2018–02–23.
Kto jeszcze pamięta, że w 1993 roku został podpisany, a w 1998 roku ratyfikowany konkordat? I że do ratyfikacji doszło dokładnie 20 lat temu 23 lutego dzięki prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu? Tak, wiem: Czytelnicy SO są politycznie dobrze zorientowani i to wiedzą. Ja o mało bym o tym zapomniał, gdyby nie zaproszenie na debatę do sejmu, która odbyła się dokładnie w rocznicę ratyfikacji tego dokumentu.
Na tę okoliczność przeczytałem dokument (polecam lekturę zaledwie 11 stron dwujęzycznego tekstu) i byłem zaskoczony jego oczywistością, by nie rzec banalnością. I nie bardzo potrafię odpowiedzieć na pytanie: po co nam to było? Ale dzięki ekspertom dowiedziałem się jak bardzo tajemnicze były okoliczności jego powstania i ratyfikowania. To była część I, czyli ekspercka, w której i ja się znalazłem. Część II, praktyczna była też ciekawa, bo zabierali głos ludzie przykro dotknięci konsekwencjami tej, jak się rzekło dziwnej i niepotrzebnej umowy. Co do tego zgadzali się wszyscy zabierający głos, a niektórzy, większość chyba, zwracali uwagę na jego szkodliwość.
Oto jak wyglądał program, który otrzymałem od przewodniczącej Parlamentarnego Zespołu ds. przeciwdziałania mowie nienawiści i ochrony praw człowieka, pani poseł Joanny Scheuring–Wielgus.
Temat spotkania: Debata w 20. rocznicę ratyfikacji i 25. rocznicę podpisania Konkordatu: Rola, znaczenie i rezultaty wynikające z zawarcia Konkordatu pomiędzy Rzeczpospolitą Polską a Stolicą Apostolską i jego ratyfikacji 23 lutego 1998 r.
Program spotkania: Wprowadzenie Joanna Scheuring–Wielgus i trzy głosy: na temat: Konkordat okiem politologa, prawnika i teologa. Tę część prowadził Mirosław Woroniecki z Kongresu Świeckości, który mówił na temat:– Konkordat, a klerykalizm jako praktyka polityczna. Pierwszy głos ekspercki – Procedura i okoliczności zawarcia Konkordatu – prof. dr hab. Małgorzata Winiarczyk – Kossakowska, drugi – Naruszanie postanowień Konkordatu. Znaczenie deklaracji wyjaśniającej Rządu – prof. dr hab. Paweł Borecki, Katedra Prawa Wyznaniowego UW i trzeci – Konkordat, a aspiracje Kościoła katolickiego – prof. dr hab. Stanisław Obirek (teolog, historyk, antropolog kultury).
Po mnie jeszcze głos zabrał nie ujęty wcześniej w programie profesor dr hab. Arkadiusz Stempin, który w dużym stopniu poparł moją opinię i dodał jeszcze dodatkowe argumenty. Moje wystąpienie napisałem, więc na końcu je przytoczę.
W drugiej części głos zabrali przedstawiciele organizacji obywatelskich i odpowiadali na pytanie: Co nam dał Konkordat, a co odebrał? Tę część prowadziła Bożena Przyłuska, też jak Mirosław Woroniecki z Kongresu Świeckości.
Dla mnie te wystąpienia w całej rozciągłości potwierdziły moje trzy tezy, o których za chwilę.
Oto nazwiska przedstawicieli organizacji obywatelskich i ich organizacje – Krystyna Kacpura – Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny; Hubert Sobecki – Miłość Nie Wyklucza; Dorota Łoboda – Rodzice przeciw Reformie Edukacji; Monika Szymańska – Stowarzyszenie Wszechnica Oświeceniowo–Racjonalistyczna; Dariusz Kędziora – Koalicja Ateistyczna; Zdzisław Słowik – Towarzystwo Kultury Świeckiej.
Dodałbym, że te krótkie głosy – świadectwa unaoczniły, jak dramatycznie chora jest polska demokracja i że nadszedł najwyższy czas by coś z tym zrobić.
