Kościół krakowski6 min czytania

Zdanie odrębne

14.08.2019

Jeszcze trzydzieści lat temu mówiło się o jednym polskim Kościele; potem pojawiły się dwa: toruński – pod zarządem duchownego oligarchy, hojnie wspomaganego przez państwo (w tym roku dostał ponad 200 milionów, a na obrzeżach Torunia buduje swoje miasteczko!) i krakowski – skromny w wyrazie, ale chyba mocny w wierze, skoro dał światu papieża…

Skromność i powagę nadał mu kardynał Sapieha, a pielęgnowali – Wojtyła i Macharski, który nie dawał się wciągnąć w bieżącą politykę, jak jego następca, wieloletni papieski sekretarz. Ten objąwszy metropolię krakowską zaczął świecić „światłem odbitym” – jak pisał Bronisław Łagowski. Przez jakiś czas zachowywał pozory, że Kościół krakowski różni się od toruńskiego. Ale nie trwało to długo; i choć początkowo dyskretnie odcinał się od konfratra z Torunia, a potem przymykał oko na poczynania religijnego showmana, to w końcu dał się kupić, uświetniając radiomaryjne uroczystości swoją purpurą.

Radykalna zmiana nastąpiła po jego przejściu na emeryturę, kiedy metropolię objął arcybiskup łódzki, a Kraków – z wrażenia – na chwilę wstrzymał oddech. Nikt się nie spodziewał, że papież Franciszek postawi na duchownego, mającego niejasne powiązania z bp. Paetzem, uwikłanym w skandal seksualny z aspirantami do kapłaństwa.

Abp Jędraszewski przybył do Krakowa in odore wyrafinowanego intelektualisty, filozofa tudzież duszpasterza, który miał zyskać przychylność środowiska akademickiego oraz tutejszej inteligencji, wywodzącej swe rodowody jeszcze z czasów „nieboszczki Austrii”. Miały temu służyć dialogi w akademickim kościele św. Anny, na które początkowo przychodziło trochę ludzi. Rychło się okazało, że są to raczej monologi, czyli teksty do wysłuchania, a nie do dyskusji. Zresztą jak można debatować z hierarchą na temat Boga, wiary, moralności, czy zasad? Przecież to jest klasyczna sytuacja „mówił dziad do obrazu”…

Arcybiskup-metropolita krakowski, który powinien być apolityczny ‘z ducha i litery’, od lat wspiera rządy ‘dobrej zmiany’, wcale się z tym nie kryjąc. Wygłasza stricte polityczne homilie, bez żenady opowiadając się po jednej stronie politycznego sporu. Najpierw spotykało się to z krytyką, teraz z aplauzem, jak po słynnym kazaniu z okazji 75 rocznicy wybuchu powstania warszawskiego. A oto głośny fragment homilii, mającej niewiele wspólnego z rocznicowymi obchodami: „Czerwona zaraza na szczęście już nie chodzi po naszej ziemi. Ale to wcale nie znaczy, że nie pojawiła się nowa, neomarksistowska, chcąca opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie czerwona, ale tęczowa”.

Cytowane słowa wzbudziły falę skrajnych komentarzy; „To diabeł wcielony” – wołał lider Wiosny, „ale jazda!” – z satysfakcją krzyczała przez telefon 85-latka z Warszawy. Dla jednych były „oburzające i haniebne”, dla innych – „odważne i krzepiące”… Kiedy jednak posłuchać ich bez emocji, arcybiskup jawi się jako rzadkie skrzyżowanie epidemiologa (zaraza) z kolorystą (czerwona, tęczowa). Ma też literacką wyobraźnię ze skłonnością do personifikacji, skoro obie plagi mają nogi i chodzą (po naszej ziemi). Trudno się dziwić zamiłowaniom krakowskiego hierarchy, skoro najważniejsza osoba w państwie gustuje w parazytologii (drobnoustroje, pasożyty, pierwotniaki)… Ludzie władzy lubią się popisywać znajomością dyscyplin szczegółowych; Józef Stalin – na przykład – miał słabość do językoznawstwa.

