Alina Kwapisz-Kulińska: Jaro Wallenrodak8 min czytania

wallenrod2015-12-28.

Nie na darmo dziełu Adama Mickiewicza przyświeca myśl Makiawela: Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere… bisogna essere volpe e leone. Autor „Księcia” mówi o tym, że w walce trzeba być lisem i lwem. W walce, oczywiście, o władzę. A czemu władza ma służyć? Budowaniu państwa prawa i sprawiedliwości. W jakim celu? W celu dobra wszystkich obywateli. A konkretnie – nas. Nas Polaków.

Orka na ugorze

Od roku 1989 prawdziwego prawa i prawdziwej sprawiedliwości nie mamy. Tylko namiastki. Owszem, udało się zbudować to czy owo. Ale przecież nie dla wszystkich. Nie wszyscy uczestniczą w sprawiedliwym podziale dóbr, nie wszyscy mają równy dostęp do praw. Mianowicie takich, jakie by chcieli mieć, by rządzić innymi. Są kodeksy, trybunały, paragrafy i zapisy, które im coś nakazują, czegoś zabraniają. Wykluczając ich ze Wspólnoty Ludzi Godnych.

Muszą płacić podatki, posyłać dzieci do szkół, nawet do gimnazjów, bać się radarów mierzących szybkość, segregować śmieci, robić zakupy w niedzielę. A co z tego mają? Marne dopłaty unijne. W zamian zamyka się im kopalnie. Zakazuje palenia śmieciami w piecach. Nie pozwala płacić wyłącznie na telewizję Trwam i Radio Maryja. Publikować w internecie gier polegających na strzelaniu do prezydenta własnego kraju. A to zaledwie tylko kilka przykładów.

Przez dwadzieścia lat byli jednak tacy, którzy ujmowali się za tymi Wykluczonymi. Bezskutecznie próbując obudzić Społeczeństwo Prawdziwie Obywatelskie. Samorządne Totalnie. Sprawiedliwe Absolutnie. W którym każdy będzie dostawał tyle, ile potrzebuje. Ile naprawdę potrzebuje; bo na cóż miałby kłamać?

Wreszcie się udało! Dzięki komu? Mamy takiego lwa i lisa w jednej osobie (przepraszam Tomasza Lisa, nie o nim tym razem mowa). To prezes Kaczyński. Od lat walczący z homines sovietici w naszym kraju. Jego bój przez te smutne lata przypominał walkę z wiatrakami i orkę na ugorze. A jednak długotrwałe zaangażowanie, wytrwała i ciężka praca – w godzinach wszak nocnych! – ostatnio zaczęła przynosić efekty. Są tacy, którzy przypisują je Duchowi Świętemu. Inni drapiąc się w bezradne mózgi doszukują się działań agentów wrażego mocarstwa. Jeszcze kolejni cieszą się, że Najwyższe Prawo i Najwyższa Sprawiedliwość wreszcie są górą, z powodów wszystko jedno jakich. Że zadadzą lewactwu, bezbożnictwu, masonerii (pardon, bardziej złowieszczej chyba masomerii, jak napisano na transparencie podczas ostatniego – to znaczy ostatnio odbywanego, a nie ostatniego w historii! – Marszu Wolności i Solidarności), żydostwu i islamowi ostateczny cios.

Traktory zaorzą wiosnę

Ale moja teoria jest inna. Jest próbą odsłonięcia prawdziwych zamysłów Lwa i Lisa polskiego życia politycznego dwudziestolecia. Idzie Mu bowiem o obudzenie ducha obywatelskości. O sprowokowanie do myślenia i działania tych tak licznych obojętnych obywateli dotąd niechętnych poświęcaniu się dla dobra wspólnego. Ba, niechętnych w ogóle uczestnictwu w jakichkolwiek szlachetnych inicjatywach obywatelskich. Niechodzących na wybory. Nie zaangażowanych w nic poza napełnieniem swych żołądków. Nie czytających. Obojętnych.