Niestety zabrakło czasu na dyskusję; ale jest nadzieja, że to nie ostatnie spotkanie na temat szkód, jakie konkordatowa umowa wyrządza polskiej demokracji. Tuż przed spotkaniem w sejmie rozmawiałem na temat debaty z redaktorem Mikołajem Lizutem w Radiu TOK FM i już wiem, że nie wszystkim ta audycja się spodobała. Dzięki tej krytyce wiem, że są tacy w naszym kraju, którzy są przekonani, że konkordat to wspaniała i sprawiedliwa umowa.
Na pewno są o tym przekonani polscy biskupi katoliccy i im akurat się nie dziwię.
A tu mój głos:
Konkordat, a aspiracje Kościoła katolickiego
W kontekście naszej jubileuszowej debaty proponuję zastanowić się nad trzema pytaniami:
- Czy konkordat jest zgodny z chrześcijaństwem?
- Czy konkordat pomógł polskiemu katolicyzmowi?
- Czy istnieją warunki rezygnacji z konkordatu?
Osobiście na wszystkie trzy jestem skłonny udzielić odpowiedzi negatywnej, choć z różnych powodów. Jeśli chodzi o pierwsze pytania:
Czy konkordat jest zgodny z chrześcijaństwem?
W zgodnej opinii historyków i teologów źródłem większości problemów z jakimi chrześcijaństwo borykało się w swojej historii, było wejście w polityczne przymierze z władza polityczną na początku IV wieku, a mianowicie wtedy, gdy cesarz Konstantyn, sam nie będąc chrześcijaninem uznał, że ta nowa religii może się okazać poręcznym narzędziem w realizacji jego celów politycznych, ogłaszając w 313 roku tzw. edykt mediolański dający swobodę wyznania religii chrześcijańskiej. Sam uznał się za pontifexa, czyli pośrednika, budującego jedność między różnymi religiami, decydował również o sprawach chrześcijańskich.
Nie wchodząc w szczegóły historyczne, które nie są w tej chwili dla nas istotne, trzeba powiedzieć, że od tej chwili chrześcijaństwo stało się religią upolitycznioną i stało się kościołem pokonstatyńskim. Jego kolejną odsłoną był wiek XVI, gdy w wirze bratobójczych walk przyjęto zasadę cuius regio eius religio, czyli znowu uzależniono religię od władzy politycznej. W tak urządzonych państwach i kościołach nie było miejsca na wolny wybór wyznania i czy religii. Wręcz przeciwnie, obie władze skutecznie ograniczały wolność sumienia, czego w Polsce przykładem było wypędzenie w 1658 roku radykalnych zwolenników wolności religijnej – Braci Polskich.
Konkordat to praktyka, nawiązująca właśnie do tych politycznych rozwiązań, które są sprzeczne z pierwotnym impulsem religijnym, jaki jest związany z życiem i działalnością Jezusa z Nazaretu i jego uczniów. Tak więc jest sprzeczny z chrześcijaństwem rozumianym jako ruch zapoczątkowany przez tego radykalnego myśliciela i działacza religijnego.
Jako potwierdzenie powyższej tezy pozwolę sobie przywołać fragment listu skierowanego do Jana Pawła II 31 lipca 1994 roku: „Jestem stary i wielu spraw nie rozumiem. Stawiam sobie np. pytanie: dlaczego tak ważną sprawą jest w Polsce konkordat (podpisany w 1993 roku)? Moje studia historyczne prowadzą mnie raczej do wniosku, że rzekome uprzywilejowanie Kościoła przez konkordat jest w rzeczywistości zniewoleniem go na daleką metę i obciążeniem różnymi ‘udogodnieniami’ […] misji ewangelizacyjnej. Inne pytanie, jakie sobie stawiam, dotyczy opcji politycznych. Dlaczego panuje wciąż założenie, że katolik powinien być ‘prawicowy’? Osobiście czuję się bliższy ‘lewicy’. Gdyby u nas istniała porządna lewica (‘ludzki socjalizm’), to byłbym chyba bliski jej programu”.
