A więc podsumujmy: nasz główny sojusznik w Unii Europejskiej, Wielka Brytania, wkrótce tę unię opuści, Francuzów obraziliśmy zrywając kontrakt na caracale, Niemców obrażamy nieustannie wytykając im niechlubną przeszłość i insynuując hegemonistyczne zapędy, wkurzamy Włochów odmawiając przyjmowania uchodźców, irytujemy Hiszpanów zacieśniając sojusz ołtarza z koroną (z którego z takim trudem sami się wyrwali) a w USA wybory prezydenckie właśnie wygrał facet, który uważa, że dobrzy Amerykanie nie powinni umierać za jakąś tam Polskę, leżącą przecież w moskiewskiej strefie wpływów.
Na szczęście mamy jeszcze przyjaciela Orbana, który w razie potrzeby wyśle do Polski swoich hajduków, aby wspólnie z oddziałami Wojsk Obrony Terytorialnej pod dowództwem Antoniego Macierewicza dzielnie stawiali opór rosyjskim tankom i specnazowi.
Jesteśmy coraz bardziej samotni na arenie międzynarodowej i proces ten będzie się pogłębiał. Nie tylko dzięki ministrowi Waszczykowskiemu, który na europejskich salonach zachowuje się jak słoń w składzie z porcelaną, ale przede wszystkim z powodu poglądów Jarosława Kaczyńskiego. Wystarczy zwrócić uwagę na jego wystąpienie na ostatniej miesięcznicy smoleńskiej (to straszne, ale tych dwóch wyrazów nikt już nie daje w cudzysłów, bo tworzony przez nie związek frazeologiczny na trwałe wpisał się do języka polskiego). Przed nami stał człowiek w swoim mniemaniu wielokrotnie zdradzony i oszukany, dlatego dzisiaj samotny i zgorzkniały. Człowiek nieufny, który wie, że otacza go zgraja nieudaczników – być może wiernych, ale jednak nieudaczników, którym na każdym kroku trzeba wyjaśniać, co mają mówić i robić. I ten samotny pośród tłumu człowiek, smutnym głosem opowiadał o Polsce otoczonej od wieków przez nieprzychylne mocarstwa, z której po I wojnie światowej „chciano uczynić państwo niewielkie, obejmujące Królestwo, Zachodnią Galicję, a wywalczyliśmy państwo duże. I to walcząc na wielu frontach w ciągu trzech, ponad trzech lat, zdołaliśmy zrobić już sami. Nikt nam tego nie dał.”
Całe wystąpienie i wiele innych wypowiedzi Kaczyńskiego jest właśnie w tym tonie. Wszystko osiągnęliśmy sami, liczy się tylko nasz interes, sami „doprowadzimy Polskę do wielkości”. Niezwykle rzadko pojawia się odwołanie do Europy jako idei politycznej, której jesteśmy częścią – Kaczyński wspomina co prawda o naszym wejściu do UE i NATO, jednak tylko po to, aby podkreślić, że był to NASZ (bynajmniej nie ich) strategiczny cel. I nie jest to świadoma polityka historyczna, mająca na celu budowanie dumy narodowej. To przekonanie, że faktycznie zawsze byliśmy osamotnieni, że zawsze sami musieliśmy dawać sobie radę i od swoich sojuszników możemy oczekiwać tylko ciosu w plecy a w najlepszym razie obojętności.
Jeżeli ten izolacjonistyczny trend w polityce zagranicznej utrzyma się, za kilka lat staniemy się Koreą Północną Europy. Proces ten byłby znacznie szybszy, gdyby nie fakt, że ekipa Kaczyńskiego chce, póki jeszcze może, wyciągnąć jak najwięcej kasy z Unii. Gdyby nie oczekiwane z wytęsknieniem miliardy euro, powstawanie z kolan i odzyskiwanie suwerenności przebiegałoby zdecydowanie radykalniej. Nikt na przykład nie przejmowałby się udawaniem, że trzeba „uzdrowić sytuację” wokół Trybunału Konstytucyjnego. PiS nie traciłby czasu na przygotowywanie dziesiątej wersji ustawy o TK, tylko po prostu by go rozwiązał. Te wszystkie piramidy prawne, jakie proponuje się w kolejnych projektach są przecież zwykłym mydleniem oczu, graniem na zwłokę, żeby „tam w Unii” myśleli, że jednak poszukuje się jakiegoś kompromisu.
