Nie na darmo dziełu Adama Mickiewicza przyświeca myśl Makiawela: Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere… bisogna essere volpe e leone. Autor „Księcia” mówi o tym, że w walce trzeba być lisem i lwem. W walce, oczywiście, o władzę. A czemu władza ma służyć? Budowaniu państwa prawa i sprawiedliwości. W jakim celu? W celu dobra wszystkich obywateli. A konkretnie – nas. Nas Polaków.
Orka na ugorze
Od roku 1989 prawdziwego prawa i prawdziwej sprawiedliwości nie mamy. Tylko namiastki. Owszem, udało się zbudować to czy owo. Ale przecież nie dla wszystkich. Nie wszyscy uczestniczą w sprawiedliwym podziale dóbr, nie wszyscy mają równy dostęp do praw. Mianowicie takich, jakie by chcieli mieć, by rządzić innymi. Są kodeksy, trybunały, paragrafy i zapisy, które im coś nakazują, czegoś zabraniają. Wykluczając ich ze Wspólnoty Ludzi Godnych.
Muszą płacić podatki, posyłać dzieci do szkół, nawet do gimnazjów, bać się radarów mierzących szybkość, segregować śmieci, robić zakupy w niedzielę. A co z tego mają? Marne dopłaty unijne. W zamian zamyka się im kopalnie. Zakazuje palenia śmieciami w piecach. Nie pozwala płacić wyłącznie na telewizję Trwam i Radio Maryja. Publikować w internecie gier polegających na strzelaniu do prezydenta własnego kraju. A to zaledwie tylko kilka przykładów.
Przez dwadzieścia lat byli jednak tacy, którzy ujmowali się za tymi Wykluczonymi. Bezskutecznie próbując obudzić Społeczeństwo Prawdziwie Obywatelskie. Samorządne Totalnie. Sprawiedliwe Absolutnie. W którym każdy będzie dostawał tyle, ile potrzebuje. Ile naprawdę potrzebuje; bo na cóż miałby kłamać?
Wreszcie się udało! Dzięki komu? Mamy takiego lwa i lisa w jednej osobie (przepraszam Tomasza Lisa, nie o nim tym razem mowa). To prezes Kaczyński. Od lat walczący z homines sovietici w naszym kraju. Jego bój przez te smutne lata przypominał walkę z wiatrakami i orkę na ugorze. A jednak długotrwałe zaangażowanie, wytrwała i ciężka praca – w godzinach wszak nocnych! – ostatnio zaczęła przynosić efekty. Są tacy, którzy przypisują je Duchowi Świętemu. Inni drapiąc się w bezradne mózgi doszukują się działań agentów wrażego mocarstwa. Jeszcze kolejni cieszą się, że Najwyższe Prawo i Najwyższa Sprawiedliwość wreszcie są górą, z powodów wszystko jedno jakich. Że zadadzą lewactwu, bezbożnictwu, masonerii (pardon, bardziej złowieszczej chyba masomerii, jak napisano na transparencie podczas ostatniego – to znaczy ostatnio odbywanego, a nie ostatniego w historii! – Marszu Wolności i Solidarności), żydostwu i islamowi ostateczny cios.
Traktory zaorzą wiosnę
Ale moja teoria jest inna. Jest próbą odsłonięcia prawdziwych zamysłów Lwa i Lisa polskiego życia politycznego dwudziestolecia. Idzie Mu bowiem o obudzenie ducha obywatelskości. O sprowokowanie do myślenia i działania tych tak licznych obojętnych obywateli dotąd niechętnych poświęcaniu się dla dobra wspólnego. Ba, niechętnych w ogóle uczestnictwu w jakichkolwiek szlachetnych inicjatywach obywatelskich. Niechodzących na wybory. Nie zaangażowanych w nic poza napełnieniem swych żołądków. Nie czytających. Obojętnych.
