Emil Antipow: O magii10 min czytania

08.08.2019

Panuje przekonanie, że Polska jest nadal zacofana, nie tylko ekonomicznie, ale też społecznie. Trudniej tu o światłe idee, dominuje intelektualny marazm oraz bierność. Jeśli decydujemy się w końcu na wprowadzenie nowości, to okazują się przestarzałe i znowu trzeba podążać za aktualnymi rozwiązaniami.

Photo by OpenClipart-Vectors on Pixabay

Jest to jednak powierzchowne wrażenie. Kiedy przyjrzeć się dokładniej, okazuje się, że Polacy są narodem pełnymi garściami korzystającym z nowoczesności. Oznacza to, że do polityki zaaplikowane zostały współczesne sposoby rozumienia i interpretowania świata, a rozwój technologiczny ten proces wzmaga i unowocześnia. Zaawansowane sposoby manipulacji czy wirtualna rzeczywistość są zagadnieniami z dziedziny techniki, niemniej odgrywają dużą rolę w debacie publicznej, ukazując, że jesteśmy w nieoczywisty sposób nowocześni. Czy to dobrze?

Zapewne mało kto wierzy w magię, przez co trudniej dostrzegać jej przejawy. Jednak w Polsce funkcjonuje ona powszechnie, zazwyczaj w głowach polityków. Duża część tej (niemłodej już przecież) grupy próbuje zaklinać rzeczywistość, tak jak dzieci, kiedy zamieniają dynię w karocę. Stąd nierzadkie opinie, że politycy nigdy nie przestali być dziećmi.

Magia nie jest jedynie domeną dzisiejszej polityki, lecz przejawia się u nas nieprzerwanie od kilkuset lat. Kiedyś wyrażało się to w romantycznych pomysłach konspiracji, spisków oraz maksymalistycznych przekonaniach – „wszystko, albo nic!”, tudzież pogardzie do kompromisu. Dziś wystarczy telefon z internetem, którym można przekazywać informacje, ale też samemu je tworzyć. Prawdziwa polityczna rozgrywka odbywa się w sieci. Zasięg internetowej wiadomości ukazuje na pewno popularność problemu, choć niekoniecznie jego wagę…

Magia nie lubi powszedniości, aktywuje się w dni świąteczne, dzięki czemu można rzeczy błahe pokazać w biało-czerwonym oświetleniu i uznać za coś ważnego. Każde narodowe święto wyzwala ukryte pokłady naszej próżności; z dumą pokazujemy zdjęcia, na których najpopularniejsze budynki świata przybierają kolory naszej flagi. Nowozelandzkie lotnisko czy dubajskie wieżowce są dowodem, że „cały świat świętuje polską niepodległość”.

W jakim stopniu rzeczywiście świętuje? W takim, jak dalece my zauważyliśmy obchody stulecia niepodległości Finlandii (2017), Łotwy czy Estonii (2018), czyli prawie wcale. Różnica jest taka, że Finom po obchodach została nowoczesna biblioteka, nam tylko zdjęcia… Dochodzą do tego wielkie wydarzenia z udziałem rodaków. W publicznym radiu słychać, że pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski wstrząsnęła ówczesnym światem. Na świecie jednak żadnego wstrząsu nie zanotowano.

Uroczystości tego typu są okazją, by pokazać inną, milszą stronę polityki. Można zaprosić rodaków do zwiedzania budynków rządowych, można nagrać filmik z ciekawostkami (jak to zrobił jeden z ambasadorów). Dowiadujemy się, że to Polacy wymyślili wycieraczki samochodowe czy spinacze biurowe, z czego powinniśmy być dumni.

I jesteśmy. Zastanawia tylko, jak z poziomem swojej dumy wytrzymują mieszkańcy krajów, w których wynaleziono zamek błyskawiczny bądź długopis. Czasem politycy chcą zbyt wiele i za hołd dla naszego kraju biorą uliczny korek, kiedy światła aut przypadkowo układają się w kolory polskiej flagi; tak jakby korzystanie z sygnalizacji świetlnej odbywało się na chwałę Etiopii. Soft power – powiedzą – też jest ważną częścią polityki, nie można jej zaniedbywać. Soft power – mówię – jest tylko dodatkiem; wygląda mniej komicznie, kiedy rozwinięta jest hard power.

Soft power to również propaganda (w neutralnym sensie tego słowa). Próbujemy przekazać naszą perspektywę, nasze zalety, by przyniosło to niewielkie, ale realne korzyści. Propaganda nie znosi pustki, więc doświadczamy różnych zabiegów i sztuczek w tym samym czasie. Po każdym głośniejszym wydarzeniu politycznym słychać refren, że to zapewne rosyjskie służby, które nie próżnują i chcą nas rozbić od środka. „Podrzucają” mącące w głowach lektury, a wśród nich książki rosyjskiego filozofa i ideologa Aleksandra Dugina. Niektórzy publicyści twierdzą, że nie warto tego czytać. Lepiej przecież, gdy zrobi to za nas ktoś inny i powie, co mamy myśleć.

