Jerzy Łukaszewski: Pręty zbrojeniowe8 min czytania

kosze-22015-12-29.

Ponieważ w ostatnim czasie zdarzyło mi się kilkakrotnie wzywać do budowania nowej Polski po przewidywanym prędzej czy później upadku kaczyzmu, poczułem się w obowiązku rozpoczęcia dyskusji, której i tak nikt nie podejmie, bo niby kto?

Przemądre samozwańcze elity skompromitowały się ostatecznie nie potrafiąc nawet postawić trafnej diagnozy klęski jej ulubionej partii czym dały dowód swego oderwania od rzeczywistości, pogardy dla „pań Bożenek”, z których, było – nie było, składa się nasz naród, niechęci do poszerzania swej wiedzy, która im samym wciąż wydaje się nieograniczona, a przede wszystkim wyjścia z pokoju wypełnionego oparami samozachwytu w obawie, że świeże powietrze mogłoby zaszkodzić ich płucom. Na przykład płucom.

Wierzą, że KOD jest „ich reprezentantem w terenie”, w którym dawno nie byli, i o którym pojęcie mają jak ja o balecie.

Sam KOD rzeczywiście sprawia takie wrażenie choćby przez to, że z haseł podnoszonych na wiecach wiemy przeciwko czemu występuje, ale nie bardzo wiemy za czym, co daje asumpt do podejrzeń, że po prostu broni „tego co było”, a co akurat niekoniecznie jest najszczęśliwszym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.

Strona internetowa, jaka sobie założył, to piękne świadectwo tradycyjnej inteligenckiej nieudolności (by określić to łagodnie) w najlepszym wypadku. W najgorszym – świadectwo, że jest nieodrodnym dzieckiem III RP, do której jakoś coraz mniej osób chce, a jeszcze mniej będzie chciało wracać.

Przykład: brak kontaktu z tzw. koordynatorami regionalnymi. Sam pisałem do nich kilkakrotnie – zero odpowiedzi. Okazuje się, że takich osób jak ja jest więcej, co nie robi na rzeczonych koordynatorach wrażenia. Mało tego – wpisy na ten temat na stronie KOD są moderowane w sposób, w jaki nawet porządnego bigosu nie da się sporządzić – ot, tak – bez składu i ładu – wystarczy spojrzeć na daty poszczególnych komentarzy. Co mam na myśli? Otóż to, że pomieszanie kolejności świadczy o wykonanej przez moderatora pracy, a bezład jaki wprowadza nie zrobił się sam, lecz jest dowodem jego „wysiłków”, które mogą mieć tylko jedno na celu – „sprawianie wrażenia” demokratyczności i nieusuwania wpisów nieprzychylnych.

Kochany KOD-zie – od sprawiania wrażenia to są w tym kraju znacznie lepsi specjaliści, odpuść sobie i weź się do roboty.

Jeśli jeszcze znajdziesz na to ochotę, bo z tego co słychać, zajmują cię obecnie znacznie „ważniejsze sprawy”.

Kto więc zacznie dyskusję o Polsce?

Kowalski, widząc co się dzieje, zaczyna się zachowywać tradycyjnie, czyli kombinować, jak „wyjść na swoje” pomimo wichrów historii nadymających żagle półgłówków, którzy dorwali się do steru. Kowalski ma wprawę, nie pierwszy to i pewnie nie ostatni raz w dziejach naszego wesołego państwa.

Kowalski ma ważniejsze i pilniejsze sprawy na głowie, niż dyskusja.

Podobno wszyscy tutaj zgadzamy się, że Polska powinna być państwem prawa. Tyle, że to nic nie znaczy, to samo głosi PiS. Oni też chcą, by Polska była państwem prawa. Konkretnie – ich prawa. A my?

Jednym z grzechów głównych wszystkich partii III RP było dryfowanie w kierunku wodzowskim. Są wprawdzie teoretycy, którzy twierdzą, ze jest to zjawisko naturalne, normalne i nie działające niekorzystnie na politykę krajową, ale pozwolę sobie mieć w tej materii inne zdanie.

