Jerzy Klechta: Oskar po polsku5 min czytania

2016-03-04.

Gidady świat filmowy święcił przyznanie tegorocznych Oskarów, w Polsce toczył się bój, bezmyślny co prawda, o jego… odebranie.

Ma się bowiem za złe rodakowi Pawłowi Pawlikowskiemu, który Nagrodę Akademii Filmowej (Oscara) w kategorii filmów nieanglojęzycznych otrzymał niemal dokładnie rok temu za film „Ida”.

Ważni politycy III RP wyrażają zdziwienie, że film ten został wyróżniony Oscarem, skoro ich zdaniem nie przyczynia się wcale do promocji Polski i pozostawia wiele do życzenia pod względem artystycznym. Jeśli nie wymieniam po nazwisku autorów tego poglądu to dlatego, że mam (płonną co prawda) nadzieję, iż stanie się zadość powiedzeniu, że tylko krowa nie zmienia poglądów.

Rządzący politycy i ich przyboczna medialna gwardia strzelają z grubej „patriotycznej” armaty.

Fakty są zaś takie, że dystrybucja międzynarodowa „Idy” po kilku miesiącach wędrówki po świecie, okazała się jednym z największych sukcesów w historii polskiego kina. We Francji film obejrzało blisko 500 tys. widzów, we Włoszech ponad 100 tys., po kilkadziesiąt tysięcy w Hiszpanii i Holandii. Film dystrybuowano także – z wielkim powodzeniem – w USA, Wielkiej Brytanii, Argentynie, Australii, Austrii, Belgii, Japonii, Kanadzie, Niemczech, Norwegii, Nowej Zelandii, Szwajcarii i na Tajwanie. Film łącznie został zakupiony na 52 terytoria, a zainteresowanie tytułem nadal się utrzymuje.

„Idę” pokazano na ponad 50 festiwalach, na których twórcy filmu zdobyli ponad 60 nagród, w tym tak prestiżowe jak BAFTA czy nagrody Europejskiej Akademii Filmowej. Niemal wszystkie uzasadnienia werdyktów doceniające „Idę” podkreślają jej kunszt artystyczny, zakorzenienie w polskiej tradycji filmowej oraz sugestywności przekazu.

Polscy twórcy filmowi z nestorem Andrzejem Wajdą na czele (w 2000 r. otrzymał Oscara za całokształt twórczości) odrzucili zarzuty o „antypolskość” filmu.

Paweł Pawlikowski podjął się tego zadania, tworząc uniwersalny w wymowie dramat psychologiczny, do którego inspirację stanowiły fakty z naszej historii. Jako artysta miał prawo do autonomicznej wypowiedzi, która przecież nie miała charakteru politycznego. Na tym bowiem zasadza się istota sztuki, że nikt nie ma prawa zaprzęgać jej w ideologiczne tryby. To kończy się zawsze źle i dla sztuki, i dla nosicieli demagogicznej – mówiąc nad wyraz delikatnie – ideologii.

III RP nie jest wszak peerelem – bis. Choć niepokój wyrażany przez twórców jest coraz większy. Zdają się pytać czy kraj nasz ma cofnąć się do czasów minionej epoki?

Znany publicysta miesięcznika „Więź” Andrzej Luter (światły duchowny) przekazał relację z dyskusji w telewizji publicznej, do jakiej doszło kilka dni temu na temat „Idy”. Zarzucono filmowi, że jest niesprawiedliwy, nieprawdziwy i obraża Polaków. Zabrakło innych opinii o naszym oscarowym filmie, strzelano do jednej bramki. Po tym jak zaproszeni gości skrytykowali film, pojawił się przed samym seansem stosowny napis, który informował o udziale Polaków w ratowaniu Żydów, napis „udawał” integralną część filmu. Ingerencja w “Idę” jest czytelna. Od niej tylko krok dzieli do wprowadzenia cenzury do filmów, sztuk teatralnych, książek, jak tak dalej pójdzie także do muzyki, co w przeszłości okazywało się i to możliwe.

Andrzej Luter przypomina o aspektach duchowych i religijnych filmu:

„Film Pawła Pawlikowskiego opowiada o odwiecznym splocie dobra ze złem; o poszukiwaniu wiary, o odnajdowaniu jej sensu po katastrofie, jaką była Zagłada i o szukaniu sensu życia w ogóle. Tytułowa Ida stoi ciągle jeszcze przed najważniejszą decyzją: po konfrontacji z potworną prawdą o losie swojej rodziny musi na nowo odnaleźć się w swoim życiu i wierze. Podejmuje próbę świeckiego życia, a ta chociaż tak intensywna, nie jest w stanie unieważnić jej wcześniejszej decyzji. Dziewczyna wraca do klasztoru. Pozostaje pytanie, czy jest to powrót do Boga?

Jeśli tak, będzie to wreszcie jej wolny wybór, do tej pory inni albo los decydowali za nią. Była człowiekiem bez przeszłości i bez tożsamości. Dopiero teraz – poznawszy tragiczną prawdę – doszła wreszcie do momentu, kiedy sama może wybierać. Może zatem rozstać z dotychczasowym życiem, i z Bogiem – takim, jakiego do tej pory wyznawała. Może pójść w świat dotąd nieznany, tajemniczy, ciekawy i jednocześnie budzący lęk.

A Wanda (funkcjonariuszka UB)? Ona na pytanie: „Po co żyć?”, odpowiedziała sobie bezwzględnie, czym w istocie wydała wyrok na siebie, a nie na innych. To niezwykłe, ale ta postać godna przecież potępienia i najsurowszych kar budzi – pisze Luter – w nas żal. Jej życie było piekłem. Gehenną była i jest zarówno jej żydowskość – wychowała się w tradycyjnej judaistycznej rodzinie – jak i jej komunizm, który wciągnął ją w zbrodniczy system.

I w końcu bezbrzeżna samotność, w której najlepszymi pocieszycielami są przypadkowy seks i alkohol. Wanda staje się wrakiem człowieka. Dla Boga nie ma miejsca w niej miejsca. Zresztą, czy Wanda kiedykolwiek w Niego wierzyła? Czy utraciła wiarę po doświadczeniu wojennych potworności? A może uświadomiła sobie, że Bóg istnieje, a ona Go zdradziła?

To być może najważniejszy trop do zrozumienia Wandy. Oto leży pijana w hotelowym łóżku, próbuje wycedzić kilka słów do Idy, i mówi do niej, że przecież Jezus przyszedł zbawić grzeszników, takich jak ona. Słowa wyrzucone z siebie, jakby od niechcenia, ale z nadzieją, że usłyszy od siostrzenicy potwierdzenie. Pozostaje wydanie ostatniego wyroku na samą siebie i jego wykonanie. A resztę należy zostawić Bogu”.

Twórcy z Bożej łaski nie boją się sięgać prawdy. Ci zaś będący na usługach reżimów znikają wraz z reżimami. Zaś robienie z Rzeczpospolitej zaścianka, Ciemnogrodu bez europejskiego oblicza – to nic więcej jak antypolska robota.

Jerzy Klechta

Print Friendly, PDF & Email