Ciekaw jestem czy ktoś z Państwa odgadnie czyj to list? By nie trzymać nikogo w niepewności – odpowiem od razu, że chodzi o jednego z najwybitniejszych polskich humanistów XX wieku i jedynego świeckiego uczestnika Soboru Watykańskiego II z krajów komunistycznych, Stefana Swieżawskiego (1907–2004), bliskiego przyjaciela Karola Wojtyły, a cytowany list został napisany już po ratyfikowaniu konkordatu w 1993 roku.
Został on opublikowany wraz wieloma innymi w tomie listów przyjaciół zatytułowany Pełny wymiar. Zaciekawiły mnie listy do Karola Wojtyły (najpierw kardynała, a od 1978 papieża Jana Pawła II). Rzecz zasługuje na szczegółowe omówienie A jest ono w istocie wręcz o zasadniczym znaczeniu dla zrozumienia polskiego katolicyzmu i jego meandrów. Dzisiaj chciałbym jednak zwrócić uwagę jeszcze na drugi fragment listu Swieżawskiego, napisanego rok później, w czerwcu 1995 roku, który jest dobrym komentarzem do naszego spotkania: „Widzę ogromne niebezpieczeństwo sojuszu władz kościelnych z prawicą, bo to jak gdyby w nasze czasy przeniesione przymierze Kościoła z Tronem! Wiemy dobrze, jak opłakane były i są tego skutki”. Profesor dodawał: „Martwi mnie też bardzo forowany przez koła prawicowe model polityczno–kulturalny Polski. Jest to skrzyżowanie ideałów Sienkiewiczowskich z kontrreformatorskimi. A przecież nie XVII wiek i ówczesny sarmatyzm, lecz model Polski jagiellońskiej powinien nas inspirować”. (list z 6 czerwca 1995).
Czy konkordat pomógł polskiemu katolicyzmowi?
Na to drugie pytane odpowiedź jest prosta – konkordat zniszczył polski katolicyzm, co plastycznie uzmysłowił samym katolikom nie tak dawno w głośnym i szeroko komentowanym tekście dominikanin o. Ludwik Wiśniewski [Tygodniku Powszechnym (nr 4/2018, s. 11–15]. Bez konkordatu nie byłoby problemów, o których napisał o. Wiśniewski. Pierwszy, to medialne imperium Rydzyka: „To również trzeba powiedzieć pełnym głosem: Radio Maryja, Telewizja Trwam i ‚Nasz Dziennik’ sączą od lat truciznę, nazywając to ewangelizacją. Ta trucizna jest tym bardziej jadowita, że jej rozprzestrzenianie popiera wielu biskupów”. Podobnie bez wsparcia Kościoła, odwołującego się do konkordatu nie było by religii smoleńskiej, która również wzbudziła oburzenie dominikanina: „Oskarżam Jarosława Kaczyńskiego, organizatorów i uczestników miesięcznic (także tych, którzy w tym wydarzeniu uczestniczą w dobrej wierze) o to, że niszczą autentyczne chrześcijaństwo i Kościół w Polsce”.
Podejrzewam, że ojciec Tadeusz Rydzyk, podobnie jak polski rząd nie znają ani listów Swieżawskiego, ani tekstów Wiśniewskiego. A szkoda, może z mniejszym entuzjazmem świętowaliby by sojusz Ołtarza z Tronem, który już wiele razy w przeszłości okazał się fatalny zarówno dla jednego jak i drugiego. Zarówno Stefan Swieżawski jak i Ludwik Wiśniewski znają dokumenty Soboru Watykańskiego II, który określił tożsamość katolicką w drugiej połowie XX wieku. Dla obu wypracowany tam model Kościoła i katolicyzmu był normatywny. Tymczasem w Polsce obserwujemy radykalne odejście od Kościoła rozumianego jako Lud Boży, w którym kler i hierarchia służy dobru wspólnoty a nie jednej partii.
Czy istnieją warunki rezygnacji z konkordatu?
