Dobrym kluczem do obecnej sytuacji w Polsce może być “Poemat dla dorosłych” Adama Ważyka. Powstał dawno temu, w zupełnie innej rzeczywistości politycznej, ale może wcale nie w tak zupełnie innej rzeczywistości społecznej i mentalnej. Poemat Ważyka niesie bardzo sugestywny obraz mocnej syntezy tego, co narodowe, religijne, tradycyjne, z tym, co rewolucyjne i wywrotowe w sferze ekonomicznej, gospodarce i życiu publicznym. Innymi słowy, Polak to najprędzej narodowo usposobiony katolik, przywiązany do różnych rytuałów, mitów i zabobonów, zarazem popierający socjalizm z jego wyraźnymi postulatami podzielenia majątku na nowo.
Genezą takiego splotu zdaje się być duże poczucie krzywdy, w którym Polacy wyrastają. To poczucie krzywdy to szeroki temat i trudno o nim tutaj teraz napisać przekonywająco. Owo poczucie krzywdy staje się źródeł narodowej osobowości, która jest osobowością histeryczną, i może nas, Polaków, pchać ku naturalnym i łatwym narzędziom rekompensaty: ku płaskiej, powierzchownej religijności, ale także – nierzadko jednocześnie! – ku rewolucji, ku rewolucyjnej partii.
Być może tym samym trudno będzie stworzyć w Polsce w najbliższych latach inny trwały splot ideowy, na przykład dorobić się dużego elektoratu, który by łączył wartości demokracji liberalnej (w wymiarze obyczajowym i w rozumieniu praworządności) z lewicowymi postulatami (w wymiarze ekonomicznym). Może zawsze lewicujący politycy będą musieli – w mniejszym czy większym stopniu – przyjąć pod swoje skrzydła elektorat – tak go nazwijmy –ludowo-konserwatywny, czyli niekoniecznie im pokrewny w wymiarze światopoglądowym.
To wszystko piszę a propos ostatnich posunięć partii Razem. Może Zandberg et consortes zorientowali się, że w Polsce trudno (trudno, gdy się myśli o masowości i dużych zwycięstwach) znaleźć lewicowy elektorat, który by jednocześnie cenił zasady liberalnego państwa prawa? Może dotarło do nich, że w Polsce największe socjalne potrzeby mają ci, którzy jednocześnie walą w Trybunał Konstytucyjny i sądy mają za zdrajców narodu? Może Zandberg i partia, w której działa, zobaczyli, że przyszli beneficjenci ekonomicznych postulatów Razem dzisiaj są głównie po stronie PiS-u, po stronie wymyślanych w PiS-ie dychotomii, po stronie nacjonalistycznej energii, która chce pogonić wszelką różnorodność i w jej strażnikach widzi żydowsko-niemiecko-rosyjsko-postkomunistyczny układ? I to może dlatego Razem niechętnie przyłącza się do manifestowania przeciw pisowskim pomysłom wymierzonym w Trybunał Konstytucyjny? Może zrozumiało, że ci, których Razem chce wyciągać z patologii rynku pracy, z pułapek niskich pensji i niskiej kultury pracy, to nie jest głównie wielkomiejska inteligencja przyjaźniąca się z gejami i znająca prawo, ale ludzie prości, z prowincji, naturalnie religijni, tacy właśnie, jak z poematu Ważyka?
Zandberg nie wyglądał mi dotychczas na polityka, który by się dobrze orientował, co myślą ludzie, których praw pracowniczych Razem chce bronić. Podejrzewałem go o to, że nie ma pojęcia o tym, że gdzieś na dole, w Polsce dalekiej od Warszawy, od eleganckich centrów dużych miast, ludzie wcale nie są za takimi dobrodziejstwami demokracji liberalnej, jak duża swoboda obyczajowa, tolerancja i pluralizm, a także staranność procedur prawnych i wyraźne rozdzielenie kompetencji państwowych organów. Pani Bożenka pracująca na prowincji – z całym dla pani Bożenki szacunkiem – może w ogóle nie wiedzieć, co to jest demokracja liberalna. Chce mieć – i słusznie przecież! – wyższą pensję, godziwe warunki pracy i poczucie stabilności. I to jej cała myśl o państwie. I jeśli Razem to jej obieca, to będzie też musiało przyjąć jej przekonanie, że urzędnicy i sędziowie to złodzieje, wyroki są niesprawiedliwe, kary za niskie i w ogóle jacyś profesorkowie nie mogą nami rządzić, bo co oni wiedzą o życiu.