Po pierwsze – w państwie prawa sądy powinny odrzucać ex cathedra statuty partii takich jak PiS, które to papierki z definicji dają jednemu człowiekowi nieograniczony wpływ na resztę członków, co w efekcie prowadzi do tego co widzimy – stworzenia grupki  klientów wieszających się u  …no, na przykład klamki prezesa, który potrafi nawet publicznie upokarzać swoich poddanych (jak ostatnio posła Asta), a którzy tym upokorzeniom poddają się z niewolniczą rezygnacją, bo nie mają innego wyjścia.

Jak w demokratycznym państwie sąd może przyjmować statut taki jak ma PiS nie umiem sobie wyobrazić. A przyjmuje, jak widać.

Nie życzę sobie Polski, w którym na parlamentarnych i ministerialnych stanowiskach siedzą niewolnicy bez cienia godności własnej, bez własnego zdania, nie potrafiący nawet rozmawiać w swoim języku, a jedynie powtarzający jak papugi słowa – klucze narzucone wczesnym rankiem przez szefa, jako jedyne, które wolno wypowiedzieć głośno wobec mediów i innych interlokutorów.

Nie życzę sobie państwa, w którym doktor prawa udaje, że pełni najwyższą w nim funkcję robiąc z siebie pośmiewisko za cenę poklepania go po ramieniu w czasie nocnej prywatnej wizyty w pałacu hegemona.

Inne partie wcale nie są od takich zachowań wolne, nie. Może tylko przejawy tej hegemonii nie są aż tak drastyczne, albo lepiej zakamuflowane.

Czy można wyjść z tej sytuacji? Można, trzeba tylko chcieć.

Kiedy rozmawialiśmy na SO o JOW-ach podnoszono różne argumenty przeciw. Najgorsze były te oparte na idiotycznej alergii na nazwisko Kukiz, bo nie pozwalały dostrzec, że pan Kukiz dołączył do grup, które tę teorię lansowały, a nie je stworzył. No, ale tak daleko to zdolności analityczne naszych mędrców nie sięgają.

Argumenty merytoryczne, niezwykle rzadkie w gronie „mędrców”, opierały się głównie na symulacjach, według których wprowadzenie JOW-ów niewiele zmieniłoby scenę polityczną jeśli chodzi o przynależność partyjną.

I na tym zwykle merytoryczna dyskusja się kończyła.

Zabrakło jednak jednej refleksji. Tej mianowicie, że samo wprowadzenie JOW-ów, aby było sensowne, musi zostać połączone z zupełnie innym systemem wystawiania kandydatów i to systemem mającym umocowanie na tyle silne, by ten i ów prezes czy przewodniczący nie był demiurgiem dowolnie stwarzającym kandydatów z politycznego niebytu i czyniących z nich gwiazdy polskiej polityki w dwa trzy tygodnie, jak to ma miejsce dziś.

JOW-y mają sens, ale muszą opierać się na ustawie, która umożliwi „wybór oddolny” z jednej strony i uniemożliwi ingerencję władz partyjnych z drugiej.

Da nam to po pierwsze grupę „świeżej krwi”, tak ponoć polskiej polityce potrzebną, a po drugie uniemożliwi żenujące spektakle uległości, jakie oglądamy dziś. Zwalczy tę chorobę, śmiertelną chorobę, na jaką zachorowała polska demokracja.

Nie upieram się przy JOW-ach. Jeśli znajdzie się inny sensowny projekt, jestem w stanie go poprzeć. Pod jednym wszakże warunkiem – będzie zawierał to zabezpieczenie, na które zwróciłem uwagę – uniezależnienie posła od kogokolwiek. On ma być moim przedstawicielem w sejmie, a nie swojego pana i władcy, jakim jest obecny szef partii. Bez tego nie mamy co marzyć o zmianie jakości naszej polityki i naszego prawotwórcy.

O wyborach do senatu już kiedyś pisałem.

Jerzy Łukaszewski: Cztery Szariki i senat

2013-07-11. Znajomy jezuita mający grono świeckich przyjaciół dostał kiedyś na imieniny butelkę markowego koniaku. Ponieważ za nim nie przepadał, a i zdrówko już nie to, wręczył ów koniak innemu solenizantowi przy nadarzającej się okazji. Wesoły księżulo dyskretnie oznakował butelkę przed przekazaniem, słusznie mniemając, że w ograniczonym zbiorze wspólnych znajomych może jeszcze kiedyś mieć z nią do czynienia.

