Janusz Dąbrowski: Bitwa o handel 2.016 min czytania

2017-03-18.

Jako jeden z pierwszych publicystów, którzy skomentowali absurdalne projekty naszych związkowców i polityków, mające zamknąć handel w niedziele i święta (Janusz Dąbrowski: Powrót do PRL – czy do średniowiecza?) miałem nadzieję, że ta durna zmiana szybko zakończy swój żywot pod naporem argumentów ekspertów i opinii publicznej, która w wielu sondażach jednoznacznie wypowiedziała się za utrzymaniem obecnego stanu, podając znakomite argumenty.

Między innymi był to fakt, że zbliżone poziomem gospodarki, historią gospodarczą i całym systemem społeczno-ekonomicznym Węgry właśnie wycofały się w parlamencie z wprowadzonej rok wcześniej ustawy o zakazie handlu w niedzielę, z ogromną przewagą głosów negatywnych.

Opinia publiczna dowiedziała się także, iż niedzielny handel funkcjonuje powszechnie w całej Europie, także Środkowo-Wschodniej, z wyjątkiem dwu krajów, tradycyjnie zamykających wtedy swe sklepy i centra handlowe – Niemiec i Austrii. Wprawdzie ich obywatele odbijają sobie te kłopoty powszechnymi niedzielnymi wycieczkami na zakupy do sąsiadów np. w Polsce, Czechach, Francji, Danii i Szwajcarii, ale nasz rząd postanowił odciążyć pograniczne sklepy i salony fryzjerskie od niemieckich klientów. Postanowiliśmy naśladować ich zakazy, jednocześnie uszczęśliwiając pracowników handlu za wszelką cenę, mimo że w licznych badaniach opowiedzieli się oni powszechnie za wyżej płatną pracą w niedzielę.

Postawie pracowników sprzyjała zapewne także negatywna perspektywa zwolnienia z pracy około 50 do 100 tysięcy osób zatrudnionych w sklepach i wszystkich firmach kooperujących z placówkami handlowymi produkcją, ochroną i logistyką, gastronomią, salami kinowymi w dużych centrach handlowych, kręgielniami, klubami fitness itp. Zwalnianie z pracy będzie niestety nieuchronne, ponieważ zamknięcie sklepów przez 52 niedziele w roku oznacza redukcję krajowej powierzchni handlowej o około 15 %, analogicznie redukcję takiej samej liczby pracowników, spadek obrotów i dwa miesiące bezpłatnego urlopu w najbardziej nowoczesnej i wydajnej części usług handlowych.

***

Osobą, która obecnie przejęła odpowiedzialność za zrealizowanie w Polsce tego bezsensownego projektu, jest minister rodziny i pracy, pani Elżbieta Rafalska. Pani minister do tej pory jako absolwentka AWF, a następnie jako zawodowy polityk PiS i uczestniczka różnych kursów i dokształtów wymienionych przez Internet w jej CV, niestety nigdy nie zajmowała się handlem w skali krajowej – czy też badaniem trendów w rozwoju sieci sektorów usługowych w najbardziej rozwiniętych cywilizacyjnie krajach świata – oraz zjawisk socjologicznych towarzyszących tym procesom, nic więc dziwnego że oddelegowano ją właśnie do tej roli.

Ale deficyt na najwyższych stanowiskach rządowych ludzi, którzy ukończyli wyższe studia z kierunkową wiedzą i kompetencją w zarządzaniu jednymi z najważniejszych dla sprawnego funkcjonowania państwa sektorami usług, jaką jest cały handel, zarówno detaliczny jak i hurtowy, także w wersji internetowej, oraz w większości innych dziedzin, nie jest specjalnością, ani obecnego rządu, ani poprzednich.

Oczywiście w ministerstwach  pracują zapewne na podrzędnych stanowiskach ludzie (o ile ominęła ich kolejna czystka) w pełni fachowi, ale to nie oni podejmują decyzje w sprawach kluczowych i politycznych. Ministerialne stanowiska na ogół okupują w Polsce już od wielu dziesięcioleci niedokształceni w problemach teraźniejszości historycy oraz absolwenci innych studiów humanistycznych, co sprawia, iż ulegają często naciskom niekompetentnych polityków, lub dbających wyłącznie o swój interes związkowych demagogów. Właściwie na palcach można policzyć ludzi pełniących najwyższe funkcje i spełniających podstawowe warunki, jakimi są najlepsze dyplomy lub zagraniczne staże, ale i tak wielokrotnie okazywało się, że posiadając dyplomy MBA z zarządzania konkretną dziedziną gospodarki, techniki, nauki czy służby zdrowia, lub ochrony środowiska, nominalni specjaliści kierowali swoimi branżami w kompromitujący sposób. Rządzi tu bowiem maksyma BMW – bierny, mierny, ale wierny.