Niestety nie ma takich warunków. Zarówno przedstawiciele Kościoła katolickiego, jak i kolejne ekipy rządzące polską sceną polityczną (czy to jako władza wykonawcza, czy to jako opozycja) uznają konkordat jako normatywne i dobrze się sprawdzające narzędzie, określające stosunki między kościołem i państwem. Nie ma w naszym kraju nikogo, kto byłby zdolny zakwestionować ten stan rzeczy.
Bohdan Cywiński w swojej książce Rodowody niepokornych poddał ciekawej analizie dwa modele Kościoła. Wspomniany wyżej Kościół pokonstantyński i typowy dla Polski model Kościoła juliańskiego. Ten drugi jest o tyle ciekawy, że w świetle praktyki ostatnich 25 lat uzyskał nowa wykładnię. Przypomnę. Julian Apostata byłe cesarzem zaledwie dwa lata (od 361 do 363) i w ciągu tych dwóch lat próbował przywrócić dawny rzymski politeizm i odrzucał chrześcijaństwo. W praktyce oznaczało to pozbawienie chrześcijan, a zwłaszcza hierarchii kościelnej uprzywilejowanej pozycji.
Ta próba się nie powiodła i wszystko wróciło do „starych dobrych czasów”. Zdaniem Cywińskiego Kościół juliański z jednej strony cieszył się wielkim autorytetem moralnym w społeczeństwie, a z drugiej, hierarchia nie przestała tęsknić za politycznymi przywilejami. Takim był polski Kościół katolicki w czasie zaborów i pod okupacją niemiecka w czasie II wojny światowej i w czasie PRL–u.
Pozostawiając Cywińskiego powiem, że problem polega na tym, że po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku katolicyzm stał się wyznaniem dominującym, jednak mentalnie ciągle obawiał się utraty wpływów politycznych i dlatego czynnie zwalczał (dzielnie w tym wspomagany przez władzę polityczną) inne wyznania i inne religie, zwłaszcza żydowską. Gdy wraz z wybuchem II wojny światowej Kościół utracił swoją autonomię, zresztą wraz z całym państwem, odzyskał swój autorytet moralny. Został on wzmocniony dzięki twardej opozycji wobec władzy komunistycznej po 1945 roku aż do przełomu w 1989.
Choć w 1989 roku wraz z całym społeczeństwem odzyskał wolność, czuł potrzebę podkreślenia swojej uprzywilejowanej pozycji, co mu dał podpisany w 1993 roku konkordat. Niestety praktyczna implementacja tej umowy sprawiła, że katolicyzm polski stał się jednym z głównych hamulcowych polskiej demokracji. W tym psuciu demokracji walnie wspomagają go niemal wszystkie partie polityczne.
Jedyna nadzieja w obywatelskim nieposłuszeństwie i wolności sumienia, którą każdy obywatel powinien traktować jako kategoryczny imperatyw pozwalający mu na czynny opór wobec prób zawłaszczenia jego praw i wolności.
Stanisław Obirek

Fragmenty debaty widziałem na FB. Niestety, nie było tam wystąpienia prof. Obirka. Dobrze, że tekst wystąpienia pojawił się w SO.
Podpisując się pod diagnozą Świeżawskiego, nie mogę się jednak zgodzić ze stwierdzeniem, że „…rzekome uprzywilejowanie Kościoła przez konkordat jest w rzeczywistości zniewoleniem go na daleką metę…” i korespondującym z nim zdaniem prof. Obirka, że „obserwujemy radykalne odejście od Kościoła rozumianego jako Lud Boży, w którym kler i hierarchia służy dobru wspólnoty”. Kościół jest uprzywilejowany po prostu, dosłownie – a nie „rzekomo”. I dokładnie o takie uprzywilejowanie mu chodzi, w dążeniu do którego jest mistrzem absolutnym. Konkordat nie doprowadzi do żadnego zniewolenia kościoła. Kościół jest od tysięcy lat zniewolony żądzą władzy, żądzą pieniędzy i żądzą seksu. Właśnie o uprzywilejowaną pozycję kościół zabiegał i PRL, i w III RP. Uprzywilejowanie przybrało prawną postać konkordatu, który jest zwieńczeniem owych pożądań. Tzw. Lud Boży, o którym pisze prof. Obirek, pojawia się przy okazji. Kościół w PRL, ku swemu zdumieniu, nie mógł robić tego, co robił przed wojną, nie mógł robić tego, co robiły kościoły w Hiszpanii, Portugalii czy krajach południowoamerykańskich, czyli nie był ponad prawem i musiał trasę procesji uzgodnić z władzami miasta (nie ta pozycja, co Stepinac i Filipović-Majstorović). Jego położenie zaczęło przypominać położenie ludu (zaczęło przypominać tylko, bo i tak miał lepiej). Stąd i rzekoma (bez cudzysłowia) troska o Lud Boży.