W najogólniejszych zarysach podtrzymuję to zdanie. Jedyny sens istnienia senatu jest taki jak przedstawiłem. W obecnym kształcie nie bardzo wiadomo po co on jest, czego drastycznym dowodem ostatnie w nim „procedowania”.

Jeśli ma to być „izba refleksji”, to muszą się w niej znaleźć wyłącznie ludzie do takich refleksji zdolni i na dodatek niezależni od jakiegokolwiek pana posła. Takimi zaś są jedynie samorządowcy, którzy inaczej patrzą na proponowany kształt ustawy, niż politycy z izby poselskiej.  Oni z góry są w stanie powiedzieć, jak to prawo zadziała w praktyce. Ich praktyce, a to z kolei przecież jest bliższe skóry obywatela, niż dywagacje teoretyków.

Jest więc od czego zacząć. Dyskusja o sposobie wybierania naszych przedstawicieli może być pierwsza, może być prętami zbrojeniowymi konstrukcji, którą trzeba stworzyć, jeśli chcemy w przyszłości żyć normalnie i bez takich niespodzianek jak ostatnio.

To nie jest wielki problem. Wystarczy kilku prawników potrafiących sensownie ułożyć powyższe (przedyskutowane) zasady i pierwszy krok zrobiony.

Potem dodać następny i następny. Aż po dach.

Robota może i żmudna, niewdzięczna, ale konieczna. Na dodatek nigdy w praktyce nieskończona, bo oprócz wszystkiego innego wymagająca nieustannego i umiejętnego tłumaczenia współobywatelom sensu swego zaistnienia, co jak wiemy, nie zawsze bywa łatwe i przyjemne.

Można ją zacząć od dzisiaj, nic nie stoi na przeszkodzie, im prędzej tym lepiej.

A czekają też inne części naszej państwowej konstrukcji na swoje „pręty zbrojeniowe”.

Prosiłem i proszę – wyartykułujmy je kolejno, pomyślmy jak mają wyglądać i zabierzmy się do ich tworzenia.

Nazwijmy to jak chcemy, ale kiedy przypomnę sobie swoją przygodę z murarką, to pamiętam, że zawsze najlepiej wychodziły nam budynki budowane „metodą gospodarczą” gdzie decydował właściciel, który wiedział o przeznaczeniu budynku więcej, niż architekt i kierownik budowy nawet najlepiej wyspecjalizowani.

A przecież to my jesteśmy właścicielami tego państwa. Chyba, że nie jesteśmy.

Jerzy Łukaszewski

 

34 komentarze

  1. hazelhard 29.12.2015
    • j.Luk 29.12.2015
  2. Mr E 29.12.2015
    • Bogda1935 31.12.2015
  3. kolarz 29.12.2015
  4. j.Luk 29.12.2015
    • Mr E 30.12.2015
  5. otoosh 29.12.2015
  6. j.Luk 29.12.2015
  7. Sir Jarek 29.12.2015
  8. wejszyc 29.12.2015
    • Medieval 30.12.2015
      • Mr E 30.12.2015
        • Medieval 30.12.2015
    • Bogda1935 31.12.2015
  9. j.Luk 29.12.2015
  10. slawek 30.12.2015
  11. A. Goryński 30.12.2015
    • A. Goryński 30.12.2015
  12. andrzej Pokonos 30.12.2015
  13. hazelhard 30.12.2015
    • j.Luk 30.12.2015
  14. hazelhard 30.12.2015
  15. j.Luk 30.12.2015
  16. carotis 30.12.2015
  17. slawek 30.12.2015
    • andrzej Pokonos 31.12.2015
  18. slawek 30.12.2015
  19. slawek 31.12.2015
  20. slawek 31.12.2015
    • andrzej Pokonos 01.01.2016
  21. j.Luk 31.12.2015
  22. slawek 31.12.2015
  23. Junona 01.01.2016