Jak ich obudzić? Żaden politolog, publicysta, psycholog społeczny nie wpadł na rozwiązanie zagadki, o co walczy nasz Lis i Lew. Bo istotnie trudno odkryć, że o obudzenie Społeczeństwa Prawdziwie Obywatelskiego. W kontrze do demokratycznego rozmemłania (nie przymierzając, jak „na przykład Majewski” ze słynnego monologu Wiesława Dymnego z Piwnicy pod Baranami) i wiecznych kłótni i sporów. Przecież nic dobrego z nich nie wynika poza doraźnymi korzyściami w postaci rosnącego PKB, zmniejszania się rozwarstwienia społeczeństwa, kilku jakiś tam konkursów światowych wygranych przez gimnazjalistów, pozornie wysokich ocen polskiej demokracji w istocie spychającej nasz biedny kraj w stronę wyzysku i podległości.
Stawką jest Prawdziwe Dobro Narodu.
Wallenrod
Musiał to robić skrycie. Można rzec, na lisa. Bo działania jawne podejmowane na początku lat 90., polegające m.in. na paleniu pod Belwederem kukły urzędującego prezydenta, przez siły reżimu były nie tylko piętnowane, ale i wyśmiewane. Albo wręcz torpedowane, jak próby utworzenia imperium medialno-finansowego w oparciu o walory upadłej RSW oraz nowo powstałej spółki Telegraf. Tym przedsięwzięciom, niesłychanie groźnym dla Społeczeństwa Prawdziwe Obywatelskiego, brutalnie i z punktu podcięto skrzydła. Dopiero po latach działania Spółdzielczych Kas Oszczędnościowo-Kredytowych oraz tak obywatelskich przedsięwzięć jak spółka Srebrna i te inne, co z niej wypączkowały, pozwoliły zaorać ugory. Kto stał za tymi wytrwałymi, wizjonerskimi, genialnymi w swej taktyce działaniami? Wieszcz go przeczuł i opisał, dla niepoznaki nazywając Konradem.
Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:
Ubóstwo, skromność i pogarda świata.
Konrad nie słynął w przydwornym nacisku
Gładkością mowy, składnością ukłonów;
Ani swej broni dla podłego zysku
Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.
Klasztornym murom wiek poświęcił młody;
Wzgardził oklaski i górne urzędy.
To on, skromny, by nie rzec niepozorny, przechował i wcielił w życie ducha Prawdziwej Inteligencji Żoliborskiej. Postępowej, świeckiej, spółdzielczej. Jak to możliwe? Ano właśnie. Lisem będąc. Skrycie. Podstępem. Wykorzystując kołtuna polskiego, rządzę władzy i zaszczytów kościelnych, nawet przyrodzony polskiej prawicy rytualny antysemityzm i obskurantyzm. To tylko Lis nie bałby się nazywania samego siebie Ciemnogrodem, szczwany i chytry sam by założył moherowy beret dumnie, jak Order Orła Białego. Aby to wszystko zwalczyć, musiał – w swej genialności – wydobyć na wierzch. Aby można było uszlachetnić. W dalszej kolejności. Jakim kosztem? Szczęścia własnego.
Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,
Czy stał się z wiekiem — bo choć jeszcze młody,
Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,
Napiętnowane starością cierpienia —
Trudno odgadnąć. Zdarzały się chwile,
W których zabawy młodzieży podzielał,
Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,
Na żarty dworzan żartami odstrzelał
I sypał damom grzecznych słówek krocie,
Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie:
Były to rzadkie chwile zapomnienia
Powiedziałaby coś o tym posłanka Szcz. W imię czego to poświęcenie? Wierny mu Zakon dobrze wie:
Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze
Napełnia serca otuchą, nadzieją:
Widzą przed sobą bitwy i zdobycze.
Dla nich – w imię zdobyczy. Dla niego – w imię Dobra Narodu. Prawa i Sprawiedliwości. Tylko: o jakie dobro naprawdę chodzi? Czy Mistrz nie wpuszcza ich w kanał? Czy wszystkie sojusze nie służą kamuflowaniu rzeczywistych celów? A może rozdźwięk między Mistrzem a Ojcem z Torunia nie jest sprawą przypadku? Może prawdziwe cele naszego Wallenrodaka zostały przejrzane, odkryte i w wiadomych kręgach ujawnione? Że idzie mu o demokrację, a nie żadną demokraturę. O obywatelskość, o inicjatywę i bardziej pieczołowite myślenie obywateli o swoim państwie. O ich udział – rzeczywisty, nie fałszowany – w życiu społecznym. A te wszystkie utyskiwania wynikają stąd, że nikt nie rozumie prawdziwych celów Mistrza. A wśród nich jest dziewięćdziesięcioprocentowy udział Polaków w prawdziwe demokratycznych wyborach.
