Pojęcie profitariatu, ukute przez Jerzego Stempowskiego w latach 60, przypomniała w znakomitym szkicu, dołączonym do świątecznej „Gazety Wyborczej” (26.03.2016): „Zachować przytomność w czasach szaleństwa” poświęconym temu mistrzowi eseju Magdalena Grochowska. Jednak tak naprawdę jest to przypomnienie alternatywnej możliwości bycia Polakiem i patriotą, która została z ogromną szkodą dla naszych polskich debat zupełnie zapomniana.
Oto jak komentował Stempowski to, co się działo w PRL-u:
„Artyści i literaci łączą tam przywileje z dyskretną aureolą wytwornych męczenników reżimu – Stempowski zdaje relację Czapskiemu. To nowa klasa – “profitariat” – zaopatrzona w mieszkania i samochody, nagradzana za lojalność urlopami na Krymie, zarazem pełna obywatelskiego smutku i upozowana na ofiary systemu. „Polska daje znów swym pisarzom wielką rangę pozaliteracką” – pisze do Giedroycia. Ułożył ironiczne hasło: “Profitariusze wszystkich krajów, łączcie się” – oto spoina bloku wschodniego”.
Ten komentarz można odnieść również do okresu międzywojennego, gdy promowane były ścisłe związki z obozem rządzącym i… Kościołem katolickim.
Co ważniejsze jednak, to fakt, że biografia Stempowskiego posłużyła Grochowskiej to przypomnienia jak bardzo ta alternatywna wizja polskości została stłamszona już w dwudziestoleciu międzywojennym, zwłaszcza po „rewolucji pułkowników” czyli „dobrej zmianie” zaaplikowanej polskiemu społeczeństwu przez przewrót majowy w 1926 roku. Zresztą nie tylko Stempowscy (bo nie tylko Jerzy, ale i jego ojciec Stanisław) na tym ucierpieli. Również znacznie bardziej mi bliski, nieco starszy od Jerzego Stempowskiego, Stanisław Vincenz (n/z) odmówił uczestnictwa w „budowaniu silnej Polski”, która dzięki Naczelnikowi i jego klakierom miała „wstać z kolan”. Szczególnie jednak na polityce pułkowników ucierpiały mniejszości religijne i etniczne. Tutaj aktywnością wartą lepszej sprawy wykazywał się Kościół katolicki skwapliwie korzystający z poparcia polityków.
Zainteresowanych perypetiami życiowymi Jerzego Stempowskiego odsyłam do tekstu Grochowskiej, chciałbym tylko przypomnieć mało znany epizod z życia Stanisław Vincenza. W jednym z poświęconych mu esejów, który zatytułowałem „Odmowa uczestnictwa w projekcie sanacji (państwa) u Stanisława Vincenza” pisałem:
Życiorys Stanisława Vincenza mógł stanowić dobrą podstawę do czynnego zaangażowania się w sanacyjny projekt budowy państwa polskiego: czynny udział w I wojnie światowej, a od 1919 się ochotnicza działalność w szeregach Wojska Polskiego, w tym udział w wyprawie Piłsudskiego na Kijów. Po kilkuletnim okresie współpracy z bliskim obozowi Józefa Piłsudskiego miesięcznikiem „Droga” (1925-1927) wycofał się nie tylko z prac redakcji pisma, ale w ogóle opuścił Warszawę i osiadł w rodzinnych stronach w Słobodzie Runguskiej na Huculszczyźnie. Jego rozstanie z pismem tak zapamiętał jeden ze redaktorów: „Nie kłócąc się, nie polemizując, zdjął z wieszaka kapelusz i wyszedł z redakcji by już nigdy do niej nie wrócić”. Jednak ten oczywisty sprzeciw wobec autorytarnych rządów sanacji był tylko jednym z wymiarów odmowy współdziałania w tym politycznym projekcie. Tak naprawdę dzięki swoim studiom i badaniom etnograficznym Vincenz miał bardzo jasno wyrobiony poglądy na temat narodu i państwa. Nie mogąc zrealizować ich w działalności publicznej oddał się całkowicie twórczości literackiej i naukowej.
Przypomnienie Stanisława Vincenza jest o tyle zasadne, że pojawia się on w wielu wspomnieniach i niezwykle obfitej korespondencji dostępnej zresztą w formie mikrofilmów w Bibliotece Ossolineum we Wrocławiu.