Jak ich obudzić? Żaden politolog, publicysta, psycholog społeczny nie wpadł na rozwiązanie zagadki, o co walczy nasz Lis i Lew. Bo istotnie trudno odkryć, że o obudzenie Społeczeństwa Prawdziwie Obywatelskiego. W kontrze do demokratycznego rozmemłania (nie przymierzając, jak „na przykład Majewski” ze słynnego monologu Wiesława Dymnego z Piwnicy pod Baranami) i wiecznych kłótni i sporów. Przecież nic dobrego z nich nie wynika poza doraźnymi korzyściami w postaci rosnącego PKB, zmniejszania się rozwarstwienia społeczeństwa, kilku jakiś tam konkursów światowych wygranych przez gimnazjalistów, pozornie wysokich ocen polskiej demokracji w istocie spychającej nasz biedny kraj w stronę wyzysku i podległości.

Stawką jest Prawdziwe Dobro Narodu.

Wallenrod

Musiał to robić skrycie. Można rzec, na lisa. Bo działania jawne podejmowane na początku lat 90., polegające m.in. na paleniu pod Belwederem kukły urzędującego prezydenta, przez siły reżimu były nie tylko piętnowane, ale i wyśmiewane. Albo wręcz torpedowane, jak próby utworzenia imperium medialno-finansowego w oparciu o walory upadłej RSW oraz nowo powstałej spółki Telegraf. Tym przedsięwzięciom, niesłychanie groźnym dla Społeczeństwa Prawdziwe Obywatelskiego, brutalnie i z punktu podcięto skrzydła. Dopiero po latach działania Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych oraz tak obywatelskich przedsięwzięć jak spółka Srebrna i te inne, co z niej wypączkowały, pozwoliły zaorać ugory. Kto stał za tymi wytrwałymi, wizjonerskimi, genialnymi w swej taktyce działaniami? Wieszcz go przeczuł i opisał, dla niepoznaki nazywając Konradem.

Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:
Ubóstwo, skromność i pogarda świata.
Konrad nie słynął w przydwornym nacisku
Gładkością mowy, składnością ukłonów;
Ani swej broni dla podłego zysku
Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.
Klasztornym murom wiek poświęcił młody;
Wzgardził oklaski i górne urzędy.

To on, skromny, by nie rzec niepozorny, przechował i wcielił w życie ducha Prawdziwej Inteligencji Żoliborskiej. Postępowej, świeckiej, spółdzielczej. Jak to możliwe? Ano właśnie. Lisem będąc. Skrycie. Podstępem. Wykorzystując kołtuna polskiego, rządzę władzy i zaszczytów kościelnych, nawet przyrodzony polskiej prawicy rytualny antysemityzm i obskurantyzm. To tylko Lis nie bałby się nazywania samego siebie Ciemnogrodem, szczwany i chytry sam by założył moherowy beret dumnie, jak Order Orła Białego. Aby to wszystko zwalczyć, musiał – w swej genialności – wydobyć na wierzch. Aby można było uszlachetnić. W dalszej kolejności. Jakim kosztem? Szczęścia własnego.

Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,
Czy stał się z wiekiem — bo choć jeszcze młody,
Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,
Napiętnowane starością cierpienia —
Trudno odgadnąć. Zdarzały się chwile,
W których zabawy młodzieży podzielał,
Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,
Na żarty dworzan żartami odstrzelał
I sypał damom grzecznych słówek krocie,
Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie:
Były to rzadkie chwile zapomnienia

Powiedziałaby coś o tym posłanka Szcz. W imię czego to poświęcenie? Wierny mu Zakon dobrze wie:

Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze
Napełnia serca otuchą, nadzieją:
Widzą przed sobą bitwy i zdobycze.

Dla nich – w imię zdobyczy. Dla niego – w imię Dobra Narodu. Prawa i Sprawiedliwości. Tylko: o jakie dobro naprawdę chodzi? Czy Mistrz nie wpuszcza ich w kanał? Czy wszystkie sojusze nie służą kamuflowaniu rzeczywistych celów? A może rozdźwięk między Mistrzem a Ojcem z Torunia nie jest sprawą przypadku? Może prawdziwe cele naszego Wallenrodaka zostały przejrzane, odkryte i w wiadomych kręgach ujawnione? Że idzie mu o demokrację, a nie żadną demokraturę. O obywatelskość, o inicjatywę i bardziej pieczołowite myślenie obywateli o swoim państwie. O ich udział – rzeczywisty, nie fałszowany – w życiu społecznym. A te wszystkie utyskiwania wynikają stąd, że nikt nie rozumie prawdziwych celów Mistrza. A wśród nich jest dziewięćdziesięcioprocentowy udział Polaków w prawdziwe demokratycznych wyborach.