Już zdarzają się skargi na chaos. Już Najwierniejsi budzą się z myślą, że coś tu nie tak. Że za wiele frontów otwieranych. Że za wiele emocjonalności wzbudzanej. Że za szybko, za totalnie, za mocno. Już Wątpiący sarkają, że znowu się nie uda. Bo Mistrz gdy się zbudzi i coś działać zacznie, / Stary porządek wywraca opacznie.
Ale przecież on wie, co robi. Budzi Społeczeństwo. Ducha Obywatelskości. Rozdrapuje codziennie, a nawet kilka razy ma dzień rany, aby się nie zabliźniły duchem podłości. Bo patronem postępowej inteligencji żoliborskiej był wszak Stefan Żeromski. Po społu z Adamem Mickiewiczem z jego „Trybuną Ludu”.
Tak więc, niedowiarkowie, nie martwcie się, że nie rozumiecie tego, co się dzieje i ku czemu wszystko zmierza. Konrad Wallenrod też był nierozszyfrowany. Też się poświęcił i wygrał. Nikt bardziej niż nasz Lis i Lew nie potrafi obudzić obywatelskości i ostatecznie pokonać homines sovietici. Zaufajmy mu.
***Jedno niepokoi: tak naprawdę nasz bohater nie mieszka wprawdzie na Żoliborzu, w rozumieniu administracyjnym, ale nie na tym, kojarzącym się z tradycją inteligencko-oficerską w przedwojennym tego określenia znaczeniu, tylko na Marymoncie. A ta dzielnica ma zupełnie inne tradycje i innego ducha. Przed wojną, a więc w epoce, o której przywrócenie nasz bohater słusznie i beznadziejnie walczy, mieszkali tam robotnicy, drobni rzemieślnicy, tak zwany lumpenproletariat. Oczywiście, dzisiaj wiele się na Marymoncie zmieniło. A i na Żoliborzu. Czy to jednak o czymś świadczy? O jakie prawdziwe dobro Polaków Inteligent walczy naprawdę? I który on bardziej z ducha: żoliborski, czy marymoncki? Na tym wisi przyszłość.
PS Przytoczone w tekście cytaty, gdyby ktoś nie skojarzył, pochodzą z poematu „Konrad Wallenrod” nie-Polaka Adama Mickiewicza. Czy jego proroctwo wypełni się ze szczętem? Czy ujrzymy na końcu i tej historii kolejnego Wallenrodaka (a było ich w naszej historii trochę),
gdy z tego pogromu, [jak] Wojsko upiorów prowadzi do domu?…
Bo już w roku 2007 przecież tak było:
Ponury smutek czoło jego mroczy,
Robak boleści wywijał się z lica,
Konrad cierpiał — ale spojrzyj w oczy:
Ta wielka, na pół otwarta źrenica,
Jasne z ukosa miotała pociski,
Niby kometa grożący wojnami,
Co chwila zmienna, jak nocne połyski,
Którymi szatan podróżnego mami,
Wściekłość i radość połączając razem,
Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem!
Tak było. A jak będzie tym razem?
Alina Kwapisz-Kulińska
Z niego taki Wallenrod, jak z koziej d-4 waltornia.
To zwykły nieleczony w odpowiednim czasie paranoik…
Mnie tu się nasuwa inny cytat, fonetycznie zgodny z oryginalnym fragmentem poematu, ortograficznie mniej: „zwierz Alpuhary”; przeróbka na „zwierz Marymontu” by już zbyt daleko odbiegała.
Konrad Wallenrod także 13 grudnia sypiał do południa?