Przez pewien czas za wyjątek potwierdzający regułę, uważałem panią minister cyfryzacji Annę Strażyńską, która wprawdzie nie była dyplomowanym informatykiem, ale jako prawnik z zawodu, skutecznie zarządzała bardzo ważnym dla całego kraju sektorem. Niestety okazało się, że w zapale udoskonalania wszystkiego co ma w środku procesor, pomyliły jej się funkcje i rozmiary kart płatniczych, smartfonów i dowodów osobistych. Postanowiła więc je zintegrować i zasypać kolejnymi wymianami tych zmodernizowanych ultraproduktów całe państwo, wprowadzając tym samym całkowitą kontrolę i możliwość totalnej manipulacji wszystkimi obywatelami, łącząc smartfonowe stacje nadawczo-odbiorcze i rządowe serwery. A przecież zamiast tych wizji z powieści Lema na miejsce dowodów osobistych mogła od razu zaproponować wszczepianie pod skórę noworodkom malutkich „czipów”, których funkcje i pamięć można by z upływem czasu zapychać kolejnymi terabajtami rządowych przekazów dnia.

***

Przechodząc jednak do meritum, czyli Kolejnej Nowej Wspaniałej Zmiany, trzeba przypomnieć czytelnikom – od czego zaczęła się wymieniona wyżej absurdalna koncepcja, która z całą pewnością zaszkodzi ogromnej większości polskiego społeczeństwa, a więc konsumentów, którymi jesteśmy wszyscy.

Można powiedzie,ć że całą tę manipulację rozkręcił w czerwcu 2016 roku Alfred Bujara, bliżej nieznany opinii publicznej przewodniczący Sekcji Handlu Solidarności, który wezwał do uchwalenia odpowiedniej ustawy i zamknięcia wszystkich sklepów w niedziele i święta oraz odbierania koncesji sieciom handlowym, które łamią prawa pracownicze. Aby wzmocnić swą argumentację zażądał drakońskiej kary dwu lat więzienia dla handlowców, którzy nie zastosują się do zakazu i stwierdził, że w ten sposób pracownicy handlu będą wreszcie mogli w dni wolne od pracy wraz z całą rodziną udać się do kościoła na nabożeństwo. Niemal natychmiast wsparła go zarówno wierchuszka “Solidarności”, jak i większość polityków rządowych z najwyższej półki.

Bardzo szybko się jednak okazało, że nie był to program wsparcia religijnych i rodzinnych rekolekcji, lecz monstrualna obłuda, oszustwo i manipulacja. Głównym bowiem celem rządu, który właśnie w najbliższym czasie ma ostatecznie przegłosować w Sejmie nową ustawę, była nawet nie chęć przypodobania się Episkopatowi, lecz powtórzenie znanej historykom PRL nowej wersji Bitwy o Handel z lat 1949-51, tym razem między władzą, a dominującymi na polskim rynku zagranicznymi sieciami handlowymi, które w czasie tzw. transformacji zdominowały rynki, zwłaszcza w dużych miastach. Nowa ofensywa w obronie wolnych niedziel i świąt odbywa się obecnie pod hasłami repolonizacji handlu i patriotyzmu ekonomicznego, a o wspólnych nieszporach już się nie wspomina.

***

Najlepszym dowodem jaki był prawdziwy cel „robienia dobrze” pracownikom handlu, była wprowadzona w tym samym czasie ustawa o podatku sklepowym, wymierzona w zagraniczne super- i hiper- markety. Została ona jednak wycofana na skutek interwencji Unii Europejskiej, która udowodniła, że jest ona niezgodna z zasadami sprawiedliwego opodatkowania, wolnej konkurencji i jest przykładem wspierania określonych krajowych firm handlowych.

Jest bezspornym faktem, że polski handel, nawet pod tak rozczulającymi nazwami jak „Żabka” czy „Biedronka”, jest niemal całkowicie zdominowany przez firmy zagraniczne i konsekwencje tego faktu są takie same, jak we wszystkich państwach postsocjalistycznych – gdzie, podobnie jak w Polsce, na przykład cały przemysł motoryzacyjny bardzo się rozwinął, ale nie należy do danego państwa lub prywatnego biznesu, lecz do wielkich światowych korporacji.