Jednak będę bronił prof. Swieżawskiego, który przypomnę napisał do papieża rok po podpisaniu konkordatu gdy opinia o „sprawiedliwości dziejowej” było dominująca. On sam pisząc o „rzekome uprzywilejowanie Kościoła przez konkordat jest w rzeczywistości zniewoleniem go na daleką metę” tak naprawdę chciał powiedzieć, że z jego punktu widzenia jako katolika to jest iluzja to żaden przywilej, to pułapka i błąd.
Z drugiej strony ma Pan oczywiście racje, że to jest faktyczne uprzywilejowanie, czego nie muszę udowadniać bo to widać gołym okiem. Niestety to się przeradza w państwo w państwie i urzędnicy instytucji kościelnej zachowują się dokładnie tak jak Pan napisał.
Nie atakuję prof. Świeżawskiego (od którego intelektu i wiedzy dzielą mnie lata świetlne). Opierając się tylko na cytowanych przez Pana Profesora słowach Świeżawskiego, odniosłem wrażenie, że bardziej mu zależy na kondycji kościoła, niż Polski i Polaków.
Tak ma Pan rację. W ogóle mam wrażenie, że dyskusja o Polsce i Polakach z katolicyzmem w tle nie jest dobra dla samej dyskusji. Zresztą brak przedstawicieli kościoła katolickiego w sejmie na tej akurat debacie sprawiło, że toczyła się zupełnie sprawnie.
Spodziewałbym się, że taka debata w Sejmie podnieci dziennikarzy z wszystkich stron politycznej sceny. A ponieważ tak nie jest sądzę, że należy nagłaśniać własnymi skromnymi siłami.
KRK w Polsce nie tylko dzięki konkordatowi jest odrębną religią niż KRK w Rzymie i na świecie. U nas stał się elementem władzy, oazą wpływów, dominacji i panowania nad tzw. ludem bożym. Skala pychy jest tak nadęta, że do opinii publicznej dochodzą takie głosy jak ksiedza potepiającego 15-letniego chłopca, ofiarę wypadku drogowego, którego proboszcz potępił za niechodzenie na religię podczas mszy pogrzebowej. Stopień demoralizacji księży, biskupów nieiwele sie różni od demoralizacji rządzących polityków. NIe znam najnowszych BADAŃ ALE COS MI SIE ZDAJE ZE GRUBO PONAD 60% KSIĘŻY NIE WIERZY W BOGA, KTÓREGO GŁOSI.
Ojciec Rydzyk, głosi tylko trochę odrębna doktrynę od oficjalnie obowiązującej – równie głupią, równie niechrzescijańską nowinę potepienia, wyklęcia i nienawiści wobec wszystkich innych poza swoimi. Część biskupów go prawie jawnie popiera a pozostała część nawet jeśli myśli inaczej to albo niewiele inaczej, albo obawia sie stanowczo zaprotestować przeciw jawnemu głoszeniu religii nienawiści. Problem kościoła KRK w POlsce zmierza szybkimi krokami do rozwiązania razem z ideologią pisu. Nie wiem jakie to będzie rozwiazanie, ale obawiam się, że skrajnie radykalne.
Problem podjęty w notce poświęconej konkordatowi ma wiele aspektów, z których jedynie niektóre zostały podjęte przez jej autora; co jest całkowicie zrozumiałe. W moim odczuciu zasadnicza kwestia dotyczy z jednej strony relacji między instytucjami (uniwersalny kościół rzymsko-katolicki, a państwem polskim), bo te wszak istnieją, a tzw. charyzmatem (środki ubogie itp, o których pisze Stefan Swieżawski). Ten drugi aspekt dotyczy kwestii wewnętrznej kościoła między jego instytucjonalnym wymiarem (działającym wedle rozmaitych Realpolitik oraz ambicjonalnych ścieżek kariery), a charyzmatem (radykalizmu) ewangelicznego nadstawiania policzka.