@ slawek
Oczywiście, że TAK. Taki był przebiegły. Dla dobra nas, Polaków. Żeby nas obudzić. Ktoś spał, aby nie spać musiał ktoś.
Wzorzec chyba dobrze skopiowany, mama kazała czytać dzieła mądrego człowieka.
quote;
z sieci
Lenin był zawsze delikatny i miękki, uprzejmy, a równocześnie cechowała go niezmierna ostrość, bezwzględność i brutalizm wobec przeciwników politycznych. Nigdy nie dopuszczał takiej możliwości, że mogą oni mieć bodaj minimalną słuszność, lub że sam może choć trochę nie mieć racji. ”Sprzedawczyk… lokaj… pachołek… najmita, agent… Judasz kupiony za trzydzieści srebrników” – takimi słowami mówił często o swoich oponentach.
W czasie sporów, nie starał się wcale oponentów przekonać. W ogóle się do nich i świadomość nie zwracał; zwracał się jedynie do świadków sporu po to, aby swojego przeciwnika wyśmiać i skompromitować. Takimi świadkami mogło być zarówno kilku ludzi, jak i tysięczna masa delegatów zjazdu, czy milionowa rzesza czytelników gazet.
Z całym szacunkiem, droga pani Alino,
Mickiewicz wydawał Trybunę LUDÓW, LUDÓW!,a nie Trybunę Ludu – organ KC PZPR.
oczywiście. Dziękuję za poprawkę. A tak naprawdę, Prezesa nie uważam za Konrada Wallenroda. Choć jest postacią w jakiejś mierze też tragiczną.
A tak naprawdę, Prezesa nie uważam za Konrada Wallenroda. Choć jest postacią w jakiejś mierze też tragiczną.
…………………………………….
Ach te kobiety, jak przygłup jakiejkolwiek maści dobrze gra rolę pokrzywdzonego przez los to uzyskuje zrozumienie i współczucie.
Tragicznych postaci w moim otoczeniu jest wystarczająco wiele tylko format jakby mniejszy, nie zostali prezesami.
otoosh postawił jedyną słuszna diagnozę, leczenie wczesne..
Ja zawsze mam przed oczami widok małżonki prezydenckiej co opiekowała sie mężem jak dzidziusiem z niezbędną plastikową reklamówką na podorędziu..
Jak nieszczęśliwy musi być polityk który nie ma zagwarantowanej kobiecej opieki, taki maly, taki niewinny, taki boski, takie cudne oczy, taki tęgi umysł, i ten niemal totalny brak zrozumienia przez otoczenie.. kilka pań naprawdę podkochiwało sie w prezesie.
Tragedia..
O tym cymbale tak często pisze się w zakamuflowanych superlatywach na SO, że zaczyna to być zastanawiające. Chory ale…
I jak dziwić się ludowi co pod pałac na Krakowskie bieży uczcić poległego?
@ Magog
Proponuje pan tragikomiczną? Cóż. I z tym bym nie polemizowała, a nawet wręcz bym się zgodziła. Panie od wieków kochały się w Wielkich Mężach Stanu, nawet nikczemnej postury, co zapewne ich w jakiś sposób podkręcało, a i panie miały z tego jakieś korzyści. To jednak pole dla psychologów raczej niż psychiatrów.
no chwileczkę- przeciez w PIS jest wielu Wallenrodow- którzy w szeregach PZPR zakamuflowani byli – z niejakim Piotrowskim o czzarujacym usmiechu i specyficznym pojeciu sprawiedliwosci na czele. Czyz to nie oni wywalczyli nam niepodległośc ? czy tez jednak prezes wzniósł sie na szczyty walenrodyzmu pokonując intensywnoscia uczucia i moca walki pozostałych?> ciekawe jak bardzo walenrodyzm nawiedzał szczególnie umysły prawnicze ….nawiasem : wszystko jedno Zoliborz czy Marymont- tatus wykupił wille za grosze uprawniony do tego jako członek PZPR-oczywiscie dzieci właściwej proweniencji nie odpowiadaja za grzeszki ojców….