13.08.2019
Pamiętamy jak wiele emocji budziło pojawienie się książki Frederica Martela „Sodoma”. Stała się światowym bestsellerem obnażając mechanizmy nie tylko watykańskiego lobby homoseksualnego i dzieje błyskotliwych i nie do końca wytłumaczalnych karier. Również niektórych polskich purpuratów.
Dla wielu katolików lektura tej książki była prawdziwym wstrząsem. Przy okazji polskiej premiery w „Gazecie Wyborczej” pojawił się również wątek związany z gdańskim kapelanem Solidarności, ks. Henrykiem Jankowskim. Jeden z uczestników spotkania po wygłoszeniu mowy obrończej wyszedł ostentacyjnie, nie czekając na wyjaśnienia Martela. Ciekaw jestem czy ten obrońca dobrego imienia Jankowskiego przeczyta książkę „Uzurpator” autorstwa zmarłej niedawno Bożeny Aksamit i Piotra Głuchowskiego.
Aksamit była autorką pierwszych porażających reportaży o Jankowskim opartych na wspomnieniach jego ofiar, które po latach zdecydowały się przerwać milczenie i opowiedziały dziennikarce o pedofilskich zbrodniach późniejszego kapelana strajkujących w Stoczni Gdańskiej robotników.
Tym razem Czytelnik otrzymuje pełną i solidnie udokumentowaną opowieść o podwójnym życiu prałata Jankowskiego, jak głosi podtytuł „Uzurpatora”. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć źródła patologii obecnych nie tylko w polskim kościele katolickim, ale równie chorych powiązań tej instytucji ze światem polityki i biznesu. Powiedzenie, że lektura „Uzurpatora” poraża to za mało. Jest ona bowiem bolesnym przebudzeniem dla tych wszystkich, którzy właśnie na połączeniu katolicyzmu z polityką budowali i budują swoją polską tożsamość.
To nie jest klasyczna biografia człowieka o podwójnym życiu, nie jest to nawet biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Tak naprawdę życie i działalność Henryka Jankowskiego posłużyła autorom za pretekst do skreślenia mrocznego obrazu społeczeństwa pozostającego w niewoli sprytnych szubrawców, którzy jedynie zamieniali się rolami, by realizować swoje perwersyjne zachcianki. Gdy stało się to możliwe, również kosztem bezbronnych dzieci. Najgorsze w tej przerażającej historii jest to, że działo się to wszystko z milczącym przyzwoleniem „autorytetów” kościelnych i politycznych. Co więcej, tak dzieje się do dzisiaj. Jest nadzieja, że książka Aksamit i Gołuchowskiego to zmieni.
Mam przed sobą opasły, liczący ponad 350 stron tom skrupulatnie udokumentowanych czynów i słów człowieka, który przez wiele lat zawładnął zbiorową wyobraźnią jako modelowy obrońca ojczyzny, honoru i Boga. Celowo zmieniam kolejność znanego sloganu, by uprzytomnić Czytelnikom tych kilku uwag na marginesie „Uzurpatora”, że Bóg dla Jankowskiego był na ostatnim miejscu, a na pierwszym była nie tyle ojczyzna, co on sam; narcystycznie zapatrzony w siebie kabotyn bez skrupułów realizujący najbardziej mroczne potrzeby chorej osobowości.
Przejdźmy więc do szczegółów, co niestety nie jest łatwe, bo każdy szczegół budzi niesmak, a nawet trwogę. Książka składa się sześciu części poprzedzonych wstępem „Pamięci Bożeny”, czyli współautorki, która zmarła na raka w trakcie pisania książki.
Te kilka stron wprowadzenia to przysłowiowe wstępne trzęsienie ziemi z filmów Hitchcocka, po którym jest już tylko gorzej. Owszem część najbardziej bulwersujących faktów z życia Jankowskiego (polowanie na dzieci młodego wikarego czy współpraca z UB) jest już znanych z wcześniejszych tekstów publicystycznych czy z publikacji opartych na zasobach IPN. Niemniej jednak rozpisane w opowieść na kilkuset stronach mają zupełnie inną siłę rażenia.