Kiedy nowy rząd objął władzę, po pewnym czasie zorientował się, że w naszym kraju do zagranicznych koncernów lub funduszy inwestycyjnych należą nie tylko banki, fast foody i przemysł samochodowy oraz kolejka na Kasprowy, ale także prawie cały najnowocześniejszy handel wielkopowierzchniowy czyli tzw malle (po polsku „centra handlowe”). W dodatku, niejako na złość rządowi, budując nowe hipermarkety i luksusowe galerie oraz wielkie drogerie, zagraniczny kapitał wykupił szybko także rdzennie krajowe i prywatne, powstałe od zera, największe w Polsce sieci minisupermarketów pt „Biedronka”. Kilka lat później wykupiono także sieć franczyzową całkiem małych sklepików, ale czynnych niemal non-stop, znanych jako „Żabka”.

Upadek polskiego handlu uspołecznionego MHD, „Społem”, czy „Domów Towarowych” był oczywiście wpisany w koszty naszej pogoni za kapitalizmem. Jej realizatorzy szczerze nienawidzili wszystkiego co państwowe, a handel zbankrutował szybko i skutecznie już w latach 80., gdy na półkach był tylko ocet i musztarda, zaś reszta towaru była na kartki. W dodatku nasi „architekci transformacji” byli zachwyceni Placem Defilad, na którym każdy metr kwadratowy został zawłaszczony przez podobne do orientalnych „suków” stragany, na których sprzedawano wszystkie zmiotki z zachodnio europejskich magazynów i hurtowni handlowych.

Uważali oni, że nowy, wspaniały polski handel, rodem ze straganów i „szczęk”, błyskawicznie zbuduje niewidzialna ręka rynku, mogą więc sobie odpuścić upadek całego dotychczasowego systemu państwowego handlu i spokojnie przyglądać się bezlitosnym prawom kapitalizmu. Jednak szybko okazało się, że polskie firmy handlowe nie posiadały odpowiedniego kapitału, ani know-how, ani możliwości kredytowych. W tej sytuacji cały nowy system handlowy zbudowali nam i nadal rozwijają Austriacy, Niemcy, Francuzi, Szwedzi i Anglicy, którzy albo przejęli w spadku nieruchomości handlowe, albo wybudowali od nowa wielkie hale hipermarketów, potem zaczęli do nich dobudowywać ogromne sklepy specjalistyczne np. budowlane czy meblarskie, a wreszcie w największych miastach powstały całe miasteczka handlowe na miejskich rogatkach, np. w Warszawie w Markach, lub w Jankach.

***

Neoliberalna doktryna ekonomiczna, która obowiązywała w Polsce przez ostatnie 25 lat, nie zaliczała handlu do strategicznych dziedzin gospodarki i nikomu z polityków nie przyszło do głowy, żeby atakować zagraniczne firmy np. jako struktury monopolistyczne, które ograbiają polski handel prywatny lub niszczą polski przemysł, zaopatrując rynek w zagraniczne towary.

Zresztą dobra importowane w asortymencie np. żywnościowym stanowiły margines, a polski przemysł spożywczy w stałych związkach z wielkimi korporacjami rozwinął się pod każdym względem i nauczył się produkować duże ilości odpowiednio przygotowanych i opakowanych towarów wysokiej jakości na eksport, często za pośrednictwem międzynarodowych sieci handlowych, które zaopatrywał w Polsce.

Jednak po zmianie ekipy rządowej i zmianie doktryny ekonomicznej na narodowo-populistyczną, uznano obcy handel detaliczny za dział równie strategiczny, jak np. przemysł zbrojeniowy, energetyczny, czy stoczniowy. Trzeba go było zatem zdusić albo przejąć i na początek postanowiono podwyższyć podatki dla zagranicznych sklepów, aby poszły śladem niemieckich firm Hit oraz Real i zaczęły się wycofywać z Polski. Niemniej na rynku nadal zostały i dobrze się mają niemieckie Kaufland, Lidl i Aldi oraz liczne firmy francuskie oraz angielskie Tesco, a przede wszystkim ulubione przez wszystkich portugalska Biedronka i szwedzka Ikea.

***

W tym właśnie momencie rozpoczęła się Bitwa o Handel 2.0 czyli Wielka Manipulacja Niedzielna,w myśl której pod pozorami dnia wolnego od pracy postanowiono „opodatkować obcy handel”, zamykając mu sklepy i galerie w święta i pozbawiając go zysków za 52 niedziele, czyli dwa miesiące robocze w roku. Niestety jakiś „strateg od wojny handlowej”, zapomniał, że na wojnie przegrywają zwykle obie strony, bomby i pociski spadają na wszystkich i najbardziej mogą ucierpieć polskie sklepy, np kilkudziesięcioletnia sieć „Społem”, która wprawdzie jako jedyna przetrwała totalne zmiany ustroju, ale radzi sobie coraz marniej. Dwie powstałe w nowym ustroju duże polskie sieci supermarketów „Alma” oraz „Marcpol”, w tych dniach właśnie efektownie bankrutują i właściwie został tylko „Piotr i Paweł.”