Magia propagandy zmienia też perspektywę i kolorystykę przeszłych wydarzeń. Oto niewiele znaczący żołnierze wyklęci, stoją w pierwszej linii walki o wolność i zwyciężają, mimo że kiedyś przegrali. Potwierdzają to prezydent i premier (historyk z wykształcenia), głównym zaś atutem syna posłanki Beaty Kempy jest bycie wielbicielem tej formacji. Dzięki temu będzie startował w wyborach…

Pojawiają się inicjatywy obalania kłamstw naszej historii. Ciężarówka ze specjalną plandeką przypomina Europie, że obozy były niemieckie; znaleźć również można filmiki przedstawiające prawdziwą wersję wydarzeń. Musimy w końcu pokazać, jak było; nareszcie ktoś odważny chce wyjaśnić historię tym niewykształconym Europejczykom!

Rozsądniejsi komentatorzy wzywają, żeby do filmu dodać napisy w różnych językach, wtedy możemy być spokojni, że prawda sama się obroni. Świetnie wykształceni historycznie Polacy (czy ktoś słyszał dobre słowo o nauczaniu historii?) chcą uczyć innych, ale nie w formie namysłu i badania faktów, lecz przez kreowanie wizji.

Innym zabiegiem jest wskrzeszanie zmarłych. Okazuje się bowiem, że nawet po śmierci wpływają oni na rzeczywistość tak, jakby nadal żyli, a może nawet bardziej. Chodzi o patronów ulic, którzy ciągle noszą w sobie określone wartości. Dlatego problem mają Dąbrowszczacy; kiedyś zmagać się z tym musieli Leon Chwistek, Władysław Broniewski czy Julian Przyboś. Nie spełniali bowiem któregoś z warunków bycia moralnie czystym. Rygorystyczny test przeprowadzany jest tym gorliwiej, im spokojniejsze życie miał „egzaminator”, który mógłby oblać osoby powszechnie poważane, jak Piłsudski czy Okulicki. Trzeba też uważać, aby restrykcje moralne nie usunęły z przestrzeni publicznej Juliana Tuwima czy Leszka Kołakowskiego…

Magiczny sposób myślenia odziedziczyliśmy po literaturze, zwłaszcza romantycznej. Wzięła to sobie do serca posłanka Bubula. Na antenie Radia Maryja opowiadała o manifestacjach, na których „czciciele homoseksualizmu prześcigają się w bezczeszczeniu świętego dla nas wizerunku [Maryi]”. „Mamy szatańskie wzmożenie wojny z Maryją, Chrystusem, Kościołem i katolikami. Widzimy ludzi klaszczących dla bezbożnika na Uniwersytecie Warszawskim, a redaktor Gazety Wyborczej publikuje w internecie zbezczeszczony wizerunek Maryi Królowej Polski. Właśnie dlatego ci, którzy atakują wizerunek Matki Bożej powinni przypomnieć sobie «Dziady cz. III», aby nie być jak Francuzi, ale jak główny bohater, który był niewierzący, pełen pychy i chęci zemsty, ale został uratowany, ponieważ obronił imię Maryi”.

Chodzi o scenę, na której bluźniący Francuzi zostają na drugi dzień zabici przez bogobojnych hiszpańskich chłopów. Ostał się jedynie Polak… To powinno być dziś nauką i ostrzeżeniem dla manifestujących.

Na koniec dwa felietony prof. Marka A. Cichockiego. Piętnuje on magiczny sposób myślenia, twierdząc, że ulegamy urokom realizmu magicznego, szczególnie w myśleniu o przyszłości („Realizm magiczny”, 21.05.2019). Nie do końca jednak wiadomo, czym jest ten realizm. Nie pomagają stawiane przez profesora pytania: „Jak bardzo realistyczny może być polityczny realizm?”. Kwestia rozjaśnia się nieco później, gdy mowa o magicznych formułach, które w jakiś cudowny sposób pomogą rozwiązać problemy. Lecz i to nie pozwala dowiedzieć się, czym jest opisywane pojęcie. Cichocki próbuje porównać oba terminy, ale nie dostrzega, że stoją one w opozycji; zatem realizm magiczny w polityce w ogóle nie jest realizmem. Niekiedy mówi się o ‘romantyzmie celów’ i ‘realizmie środków’, co jest podobnie bałamutne.