Oczywiście ta mroczna wiedza budzi i będzie budzić opór i to nie tylko rodziny, która już przygotowuje pozew przeciw Wydawcy. Dla wielu obrońców prałata Jankowskiego konfrontacja z rzeczywistością odsłoniętą na kartach „Uzurpatora” może oznaczać konieczność napisania historii polskiego katolicyzmu minionego półwiecza na nowo. Również biało-czarna wizja politycznych realiów musi zostać poddana rewizji.
Mówiąc wprost: „Uzurpator” to nowy wgląd w uładzoną przez oficjalną wykładnię narracji dobrego katolika, przeciwstawiającego się złemu komuniście. Okazuje się bowiem, że ich losy są splecione znacznie bardziej ściśle niż tego by sobie życzył, zwłaszcza ten pierwszy. Jest to więc rodzaj koniecznej korekty do ustalonych już narracji pielęgnowanych w różnych środowiskach. Zwłaszcza kościelnych i radykalnej prawicy.
Prałat Jankowski zza grobu daje o sobie znać i domaga się radykalnej rewizji ustalonych prawd. Jako pierwszy powinien się w nią wpisać obecny metropolita gdański, który ostał się jako jedyny obrońca prałata. Dotyczy to również Lecha Wałęsy, który jak dotąd nie pozwolił o nim powiedzieć złego słowa. Zarówno dla Głódzia, jak i Wałęsy to lektura obowiązkowa, nie tylko zresztą dla nich.
Osobiście mam smutną satysfakcję, że konfrontacja ks. Henryka Jankowskiego i ks. Stanisława Musiała, którą przeżywałem dość blisko, a której zapisem jest esej tego drugiego „Czarne jest czarne” znalazła w „Uzurpatorze” ostateczny finał. Przynajmniej wiadomo, po której stronie jest prawda i że czarne jest naprawdę czarne.
Dobrze, że książka została wzbogacona fotografiami, i uzupełniona przypisami i bibliografią. Można więc fakty skonfrontować z innymi publikacjami a zdobytą wiedzę pogłębić sięgając po inne źródła.
Jedno jest pewnie, obok „Sodomy” Martela, „Uzurpator” Aksamit i Gołuchowskiego powinny stać na podręcznej półce każdego, kto zechce wdać się w dyskusję na temat świętości Kościoła tworzonego przez grzesznych ludzi. Coraz bardziej okazuje się bowiem, że ta pierwsza z trudem prześwituje z mroku.
Przyznam się, że po lekturze “Sodomy” i “Dnia sądu” nie mam ochoty ani widzę potrzeby czytania kolejnej książki o kolejnym katolickim zboku. Imię ich legion. Zmieniają się tylko imiona ofiar. W historii Jankowskiego zastanawia mnie co innego. I nie chodzi mi o milczenie hierarchów. Wiemy już, że milczenie hierarchów należy do ich mafijnego etosu. Myślę o milczeniu działaczy opozycji. Ich dzisiejsze wykrętne wypowiedzi (że widzieli chłopców, że przepych, że kolorystyka kibla, że coś się mówiło, że coś słyszeli) dowodzą jednoznacznie, że dysponowali pełnią wiedzy. Wiedzieli, że “kapelan Solidarności” molestuje, wykorzystuje, deprawuje, popełnia przestępstwa. I nie reagowali. Ani w komunie, ani po 1989 r. Wczasy w Bułgarii jakiegoś sekretarza pezetpeerowskiego budziły moralne oburzenie, były świadectwem degrengolady systemu i jego ludzi. Postępki Jankowskiego skrywali milczeniem. Czy działacze demokratycznej opozycji i “S” też lubili pławić się w luksusie chociaż przez chwilę? Czy milczeli, bo dostawali deficytową kawę i lepsze papierosy? Czy też działali z wyższych pobudek i poświęcili te dzieciaki na ołtarzu ojczyzny, dla dobra sprawy? Poziom moralny ówczesnej opozycji wydaje mi się coraz bardziej wątpliwy.