Nie chcę absolutnie pani Bożenki ujmować stereotypowo i traktować z wyższością, nie chcę też jej demonizować i mówić o niej karykaturalnie. Znam przecież takich ludzi, często bardzo dobrych. Szczerze ich lubię, sympatyzuję z nimi i wiem, że trzeba im pomóc, bo mają warunki do życia nierzadko złe. Ale jednocześnie wiem, że ci ludzie niewiele rozumieją z myśli prawnej, ustrojowej, z filozofii demokracji i sądownictwa. Chcieliby, żeby wyroki zapadały szybko i żeby były intuicyjne, trafiały w ich emocje, w ich odczucia. Każda bardziej subtelna kategoria procesowa ich paraliżuje i wywołuje strach. Chcą prostych akcji i reakcji, a nie jakiegoś złożonego, zniuansowanego procedowania. Poza tym też niechętnie patrzą na mniejszości, na uchodźców, na homoseksualistów. Wiele w nich przesądów. I to tacy ludzie są, jak mi się wydaje, głównymi odbiorcami wszystkich partii obiecujących bezpieczeństwo i rozwój ekonomiczny.
Uważam, że to jedna z najtrudniejszych spraw we współczesnej Polsce, jeden z największych naszych dramatów i paradoksów: że ludzie, którzy doświadczają największych problemów ekonomicznych i koniecznie trzeba się nimi zaopiekować, nierzadko mają też niebezpieczne poglądy na prawo, państwo i życie publiczne, a w najlepszym razie są obojętni na te kwestie. I Razem – jeśli chce być partią takich ludzi – musi to wszystko uwzględnić. Czyli najpewniej musi podjąć jakiś romans z pisowską retoryką, choćby przez zaniechania. Na przykład przez niepopieranie opozycji sejmowej w jej walce o niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego czy poprzez nieeksponowanie postulatów na rzecz tolerancji, laicyzacji i liberalizacji obyczajów. Razem rzeczywiście nie epatuje tymi tematami, w kampanii wyborczej stanowiły margines jej aktywności.
Sądzę jednak, że słowo należy poświęcić nie tylko Razem, ale w ogóle polskiej inteligencji, ponieważ – moim zdaniem – kiepsko rozeznała, kim są jej rodacy. Polska współczesna inteligencja nie zdiagnozowała zwycięzców ostatnich wyborów: pisowski elektorat z jego potrzebami, wrażliwością i stylem bycia. Zaczęła patrzeć w innym kierunku, w stronę procesów miejskich, w stronę wielkomiejskich aspiracji. Uznała, że problemy na rynku pracy to domena dwudziestoparolatków świeżo po studiach, którzy może są biedni, ale jednak niosący liberalnego ducha, mający ambicje, dużą wyobraźnię i szacunek dla państwa, i jedynym ich problemem jest to, że się im co chwila rzuca kłody pod nogi, choćby niskimi pensjami czy niestabilnymi formami zatrudnienia. Myślę, że błędnie uznano, że ta grupa jest reprezentatywna dla polskiego społeczeństwa i że na pewno w swojej większości jest wyemancypowana z wrażliwości narodowo-katolickiej i z mentalności odziedziczonej po dziadkach i rodzicach, a więc z nieufności wobec państwa oraz z podatności na teorie spiskowe i romantyczną narrację, choćby o wybraństwie Polski i spiskach zewnętrznych wrogów.