***

Istnieje jednak bardzo proste rozwiązanie, które mogłaby władza wykorzystać zamiast robić na złość zagranicznym koncernom, a przede wszystkim swoim obywatelom, którzy bardzo lubią robić zakupy na niedzielnych promocjach i wyprzedażach oraz spacerować po eleganckich galeriach.

Po prostu można odkupić z powrotem od Portugalczyków „Biedronkę” i od nowego właściciela „Żabkę”, a następnie od zagranicznych central kupić ich całe polskie oddziały i struktury np. „Car” Polska, „Tesco” Polska, czy „Kauf” Polska i je w pełni spolonizować. Przecież wszystkie te korporacje bez przerwy dokonują różnych wymian, sprzedaży i zakupów, handlując między sobą nieruchomościami, budynkami i regionalnymi rynkami. Oczywiście koszty takich transakcji mogą sięgać wielu miliardów euro, ale przecież możemy odkupywać zagraniczne banki, fundować sobie litewskie rafinerie np. w Możejkach, lub kopalnie miedzi w Chile, czy kupować sieci stacji benzynowych u zachodnich i południowych sąsiadów.

Prawdopodobnie nic nie stoi także na przeszkodzie, aby kupić sobie na przykład nawet najnowszą fabrykę samochodów osobowych Opel w Gliwicach, która wcale nie jest potrzebna francuskiemu koncernowi PSA, więc mogłaby być stosunkowo tania.

Natomiast dla nas mogłaby się okazać, wraz ze znakomitym wyposażeniem i doskonałą załogą, znakomitym punktem startu dla produkcji milionów polskich samochodów elektrycznych. Który z tych zakupów, ze strategicznego punktu widzenia, byłby najbardziej korzystny dla Polski i jakości życia jej obywateli, to wyłącznie kwestia badań, symulacji i rachunku efektywności czyli porównania nakładów i efektów rozłożonych w czasie, mówiąc krótko – biznes planu.

***

Niestety – zamiast normalnego i logicznego podejścia do tzw. repolonizacji, czyli negocjacji i zakupu odpowiednich aktywów, jak to uczyniono w przypadku banków np. włoskiego banku Pekao, rozpoczęliśmy Wielką Akcję Plucia Do Własnej Zupy i okłamywania społeczeństwa, że to dla jego dobra. Doświadczenie jednak nas uczy, że strzelanie we własną stopę nie prowadzi do żadnych pozytywnych efektów, ani w dochodach, ani w życiu społecznym.

Ponadto, nie istnieją żadne argumenty, aby pracownicy handlu mieli zostać uznani za wyjątkową grupę społeczną, która nie może pracować w niedziele.

Mamy w Polsce setki tysięcy zatrudnionych, których praca jest cięższa, bardziej odpowiedzialna i kreatywna, ale jej wykonawcy nie domagają się wolnych niedziel. Polska, o czym prawdopodobnie nie wiedzą działacze Sekcji Handlu Solidarności, należy do grupy 30 najbardziej uprzemysłowionych i rozwiniętych państw na świecie, których gospodarki różnią się znacznie od znajdujących się na innych kontynentach lub archipelagach, krajach mniej cywilizowanych, wychodzących dopiero z gospodarki naturalnej. Mamy więc w Polsce nowoczesny, w pełni rozwinięty podział pracy, z którego wynika powstanie wielu instytucji, organizacji i firm, które obsługując obywateli – muszą funkcjonować w systemie wielozmianowym. Pociąga to za sobą powstanie kilkudziesięciu zawodów czy specjalności, które świadczą usługi reszcie społeczeństwa przez całe tygodnie i 24 godziny na dobę, a liczbę zatrudnionych w tym całym usługowym sektorze liczy się w milionach osób.

