Jacek Parol: Rewolucja?3 min czytania

kod2015-11-22.

Im bardziej świat się rozpędza, tym trudniej czasem nazwać pojawiające się nowe zjawiska. Brakuje nie tylko metod działania, ale nawet adekwatnych nazw.

Zmaga się z tym świat w każdej dziedzinie życia. Przestępcy zamiast rabować w kominiarkach banki dokonują włamań do systemów, gdzie zmieniają coś, czego nawet nie potrafię nazwać, na coś nie do wykrycia, i to coś sprawia, że ułamki centów zaokrąglają się na korzyść lub niekorzyść, a zaoszczędzone i skumulowane w ten sposób kwoty trafiają w zupełnie inne miejsce niż miały trafić. Czy to kradzież? Pewnie tak, ale świat, policje nie nadążają za takimi wyzwaniami, zawsze pozostając o krok w tyle z wymyślaniem tarczy do nowego miecza.

Czy urzędnicy Kościoła, którzy co rusz zawstydzają nas rozwiązłym, wystawnym życiem, nierzadko przekraczając granice i dobrego obyczaju i prawa, i ich hierarchowie, którzy kryją to i tuszują wykorzystując uprzywilejowaną pozycję Kościoła, to organizacja, którą nadal można nazywać Kościołem? Być może świat nie nadąża ze zmianą definicji.

Jak dziś wyglądałaby rewolucja i jak by ją nazwano w Internecie? Jesteśmy narodem skorym do powstań. Na co dzień dość leniwi, czasem zbyt leniwi by iść do urn, ale w chwilach zagrożenia potrafiliśmy chwycić za broń, nawet w beznadziejnym zrywie. Nie jesteśmy jak Białoruś czy Węgry. Kaczyński powinien wiedzieć, mimo że przespał kawałek stanu wojennego, że orbanizacja Polski nie ma szans, że względu na nasz cholerny zadziorny charakter.

Tyle, że dziś nikt nie będzie chwytał za broń, nikt nie zbuduje barykad i nikt nie będzie obalał rządu tak długo, jak długo rząd nie użyje broni w stosunku do społeczeństwa.

Pamiętam jak w stanie wojennym zaangażowałem się w kolportaż prasy podziemnej i ulotek w moim XXV LO im J. Wybickiego. Organizacja była iście podziemna. Student KUL-u w białej studenckiej czapce (chłopak miał 180 wzrostu i był smukłym, przystojnym blondynem widocznym na kilometr) wpadał do mojej szkoły raz w tygodniu ze świeżą partią ulotek i gazetek. Zgłaszał się do dyżurnego, który wywoływał mnie z lekcji i następowało przekazanie torby reklamówki z bibułą. Tylko kompletny brak zainteresowania władz policyjnych szkołą na przedmieściach sprawił, że podzieliłem los naszego największego rewolucjonisty i nie byłem ani aresztowany, ani internowany. A mimo to tysiące takich „działaczy podziemnych” rozsadziło system od środka. Bez rewolucji, bez masowych ofiar leżących na ulicy, bez naszego Majdanu, władza mająca i karabiny i wojsko i media w końcu ugięła się przed społecznym naciskiem.

Dziś nikt nie kolportuje bibuły. Dziś każdy post czyta kilkaset osób. W końcu dzisiaj nośna idea może … No właśnie. Jak nazwać powstanie w dobie Internetu, jak w czasach, gdy zabawny mem ma większą siłę rażenia od wielostronicowego traktatu kurzącego się w bibliotece, a jeden trafny post porywa tłumy, nazwać zjawisko pospolitego ruszenia w Internecie? Żadna nazwa, żadne porównanie nie przychodzi mi do głowy.

Być może jesteśmy świadkami zupełnie nieznanego i nienazwanego zjawiska. Żaden nowoczesny opleciony siecią internetową cywilizowany kraj w Europie nie stał się – do niedawna – teatrem  działań, których celem jest zamach na demokrację robiony przez demokratycznie wybraną większość. Siła mediów społecznościowych jest nieporównywalnie większa niż ta, którą dysponowało społeczeństwo węgierskie w 2010 roku, gdy Orban zaczął niszczyć system demokratyczny. Nie mam pojęcia, co narodzi się z powstałego trzy dni temu Komitetu Obrony Demokracji. Na pewno powstaje siła, z którą nie zmierzyła się nigdzie żadna prawdziwa ani kieszonkowa dyktatura. Ja jestem dobrej myśli. My Polacy lubimy rewolucje, chociażby w Internecie.

Jacek Parol

Print Friendly, PDF & Email
 

8 komentarzy

  1. wejszyc 22.11.2015
  2. j.Luk 22.11.2015
  3. Tetryk56 22.11.2015
  4. slawek 22.11.2015
  5. Magog 22.11.2015
  6. slawek 22.11.2015
  7. slawek 22.11.2015
  8. slawek 22.11.2015