Ostatnia kampania wyborcza i wyniki wyborów pokazały, że młodzi Polacy – uchodzący wcześniej za nośnik tolerancji, wolności i afirmacji państwa prawa – dziwnie łatwo chwytają się haseł bogoojczyźnianych, lubią naiwny poppatriotyzm, ostrzegają przed uchodźcami, wzdychają do mitu Polski nadającej ton, twardej wobec sąsiadów. Mimo że to wszystko to puste hasła, dalekie od konkretów, ahistoryczne, bezkrytyczne wobec własnego narodu, to jednak młodzież chętnie na forach postulowała „zrobienie porządku”, „niepoddawanie się obcym” i „koniec upokorzeń”. A gdy teraz przejrzeć fora, to można zobaczyć, że nierzadko młodzi chętnie stoją po stronie PiS-u w jego walkach z Trybunałem Konstytucyjnym. Nie czują wagi niezawisłości sądów, po prostu chcą „szybkich zmian”, „radykalnych posunięć”. Bywa też, że są zupełnie obojętni.
Można powiedzieć, że niedaleko pada jabłko od jabłoni i nie wystarczyło żyć w dużym, nowoczesnym mieście jedno czy też dwa pokolenia, żeby się zupełnie wyzbyć lęku dziadków przed elitami, Niemcami i – bywa – Żydami. To nie są już obsesje artykułowane tak wprost, jak dawniej, ale i tak dochodzą do głosu. Głównie te na tle establishmentu, na przykład owo przekonanie, że jacyś profesorkowie w togach nie mogą się znać na sprawach Polaków. W tym przekonaniu krzyżuje się komunistyczna pogarda wobec ustroju z bogoojczyźnianym wietrzeniem obcości i zdrady.
Ci młodzi ludzie – wespół z mamą, ową „panią Bożenką” z powyższych akapitów – stanowią najpewniej trzon polskiego życia publicznego i newralgiczny elektorat, czyli taki, bez przyciągnięcia którego nie da się wygrać wyborów w sposób trwały i przekonujący. PiS ma większość, bo zaskarbiło sobie sympatię właśnie tych ludzi, dało odpowiedź na wszystkie ich potrzeby. Odpowiedziało na lęki o byt materialny i na głód łatwej metafizyki. Polscy lewicujący intelektualiści ten temat pokpili, choć Razem – o czym już wyżej wiele razy była mowa – chyba pomału odkrywa, że bez typowo pisowskich rejestrów trudno będzie w Polsce coś ugrać.
Nowoczesna polska inteligencja niewątpliwie wiedziałaby o Polakach więcej, gdyby bardziej świadomie i przytomnie patrzyła na Kościół. Diagnozy liberalnej inteligencji są często chybione, bo inteligencja straciła kontakt z Kościołem, wyrosła z niego i przestała się na niego oglądać. Wiedziałaby więcej, gdyby uważnie śledziła kazania księży i listy biskupów z lat 2005-2015. Gdyby przyglądała się życiu polskich parafii i życiu polskich rodzin zanurzonych w parafialnym obrazie świata. Tam na kościelnym dole ksiądz proboszcz od lat kształtuje wyobraźnię owej pani Bożenki, od lat podkopuje jej zaufanie do organów III RP i do Unii Europejskiej, od lat straszy lewackim terroryzmem, galopującą cywilizacją śmierci. Od lat dostarcza mitycznych wyjaśnień i nie zachęca do edukowania się w prawie, nie poleca samorozwoju. Konserwuje lęki, utrwala poczucie skrzywdzenia, nie podpowiada żadnych konstruktywnych narzędzi udziału w życiu państwa. Tropi spiski i układy, zamiast krzewić świadomość obywatelską i ewangeliczną. Szuka kozłów ofiarnych, demonizuje różne grupy ludzi, daje sobie prawo do osądzania z ambony władz państwa. I w pani Bożence to wszystko się odkłada, to ją formuje. Ją i jej dzieci. Bo chociaż one studiują w wielkim mieście, to matka ma na nich większy wpływ mentalny niż miasto intelektualny.
Spojrzenia w tym kierunku, w stronę tych zależności, polskiej nowej inteligencji zabrakło. Zabrakło jej elementarnej świadomości psychologicznej. Naiwnie postawiła tamę między nowym pokoleniem a jego rodzicami i dziadkami. Głupio uznała, że polska młodzież nie może mieć już w sobie niczego z narodowo-katolickiego dziadka. Nowoczesna inteligencja naprawdę uwierzyła w którymś momencie, że polskie społeczeństwo jest już obywatelsko wyrobione, rozumiejące własne państwo i zdolne walczyć o prawa dla mniejszości, a jedynym jego problemem jest chory rynek pracy.