Swoją drogą mam wrażenie, że w tej chwili dzieje się podobnie. Kto żyw korzysta z profitów, jakie oferuje nowa władza żwawo popierana przez hierarchię katolicką. A lista możliwości jest długa i ciągle nie zamknięta poczynając od „narodowych mediów”, spółek skarbu państwa, różnych speckomisji ze smoleńską na czele, granty szczególnie łaskawe dla tematów zbliżonych do swoiście rozumianej tradycji itd. Itp.
Jest jednak pewien problem. W dwudziestoleciu międzywojennym poczynania hierarchii cieszyły się pełnym poparciem papiestwa (w okresie PRL-u różnie to bywało). Dziś jest poważny problem. Mimo że Franciszek od początku swego pontyfikatu zwraca uwagę, że należy zająć się sprawami podstawowym jak sprawiedliwość społeczna, ubóstwo, a ostatnio uchodźcy, biskupi polscy powtarzają jak mantrę, że najważniejsza jest… aborcja właśnie.
Trudno o większy kontrast niż zestawienie takich oto dwu wypowiedzi Pierwszy to komunikat biskupów polskich z 30.03.2016:
„W kwestii ochrony życia nienarodzonych nie można poprzestać na obecnym kompromisie wyrażonym w ustawie z 7 stycznia 1993 roku, która w trzech przypadkach dopuszcza aborcję. Stąd w roku Jubileuszu 1050. Chrztu Polski zwracamy się do wszystkich ludzi dobrej woli, do osób wierzących i niewierzących, aby podjęli działania mające na celu pełną prawną ochronę życia nienarodzonych. Prosimy parlamentarzystów i rządzących, aby podjęli inicjatywy ustawodawcze oraz uruchomili programy, które zapewniłyby konkretną pomoc dla rodziców dzieci chorych, niepełnosprawnych i poczętych w wyniku gwałtu. Wszystkich Polaków prosimy o modlitwę w intencji pełnej ochrony życia człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci zarówno w naszej Ojczyźnie, jak i poza jej granicami”.
Ta wypowiedź już wywołała falę komentarzy, w tym polityków z Panią Premier Beatą Szydło na czele. Na reakcję społeczeństwa trzeba jeszcze poczekać.
O co tak naprawdę chodzi w tym zaostrzaniu i tak restrykcyjnych przepisów trudno dociec. Choć może nie jest to aż tak trudne. Może po prostu polscy biskupi nie mają nic do powiedzenia, a radykalizm wymogów, który ich samych nic nie kosztuje daj im poczucie, że są radykalni i bezkompromisowi. Szkoda, że dzieje się to kosztem kobiet, które w Kościele jak dotąd głosu nie mają.
Druga to fragment z wywiadu udzielonego przez Franciszka jezuicie Sandro Spadaro w sierpniu 2013 roku:
„Nie możemy zatrzymywać się tylko nad kwestiami związanymi z aborcją, małżeństwami homoseksualnymi i używaniem środków antykoncepcyjnych. To nie jest możliwe. Nie mówiłem zbyt wiele o tych rzeczach i zostało mi to wypomniane. Natomiast kiedy się o tym mówi, należy mówić z odniesieniem do konkretnej sytuacji. Opinia Kościoła jest znana, a ja jestem synem Kościoła i nie ma potrzeby mówić o tym bez przerwy”.
Doprawdy katolik ma prawo zadawać sobie pytanie: gdzie jest katolicyzm dzisiaj?
Ja odpowiedź znam. Zresztą nie tylko ja. Wystarczy na bieżąco czytać co piszą, a raczej wypisują polscy hierarchowie i ich nadwiślańscy klakierzy i to, co robi i mówi papież Franciszek, by taką odpowiedź poznać. Dzisiaj opowiedzenie się za Franciszkiem nie oznacza przynależności do profitariatu, wręcz przeciwnie.
Stanisław Obirek
Najsmutniejsze, że Franciszek przeminie, a oni odetchną z ulgą. I dalej będą robić swoje.
Ten rozziew to nie tylko sprawa polskiej hierarchii. Katolicyzm w różnych krajach miewa tak różne odmiany, iż w końcu przyjdzie moment, że i papieże będą musieli zmierzyć się z pytaniem: kim my tak naprawdę jesteśmy? A na dodatek na nie odpowiedzieć.
kim my tak naprawdę jesteśmy?
.
Klakierami i beneficjentami politykow.
@narciarz2 miałem na myśli to pytanie skierowane do wewnątrz wspólnoty katolickiej, bo różnice w pojmowaniu chrześcijaństwa w poszczególnych krajach stają się wręcz rażące.