Drugi felieton dotyczy konkretnego problemu reformy naszego ustroju przez wprowadzenie niektórych rozwiązań decentralizacyjnych („Debata nad ustrojem”, 29.04.2019). Tu też krytykowane są magiczne drogi na skróty. Autor wzywa do poważnej debaty, która ma dostosować nasze państwo do zmieniającej się rzeczywistości. Dodaje, że dobrym momentem na taką dyskusję jest święto Konstytucji 3 Maja. Zatem sam ulega myśleniu, że unoszący się tego dnia duch reform i politycznego działania jeszcze raz przyniesie pozytywne rezultaty.

Polska polityka jawi się jako obszar formowany przez uczucia i uprzedzenia, a nie przez rzeczywistość. Podobnie rzecz widzą dwaj cudzoziemcy, którzy byli dobrze zorientowani w naszych realiach, bo mieli w tym większy lub mniejszy interes. Gdy francuski minister i doradca Napoleona, Charles Talleyrand, przyjechał wraz z cesarzem na początku 1807 roku do Warszawy, jego zadaniem było „urządzić Polskę w taki sposób, by była mu dużą pomocą po rozpoczęciu kampanii”. Cena nie była wygórowana, „ponieważ wiedział, że tylko wyobraźnia rządzi w tym osobliwym kraju, przez te trzy tygodnie, jakie spędził w Warszawie, robił wszystko, żeby podnieść wojskowego ducha narodu – wydawał przyjęcia, bale, koncerty, okazywał wzgardę dla Rosjan, popisywał się przepychem i mówił o Janie Sobieskim” (Pamiętniki 1994, s. 210). Dopowiedzmy, że chodzi o Rosjan, z którymi Napoleon pół roku później podpisał traktat pokojowy w Tylży.

Druga opinia pochodzi od rosyjskiego urzędnika, księcia Piotra Wiaziemskiego, który przebywał w Warszawie w latach 1817-1821. Zdanie o Polakach jednego z „przyjaciół Moskali” zmieniało się w zależności od jego warszawskich kontaktów. Najpierw nastawiony był negatywnie, aż do momentu, gdy – jak sam twierdzi – „Polska odezwała się w nim głosem poezji” (Z notatników i listów… 1985, s. 26). Do tego czasu uważał, że „najważniejsze to ująć ich słowami. Nie czyńcie im dobra w rzeczywistości, lecz wymownie przekonujcie ich o dobrodziejstwie. Napoleon ani myślał wrócić im niepodległość, lecz tylko wieścił niepodległość, i udawało mu się. Tak droga jest im dobra sława szlachetnych i walecznych, że jeno dla samych słów o waleczności i odwadze gotowi są wyleźć ze skóry” (s. 23). Dodawał, że „słabą stroną Polski jest jej narodowość, a ponieważ Polacy są narodem wiatrogłowych, wystarczy im jeno mówić o narodowości, grając umiejętnie na tej ich strunie, Napoleon potrafił ich poprowadzić na kraj świata, na noże” (s. 98).

Zastanawia paradoks: nasi politycy używają bardzo często argumentów moralnych, by uzasadnić swoje działanie. Usuwanie nieprawomyślnych patronów, książek, ideologii, przed którymi należy chronić ludzi, czy też imperatyw moralny odkłamywania historii – mają stale na ustach. Są jednak żywym przykładem tego, że wychowywanie w „złych” warunkach nie przeszkodziło nabraniu „właściwych” postaw. Nawrócony Stanisław Piotrowicz, niezłomni Beata Kempa i Dominik Tarczyński, a nade wszystko prezydent i premier, którzy wychowali się w „państwie totalitarnym”, pokazują na każdym kroku, że można wyrosnąć na „porządnego człowieka” (oczywiście według ich standardów).

Co zatem sprawia, że z taką gorliwością starają się wprowadzić obowiązującą linię myślenia? Dlaczego twierdzą, że posiadają klucz do jedynej interpretacji wydarzeń? Z pomocą przychodzi nieoceniony Aleksander Fredro, który rozpoznał specyficzny typ człowieka wykorzystującego prawdę do partykularnych interesów. Dlaczego to robią? „Dlatego, bo lubią pluskać się, przeciągać, rozkoszować w ciepłej kąpiółce zadowolnienia z własnej wyższości, bo lubią mieć klęczących wkoło siebie, bo wtenczas tylko widzą się wyższymi” (Trzy po trzy 2014, s. 30-31).

Synonimem magii w polityce jest głupota.

Dopóki trwa, a nic nie wskazuje na to, by miała abdykować, trzeba się nauczyć rozpoznawać jej przejawy. I choć to truizm, trzeba myśleć krytycznie, chłodno, z dystansem podchodzić do napotykanych problemów, patrzeć na doświadczenia innych… Magiczny sposób myślenia stara się tak nadmuchać Polskę, żeby przesłaniała sobą cały świat. Jednak poza nią również istnieje życie. Dla niektórych może to być zaskoczenie, ale ci kupują globus, na którym jest Polska wśród oceanów.

Emil Antipow

Print Friendly, PDF & Email
 

One Response

  1. PK 28.10.2019