Okazuje się teraz, że te wszystkie racje nowej inteligencji, wynurzenia tych wszystkich mądralińskich z eleganckich internetowych czasopism są nic nie warte. Ci ludzie zlekceważyli politykę polskiego Kościoła, guzik się znali na mentalności Polaków, w życiu nie rozmawiali z tą kościelną prowincją, uznali, że ona jest zjawiskiem marginalnym, że to niemożliwe, żeby Polacy mieli w sobie coś z gadania proboszcza i rady parafialnej, to teraz ta prowincja robi im ostatni zajazd, wjeżdża na państwo prawa, wali w Trybunał Konstytucyjny, gmera w niezawisłości sądów. A potem pewnie weźmie się za ustawę medialną, za zmianę ordynacji wyborczej i za inne wielkie projekty.
A wystarczyło, żeby ta nowoczesna inteligencja dostrzegła, że Polacy to nie są ludzie z kawiarni. Wystarczyło nie bagatelizować silnych powiązań psychicznych między pokoleniami. Zdobyć się na psychoanalityczną refleksję, zobaczyć, że na dwudziestolatka jego zaangażowana w pisowską wyobraźnię mama ma ogromny wpływ, choćby młody się od tego próbował intelektualnie odciąć.
Wystarczyło po prostu nie zawalić diagnozy społecznej. Porozmawiać czasami z kimś innym niż modny lewicowy kolega. Wyjść z zaklętego facebookowego kręgu dobrze znanych i bezpiecznych fanpage’ów.
I z dalej? Co należało zrobić z tym odkryciem, że wielu Polaków, także młodych, ma – wbrew pozorom – narodowo-katolickie inklinacje? Edukować, rozmawiać, może też być twardszym w stosunkach z Kościołem, nie ustępować mu na każdym kroku. Należało zrobić cokolwiek. Bo przecież nie zrobiono niczego.
Jarosław Dudycz
Szanowny Panie Jarosławie Dudycz.
Przedstawił pan diagnozę, która jest bardzo trafnym opisem wielkiej części społeczeństwa, ale daleko nie całości i nawet nie większości. Zresztą nie wiemy jak wielka ona jest, ta część bo jakaś – jaka? – jej część nie głosuje.
Pani Bożenka i jej dzieci to jest te trzydzieści procent elektoratu – ci którzy w zdyscyplinowany sposób głosują na prezesa i PIS. W ostatnich wyborach doszło do niech kilka procent chwiejnego centrum, które w demokracji – do 25 października na pewno jeszcze była – decyduje o wyniku.
O inteligencji polskiej mam takie samo zdanie jak pan. Wielka jej część, chyba większość, to przeciwnicy PIS i tego wszystkiego co ta partia niesie. I to jej nierozumne wybory, jej zaniechanie doprowadziło do takich wyników 2015 roku jakie mamy.
Co do diagnozy społecznej, to opieram się na tej którą w oparciu o bardzo szeroki materiał robi regularnie profesor Czapiński. Rośnie ilość zadowolonych, ostatnio ma przekraczać 8o procent populacji. Dlaczego tak wielu z nich nie łączy swojej sytuacji z sytuacją ogólną? Oto jest pytanie, na które nie widzę przekonywującej odpowiedzi. Czyżby to co przeważa w przekazie informacyjnym i w większości opinii miało aż taka moc sprawczą?
Na pewno do zwycięstwa populistycznej, socjalnie i narodowo, ”prawicy” przyczyniła się walnie lewicowa narracja – nie cierpię tego słowa, ale tu jest akurat na miejscu. Tworzyła ona obraz III RP, w swym podstawowym zrębie, tożsamy z tym co głosił PIS.
Dla lewicy PIS i PO to tylko zabawa w dobrego i złego policjanta. I ta lewica nadal głosi to samo. Zwycięstwo PIS czci dodatkowym tańcem na ciele powalonej III RP.
A o partii Razem, nawet nie chce się mówić. Im mniej o nie będzie, tym lepiej.
Dixi.
“Dlaczego tak wielu z nich nie łączy swojej sytuacji z sytuacją ogólną?”