Mam wrażenie, że krytyka konkordatu dokonuje się z perspektywy nazwijmy to instytucjonalnego zawłaszczenia charyzmatu, z tym, że to nie koniecznie musi być wina konkordatu, tylko dominacji owej instytucjonalnej nadbudowy, która przygniata wątło się tlący płomyk charyzmatu. Instytucje muszą się z sobą komunikować i dobrze jeśli jest to regulowane prawnie. Inna kwestia, na co jakby zwraca się inne ostrze krytyki, że strona państwa jest w tej materii słaba w sensie instytucjonalnym. Ale to też nie jest takie proste. Pełnienie funkcji zastępczych przez kościelne instytucje (nie zawsze te z najwyższego poziomu) powoduje, że owo historyczne dziedzictwo w skarlałej formie odbija się czkawką, chociażby jak tego próby ingerencji (http://www.rp.pl/Kosciol/180229566-Areligijna-Zydowka-Ksiadz-skrytykowal-wybor-Sendlerowej.html). Inna sprawa, czy tego typu głos (dość głupi) nie jest jednak głosem w „debacie publicznej”. Pamiętajmy, jednak że to władze III i IV RP z upodobaniem pozdrawiają wyborców z naw kościelnych, wałów jasnogórskich czy też procesji Bożego Ciała, w których kroczą dumnie wyprostowanie dygnitarze. To Aleksander Kwaśniewski wskoczył JPII do papamobile (ku zgrozie ówczesnej prawicy), by wywrzeć wrażenie, że został namaszczony na drugą kadencję, czyż nie? Ale to też nihil novi. Niedawno, chyba w „Kulturze Liberalnej” (ale nie jestem pewien) czytałem tekst, jak to zwłaszcza po październiku proboszczowie rozgrywali partyjnych notabli, zwłaszcza na prowincji, przejmując „od tyłu” rząd dusz, chociaż oficjalnie świeckie państwo z Kościołem walczyło. Czyli sukces ludowej wersji katolicyzmu polegał na odpowiedniej, zakulisowej „neutralizacji” przeciwnika.
W USA nie ma konkordatu, bo katolicy tam musieli udowadniać, że nie są agenturą watykańską, ale tele-ewangeliści, by wspomnieć zmarłego niedawno Billa Grahama, robią za tamtejszych Rydzyków w ramach wolnego rynku religijnego (medialnego). Zatem, pytanie czy bez konkordatu społeczeństwo obywatelskie z pod znaku ckliwego mohera by się nie rozwinęło uważam za otwarte, z pewną dozą przekonania, że konkordat nie jest tu warunkiem koniecznym.
Chrześcijaństwo Stefana Swieżawskiego, to była postawa zaangażowanego katolika z kręgów elit ziemiańsko-inteligenckich, który już przed wojną miał świadomość, że jego własna warstwa jest już mocno zlaicyzowana i religia jest miłym folklorem i ozdobą estetyczną. Po wojnie, gdy doszło do „wysadzenia z siodła”, to recepta środków ubogich była suflowana przez intelektualistów katolickich, ale gdy tylko pojawiły się luki w systemie, to proboszczowie i tak sięgali po „środki bogate”, bo taka jest natura instytucji, którą oddaje powiedzenie:„dają bierz, biorą krzycz”. Na to nałożyła się jeszcze problem mono-denominacyjności, by użyć takiego terminu, na radykalny spadek wyznawców judaizmu czy innych denominacji chrześcijańskich, stały się one po 1945 miłym kwiatkiem do katolickiego kożucha, ale to też nie wina konkordatu. W tym kontekście trudne jest do oddzielenia co jest wyrazem faktycznych postaw i potrzeb katolickiej większości, a pewną formą wyrazu awangardy funkcjonariuszy kultu, jak zwano nazywać jej przedstawicieli w czasach minionych.
