21.05.2024

Krew jest wszędzie, na mundurach, twarzach, rękach, na liściach i korze drzew, na krętych drogach, na skałach. Huk wybuchających pocisków, strzały, krzyk rannych, rozkazy dowódców. W tle śpiewane, szeptane, odmawiane słowa:
bo wolność krzyżami się mierzy…
bo wolność krzyżami się mierzy…
Na cmentarzu polskim pod Monte Cassino znajduje się 1070 grobów poległych Polaków.
Czerwone maki w reżyserii Krzysztofa Łukaszewicza przedstawiają czwartą już próbę zdobycia wzgórza Monte Cassino przez aliantów. Żołnierze z II Korpusu Polskiego pod dowództwem gen. Władysława Andersa odnoszą zwycięstwo, a na ruinach benedyktyńskiego klasztoru pojawia się biało-czerwona flaga.
Trudno jest zrobić dobry film o jednej z największych „świętości historycznych”, jaką była bitwa i zdobycie wzgórza Monte Cassino utrwalone w nazwach ulic, szkół, w literaturze, pomnikach…
Głównym bohaterem jest siedemnastoletni Polak, Jędrek, któremu udało się uciec z sowieckiego łagru; dotarł do Iranu i tam dołączył do armii Andersa z którą przeszedł bojowy szlak aż do Włoch. Bynajmniej nie z patriotyzmu, tylko z braku innego zajęcia i za ładną sanitariuszką Polą. W wojsku opiekuje się końmi, naprawia uszkodzone pojazdy i troszczy o misia Wojtka. Jest niepokorny, nikogo nie słucha, nie chce umierać za Polskę jak inni frajerzy.
Opiekuje się nim dziennikarz, korespondent wojenny (Leszek Lichota) który go trochę poskramia. Jędrek bierze udział w zdobyciu wzgórza; w czasie walk traci oko, ale zyskuje miłość Poli. I taka jest fabuła, na którą nakłada się historia.
Generał Anders po małej chwili wahania, wydaje rozkaz idziemy. Poprzedza go msza polowa odprawiana w języku polskim!
Po kamienistej drodze toczy się ciężki sprzęt, wybuchające pociski rozrywają ziemię i ludzi, a na stromych zboczach trudno znaleźć miejsce do ukrycia przed kulami. Obrazy pędzą, nakładają się na siebie, trudno zatrzymać na czymś wzrok, nieustanny huk przeszkadza w skupieniu. Sceny batalistyczne przeplatają się z obrazami ze szpitala polowego. Wszechobecna krew, wycieńczeni lekarze i sanitariuszki, krzyki rannych. A z namiotu dowództwa pada rozkaz dalszej walki Za Boga, honor i ojczyznę!
Na górskiej drodze, przy rannych i umierających, w chwili wytchnienia przy ognisku, stale obecny jest reporter z nieodłącznym aparatem i notesem To Melchior Wańkowicz, pisarz i korespondent wojenny, świadek i uczestnik walk. Jeden z rozdziałów jego książki Monte Cassino nosi tytuł Umieranie na raty. W organizmie konającego walczą ze sobą bakterie dobre i złe, raz wygrywają jedne, raz drugie… Dla rannego trwa to w nieskończoność, aż w końcu złe zwyciężają i żołnierz umiera. Będzie to jeden z tych bez grobu…
Scenarzysta założył Wańkowiczowi na głowę furażerkę, a pod szyją zawiązał arafatkę. Zgrzyt. Główny bohater filmu, Jędrek, biega po zaminowanej drodze bez nakrycia głowy. Nie ma hełmu, beretu, czegokolwiek, a tyle ich leży przy zabitych… Heroizm, patos śmierci, ‘droga krzyżowa’ na szczyt – wszystko to w filmie jest, bo takie było założenie reżysera, choć niektórzy twierdzą, że część scenariusza to plagiat (z Bogusława Joba) za co Łukaszewicz został pozwany do sądu…
Niemców w filmie jak na lekarstwo, są ukryci za bombami i granatami; rzeczywistych było chyba dwóch lub trzech, a w filmie wojennym to za mało. Nie pojawia się też pytanie: Czy było warto? choć obraz „całym sobą” odpowiada, że tak.
Helena Kapri
Byłem, widziałem, czekałem końca… Adekwatny tytuł to “Czerwone męki”, czyli kolejny bogoojczyźniany kicz, agitka, ‘padgatowka’ dla młodego pokolenia, na którym kiedyś mogą kiedyś znowu wyrosnąć maki… Anders nieustannie namyśla się i pali jednego za drugim, Wańkowicz podpatruje i wychowuje; o innych (niezłych przecież) aktorach lepiej nie mówić. Recenzentka bardzo łaskawa dla filmu.
Dużo emocji wokół tego filmu. Najważniejsze zarzuty dotyczą tego, że to film polityczno-patriotyczny, zrealizowany na zamówienie, czyli coś na wzór komunistycznej codzienności. Osobiście uważam, że żadna wojna nie ma racji bytu , a uśmiercanie ludzi w imię patriotyzmu to zbrodnia.
Byłam 20 lat temu na Monte Cassino i rozpłakałam się czytając słynne słowa. Oglądałam film i płakałam jeszcze bardziej..
Bardzo trudno jest powiedzieć po śmierci tylu ludzi, że warto nie było. Ale patrząc na to trzeżwo, co zyskaliśmy dzięki temu atakowi? Jakie cele militarne osiągnęła antyfaszystowska Europa? Stawiam sobie to pytanie nie w kontekście pacyfistycznym (wszystkie wojny są złe) a tym kontekście strategii w tamtym czasie i miejscu. Bo Monte Cassino wydaje się być błędem od samego początku. Już barbarzyństwem było bombardowanie zabytku, który miał takie konsekwencje, że potem Niemcy mogli się w nim zainstalować.
W przeciwieństwie do Roxi nie płakałem, tylko byłem coraz bardziej wkur…. Wszak “łzy to rzecz niewieścia” – jak mówi poeta, zwierzanie się z nich także. A jako komentarz trochę za mało…
W ‘Tygodniku Przegląd’ świetny tekst o bezsensowności bitwy o Monte Cassino, które nie tyle zostało zdobyte, co Niemcy się stamtąd wycofali. Zarówno wtedy jak i dzisiaj jest to bitwa bez większego militarnego znaczenia oraz bez wpływu na zakończenie II wojny.