A nie sądzi pan, że dlatego, iż swoją sytuację postrzega jako wypracowaną przez siebie WBREW temu co dzieje się w tzw. planie ogólnym?
W moim mieście, które wg prof. Czapińskiego jest na czele zadowolonych, rośnie poparcie dla PiS nawet wśród samorządowców.
Co do inteligencji, to myli się pan Redaktor widząc jedynie “twardy elektorat” PiS. Żadna warstwa społeczna nie ma w swoich szeregach tylu hipokrytów i koniunkturalistów co polska inteligencja.
” rośnie poparcie dla PiS nawet wśród samorządowców.”
I nie ma się czemu dziwić, skoro oczekują samorządowców kadrowe zmiany, porównywalne do trzęsienia ziemi.
Działa tu stara, prosta zasada o zależności punktu widzenia od stołka, na którym się siedzi, który to stołek jednym silnym kopniakiem może być spod siedzącego wytrącony.
I jak tu nie okazać swego poparcia dla PiS???
No jak???
Bardzo trafna, chociaż obejmująca tylko część problemu diagnoza. Przykro mi bardzo, ale w tej chwili cała “Diagnoza społeczna ” prof. Czapinskiego który przekonywał nas że “byczo jest ” i 80 procent “ciemnego ludu” jest zadowolone, nadaje się na śmietnik. A gdyby tak prof. Czapinski przedstawił swoim respondentom powszechnie znany artykuł Rafała Wosia o V RP (dostępny w WP) i zapytał co myślą o diagnozie Wosia ?
Wysłałem komentarz, dwa razy. Przepadł. Może teraz:
Nie bardzo skumałem. Czyli co? Żeby odepchnąć PiS od władzy, trzeba zrobić to samo, co PiS, ale bez PiS? Czyli rozpieprzyć TK, bo to spodoba się pani Bożence, bo ona nie rozumie, co to TK? Czyli zaakceptować pisowskie wartości, ale nie mówić, że to pisowskie wartości, ale nasze i wtedy wygramy? I jak my pogonimy gejów to będzie inne pogonienie niż pogonienie pisowców? Czytam co chwila, że na PiS głosowali biedacy. Właściciel browaru “Ciechan” to biedak, jak rozumiem. Teraz czytam, że to niewykształceni kretyni, jak pani Bożenka. Śmiem twierdzić, że biedni kretyni na wybory nie chodzą i chodzić nie będą. Mają je w dupie, mieli w dupie PRL, mają i RP. Moi znajomi (tak, piszę o tych niewielu ludziach, których znam, bo nie przypisuję sobie wiedzy o tzw. elektoracie tej czy innej partii), którzy głosowali na PiS to ludzie albo dobrze sytuowani, albo dobrze wykształceni, albo jedno i drugie. Nie są paniami Bożenkami, nie są kretynami. I głosowali na PiS świadomie, bo są katolikami, bo nienawidzą liberalnej demokracji (wiedzą, co to jest), nienawidzą gejów, uchodźców i Gombrowicza. Chcą silnej władzy, która innych weźmie za mordę. Autor z pogardą pisze o “wynurzeniach tych wszystkich mądralińskich z eleganckich internetowych czasopism [, które] są nic nie warte”, a sam jest dokładnie takim samym mądralińskim, widzącym w głosujących na PiS idiotów niewiedzących, co robią.
j.Luk
Chyba ma pan rację. Faktycznie wielu ludzi myśli, że to co wypracowali to WBREW władzy. Rację mają w jakiejś części jedynie, bo zawsze w sytuacji wynikają jakieś trudności, m.in. ze strony władzy, której polityka en bloc sprzyja jednak gospodarce, przedsiębiorcom i pracownikom. Łatwiej się dostrzega ową bardzo konkretną trudność, choćby w działaniach skarbówki czy opieszałości sądów niż tzw.całokształt.
A co do inteligencji, to po trochu zaczyna mi do sporej jej części, pasować określenie lemingi.
@Ernest Skalski oczywiście, że mają rację jedynie po części, ale dla ich politycznych wyborów mają znaczenie ich przekonania na temat tej racji, a nie “racja obiektywna”, jeśli nawet takowa istnieje.