Dobór uczestników owej konferencji świadczy o pewnym nastawieniu organizatorów, którzy – mam wrażenie – chcieliby, aby pewne procesy i regulacje nastąpiły na zasadzie deus ex machina (to już przerabialiśmy). Wydaje się, że część światłych hierarchów zdaje sobie sprawę, że mimo 25 lat wolności procesy laicyzacyjne, które jakby przyspieszyły w ostatnim czasie, zaczynają być nie skutkiem odgórnych działań zewnętrznych ze strony wrogich sił, ale tego, że są to indywidualne wybory jednostkowe, które dokonują się pomimo takich czy innych konkordatem zagwarantowanych działań duszpasterskich. Natomiast w kwestii wzajemnego stosunku przedstawicieli świeckiej i religijnej wizji życia wolałbym widzieć wymianę zdań na „dziedzińcu pogan”, niż nieuświadomionej tęsknoty za wojną tow. Wiesława z milenijną religijnością wspieraną przez kardynała Wyszyńskiego. Ten odcinek dziejowy już przerabialiśmy, a jak nauczał Karol Marks, historia, gdy się powtarza, to wyłącznie jako farsa.
@Euzebiusz z… „[P]ytanie czy bez konkordatu społeczeństwo obywatelskie spod znaku ckliwego mohera by się nie rozwinęło uważam za otwarte, z pewną dozą przekonania, że konkordat nie jest tu warunkiem koniecznym”. Pytanie to w moim mniemaniu ma odpowiedź: rozwinęłoby się i bez konkordatu. Konkordat, nieustannie łamany na korzyść kościoła, co zasadnie udowadniali uczestnicy debaty, jest elementem większej całości, a mianowicie problemu świeckości państwa, które obecnie jest w zaniku. Za sprawą kościoła, polityków i chyba społeczeństwa, któremu taki stan najwyraźniej odpowiada. Poziom homofobii, ksenofobii, antysemityzmu i rosnącego poparcia dla PiS świadczą, że ekscesy słowne Międlara, Kneblewskiego i ostatnio, wskazanego przez Pana, księdza Piwko na temat Sendlerowej, nie są tak naprawdę jednostkowymi ekscesami, a wyrazem głębokiej jedności kościoła i społeczeństwa. Bardzo chciałbym doczekać realizacji wizji nakreślonej przez @Slawka w ostatnich zdaniach jego komentarza, ale tracę, może straciłem, nadzieję.
Alternatywne scenariusze są ryzykowne, więc nie podejmuje się ich pisania. Przypomina mi się jezuita niemiecki, który mi opowiadał, jak to w Szwecji nie znają nauczania społecznego papiestwa, ale je praktykują, u nas ani nie znają ani nie praktykują.Napisał mi życzliwy kolega, któremu podrzucam moje teksty z SO. Myślę, że dobrze ujmuje istotę sporu więc go przywołam: „można by zapytać, np. czy papież jest zgodny z chrześcijaństwem ? Tak odpowiedzą rzymsko – katolicy,
Nie ” prawosławni i protestanci. Konkordat został podpisany w 1993, ale zdaj się rząd SLD, go stopował. Był zatwierdzony przez sejm i prezydenta dopiero 1998. Twoje rozważania są prowadzone z punktu widzenia lewicowo – liberalnego. Jeżeli komuś się ten punkt podoba to OK. Gdy ktoś ma poglądy prawicowo – konserwatywne, to Twoja koncepcje odrzuci”. I tak już pewnie pozostanie.
Całość Debaty w 20. rocznicę ratyfikacji i 25. rocznicę podpisania Konkordatu: Rola, znaczenie i rezultaty wynikające z zawarcia Konkordatu pomiędzy Rzeczpospolitą Polską, a Stolicą Apostolską i jego ratyfikacji 23 lutego1998 roku.
jest dostępna tutaj:
http://www.sejm.gov.pl/Sejm8.nsf/transmisje_arch.xsp?page=2#E27F22D7FC4BCC1DC125822C004C3258