne, dyskusja dotyczy raczej tej cudownie optymistycznej filozofii lewicy, np. jak to możliwe, że człowiek jest dobry, a jednak doprowadził do Holocaustu, tragedii Rwandy i Jugosławii. Jak to możliwe, że przykładni obywatele, nauczyciele, fryzjerki, studentki prawa, ojcowie dzieci, chcą „jebać Araba” i domagają się wieszania „islamistów” na latarniach. Potrzebna jest nam głęboka narodowa terapia przeciwlękowa. W jakimś sensie Jan Paweł II to czuł, gdy wołał do Polaków: „Nie lękajcie się!””.
Na koniec zatem wypowiedź na temat problemu, jaka jest przyjęcie w Polsce uchodźców z Syrii, której autorem jest konserwatysta Ludwik Dorn, swego czasu jeden z prominentnych polityków Prawa i Sprawiedliwości, obecnie z tą partią już nie związany. Pojawia się ona w wywiadzie udzielonym „Dużemu Formatowi” (nr 40/2015), a zatytułowanego „Tu jest Polska!””: „Negocjujmy, nawet handrycząc się, bo przecież nie o wysokość kwot tu chodzi, tylko o to, żeby rozwiązanie tymczasowe, jednorazowe nie było automatyczne i ostateczne. Rację ma Donald Tusk, gdy mówi, że to nie o uchodźców tu chodzi, ale o nową wędrówkę ludów. A skoro tak, to sami sobie z tym nie poradzimy, musimy mieć partnera po drugiej stronie Morza Śródziemnego, nawet jeśli to będzie partner dyktatorski. Problem uchodźców istniał w bardzo niewielkiej skali przed arabską wiosną. Po tych wydarzeniach zaczął się potop. Kaddafi słusznie powiedział, że jak Europa go obali, to ciężko za to zapłaci. Oczywiście, Kaddafi to był zbrodniarz, socjopata i krwawy dyktator. Dlatego, jako Europejczycy, go obalaliśmy. Ale teraz Libijczycy mają gorzej i my mamy gorzej”. Dodać należy może do tej dość cynicznej analizy, że lepiej mają teraz ci, którym powstała sytuacja pozwoliła włączyć się do globalnej gry o wpływy.
Leszek Szaruga
Wersja rosyjska tekstu ukazała się w Nowoj Polszy nr. 10/2015
Jak wiadomo krajem szczegolnie ksenofobicznym, wrogim wobec innych kultur i zamkniętych na przyjmowanie kogokolwiek jest USA. Wczoraj CNN podała, że gubernatorzy 31 stanów sprzeciwiają się przyjmowaniu jakichkolwiek uchodźców / imigrantów z Syrii, twierdząc że nie ma pewnosci czy wśród przybyszów nie ukrywają się terroryści i fanatycy.
Polska powinna udowodnić, że jesteśmy odważniejsi i w ramach wszechświatowej walki z ksenofobią przyjąć jak najwięcej przybyszów z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Naszym atutem są bardziej profesjonalne służby specjalne od amerykańskich. Weryfikacji której
skutecznosci nie gwarantują amerykańskie służby specjalne, nasz polskie sprostają. Nie ma się czego bać! Do dzieła!