Diagnozy diagnozami, ale nie ulega wątpliwości że koalicja PiSu, episkopatu, partii satelickich, oportunistycznych związkowców i niedorzecznych mediów doszła do władzy dzięki nadzwyczajnej jedności celów i narracji (i tu czapki z głów przed prezesem), a mimo wszystko potrzebowała do tego i chorej ordynacji d’Hondta i koincydencji uchodźców z terrorystami i nekrozy PO i kompletnej rozwałki po lewej stronie… więc ja jeszcze w Naród wierzę, mimo że PiS rozgrywa już wszystkimi mediami jak chce.
Razem na walce klas dużo nie ugra bo w Polsce prawdziwych klas po prostu nie ma (na to trzeba pokoleń, żeby ludzie sami uwierzyli że są predestynowani do danego losu; inaczej będą wierzyć że są milionerami z przejściowymi problemami), ale przynajmniej są konsekwentni w opowieści o “partyjnej mafii” w której są wszyscy inni, co może się opłacić jakby PiSowi przykleiła się łatka drugiego układu. Plus to jedyna partia która postuluje STV, moją prywatną receptę na całe polityczne zło (;
Ale to nie nowa, a stara polska inteligencja oddała lud w łapy Kościoła. Pozwoliła na mącenie w głowach już od przedszkola.
@wb40 bo nasza klasyczna polska inteligencja uważa, że jej misją dziejową jest “dawać świadectwo”, “stać na straży” (czegoś co nie istnieje), “dawać wyraz” i w ogóle nie schodzić poniżej chmur.
Codzienny kontakt z panią Bożenką jest poniżej jej godności.
“Żadna warstwa społeczna nie ma w swoich szeregach tylu hipokrytów i koniunkturalistów co polska inteligencja.”
I tu zgadzam się w 100%
Dziękuję Autorowi za przydanie, w publicznym dyskursie, należnej wagi tematowi POLITYCZNEGO wpływu korporacji wiary z Watykanu, w polskiej odsłonie.
.
…ksiądz proboszcz od lat kształtuje wyobraźnię, od lat podkopuje zaufanie do organów III RP i do Unii Europejskiej, od lat straszy lewackim terroryzmem, galopującą cywilizacją śmierci. Od lat dostarcza mitycznych wyjaśnień i nie zachęca do edukowania się w prawie, nie poleca samorozwoju. Konserwuje lęki, utrwala poczucie skrzywdzenia, nie podpowiada żadnych konstruktywnych narzędzi udziału w życiu państwa. Tropi spiski i układy, zamiast krzewić świadomość obywatelską i ewangeliczną.
.
Innymi słowy instytucja zagraniczna ogranicza nam suwerenność, WYBIERA władze i czerpie korzyści za przyzwoleniem naszej klasy politycznej, a temat ten skrzętnie zamiatany jest pod dywan, ku korzyści tej korporacji, a ze szkodą dla społeczeństwa. Nawet katolicy potrafią przyznać, że to nie jest rola dla kościoła czerpiącego z nauczania Chrystusa.
.
Ale u nas musi być inaczej – oto innowacyjność we wschodnio-polskim wydaniu.
Artykuł ważny i ciekawy choć trudno się z wieloma tezami zgodzić.
Pierwszą rzeczą, jaką Autor sugeruje, jest rola inteligencji polskiej podobna jak w XIX wieku w okresie rozbiorów, lub co najmniej jak w okresie PRLu. (Zresztą rola inteligencji w okresie PRL była daleko mniejsza niż w XIX wieku.) Warto pamiętać, że tej inteligencji już nie ma i nie odgrywa ona nawet 10% roli jaką pełniła w tamtym czasie. Wówczas inteligencja wzięła na siebie rolę cywilizacyjną oraz kulturotwórczą istotną dla przetrwania narodu, wobec braku własnego państwa, czy wobec wrogiego państwa jak w PRL. Od 26 lat mamy własne państwo a pojęcie inteligencji jako warstwy społecznej rozpłynęło się w innym podziale społecznym – w klasie średniej, w grupach zawodowych, w interesach lokalnych oraz działaniach NGOsów czy ugrupowań politycznych. Warstwa, którą klasyczna socjologia XIX wieku nazywała inteligencją, nie istnieje z wielu innych powodów, których nazwanie przekracza ramy krótkiego głosu w dyskusji.