Dotyczy to wszelakich służb, np. służby zdrowia, policji, służby celne i graniczne, straży pożarnej, straży miejskiej, różnych rodzajów pogotowia ratującego życie i zdrowie, wszelkich rodzajów transportu osobowego i towarowego, zaczynając od riksz czy dorożek i taksówek, a skończywszy na ekspresach kolejowych i lotniczych połączeniach międzykontynentalnych itd. Oczywiście nie należy zapominać o całej ogromnej w skali krajowej gastronomicznej sieci zbiorowego żywienia, sieci produkujących, kontrolujących i dostarczających energię, wodę i paliwa, różnego rodzaju stacji benzynowych, MOP-ów autostradowych, stacji pomocy drogowej, a także licznych jednostek edukacyjnych, które właśnie w niedziele prowadzą zajęcia ze studentami, instytucji promujących kulturę i rozrywkę, TV, Radia i Internetu, stadionów sportowych, teatrów i kin etc,etc.

Dlatego gołym okiem widać, że cała idea uprzywilejowania jednej grupy zawodowej pod pozorem umożliwienia jej udziału w niedzielnych nabożeństwach, jest gigantycznym oszustwem, a jednoczesne pójście w ślady pracowników handlu wszystkich zatrudnionych w całej gospodarce, połączone z niedzielnym wyłączeniem prądu, komórek, Internetu, Radia i TV byłoby po prostu likwidacją państwa.

***

Demagogiczny lider związkowy może nie zdawać sobie sprawy, że nie żyjemy już w jaskiniach ani w średniowieczu; pewnie też nie wie, że od czasu powstania w XIV wieku pierwszej w Polsce nowoczesnej hali targowej, czyli Sukiennic w Krakowie minęło już 600 lat i obecnych trendów rozwojowych cywilizacji już nie da się cofnąć. Jednak pani minister do spraw rodziny i pracy powinna chociaż trochę orientować się w strukturze zatrudnienia w Polsce oraz innych krajach, do których się podobno zbliżamy, w ramach „strategii odpowiedzialnego rozwoju”. W ten sposób, wątpliwy przywilej, jakim mają być wolne od pracy niedziele dla pracowników handlu, nie może być uznany za „udoskonalanie tego, co już funkcjonuje” ,jak swego czasu swoją misję przedstawiła w Internecie minister Rafalska, ani za „odpowiedzialny rozwój”, ponieważ w rzeczywistości jest tylko robieniem na złość zagranicznym korporacjom handlowym, w ramach Bitwy o Handel 2.0, a największą część rachunku zapłacą Polacy.

* * *

Jednak najbardziej oburzającym zjawiskiem, związanym z demolowaniem polskiego handlu i „patriotycznej” walki z zagranicznymi inwestorami, w których najbardziej poszkodowanymi będzie co najmniej 30 milionów pełnoletnich polskich konsumentów, zmuszonych tracić czas i nerwy w sobotnich i poniedziałkowych kolejkach, jest postawa dwu instytucji: Urzędu Ochrony Konsumentów i Konkurencji oraz Rzecznika Praw Obywatelskich.

Oba te urzędy powołano przecież na wzór analogicznych instytucji znanych na całym świecie, gdzie powszechnie wiadomo, że zarówno organy rządu i samorządu jak i producenci oraz handlowcy często naruszają prawa i oszukują konsumentów. Właśnie dlatego, w celu chronienia i rozwijania praw obywatelskich, do których z całą pewnością należy korzystanie z konkurencji między różnymi firmami i systemami handlowymi przez obywateli podejmujących swoje codzienne oraz długoterminowe decyzje konsumenckie.

Nie natrafiłem jednak na żaden dokument, w którym UOKIK jednoznacznie zaprotestował przeciwko ograniczaniu praw konsumentów do nabywania towarów w niedzielę. Ten Urząd – mimo swej nazwy – posłusznie wykonuje decyzje rządowe, a prawdziwa ochrona konsumentów jest dla niego raczej abstrakcyjna.

Niestety, i to jest najbardziej skandaliczne, możemy identycznie ocenić postawę Rzecznika Praw Obywatelskich, który zupełnie nie dostrzega, że każdy zakaz handlu, także w niedzielę, tak samo jak różne inne zakazy i ustawy, może krzywdzić obywateli, ograniczając ich wolność osobistą.

Janusz Dąbrowski

 

Print Friendly, PDF & Email
 

13 komentarzy

  1. wejszyc 18.03.2017
  2. jacekm 18.03.2017
  3. otoosh 19.03.2017
  4. MarekSza 19.03.2017
  5. kolarz 21.03.2017
  6. kolarz 21.03.2017
  7. Ernest Skalski 21.03.2017
  8. j.Luk 22.03.2017
  9. kolarz 23.03.2017
  10. andrzej Pokonos 23.03.2017
  11. MarekSza 27.03.2017
  12. jmp eip 27.03.2017
  13. kolarz 27.03.2017