Wcześniej, w podobnym stylu z Jasnej Góry wypowiadał się szary toruński zakonnik. Można więc przypuszczać, że to on nadał ton kazaniu krakowskiego hierarchy – wiceprzewodniczącego KEP, a nie odwrotnie. Teraz, jak się uderza w stół w Toruniu, to w Krakowie odzywają się nożyce, choć kiedyś było to nie do pomyślenia… Ale czasy się zmieniają; w Polsce nie ma już jednego Kościoła katolickiego, przynależnego do chrześcijaństwa zachodniego, czyli łacińskiego. Nie ma też dwu kościołów – krakowskiego i toruńskiego. Ostał się jeno ten drugi – partyjno-narodowy, wsobny, festiwalowo-pielgrzymkowy, gigantomański i kiczowaty oraz wykluczający, a więc już nie powszechny; zaś biorąc pod uwagę względy językowe – czysto polski. W tym języku nie mówi się wszak o Bogu, dekalogu, celniku, jawnogrzesznicy, czy miłosiernym Samarytaninie – tylko o pieniądzach (w Toruniu), albo o zarazie (w Krakowie) …

Cztery wieki temu pewien toruński duchowny zadziwił świat teorią, według której Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie na odwrót. Zajmowali się nią ze znawstwem uczeni krakowscy – głównie stanu duchownego, wykazując, że wiara w Boga niekoniecznie musi oznaczać pogardę dla rozumu oraz dla „człowieka jako takiego”. Kilka wieków później, w dobie lotów na Księżyc, radia i telewizji, cyfryzacji i telefonii komórkowej – inny duchowny z Torunia, bredząc o naszej misji wobec Europy i świata, rozdaje karty w polityce, podlizuje się władzy dla finansowych transferów, szczuje na ludzi nie tak myślących, jak on; „śmieszy, tumani, przestrasza” – jak by napisał wieszcz… Jego ‘formacja religijna’ w szybkim tempie rozlewa się na polski Kościół, z krakowskim włącznie.

„Szacunek dla konkretnych osób nie może jednak prowadzić do akceptacji ideologii, która stawia sobie za cel przeprowadzenie rewolucji w zakresie społecznych obyczajów i międzyosobowych relacji” – wyjaśnia przewodniczący KEP po słowach biskupa krakowskiego. „Mówiłem w homilii o ideologii LGBT, a nie o ludziach tę ideologię głoszących” – tłumaczy się sam metropolita. Trudno pojąć pokrętne wywody, w których pod pretekstem walki z abstraktem (ideologia), atakuje się konkret (człowieka). Czy któryś z polskich biskupów miał odwagę atakować faszyzm albo komunizm, zastrzegając, że nie robi tego przeciw faszystom czy komunistom? Czy za czasów tamtych ideologii biskupi polscy mogliby sobie pozwalać na takie sofizmaty i gry językowe? Wtedy odwaga była w cenie; dziś, w wolnym kraju gwałtownie staniała…

Dawniej naturalnym wrogiem Kościoła były herezje; kiedy przestały mu zagrażać, wykreował sobie sztuczny twór – ideologie. Zapomniał jednak, że wkraczając na ich teren, przestaje być instytucja religijną i sam staje w służbie ideologii. Jest to o tyle niezrozumiałe, że Kościół instytucjonalny ma nieco ponad dwa tysiąclecia; jest więc stosunkowo młodym bytem. Kiedy jednak przyjrzeć się jego historii, można dojść do przekonania, że od samego początku miał skłonność do bycia czymś innym, niż to do czego został powołany.

J S

 

4 komentarze

  1. Yac Min 28.10.2019
  2. Obirek 28.10.2019
  3. Bogdan Miś 28.10.2019
  4. PK 28.10.2019