W zasadzie wszystko co ważne zostało już powiedziane. Aktualizacje dotyczyć będą jedynie szczegółów, ważnych dla potomności, ale nie mających już wpływu na nasze widzenie stanu państwa i jego ocenę.
To co pozostaje jeszcze w sferze niedopowiedzianej, to motywy ludzi popierających PiS, szczególnie ludzi młodych, o których wieszcz mawiał, że „trzeba z młodymi naprzód iść…” itd.
Sęk w tym, że ci młodzi nijak do przodu nie idą.
Dlaczemu?
Ludzkie gromady sprawiają nieraz takie kłopoty interpretatorom dziejów i nie jest to wcale jedyny tego rodzaju przypadek w naszej historii.
Żył sobie onegdaj natchniony kaznodzieja jezuicki, Piotr Skarga. Postać ciekawa z wielu względów.
Od 1588 roku był nadwornym kaznodzieją Zygmunta Wazy, ten zaś milcząco tolerował używanie przez rodzinę jezuity szlacheckiego nazwiska Powęski, które prawnie im się ponoć nie należało. No ale nadworny kaznodzieja i nie szlachcic? A feee… nie uchodzi, nie uchodzi…
Bardzo dobrze wykształcony, utalentowany, jako kaznodzieja zasłynął już dość wcześnie, jeszcze jako subdiakon. Potem w Rzymie został pierwszym Polakiem dopuszczonym do słuchania spowiedzi w katedrze św. Piotra, co było wielkim wyróżnieniem dla młodego jeszcze człowieka.
Filologowie widzą w nim prawdziwego twórcę polskiej prozy, ponieważ zarówno bogactwo słownictwa, składnia, biegłość gramatyczna, a do tego talent retora nie mają sobie równych wśród piszących w tamtych czasach rodaków.
Jego dzieło hagiograficzne „Żywoty świętych Pańskich” jest i dziś cenne ze względu na zawarte tam opowieści będące tłumaczeniami z ksiąg, które zaginęły w pomroce dziejów i w oryginale są dziś nieosiągalne.
Piotr Skarga poglądy miał nieco odbiegające od wówczas powszechnie uznawanych, z czego dziś cieszy się prof. Jacek Bartyzel nazywając go „politycznie niepoprawnym”.
Fakt, że Skarga głośno wypowiadał się przeciw Konfederacji Warszawskiej z 1573 roku, która to konfederacja zapewniła Polsce pokój religijny i sławę w Europie z tegoż właśnie powodu. Gorący orędownik kontrreformacji, w tolerancji religijnej widział wszelkie zło i wieszczył tragiczne jej następstwa.
Propagator chrześcijańskiego miłosierdzia, założyciel rozmaitych instytucji dobroczynnych, własnym przykładem dający świadectwo życia zgodnego z głoszonymi poglądami, co trzeba uszanować, był bliski postawą życiową wszystkim tym, którzy za podstawę naprawy chrześcijaństwa uznawali „powrót do źródeł”, od Franciszka z Asyżu po Husa (choć do niego by się pewnie nie przyznał).
Miał zapędy męczeńskie – bawiąc w Rydze żałował, że obrzucenie go przez luteran kamieniami obyło się „bez krwie rozlewu”, a przecież o niczym tak nie marzył jak o śmierci za wiarę. Wypisz wymaluj, ksiądz Małkowski, który na Krakowskim Przedmieściu w czasie demonstracji przeciwników „miesięcznic” z nieukrywaną radością na obliczu mówił dziennikarzowi: „a może nas będą bili”
Skarga nie poprzestawał jednak na tym, ponieważ uznawał, że samo naprawienie modelu chrześcijanina nie wystarczy, że trzeba w to wszystko włączyć struktury państwowe.
W słynnych „Kazaniach sejmowych”, nazwanych tak nieco na wyrost ze względu na tematykę, bo nie wygłaszanych w większości w sejmie, prezentował model wydawałoby się zapomniany co najmniej od XIII wieku. Model wyraźnej dominacji religii nad państwem z jego prawami.
Wbrew panującej wówczas tendencji opowiadał się za silną władzą królewską, ale – z Kościołem stojącym ponad królem, którego to Kościoła król ma być jedynie sługą.
Nie zapomniał też wspominać o wzmocnieniu roli senatu, z dość czytelnego powodu – senatorami byli „z automatu” wszyscy biskupi katoliccy.
Jednym słowem – państwo wyznaniowe i to jednowyznaniowe, nawrócenie wszystkich na jedyne wyznanie i panowanie prawa Bożego miały zapewnić Polsce szczęśliwość po wsze czasy. W innym przypadku kraj miała czekać zagłada.
Nieco młodszy od niego królewicz Władysław był, można rzec, dokładnym przeciwieństwem jezuity. Również bardzo zdolny, bardzo wykształcony i co niezwykłe w naszym pięknym kraju – powszechnie lubiany.