Rząd PiS w stosunku do UE zachowuje się jak ubogi lecz ambitny plebejusz, który wżenił się w bogatą fabrykancką rodzinę. Nienawidzi swoich teściów z powodów ideowych, ale zaciska zęby, no bo przecież dołożyli do mieszkania, zatrudnili w swojej firmie, kupili samochód, zabierają dzieci na wakacje. Ale niech no tylko się odkuję, przejmę trochę udziałów w firmie „tatusia”, to pokażę im na co mnie stać. I tenże plebejusz z każdym otrzymanym wsparciem coraz bardziej pogardza swoimi darczyńcami, bo właśnie pogardą rozwiązuje dysonans poznawczy, którego doświadcza.
Ale kiedy unijne pieniądze się skończą, sytuacja się zmieni. Wtedy dopiero będziemy mogli pokazać, jak bardzo jesteśmy suwerenni i niezależni. Pokażemy figę teściowi Strasburgowi i odpyskujemy teściowej Brukseli. Póki co wystarczy zacisnąć zęby ale niekoniecznie zatykać nos, bo wszak pieniądze nie śmierdzą.
Bezsilnie obserwujemy więc, jak PiS z radością wariata odcina liny wiążące naszą barkę z Europą, nie dostrzegając jedwabnych nici ze wschodu, które bezgłośnie zaczynają oplatać ster, burty i maszty. Czymże jednak jest to zagrożenie wobec możliwości bycia przez chwilę Latającym Holenderem.
Lecz stopniowo i niezauważalnie, zaczniemy odczuwać przyciąganie gazowego olbrzyma z sąsiedztwa, który wciąż pragnie uwiązać nas na orbicie jak Jowisz swoje satelity. Wszak jesteśmy w jego strefie wpływów. Dlatego dreszcz mnie przechodzi, gdy słyszę Putina, który na spotkaniu z polskim ambasadorem stwierdza „że przywrócenie dialogu politycznego jest możliwe na podstawie wzajemnego szacunku i pragmatyzmu. Ze swojej strony jesteśmy gotowi zrobić wszystko, by osiągnąć ten cel”. Przechodzi mnie dreszcz, bo w rosyjskim umyśle „szanować” oznacza „bać się”. Słowa „pragmatyzm” wolę nie tłumaczyć. A sformułowanie „jesteśmy gotowi zrobić wszystko” trzeba czytać dosłownie.
Piotr Stokłosa



„rosyjske umysły” to także Puszkin, Dostojewski i Sołżenicyn, nie damy rady zostać Koreą Północną gdyż musielibyśmy mieć broń atomową, granica pomyślności jednak jest.
@PK
Pewnie źle zrozumiałem intencje. Rosyjskie umysły – Dostojewski. Sołżenicyn? A może Wysocki, Bułhakow i Okudżawa?
Na wszelki wypadek i tak ponownie przeczytałem to:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/264436,1,solzenicyn-aleksander.read
Nie tylko Sołżenicyn mógłby budzić takie wątpliwości, poglądy Dostojewskiego wyewaluowały w stronę zdecydowanego monarchizmu i niechęci do zachodu, natomiast w wieku 28 lat stanął przed plutonem egzekucyjnym, niespodziewanie ułaskawiony po czterech latach wrócił z Syberii, za poglądy. Młody Puszkin także został zesłany, na Krym, także za poglądy, natomiast polaków uznawał przecież za wrogów, vide jego reakcja na powstanie listopadowe. Także nie chodziło o to kto wróg a kto przyjaciel, oni wszyscy myśleli o wielkiej Rosji, natomiast nie myśleli koniunkturalnie, innymi słowy nie uzasadniali tezy: szanować to znaczy bać się.
Być może rozpędziłem się używając zwrotu „rosyjski umysł”. Czyż jednak przywołany tu Sołżenicyn nie zachwycał się pod koniec życia Putinem. Czyż nie stawał się coraz bardziej nacjonalistyczny? Pokazał zbrodnię Gułagu ale nie jako zbrodnię przeciwko ludzkości ale zbrodnię przeciwko Rosji, o której wielkości zawsze marzył. Podobne wnioski dałoby się pewnie wysnuć z życiorysów innych wielkich Rosjan. Trzeba więc oddzielić ich wielkość jako artystów od ich stosunku do pozycji Rosji na świecie.