Już zdarzają się skargi na chaos. Już Najwierniejsi budzą się z myślą, że coś tu nie tak. Że za wiele frontów otwieranych. Że za wiele emocjonalności wzbudzanej. Że za szybko, za totalnie, za mocno. Już Wątpiący sarkają, że znowu się nie uda. Bo Mistrz gdy się zbudzi i coś działać zacznie, / Stary porządek wywraca opacznie.

Ale przecież on wie, co robi. Budzi Społeczeństwo. Ducha Obywatelskości. Rozdrapuje codziennie, a nawet kilka razy ma dzień rany, aby się nie zabliźniły duchem podłości. Bo patronem postępowej inteligencji żoliborskiej był wszak Stefan Żeromski. Po społu z Adamem Mickiewiczem z jego „Trybuną Ludu”.

Tak więc, niedowiarkowie, nie martwcie się, że nie rozumiecie tego, co się dzieje i ku czemu wszystko zmierza. Konrad Wallenrod też był nierozszyfrowany. Też się poświęcił i wygrał. Nikt bardziej niż nasz Lis i Lew nie potrafi obudzić obywatelskości i ostatecznie pokonać homines sovietici. Zaufajmy mu.

***

Jedno niepokoi: tak naprawdę nasz bohater nie mieszka wprawdzie na Żoliborzu, w rozumieniu administracyjnym, ale nie na tym, kojarzącym się z tradycją inteligencko-oficerską w przedwojennym tego określenia znaczeniu, tylko na Marymoncie. A ta dzielnica ma zupełnie inne tradycje i innego ducha. Przed wojną, a więc w epoce, o której przywrócenie nasz bohater słusznie i beznadziejnie walczy, mieszkali tam robotnicy, drobni rzemieślnicy, tak zwany lumpenproletariat. Oczywiście, dzisiaj wiele się na Marymoncie zmieniło. A i na Żoliborzu. Czy to jednak o czymś świadczy? O jakie prawdziwe dobro Polaków Inteligent walczy naprawdę? I który on bardziej z ducha: żoliborski, czy marymoncki? Na tym wisi przyszłość.

PS Przytoczone w tekście cytaty, gdyby ktoś nie skojarzył, pochodzą z poematu „Konrad Wallenrod” nie-Polaka Adama Mickiewicza. Czy jego proroctwo wypełni się ze szczętem? Czy ujrzymy na końcu i tej historii kolejnego Wallenrodaka (a było ich w naszej historii trochę),

gdy z tego pogromu, [jak] Wojsko upiorów prowadzi do domu?…

Bo już w roku 2007 przecież tak było:

Ponury smutek czoło jego mroczy,
Robak boleści wywijał się z lica,
Konrad cierpiał — ale spojrzyj w oczy:
Ta wielka, na pół otwarta źrenica,
Jasne z ukosa miotała pociski,
Niby kometa grożący wojnami,
Co chwila zmienna, jak nocne połyski,
Którymi szatan podróżnego mami,
Wściekłość i radość połączając razem,
Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem!

Tak było. A jak będzie tym razem?

Alina Kwapisz-Kulińska

 

10 komentarzy

  1. otoosh 28.12.2015
  2. StanStupkiewicz sr 29.12.2015
  3. slawek 29.12.2015
  4. Alina Kwapisz-Kulinska 29.12.2015
  5. Magog 29.12.2015
  6. Ernest Skalski 31.12.2015
  7. Alina Kwapisz-Kulinska 31.12.2015
  8. Magog 01.01.2016
  9. Alina Kwapisz-Kulinska 02.01.2016
  10. Bogda1935 03.01.2016