Z tą jego popularnością było czasem dziwnie, bo w czasach jego dzieciństwa portrety królewicza Władysława stały się … ulubionym prezentem w wyższych sferach.
Podróżował po Europie (pod nazwiskiem Snopek – od herbu Wazów), portretowano go w „fabryce” Rubensa, mieczem i kapeluszem obdarowywał go papież doceniając zasługi w walce z Turkami, był wśród wojsk hiszpańskich oblegających Bredę ucząc się nowoczesnej taktyki, strategii i inżynierii wojskowej.
Mało tego – zachwyciwszy się we Włoszech operą, sprowadził pierwszy zespół operowy do Polski i na dodatek utworzył specjalnie dla niego stałą scenę – jedyną taką w Europie!
Tak, pierwsza stała scena operowa w Europie nie powstała w ojczyźnie opery, ale w Warszawie.
Kłopot z jego popularnością był ten, że szlachta doceniając Władysława, uznając jego wykształcenie, inteligencję, obycie i rozsądek, który przejawiał na każdym kroku żałowała, że … nie może obdarzyć go żadnym urzędem, mimo że bezsprzecznie górował nad niemal każdym współczesnym sobie urzędnikiem państwowym. Był jednak synem króla, a więc mogło być to poczytane za nepotyzm i próbę narzucenia następstwa tronu, a to oznaczałoby naruszenie szlacheckich przywilejów.
Jeśli do tego dodamy jego charakter, który sprawiał, że lubili go niemal wszyscy i chętnie przebywali w jego towarzystwie – otrzymamy portret Europejczyka, człowieka nowoczesnego, kulturalnego (tworzył własną kolekcję sztuki i bibliotekę), uważnego obserwatora ustrojów europejskich, umiejącego wyciągać wnioski z ich zalet i wad.
Nic więc dziwnego, że kiedy doszło do elekcji w 1632 roku, trwała ona … pół godziny. Kontrkandydatów nie było, bo i któż mógłby zagrozić pozycji tak lubianego i cenionego człowieka?
Na dodatek Władysław osobiście uczestniczył dysputach nad sformułowaniem pactów conventów, które później miał zaprzysiąc – chyba jedyny to tego rodzaju wypadek w naszych dziejach. Optował w nich za pokojem religijnym, za załagodzeniem nabrzmiałego sporu z prawosławiem, sporu groźnego, bo dającego sztandar ideologiczny kozackim buntom itd.
Dwie tak różne postacie będące ilustracją epoki.
Patrząc z dzisiejszego punktu widzenia – gdybyśmy mieli wybierać, nie trwałoby to nawet te pół godziny.
A jednak w ostatecznym rachunku Polacy podążyli drogą Piotra Skargi. Każde następne dziesięć lat to kolejne zwycięstwo obozu katolickiego, coraz większe podporządkowanie państwa wpływom Kościoła owocujące ostatecznie zniszczeniem tego, co wydawało się tak cenną zdobyczą – pokoju religijnego, który gwarantował spokojny rozwój kraju bez wewnętrznych wstrząsów.
Jak to możliwe? No właśnie.
Na dodatek XIX wieczna historiografia polska zrobiła ze Skargi proroka co było o tyle łatwe, że interpretacja jego słów w sytuacji rozbiorów kraju wydawała się dawać odpowiedź na pytanie: dlaczego Polska upadła.
Wmawiając sobie wbrew faktom mit o polskiej tolerancji wysnuto prosty (prostacki?) wniosek, że to ona właśnie była powodem rozprzężenia w kraju i źródłem jego słabości. Fakt, że wśród XVIII wiecznych zdrajców byli ultrakatolicy jakoś „umknął uwadze” badaczy.
Sugestywny obraz Matejki przedstawiający kaznodzieję zapadł w serca i umysły rodaków na długo, w zasadzie tkwi tam po dzień dzisiejszy, o czym świadczy obecność dziś wśród nas wyznawców jego poglądów, jak choćby wspomniany prof. Bartyzel.
Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego Polacy wybrali drogę Skargi, a nie Władysława IV?
Czy można szukać tu analogii z dzisiejszą sytuacją Polski?
Gdyby przeanalizować zmiany zachodzące w warstwie szlacheckiej, zmiany także ekonomiczne, być może znaleźlibyśmy część odpowiedzi. Część, bo inna część schowana jest gdzieś głęboko w ludzkiej naturze i chyba nigdy do końca nie zostanie odkryta.
Pozostaje jedynie konstatować fakty.
A może jednak warto poszukać?
P.S. Korzystając z okazji wszystkim czytelnikom, komentatorom i autorom Studia Opinii składam ciepłe życzenia świąteczne.