Niestety nie pamiętam już tytułu filmu, ale był chyba produkcji BBC. Angielski dziennikarz przemierzał Rosję, gdzie spotykał wielu wspaniałych ludzi. Pamiętam scenę w eleganckiej kawiarni, w której „europejsko” ubrani i zadbani młodzi ludzie rozmawiali z dokumentalistą. Wszystko wyglądało normalnie do momentu, gdy pojawił się temat pozycji Rosji na arenie międzynarodowej. Twarze rozmówców skamieniały i jak mantrę zaczęli powtarzać, że „Rosji nikt nie szanuje”.
Nie spotkałem jeszcze Rosjanina (ani też nie widziałem wywiadu z takowym), który by chciał, żeby Rosja była lubiana za swoją kulturę, za to, że jest krajem przyjaznym do życia itp. Stąd uważam moje uogólnienie za przynajmniej częściowo usprawiedliwione.
a ja spotkałem, byli to wprawdzie rosjanie którzy wyemigrowali, bądź wyjechali na wiele lat do Stanów, świetnie wykształceni, co jednak nie oznacza, że nie ma takich w Rosji. Nie wiem gdzie był robiony ten wywiad ale np. Petersburg jest w Europie, no to co mają tam robić, ubierają się po europejsku.
Takie poczucie braku szacunku dla kraju wydawałoby się w Rosji socjologicznie zrozumiałe, z tym, że mogłoby równie dobrze wynikać z przeniesienia powodu poczucia doświadczanej krzywdy na wroga zewnętrznego, co i ze świadomości schematycznego traktowania rosjan za granicą.
Ciekawy tekst, można rzeczywiście dostać dreszczy na myśl co się stanie w przyszłości.
Amerykanie pod wodza Trumpa oleją nasze interesy, ci z UE zrobią prawdopodobnie to samo i zamkną okienko z kasą..
Zostanie Rosja z wyciągniętymi łapami po nasze bogactwa narodowe, ropę i gaz, i parę innych atrakcyjnych rzeczy.
A co będzie jak Rosja nas też oleje?
I co wtedy?
@PK
Jest jeszcze muzyka… Glinka, Borodin, Czajkowski Musorgski i Szostakowicz Chaczaturian, Prokofiew wielu innych budzących zachwyt na świecie..
Zwyczajnie… Rosja..
Fajny tekast. Tylko ciężko mi zrozumieć ten jeden akapit:
.
„Na szczęście mamy jeszcze przyjaciela Orbana, który w razie potrzeby wyśle do Polski swoich hajduków, aby wspólnie z oddziałami Wojsk Obrony Terytorialnej pod dowództwem Antoniego Macierewicza dzielnie stawiali opór rosyjskim tankom i specnazowi.”
.
Czemuż to Orban miałby wysyłać cokolwiek, nawet hajduków, przeciw swojeu przyjacielowi z Moskwy, którego w Unii Europejskiej jest jedynym sojusznikiem?
Hmm. W odpowiedzi pozwolę sobie sięgnąć do definicji ze Słownika Języka Polskiego: IRONIA – kpina, złośliwość lub szyderstwo ukryte pod pozornym żartem lub WYPOWIEDZIĄ APROBUJĄCĄ.
Obawiam się, że wiele osób ma coraz większy problem z wyczuwaniem ironii, co z kolei jest konsekwencją nadużywania emotikon – bez „smajleja” ani rusz.
Cóż, ironię rozumiem bez emotikonek. Powstaje jednak pytanie na temat głębi żartu, który jest wszak wielopoziomowy.
na tym pierwszym nabijamy się ze zdolności bojowych „hajduków” i „obrony terytorialnej” w porównaniu z zawodową i świetnie uzbrojoną armią rosyjską.
Na tym drugim powstaje pytanie o Orbana – czy jest autentycznie przyjacielem Polski.
Na tym trzecim – czy będzie wspierał nas akurat przeciw Rosji, której jest poplecznikiem.
Wreszcie zestawienie „obrońców Polski” – Orban, Macierewicz każe przypuszczać, że obaj są na tym samym poziomie – opłacani przez Moskwę, podobnie jak większość nacjonalistycznych ruchów w Europie.
No i tu się kończy żart, bo to dość poważne (aczkolwiek nie bezpodstawne) oskarżenie ministra obrony – w zasadzie o bycie rosyjskim agentem.
Tak, zgoda s przedmówcą. Nie ma co liczyć na Orbana. Przecież armia polska jest niezwyciężona pod wodzą Ch-Kr i mocna wiarą w tego Ch-Kr. Po co tu jacyś hajducy?