Po drugie jeśli poszukujemy winnych zaniedbań edukacyjnych oraz winnych negatywnego wpływu kościoła (KRK) na życie społeczne, to obarczanie tymi winami inteligencji jest nadużyciem i nieporozumieniem. W Polsce po 1989 r. za edukację kolejnych pokoleń, rozwój cywilizacji i kultury odpowiadają przede wszystkim partie polityczne i rządy, system ekonomiczny (rynek) i społeczny a także system powiązań międzynarodowych i otwartość na świat – procesy globalizacji. Inteligencja odpowiada za te wszystkie procesy w niewielkim stopniu. Warto podkreślić, że zarówno w PRL jak i w Polsce niepodległej następował systematyczny upadek i kwestionowanie roli wszelkich autorytetów w życiu społecznym, co dodatkowo obniża możliwości wpływania inteligencji na wiele procesów społecznych.
Jeżeli możemy poważnie mieć o cokolwiek pretensje do inteligencji jako warstwy to moim zdaniem dotyczyłoby to:
– zbyt małego udziału w działalności partii politycznych,
– niechęci do zajmowania stanowisk kierowniczych wyższego i średniego szczebla w administracjach – państwowej i samorządowych,
– stosunkowo niskiej frekwencji w kolejnych wyborach.
Jeżeli chcemy poszukiwać prawdziwych winnych zwycięstwa PiS to należałoby w pierwszym rzędzie rozliczyć fatalną spuściznę partii demokratycznych po 1989 r. Paternalistyczny stosunek UD i UW do swoich wyborców i całego społeczeństwa przejęła w 2001 r. PO i doprowadziła w kolejnych latach 2005-20015 do absurdu, traktując Polaków jak dzieci niezdolne do samodzielnych wyborów. Procesy oligarchizacji PO, PSL i SLD doprowadziły do odwrócenia się wyborców od tych formacji. Szczególnie fatalną rolę w polskiej polityce odegrał Donald Tusk, który nie mając elementarnych kwalifikacji w zakresie zarządzania zbudował pseudowodzowską formułę przywództwa w PO wycinając wszelką krytykę wewnętrzną oraz jej fizycznych przedstawicieli. (Wywiad w ostatniej Polityce wskazuje, że Donald Tusk nic nie zrozumiał z tego co się w Polsce wydarzyło w okresie 2007-2015, w tym przede wszystkim nie przyjął do wiadomości swojej odpowiedzialności za taki stan rzeczy.) W rezultacie PO na własne życzenie doprowadziła do pustyni kadrowej ale także programowej i organizacyjnej w kierownictwie partii powodując zupełna bezbronność tego ugrupowania w zetknięciu z „Realpolitik”. Brak mechanizmów kontroli wewnątrzpartyjnej powtórzyła te same procesy na szczeblach lokalnych.
Zastanawiając się nad wyjściem ze ślepego zaułka pod nazwą PiS należy zastanowić się nad konieczną reformą wszystkich polskich partii politycznych w kierunku demokratycznym. Klasyczny monteskiuszowski trójpodział władzy powinien być standardem obowiązującym we wszystkich ugrupowaniach politycznych pod rygorem delegalizacji jako ostatecznego rozwiązania.
@slawek
.
“… Szczególnie fatalną rolę w polskiej polityce odegrał Donald Tusk (…)”
.
Tak, tak, Slawku, to wszystko wina Tuska.
.
Zło obróciło się jednak w Dobro: Jego przemożny wpływ na Polaków i ich mentalność się skończył.
.
Na szczęście Naród ma jeszcze tak wspaniałego wodza jakim jest Jarosław Kaczyński, więc jeszcze Polska nie zginęła…
.
“Jaśnie oświecona PO ” miała 8 lat na oświecenie prostego ludu (pani Bożenki i jej podobnych). Zajęła się jednak tym, co dla niej najważniejsze : kręceniem lodów.
Oprócz postawy “wbrew” władzy, występuje “nam się należy”, bo: Katyń,Hitler,Stalin,JP II..
Dobry Boże ! Zbaw partię RAZEM od “przyjaciół” i pozwól jej, aby SAMA radziła sobie z przeciwnikami.