Jerzy Łukaszewski



Niby się zgadza, ale nie do końca. Trochę się Skargą zajmowałem i mam podobne zdanie do Autora, ale nachodzą mnie też wątpliwości. Otóż Skarga był kłopotem dla jezuitów, właśnie z wyłuszczonych precyzyjnie racji. Owszem Zygmunt III nadstawiał chętne ucho na słowo swego kaznodziei, co źle się dla spraw Rzeczpospolitej kończyło. Przypomniał do we wstępnie do „kazań sejmowych” Janusz Tazbir, którego pozwolę sobie przywołać: „Po kazaniu wygłoszonym 7 września 1606 roku przez Skargę w Wiślicy rokoszanie obdarzyli go mianem: praecipuus turbator Reipublicae – główny wichrzyciel Rzeczypospolitej”. Nie bez powodu historyk zakonu Stanisław Załęski w 1872 tłumaczył w swym polemicznym pisemku „Czy jezuici zgubili Polskę?”, że jednak nie zgubili. W każdym razie w ze Skargą problem, ale z jego niezbyt rozgarniętymi akolitami, którzy to z niego biorą, co potwierdza to, co i bez niego myślą.
@Obirek pełna zgoda, panie profesorze. Być może niedostatecznie precyzyjnie wyłuszczyłem w tym zestawieniu o co mi chodzi. Wyniesienie Skargi na narodowy piedestał przez tworzącą się dopiero polską historiografię sensu stricto w połowie XIX wieku następowało powoli, ale właśnie o ten postęp w czasie mi chodziło.
Jeśli chodzi o rokoszan to trudno, że by mieli o nim inne zdanie, to oczywiste.
Rzecz w tym, że nasza narodowa mitologia nawet mając inne, dobre wzorce potrafi nagle „skręcić” w kierunku niekoniecznie pożądanym z racjonalnego punktu widzenia.
Podobnie dzisiaj. Zna Pan zapewne sprawę jego „śmierci w letargu”. Były badania jedne, drugie (jego trumnę dość często otwierano. Uczestniczył w jednych z nich nawet p. Jan Widacki w latach 70tych czy 80tych.
Zdecydowane zakwestionowanie wyników wskazujących na letarg nastąpiło dopiero niedawno (wątpliwości były wcześniej) kiedy kard. Dziwisz zaczął przygotowania do procesu beatyfikacyjnego.
Obserwator nieuczestniczący zaczyna mieć wątpliwości co stoi za tym zaprzeczeniem. Wielu wskazuje na fakt, że osoba pochowana w stanie śmierci pozornej nie może być beatyfikowana, ani kanonizowana. Istnieje bowiem możliwość, że „obudziwszy się w grobie bluźniła Bogu”.
Prawda, czy teoria spiskowa? Itd.itd.
Co do letargu to sprawa jest złożona. Pisał o niej bardzo plastycznie prof. Zbigniew Mikołejko, z którym skrzyżowałem onegdaj szpady. W każdym razie, miałem swój udział w początkach starań o otwarcie procesu beatyfikacyjnego w odległym 1988 roku. Pytałem odpowiednich ludzi w kongregacji watykańskiej, twierdzili, że nawet gdyby ten letarg był (co jest wielce wątpliwe zważywszy na wiek i stan zdrowia (podobno zmarł na wyschnięcie żył, co oznacza po prostu ze starości) to nie byłaby to przeszkoda, że błogosławionych się stawia za przykład życia… no krótko mówiąc długa historia.
Kolejny list z datą 24 marca pod tytułem „Opona Prezydenta”. Cytuje koncowy fragment, bo calosc ma dwie strony.
.
Możecie wygrać ze wszystkimi, ale nie możecie wygrać z własnym obciachem. Można dziennikarzy wyrzucić z pracy, można zorganizować procesy polityczne i aresztowania, można sfabrykować wpisy na stronach internetowych przeciwników politycznych, i można na nich nasłać „niepokornych” dziennikarzy. Można uchwalić specustawy i można odwołać wybory. Można wyrzucać fachowców i zatrudniać „właściwych” amatorów. Ale z jednym nigdy nie uda się Państwu wygrać. Nigdy nie wygracie Państwo z własną śmiesznością.
.
Całosc na stronie http://listydosejmu.org/
I przy okazji Piotra Skargi kryptopropaganda kaszubska. Ładnie to tak?
Jasne, że ładnie. Nawet bardzo ładnie. Zawsze trzeba przypominać, że Kraj to związek bardzo wielu kultur i trzeba nauczyć się szanować i cieszyć się, że mamy tak różnorodne dziedzictwo.
Wspaniale sie czyta.
No więc ta nasza wyspa, albo półwyspa wielkanocna – Jastarnia? Raz w życiu byłem.
.
A cel niekoniecznie uśmierca. Czasem tylko uśmierdza środki. Co nie zawsze skuteczne. Bo niektórzy się nie brzydzą.